Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-01-2016, 09:07   #22
Kenshi
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Mięśnie przyjemnie pulsowały, dając znać, że wykonały dzisiaj słuszny wysiłek. Ciepły wiatr owiewał twarz, a wzrok chłonął fantastyczny krajobraz rozciągający się jak okiem sięgnąć.
- Dla takich chwil się żyje - powiedział Mayfield, ni to do siebie, ni do towarzyszy na skałce.
Zrobił kilka pamiątkowych zdjęć iPhone’em, a potem wspólne “selfie” z ekipą, z którą tutaj wlazł. Nacieszył jeszcze oko widokami puszczy, po czym postanowili w końcu wracać do obozu. Zejście zajęło im nieco więcej czasu i na miejsce dotarli, gdy już się ściemniło. Natura po zmroku była tyleż samo ciekawa, co tajemnicza, jednak Connor wolał dzisiaj nie sprawdzać, co kryje w zanadrzu. Uwalił się przy ognisku, zjadł kolację i wysłuchał, co ma do powiedzenia Mount. Nie odzywał się wiele, ale było to również spowodowane tym, że w końcu zachciało mu się spać. Jeśli organizm przyzwyczajony jest do pewnego rytmu, czy też rygoru dnia, ciężko się później przestawić, dlatego gdy Wellex ostatecznie zwolnił ich z podsumowania, ogarnął szybko toaletę gdzieś w krzakach, rozłożył śpiwór w namiocie i uderzył w kimę.


Choć zasnął dość szybko, to ta noc nie należała do najprzyjemniejszych. Zwykle nie sypiał dobrze w nowych miejscach, czy w ogóle na plenerowych wyjazdach, ale tym razem to było coś innego. Coś bardzo niezrozumiałego dla Mayfielda. Okay, miewał czasem koszmary, ale to było raczej związane z pracą, jaką wykonywał. Po to wyjeżdżał na takie kempy, by się odstresować i życie codzienne - w tym robotę - zostawić gdzieś daleko, na dnie swojego umysłu. Mimo to śniły mu się paskudne rzeczy, a co najciekawsze, po przebudzeniu nie potrafił nawet dobrze sprecyzować, co dokładnie. Odczuwał jakiś dziwny niepokój i wiercił się w śpiworze, choć ten został dobrany wręcz idealnie pod tę wyprawę, a miejsce pod namiot starannie przygotowane. Gdy w końcu udało mu się nad ranem zapaść w głębszy sen… już trzeba było wstawać.

Wstał rozjebany jak stodoła po huraganie. Ziewał, przeciągał się, nawet zamoczył łeb w zimnej, przybrzeżnej wodzie, ale niewiele to dało. Tak samo jak śniadanie i kawa, choć tej akurat nie słodził - już dawno temu przyzwyczaił się do gorzkiej, zwłaszcza, że niosła ze sobą większe profity, niż słodzona. Z tego, co zauważył, pozostali też nie wyglądali na zbyt wypoczętych. Czyżby wszyscy mieli koszmary tej samej nocy? Przecież takie rzeczy się nie zdarzają. Nie mówił wiele, bo mu się zwyczajnie nie chciało - czuł, że z chęcią by się przekimał jeszcze z jeden cykl snu, żeby organizm nabrał świeżości, wiedział jednak, że to były tylko pobożne życzenia. Po śniadaniu odniósł wrażenie, że czuje się jeszcze bardziej ociężały, niż przed, ale woda szybko ustawiła go do pionu, rzucając od razu w wir wydarzeń (i to dosłownie). Gdzieś po drodze przejechali kajakiem po skale, na szczęście nie aż tak groźnie, jak to z boku wyglądało. Tym razem nurt był bardziej wymagający i szybko musieli z Nickiem odrzucić niedogodności po nocy i stawić czoła żywiołowi. Pokonane dwa kolejne wodospady przyniosły ze sobą odpoczynek, na który chyba każdy liczył. Niestety, nie było tak pięknie, jak dnia poprzedniego - nurt ich rozdzielił, wyrzucając z dala od postoju zarządzonego przez Mounta.
- No to zapieprzamy z powrotem - rzucił do Nicka, gdy ujęli kajak w dłonie, by przenieść go do obozu.

Po słabej nocy i kilku godzinach na najwyższych obrotach, taki odpoczynek to była ulga. Zjadł syty posiłek, a gdy Mount częstował alkoholem, odmówił, unosząc nieco leniwie batonik proteinowy. Wiadomo, mały łyczek alkoholu by mu nie zaszkodził, ale strażak był abstynentem i nie zamierzał robić wyjątku od tej reguły. Gdy Wellex wyjaśnił, że przed nimi przeprawa przez spory wodospad, Connor podłożył sobie plecak pod głowę i wylegiwał się tak na kamieniach z zamkniętymi oczami, regenerując siły. Aż do momentu, gdy ich koordynator zarządził dalszy spływ.




A dalej działy się rzeczy skutecznie podkręcające adrenalinę. Mayfield już nie myślał o nieprzespanej nocy i skrawkach niezrozumiałych koszmarów, gdyż obaj z Nickiem musieli skupić się na tym, by dopłynąć do celu w jednym kawałku. Momentami koryto było tak wąskie, a nurt tak porywisty, że trzeba się było naprawdę napracować, by utrzymać kajak w odpowiedniej pozycji i nie wyrżnąć w skały, zwłaszcza, że uderzająca w nich zewsząd wezbrana woda skutecznie utrudniała widoczność oraz ocenę sytuacji. Dopiero dziś strażak czuł prawdziwy wysiłek i ból w mięśniach; tak, jakby ktoś wsadził jego plecy i ramiona do ciekłego azotu. Kilka bluzgów wyrwało mu się z ust, zagłuszanych przez szum wody, gdy w końcu linia rzeki się skończyła i spadli w przepaść. Przez moment Mayfieldowi zdawało się, że wbiją się czołowo, albo pójdą głowami w dół, jednak odpowiednie odchylenie i balans ciałami zrobiły swoje. Aż się dziwił, że zmęczone mięśnie nie dostały żadnych skurczy, gdy łapali równowagę.


Nie było się nad tym jednak co rozwodzić, gdy kajak klapnął w wodę, rozbryzgując ją na wszystkie strony, a potem poszło już z górki (nomen omen) i omijając co większe skały znaleźli się na spokojniejszym terenie. W końcu był czas by zwolnić i nieco odpocząć.
- Świetna robota, Nick. Tak trzymaj. - Odwrócił się do kumpla, chwaląc jego postawę przy tym trudnym odcinku.
Niedługo potem dopłynęli do brzegu przy którym rozpościerały się malownicze krajobrazy. Ci, co byli tu przed nimi zostawili jakieś śmieci, co nieco zirytowało Mounta, a mężczyzna mu się nie dziwił, w końcu tam, gdzie zostawały resztki żarcia, tam pojawiały się zwabione zapachem dzikie zwierzęta. Po wyciągnięciu kajaka na brzeg odpoczywał, ile wlezie, zwłaszcza, że Wellex wyjaśnił im, że czeka ich trochę targania sprzętu. Noc w ciemnym lesie nie byłaby najciekawszym z doznań, zwłaszcza, jeśli gdzieś tam kręciłby się grizzly. Connor nie wiedział, czy niedźwiedzie atakują nocą, ale wolał się nie przekonywać na własnej skórze.


Pomimo tego, że był dobrej kondycji, to przenoszenie kajaków w dość niewygodnej pozycji i jemu dało się we znaki. Już dawno się tak nie spocił, ale oprócz wysiłku, który już wykonali, zrzucał to też na karb nieprzespanej nocy; nie do końca wypoczęty organizm nie reagował tak, jak powinien. Zdziwił się, gdy nagle zaczęli odkrywać porozwieszane tu i ówdzie proste amulety, zwane łapaczami snów. Mayfield nigdy nie wierzył w ich efektywność, a przy okazji przypomniał sobie, że kiedy był z Shelby na wycieczce na jakimś zadupiu na Alasce dwa lata temu, dziewczyna chciała mu kupić jeden w jakimś sklepie z lokalnymi pamiątkami, by odganiał od niego wszelkie złe sny związane z pracą. Przekonał ją wtedy, że mu to niepotrzebne i w sumie takie były fakty - uodpornił się z czasem na większość widoków w robocie i sny nie dostarczały mu niepotrzebnych trosk. Przynajmniej nie w nadmiarze.
- Łapacze snów? Czyżby miały odstraszać złe duchy? W sensie nas, turystów? - Zaśmiał się. - Chyba nie działają. - Pstryknął jeden z wiszących talizmanów palcem i poszedł dalej.

Niby żartował, ale nie chciał się przyznać, że trochę go to zafrapowało, bo ciężko było nie połączyć pewnych faktów - dzisiejszej nocy miał dziwne koszmary, a tutaj nagle ktoś porozwieszał jakieś indiańskie amulety, mające gwarantować spokojny sen? Dziwne, nawet bardzo.
W końcu dotarli na brzeg rzeki, gdzie mieli rozbić obóz, a widząc ostatni i jednocześnie największy z dreamcatcherów, Connor uniósł brew i rzucił do pozostałych.
- Ten łapacz snów to raczej dostarczyłby mi koszmarów. I pewnie jakąś biegunkę. - Skwitował, przyglądając się dokładniej czaszce rogatego zwierzęcia z którego został wykonany amulet. Bujając się wraz z innymi, mniejszymi, na wietrze, sprawiał, że Connor mimo wszystko gdzieś w środku czuł się dziwnie. Niespokojnie.


Słońce powoli znikało za horyzontem, malując niebo przyjemną, żółtą barwą i nadając okolicy osobliwy klimat, jednak to nie był czas na podziwianie widoków. Mieli godzinę do zmroku, więc należało się sprężyć przy stawianiu obozu. Mayfield rozstawił wraz z Nickiem ich wspólny namiot, a następnie pomagał innym w tej czynności, jeśli tego potrzebowali. Jeśli nie, poszedł do Mounta, zapytać, czy potrzebuje pomocy z klejeniem kajaków - zawsze był chętny do nauki czegoś nowego, a ta wiedza mogła mu się przydać przy kolejnych spływach.

Pracując, czy to przy namiotach, czy przy kajakach, wciąż z tyłu głowy kołatała mu się dziwna myśl, że te łapacze snów nie znalazły się tutaj przypadkowo. I choć nie był przesądny, łapał się na tym, że nie potrafi przestać o tym myśleć. Co prawda nie pamiętał koszmarów minionej nocy, jednak musiało to być coś mocno nieciekawego, skoro nawet teraz strażak nie czuł się z tą myślą komfortowo. Zbliżała się kolejna noc i jeśli ta indiańska rodzina z północy celowo rozwiesiła tutaj te amulety, dobrze by było, gdyby spełniły swoją funkcję, bo nie zamierzał obudzić się jutro padnięty, po kolejnej ciężkiej nocy.
 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline