Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-01-2016, 13:10   #30
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Robiło się coraz ciemniej. Szum rzeki przelewającej się obok – jednostajny i hałaśliwy – wyznaczał tempo pracy. Pośpieszał. Przynaglał.

Frank poszedł po drewno do lasu, nie oddalając za bardzo od budowanego właśnie obozowiska, ale jak już tylko znalazł się pomiędzy pniami drzew, w pogrążającym się w mroku lesie, poczuł się dziwnie nieswojo. Jakby ktoś ukryty gdzieś pośród drzew obserwował go z jakąś taką … drapieżnością. To, że towarzyszył mu potężny i pragmatyczny John dodawało Frankowi nieco otuchy, ale i tak nie przeganiało wszystkich, budzących się z uśpienia, lęków.

Dla Johna las też był … niepokojący. Tak. Instynkt wyrobiony w pracy … ten dziwny szósty zmysł… budził się z uśpienia. Gdyby to było miasto, wzrok Johna przeczesywałby teraz tłum, lustrował dachy, wypatrywał podejrzanych osób. Ale teraz, tutaj były tylko drzewa i drapieżniki. Zdecydowanie lepiej poczułby się mając ze sobą strzelbę lub pistolet. No, ale na spływ kajakami raczej takich rzeczy nie zabierał. Obserwował więc okolicę i dlatego zobaczył jakiś kształt, przemykający od drzewa do drzew, dość nieudolnie. John zmrużył oczy. Był gotów.

Connor zajął się namiotami i ogólnie pomocą przy rozstawianiu obozowiska. Angelique przygotowywała posiłek przy którym pomagał jej Bobby. Było oczywiste, że zwalisty jąkała nie robi tego dlatego, że lubi kucharzenie, lecz dlatego, że lubi dziewczynę. Sygnały, jakie wysyłał były równie subtelne, co powierzchowność brodacza. Angie musiała jednak przyznać, ze było coś sympatycznego w tym łagodnym facecie z wadą wymowy.

Aron pracował najlepiej jak umiał, ale ograniczał swój wysiłek fizyczny do niezbędnego minimum. Powoli zaczynał zdawać sobie sprawę, że spływ Szlakiem Połamanych Wioseł może okazać się ponad jego siły.

Mikołaj pomagał przy ogniu i rozstawianiu namiotu. Czuł się dobrze. Zmęczony, ale potrzebny i wyluzowany, a tak właśnie wyobrażał sobie ten właśnie spływ.
Zapłonęły płomienie ogniska, namioty stanęły na wyznaczonych miejscach, zapachniało jedzenie, robiło się wręcz przyjemnie kiedy z lasu doszedł ich nagły krzyk zakończony szamotaniną.

* * *

Pomysł narodził się w głowie Bruce’a kiedy tylko ujrzał czaszkę. Korzystając z tego, że zrobiło się ciemno, Bruce wspiął się po konarze na drzewo, gdzie wisiała największa czaszka, a potem ze swoim trofeum chciał zaczaić się na Franka i nastraszyć go, wyskakując zza drzew, zasłaniając twarz rogatym cholerstwem. I udałoby się, gdyby nie John, który wyrósł nie wiadomo skąd i jak, pomiędzy Brucem a jego „ofiarą”, gdy Bruce wyskakiwał zza drzewa.

Nawet nie wiedział, jak znalazł się na ziemi, obalony jakąś niespodziewaną techniką. Krzyknął z bólu i ten krzyk zaalarmował resztę.

* * *

- To było głupie – podsumował incydent Mount. – A teraz kończymy wygłupy i wracamy do obozu. Mam w kajaku trzy sześcioraki piwa. Powinny pomóc zapomnieć wszystkim o tym żarcie. Pośmiejemy się i zapomnimy o całym zajściu.

I faktycznie. Jedzenie przygotowane z takim trudem przez Angie i Bobbyego, piwo, ciepło ogniska i kilka opowieści Mounta o okolicy.

- Nie byłem tutaj od roku - odpowiedział w końcu na pytanie Franka. – A co do tych łapaczy snów, nie było ich wcześniej, ani nie wiem, kto je mógł powiesić i na jaką cholerę. Może to faktycznie jakieś indiańskie święto jest czy coś. To był kiedyś fragment indiańskiego rezerwatu. W zeszłym stuleciu jednak rząd zrobił z tych gór ścisły rezerwat przyrody. Od tej pory rzadko kto tutaj się pojawia Zresztą dotrzeć tutaj można jedynie kajakami lub helikopterem. Dróg nie ma. Ludzi za bardzo też. Tylko kilka rodzin na północ stąd, jak mówiłem. To zresztą strażnicy leśni z tradycjami. Pomagali nam szukać Barta Calgaryego. Mój dobry kumpel. Zaginął rok temu bez śladu w okolicznych lasach. Znaleziono tylko jego kajak. Tragiczna sprawa. Bart był najlepszy. Znał Szlak Pojebańców, jak nikt inny. Chciał pokonać go samemu. Taki wyczyn. Ot, żył szalonym życiem.

Mount upił z piersiówki. Zamilkł.

- Dobra. Do namiotów. Jutro przed nami najgorszy dzień. I pojutrze. Potem będziemy mieli już tylko relaksik. Wtedy odpoczniemy. Pogadamy.

* * *

Wiatr wiejący z gór szarpał drzewami wprowadzając w niespokojny taniec cienie na połach namiotów. Las zdawał się żyć. Szeptać. Trzeszczenie gałęzi, postukiwania łapaczy snów, klekot zawieszonych kości wzbudzał niepokój.
Te dźwięki jeżyły włosy na karku. Były zbyt …regularne. Brzmiały bardziej jak echa czyichś niezrozumiałych słów, niż przypadkowe dźwięki, chociaż oczywiście niczyimi słowami być nie mogły.

Szszszszsz….sssss…. – świst wiatru.

Klek-klik-klak. Klik-klek-klak… - postukiwania poruszanych wiatrem łapaczy snów.

Wiiii-wiiuuu-wiiiuuu – i znów wiatr.

Trzask. Trzaaaask. Trach. – Konary drzew.

Sssąąą…. Tutaj…. Sąąąą…. Tutaj….

Świst, niczym szept, napiętych linek od namiotów, szurania spadającej gałęzi o połę namiotów,

- Nassszzeeeeee….

* * *

Angelique i Arisa

Dziewczyny obudziły się dosłownie e tej samej chwili. W tej samej sekundzie. Z wrzaskiem przerażenia. Z piersiami unoszącymi się w spazmatycznych oddechach.

Obudziły się obie ze świadomością, że dzieje się coś złego. Że …

I wtedy Arisa zobaczyła wiszący w namiocie amulet. Łapacz snów drgał, ruszał się, jakby próbowała go zerwać jakaś niewidzialna ręka. Przez chwilę nawet wydawało im się, że widzą tą rękę. Że dostrzegają chude, patykowate szpony; powykręcane gruzłowate paluchy; zielono-siną barwę skóry.
Ułamek sekundy. Senny majak. I nagle zorientowały się, że nie tylko one krzyczą.


Bruce i Bobby

Zajęli jeden namiot. Jakoś tak, ze względu na siostrę Paqueta. Weszli w swoje śpiwory i zasnęli nie zważając na te wszystkie odgłosy dochodzące spoza namiotu.

Bruce obudził się z wrzaskiem, a zaraz po nim „Bear”. Bruce wrzeszczał i miał powód do wrzasku. Wejście do ich namiotu zostało rozdarte! A jakaś siła ciągnęła teraz śpiwór, w którym spał, na zewnątrz.

Bruce zachował, mimo wrzasków, zimna krew. Szarpnął zamek wyślizgując się na zewnątrz śpiwora, w tej samej chwili gdy coś wyszarpnęło go na zewnątrz, poza namiot.

Wyraźnie usłyszeli przerażający, zwierzęcy ryk i szarpanie brzmiące, jakby jakieś szpony szatkowały płótno, rozrywając je na strzępy.

Bruce i Bobby spojrzeli po sobie.

Niedźwiedź! To musiał być niedźwiedź.


Frank i Jonh

Także Franka i Johna obudziły dzikie wrzaski z zewnątrz. Odgłosy rozdzieranego płótna. Krzyki dziewczyn. A potem ryk dochodzący gdzieś, spoza ich namiotu. Potworny, zwierzęcy, dziki, mrożący krew w żyłach ryk.
Coś było na zewnątrz! Coś dzikiego i rozszalałego! Coś, sądząc po ryku, naprawdę sporego i rozjuszonego.

I sądząc po odgłosach miało ochotę na amatorów górskich spływów.

Zwierzę zaryczało ponownie, przeszywającym uszy rykiem.


Connor i Mikołaj

Śpiący w jednym namiocie Connor i Mikołaj również obudzili się, gdy do ich uszu doszły rozjuszone ryki.

Noc wypełniły teraz piski, krzyki i ryk! A potem obaj mężczyźni usłyszeli przeszywający dźwięk rozrywanego płótna i ujrzeli, jak ścianę ich namiotu od strony, po której leżał Connor, rozdzierają w strzępy czarne, zwierzęce szpony!

Niedźwiedź! To musiał być grizzly, który uznał, że tłuści turyści będą doskonałym urozmaiceniem jego diety.

Aaron

Aaron dzielił namiot z Mountem. Nie miał nic przeciwko towarzystwu przewodnika, który traktował ludzi z należytą, zdaniem Arona, starannością. Szczególnie klientów

Wrzask wydobywający się z gardła Mounta obudził Arona. Czterdziestolatek, jak zahipnotyzowany, spojrzał w wielką dziurę wyrwaną w namiecie, w której znikał Mount, razem ze śpiworem. Zaplątany w śpiwór przewodnik został przez coś, pewnie przez niedźwiedzia, wyciągnięty na zewnątrz i – na oczach przerażonego Arona – zniknął w ciemnościach.

Tuz obok, w obozowisku, coś ryknęło dziko!

Gdzieś obok krzyczeli ludzie.

Koszmar. To musiał być koszmar! Ale nie był.
 
Armiel jest offline