Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-02-2016, 22:10   #25
Warlock
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Rozmowa Lamberta z najemnikami:
Po rozmowie z Schulzem, brat Lambert zwrócił się do swoich ludzi:
- Pójdziemy z nimi, ale pod żadnym pozorem nie słuchajcie rozkazów tego lunatyka. Prędzej sprowadzi na nas wszystkich śmierć, a poza tym to ja wam płacę, zrozumiano?
- Jeżeli kroczyć mamy w dzicz za nimi, wóz będzie musiał zostać, co zrobić z uzbrojeniem? Wątpliwym jest by ktokolwiek tutaj obsługiwał broń palną… - słychać było pewność w dudniącym głosie Thravara.
- Dobrze prawisz, krasnoludzie - odparł kapłan. - Tak, to oznacza, że zostawimy wóz za sobą, a broń i narzędzia spakujemy i weźmiemy ze sobą. Garłacz to diabelnie prosta broń; każdy idiota powinien umieć się nim posługiwać. Rusznicę mogę zabrać ja i w razie potrzeby przydzielę ją komuś innemu.
- Ha, to ja się zaopiekuję garłaczem. Zawsze ciekawiły mnie możliwości tego cacka - rzekł Wilhelm siląc się na uśmiech.
- Jo raskere mine egne hest bølger enn han på riktig skyte* - Harpia zaśmiała się wrednie patrząc na Wilhelma ze złośliwym uśmieszkiem na paszczy.
- Konie mogą posłużyć za ruchomy żarcia zapas, jeżeli dojdzie do najgorszego, kto wie jak głęboko zajść będziem musieli i ile to potrwa, a prowiantu mamy nie za wiele. Tutaj konie zostaną i tak zagryzione przez ścierwo z lasu gdy odejdziemy - wyłuszczył wszystkim zebranym. - W pierwej chwili nosiłem się z chęcią rozdania tarcz i mieczy, ale po wystąpieniu tego jebanego Schulza mam wątpliwości… czy to najlepszy pomysł. Jednak w naszym interesie jest by te obwiesie przetrwały jak najdłużej, rozdam tarcze, miecze ale w zamian będę oczekiwać że łowcy z tego co upolują będą żywić tak samo nas jak i swoich. Jak ci się to widzi? - Kontynuował Thravar.
- Nie wiem czy to dobry pomysł zapuszczać się konno w las. Dodatkowy hałas nie umknie uwadze istot zamieszkujących cienie - powiedział Lambert. - Poczekaj z tym trochę. Dokładnie przyjrzyj się komu możesz zaufać i wtedy daj broń. Nie możemy pozwolić, aby nasz oręż wykorzystano przeciwko nam. W szczególności unikaj ludzi, którzy często przebywają w otoczeniu tego szaleńca, Schulza.
- Ja nie ufam nikomu... - odparł chłodno krasnolud. - Za to zachodzę w głowę jak liczne mogło być to stado, które tutaj zawitało, raczej niespotykanym jest że zostawiają żywych, czyżby aż tak ich coś gnało, a może celem nie była sama wieś, a… to po co tutaj przybyliśmy - pogładził się po mokrej brodzie rozważając tą ewentualność.
- Nie ulega to wątpliwościom - odparł zwalisty kapłan, spoglądając na kopiec zgliszczy, który pozostał po spalonym klasztorze. - Wysłano nas po relikwię z obawy o jej utratę. Ostland wciąż trawią ognie wojny, które rozpalone zostały tutaj kilka lat wcześniej. Jeśli nie zareagujemy to święta relikwia zostanie utracona już na zawsze, a my okryjemy się hańbą. Wolałbym nie zapuszczać irokeza - zaśmiał się Lambert, nawiązując do starej tradycji krasnoludów, gdzie okryci hańbą wojownicy zapuszczali długie, kolorowe irokezy i nieustannie szukali chwalebnej śmierci w walce. Akurat to ostatnie było czymś, co Hieronim czynił od wielu lat, bezskutecznie jednak.
- Widać, nie spieszyliście się z decyzją o konieczności odzyskania go. Jak już mówiłeś, wojna tu trwa nie od dziś. Teraz widać efekt waszej opieszałości - mówił Wilhelm, jednocześnie grzebiąc w wozie w poszukiwaniu broni. - Może powiesz nam coś więcej na temat tego całego reliktu? Bo poza wzniosłą nazwą nie wiemy o nim praktycznie nic.
- W czasie wojny nie było czasu na takie błahostki. Owszem, zabrzmi to trochę jak herezja, lecz w obliczu Pana Końca Czasów nawet tak legendarny artefakt jak Kielich Sigmara jest ledwie dziecinną zabawką. Brałem udział w tamtej wojnie i pamiętam horrory, które wypełzły z nicości… - Powiedział brat Lambert, na chwilę wracając wspomnieniami do czasów tzw. Burzy Chaosu. - Było paru takich, pomniejszych kapłanów, którzy na własną rękę starali się odebrać mnichom relikwię i zawsze kończyli z pustymi rękoma. W końcu hierarchowie wkurzyli się i wysłali nas, wiedząc, że dokonam tego czego moi poprzednicy nie byli w stanie uzyskać. Choćbym miał wyrżnąć ich wszystkich w pień.
Na pytanie o artefakt odpowiedział:
- Wiem niewiele więcej niż to co wam przekazałem. Był to kielich, z którego podobno pił sam Sigmar. Wiele wieków później, na długo po zniknięciu założyciela Imperium, podczas jednej z wojen kielich zaginął. Odnaleźli go pielgrzymi, jedni z bardziej fanatycznych wyznawców Sigmara i założyli ten oto klasztor - wskazał ruchem głowy znajdujące się na wzgórzu zgliszcza.
- Cegły i kawał lepkiego gówna… Nie klasztor - powiedziała Lexa siląc się na poprawność słów. Już samo wypowiedzenie ich w języku staroświatowym sprawiło, że wykrzywiła się w grymasie zniesmaczenia - Rozpierdolony. Jak szałas - dodała po krótkiej pauzie i przerzuciła oczami. Nieudolne, wiejskie ciule mało ją obchodziły. Prócz jednego rodzynka, którego dostrzegła wśród chłopów. Zawiesiła na Katarinie dłuższe spojrzenie.
Kasimir zbliżył się ostrożnie do debatujących najemników i ich przywódcy. Khazadzki topór spoczywał zatknięty za pasek, a brudne od krwi dłonie trzymały się od niego z daleka.
- Cześć - Kas kaszlnął w piąstkę, by zwrócić na siebie uwagę grupki. - Nazywam się Kasimir Hundrek. Jestem… byłem… tutejszym grabarzem. Kiedy powrócimy, będzie mnie tu czekało sporo pracy - zaśmiał się nerwowo, starając się nie myśleć o ilości ciał. - Musicie nam wybaczyć chłodne powitanie. Każdy z nas stracił zeszłej nocy wszystko i wszystkich. Schulz to dobry człowiek, twardy jak kawał stali. Nie wiem, czy możecie sobie wyobrazić, co teraz czuje - Czarne od sadzy oblicze Kasa było naznaczone na policzkach białymi wstęgami, wyżłobionymi w brudzie strumieniami łez.
- Nie mogę mówić za wszystkich, ale jestem cholernie wdzięczny, że idziecie z nami, nawet jeśli macie w tym własny interes. Nie wszyscy jesteśmy wojownikami, ale znamy ten las, a żądza zemsty która w nas płonie zastąpi znajomość wojennego rzemiosła. Las Cieni to zdradzieckie, przeklęte miejsce, o którym krąży wiele legend - wszyscy musimy mieć się na baczności i ochraniać się nawzajem, wiecie? Ja… tam są… oni wzięli wielu naszych. Kobiety, dzieci. O, bogowie, nie chcę nawet myśleć jaki czeka ich los jeśli nie podołamy temu zadaniu. Nie wiem, czy nam zaufacie, ale musicie wiedzieć, że dla ich bezpieczeństwa zrobimy wszystko. Będziemy musieli wspólnie zadbać o prowiant, zwłaszcza teraz gdy jest nas ponad tuzin. Wróg jest liczny, a las ciemny i pełen horrorów. Musimy współpracować - Kas mimowolnie rzucił okiem na pobliskie wzgórze, gdzie leżała właśnie znakomita większość milicji Krausnick. - Wiem, że proszę was o wiele i nie mogę nic zagwarantować - wzruszył ramionami.
Lexa zignorowała mężczyznę, no bo nie do niej się zwracał. Nie omieszkała jednak odwrócić się do Wilhelma, patrząc na niego ze złośliwym uśmiechem
- Wilhelm, er her mer enn du gir faen. Thaha. Du har konkurranser for å få meg forbanna** - zaśmiała się krótko odsuwając się za Lamberta.
- Musimy współpracować? Powiedz to Schulzowi - burknął w odpowiedzi kapłan, krzyżując potężne ramiona na piersi.
- Jeszcze dużo wody w Reiku upłynie zanim ten uparty cap nam zaufa, ale akurat na tym mi nie zależy.
Za Kasmirem po jakimś czasie pojawił się kolejny chłop. Z wyglądu młody, o twardym spojrzeniu i wysportowanej sylwetce. Kaftan skórzany łuk z kołczanem i plecak sugerował że był przygotowany do drogi. Z chłopskim zacięciem wysłuchał co mówi kamrat i dodał na koniec:
- Toć przecie już ustalone - skwitował krótko próby nawiązania współpracy przez kamrata. - Rozchodzi się ino o to czy jak my im damy prowiant to czy i oni nam dadzą - słowa Klausa, mimo że mówione do Kasmira, wyraźnie kierowane były do najmitów na których myśliwy zresztą co rusz zerkał. - I czy na konie wezmą część owego prowiantu i dobytku cośmy ze wsi odratować dali - rzekł do Kasmira, po czym spoglądał już dalej spode łba na najemników, od nich jakby oczekując odpowiedzi.
- Liten pikk tror de kan forhandle med dem fordi noe dingler dem. Vi trenger dem ikke pisset brød*** - wycharczała wyraźnie niezadowolona.
Krasnolud siedząc na wozie spojrzał na Kasimira badawczo, gdy jego wzrok spoczął na krasnoludzkim orężu, zdębiał i przekręcił głowę zdziwiony. Podniósł się z ławy i zeskoczył na nasiąknięty wodą grunt. Zblizył się do Kasimira prowadząc wzrok i wskazując palcem na toporzec.
- Skąd go masz? To broń dawi… - spojrzał świdrując osobnika wzrokiem
Kas spojrzał na topór, a potem na khazada.
- Wychował mnie khazad imieniem Durak. Nauczył mnie też waszego języka. Teraz on nie żyje, a ja mam zamiar pomścić go zanurzając jego broń w krwi tych, którzy go zabili.
Thravar warknął coś niezrozumiale pod nosem spluwając na ziemie
- Gdzie ciało? Pochowałeś go należycie? - Dopytywał nie zdejmując ciągle swego podejrzliwego spojrzenia
Chłopak pokręcił głową.
- Leży tam, gdzie padł w obronie naszego domu. Zwierzoludzie… te bestie robią straszne rzeczy. Nie miałem czasu pochować ani jego, ani mych przyjaciół, ani nikogo. Teraz musimy skupić się na żywych - umarli zrozumieją.
- Nie zrozumieją, ja nie zrozumiem - warknął do Kasimira. - Prowadź do ciała, masz łopatę? - Uciął.
Kasimir przełknął głośno ślinę, ale nie miał zamiaru dyskutować z wojownikiem. Kiwnął tylko głową, wyciągając swoją zasłużoną łopatę z tobołków i odchodząc w stronę swojej zniszczonej chaty i zmasakrowanych, bezgłowych zwłok Duraka.
Stojący w pobliżu Severus przysłuchiwał się tej wymianie zdań milcząc. W końcu na propozycję wieśniaków, uśmiechnął się tylko i rzekł
- Błogosławiony, czyj wzrok miłosierny, bo chlebem dzieli się z biednym - odparł “mądrze” akolita, licząc że te ludzie, co cywilizacji nie znają zrozumieją słowo Sigmara, by potem dodać mniej mądrze - Kto jest miłosierny, pożycza bliźniemu, a kto wspomaga go swą ręką, wypełnia słowo Jego.
Klaus skinął głową przyjmując słowa Severusa za dobra monetę i mimo, że kusiło go by wycyganić zeń sakiewkę i poddać próbie owe miłosierdzie, wstrzymał się dla dobra sprawy.
- Więc dobrze, szkoda więcej gadać po próżnicy, do drogi nam się trza szykować, a pracy jeszcze nie mało - skłonił się lekko słudze Sigmara po czym ruszył do swoich, nie czekając aż najmici zmienią zdanie...
Akolita lekko się skłonił a potem w milczeniu oddalił od rozmawiających. Miał przeczucie, że ktoś w końcu komuś da po mordzie. Wtedy wolał stać z daleka, albowiem “lepiej być skromnym pośród pokornych, niż łupy dzielić z pysznymi”.

Rozmowa Thravara z Kasimirem:
Kroczący za Kasimirem krasnolud był mocno poruszony - Skąd pochodził mówił ci że? - Dopytywał w drodze.
Gdy dotarli do ciała, Thravar uklęknął w błocie przy zwłokach krasnoluda ze spokojną miną spoglądając na nie.
- Góra z górą się nie zejdzie,a krasnolud z krasnoludem zawsze. Grungni,Grimnir i Valaya z radością przyjmą cię Duraku na Dworze Przodków. Wychyl tam do dna za tych co ciągle tułają się po tym świecie. Niebo płacze gdy kolejny dawi odchodzi do sal przodków - Thravar wymówił rytualne pożegnanie zmarłego z nutą żalu w głosie.
- Nie był… rozmowny. Wiem, że kiedyś był górnikiem. Nie mówił o swojej przeszłości, a ja szanowałem jego prywatność. Wydaje mi się, że spotkało go kiedyś coś przykrego - niewielu krasnoludów zdecydowałoby się na zamieszkanie wśród ludzi. Ale uratował mi niegdyś życie - w oczach chłopaka stanęły łzy.
- Pochowam go obok mojej matki. Myślę, że tego by chciał
- Chłopak chwycił za łopatę i zabrał się do pracy.
Krasnolud podniósł się z klęczek
- Jeśli był ci bliski, nie śmiem ci łopaty wyrywać, twoim honorem i obowiązkiem w grobie złożyć go, jednak jeśli życzysz sobie, pomóc mogę. Zwą mnie Thravar, Thravar Griddsson, Altrommi klanu Khazak Khrum, Tarczownik twierdzy Karak Kadrin - zadudnił swoim tubalnym głosem.
-Miło mi, mistrzu krasnoludzie. Tak jak mówiłem, jestem Kasimir. Durak nadał mi imię Hundrek. Myślę, że to był z jego strony żart. - W języku krasnoludów, słowo hunk znaczyło ciężką, mozolną pracę, a drek - daleką, potencjalnie niebezpieczną podróż, co dawało pewne pojęcie jak Durak odnosił się do trudów wychowania Kasimira.
- Długo współpracujesz z imć kapłanem? Czy to… dobry człowiek? Wydaje się surowy, ale emanuje siłą i autorytetem.
- Zbyt krótko by móc o nim coś z cała pewnością rzec, różni się od innych jego rodzaju, gdyż to kapłan bitewny, tacy jak on odchodzą w chwale na polach bitew tego świata z imieniem Sigmara na ustach, walcząc z plugastwem tego świata. Wiem jedno mimo, pewnikiem głębokiej wiary nie popadł w fanatyzm i jest całkiem opanowanym człekiem, w innym wypadku wasz pyskaty Schulz już rzygałby własnymi flakami - podsumował obserwując kopiącego grabarza.

Rozmowa Schulza z mieszkańcami wioski:
- Wiem, że wam się to nie podoba - odezwał się Schulz, podchodząc bliżej do reszty uzbrojonych po zęby mieszkańców wioski - ale pomocy odrzucić nie możemy, choć mam ochotę splunąć na wystawioną w naszą stronę dłoń. Miejcie ich na oku; mają dość jasno określony cel i bez chwili wahania zdradzą nas jeśli w ten sposób łatwiej przyjdzie im zdobyć kielich.
Pewna dziewczyna stojąca całkowicie na uboczu w trakcie rozgrywającej się wcześniej sceny dopiero teraz podeszła do reszty mieszkańców wsi. Chociaż wyglądała na spokojną, to w swym wnętrzu próbowała opanować jakiś rodzaj niepokoju. "Czemu akurat teraz?" myślała.
- A może ich pojawienie można uznać za uśmiech bogów? - Dotychczas unikająca kontaktów z kimkolwiek Katarina odezwała się słabym głosem wciąż nie do końca oswojona z aktualna sytuacją.
- Oni mają znacznie większe szanse na udaną konfrontację z tym czymś, co nas zaatakowało.
- Zapominasz, że od teraz będą walczyć w sprawie naszych rodzin. Nie ufam sobie, a co dopiero im - odparł wyzbytym z emocji głosem weteran wojny. Myślami był z Hanną oraz swoją dwójką dzieci; Johanem i Alexą.
W trakcie krótkiego milczenia jedynie przyglądnęła się jeszcze raz najemnikom. Kilku z nich wyglądało jak całkiem nieźli wojownicy. Osobiście wolała nie przekonywać się na własnej skórze.
Zerknęła na Groma, który cicho warczał w stronę nowo przybyłych. Chyba jemu też się nie podobali tak samo, jak Schulzowi. Przez to postanowiła obdarzyć ich zdecydowanie bardziej ograniczonym zaufaniem niż planowała na początku.
- Ich interes częściowo pokrywa się z naszym. Powinniśmy współpracować - dłoń Kislevianki powędrowała ku rękojeści krótkiego miecza nabierając odrobinę pewniejszego tonu. - Ale nie na tyle, by rzucać się za nimi w ogień. Musimy uwolnić porwanych. Niech sobie wezmą ten ich kielich.
- Wiem o tym. Czynię to niechętnie, ale zgadzam się na współpracę. Mam tylko nadzieję, że nie będą sprawiać nam kłopotów - Albert Schulz przeszedł wzdłuż ulicy, przeglądając zgromadzone zapasy. - To wszystko co na razie mamy? Nie wygląda to za ciekawie. Zwłaszcza, że mamy kolejne gęby do wykarmienia - mówiąc to spojrzał ukradkiem na pochłoniętych rozmową z kapłanem najemników.
- Jeżeli mają korzystać z naszego jedzenia niech odpłacą przejmując część ciężaru na swoje konie - stwierdził rzeczowo Klaus, któremu również nie uśmiechała się ta nagła współpraca z obcymi. - Nie wszystko, co byśmy nie żałowali gdy zwieją… - dodał przytomnie chłop. Po chwili namysłu dorzucił - Wóz i tak nie przejedzie, możemy zabrać ze sobą pozostałe w wiosce owce. Łatwiej je będzie prowadzić niż targać na grzbiecie a z nich jadło i skóra w drodze się przyda. Jeżeli jednak mamy cały ten zapas zużyć dzieląc się z najemnikami, to ustal Schultz od razu z nimi, że gdy skończy się prowiant to pod nóż zaczną iść ich konie. Inaczej niech od razu sami się martwią o wyżywienie - Klaus chciał postawić sprawę jasno względem najemników, wiedział, że odwlekanie takich spraw na później może być bolesne w skutkach.
- Zapewne nie będziemy mieć szybkiego tempa marszu, ale i zwierzoludzie z uwagi na jeńców mieć zbyt wielkiego nie mogą, musimy jednak nadrobić odległość maszerując dłużej i wytrwalej. Trzeba nam skracać dystans, gdyż to jedyna szansa dla ocalałych. - Zajęcie się sprawami pościgu, najwyraźniej na dłuższe momenty odwodziło myśli Klausa od trupa ukochanej, gdy tylko jednak skończył mówić wyraźnie posępniał. Ciężko westchnął. Wiedział że wśród ocalonych Hanny nie będzie.
- Tacy jak oni nigdy nie będą przejmować się naszym losem - Magnus włączył się do rozmowy. - Kilku najemnych zbirów, którzy dla złota bez wahania poderżną gardło swoim matkom, do tego wściekła baba, której zabijanie najpewniej sprawia tyle przyjemności, że trudno odróżnić ją od dzikiej bestii - tu spojrzał w kierunku Norsmenki - a wszyscy oni prowadzeni przez religijnego fanatyka zaślepionego poczuciem własnej nieomylności… - Przerwał na moment spoglądając w kierunku obcych.
- Nie, oni z pewnością nie będą przejmować się losem naszych rodzin i nas samych - stwierdził, po czym splunął na ziemię. - Ale prawdą jest, że trzeba nam każdego zdolnego do noszenia broni, abyśmy mogli chociaż myśleć o pokonaniu pomiotów Chaosu i uratowaniu porwanych - Dodał.
- Nie, nie, nie! - Kas potrząsnął energicznie głową. - Podchodzimy do tego tak bardzo od dupy strony, jak to tylko możliwe! Nie nazwałbym ich pojawienia się uśmiechem bogów, biorąc pod uwagę to jak bardzo nas wczorajszej nocy obsrali, ale to z pewnością niezwykle fortunny zbieg okoliczności. Spójrzcie na nich - wyglądają jak rasowi zabijacy… z kilkoma wyjątkami - wzrok młodzieńca spoczął na blondynie z fretką.
- Mają broń. Mają powód, by połączyć z nami siły. Tak, możemy być wobec siebie podejrzliwi i obrabiać sobie nawzajem dupy, ale możemy też przełknąć dumę i wyciągnąć do nich dłoń. Co nam szkodzi, co mamy teraz do stracenia? Katarino, kochanie, my już rzucamy się w ogień. Nie znam się na sprawach prowadzenia wojny, jak Albert, ani na tropieniu i przeżywaniu w dziczy, jak Klaus i Magnus, ale mam przeczucie - mój żołądek mówi mi, że oni nie życzą nam źle, i jeśli damy im ku temu powody, staną z nami ramię w ramię. Nie możemy być wybredni, nie teraz - mówiąc te słowa, Kas odłączył się od grupy i zbliżył się ostrożnie do najemników.
W ślad za nim po chwili wahania ruszył i Klaus. Nie wiedział co grabarzowi strzeli do łba w rozmowie z najemnikami, ale wiedział, że skutki tego mogą odczuć wszyscy. Poza tym jak by nie patrzeć był swój i trza go było wesprzeć jak swego.
Katarina odprowadziła wzrokiem Kasa mając uniesioną brew. W ogóle nie zrozumiał tego, co chciała przekazać w swej wypowiedzi, a skierowane w jej stronę słowo "kochanie" ewidentnie spotęgowało jej zdziwienie. Zastanawiała się, jak miała na to zareagować, jednak zdecydowała się przemilczeć. "A może zdecyduje się mnie ochronić, kiedy przyjdzie na to odpowiednia pora?" - pomyślała sobie odwracając wzrok - "Za dużo byś chciała. I tak prawie go nie znasz" - skwitowała w myślach. W sumie wolała ograniczać kontakty z resztą. "A może wpadam w paranoję przez to wszystko. Cholera."
Grom jakby odczytał jej myśli i trącił ją w łydkę, by wróciła do rzeczywistości. Ta popatrzyła na swojego psiego przyjaciela zastanawiając się czego chciał, lecz ten po prostu usiadł i dalej się wszystkiemu przyglądał z jakimś rodzajem przygnębienia w oczach. Dotarło nagle do niej, że przed chwilą miała wrażenie, jakby ktoś się jej przyglądał trochę dokładniej niż całej reszcie, ale oglądając się - nie spostrzegła nic podejrzanego. "Chyba mi się wydawało" - i po tym krótkim podsumowaniu przestała się tym przejmować.
- Idę się jeszcze rozejrzeć. Za niedługo wrócę - rzekła do reszty odwracając się na pięcie, a za nią podążył Grom. Planowała przejrzeć zgliszcza jeszcze raz w poszukiwaniu jakiejkolwiek broni dystansowej.
- Nam to zawsze pod wiatr. Prawda, Grom? - poskarżyła się pod nosem chwilę przez zniknięciem wśród zgliszczy.
- Gówno wiecie - rzucił za nimi weteran wielu wojen, choć wiedział, że żadne z nich już go nie usłyszy. Nie zatrzymał ich jednak, wiedząc, że i tak by go nie posłuchali. Zamiast tego, zwrócił się do stojącego obok Magnusa:
- Podczas wojny liczą się tylko przyjaźnie. Musisz znać swego towarzysza broni jak własną kieszeń, albowiem powierzasz mu życie. W bitwie to on trzyma tarczę, która chroni twój prawy bok, to on ma obowiązek rzucić się na pomoc, kiedy ty upadniesz pod naporem wroga… Pod imperialnym butem dokonywałem wraz ze swoimi ludźmi rzeczy niemożliwych i nawet słów podziękowania za to nie usłyszałem. Sierżant, który dowodził nami podczas Burzy Chaosu był kawałem wysoko urodzonego skurwysyństwa, które nie miało zielonego pojęcia o sztuce prowadzenia wojny i braterstwie - Mówił Schulz już bardziej sam do siebie, niż do zwalistego drwala. Na moment wrócił wspomnieniami do dawnych lat, lecz po chwili otrzeźwiał i dodał, patrząc na Magnusa zmęczonymi życiem oczami:
- Chciałbym się mylić wobec tych najemników, ale nie sądzę, by kiwnęli palcem, gdyby którekolwiek z nas potrzebowało pomocy. Ratowaliby swoją dupę kosztem nas samych i mam nadzieję, że Kas i reszta nie pokładają swej wiary w niewłaściwe osoby. Oby nigdy nie musieli się o tym przekonać…
Starzec podniósł leżący na ziemi plecak o żółto-czarnych barwach, którego zdobiły hafty z godłem Ostlandu, po czym wolnym krokiem ruszył w stronę lasu.
- Ja nie zamierzam zadawać się z nimi dopóki nie udowodnią swojej przydatności - rzucił na odchodne.
- Prawda to - Odpowiedział cicho drwal. - Nie ma co liczyć na ich szlachetność, bo pozory niesienia pomocy w uwolnieniu porwanych prysną, gdy tylko klecha dojrzy gdzie kielich. Ale potrzebujemy ich tak samo, jak oni nas. Żadna grupa celu nie osiągnie w pojedynkę - za dużo odmieńców w borze siedzi. Pomoc wzajemnie zaoferować, ale o ostrożności nie zapominać - dodał na koniec.

* Prędzej mnie własny koń wydyma, niż on dobrze strzeli.
** Wilhelm, ten tutaj pierdoli więcej niż Ty. Thaha. Masz konkurencje, żeby mnie wkurwiać.
*** Małe kutasy myślą, że mogą z nami negocjować, bo coś tam im dynda. Nie potrzeba nam ich obsikanego bochenka.
 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline