Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-02-2016, 15:19   #8
Ulli
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
Sześcioosobowa grupa po dość długiej dyskusji i zastanawianiu się nad przesłaniem od istoty, która najprawdopodobniej była demonem Tzeentcha zdecydowała się ruszyć do miasta. Z pewnością był to jakiś ruch naprzód choć czy wystarczający by zadowolić ich mrocznego patrona? Niektórzy namawiali grupę do zaszycia się gdzieś w krzakach czy w lesie i zapolowaniu na jakąś zwierzynę. Trudno orzec czy ta dziwna postawa wynikała z nieznajomości okolicy czy była efektem pomieszania zmysłów przez niedawną wizję. Mimo, że we wnętrzu Taalbastonu było trochę terenów zielonych to nawet one nie były pozbawione ludzi. Cały teren był gęsto zaludniony a Las Taalgrunhar penetrowany przez kapłanów Taala i Rhyi. Zwierzyna była poświęcona Taalowi a polowanie na nią świętokradztwem. Gdyby kapłani przyłapali ich na profanacji skończyło by się to niechybnie tragicznie dla biwakowiczów. Inni przebąkiwali coś o karczmie. Czegóż spodziewali się dowiedzieć w karczmie wiedzieli tylko oni sami. Ostatecznie po nocy spędzonej w dusznej komórce bez łyka wody mieli prawo być spragnieni. Najedzenie się przed drogą tez nie było złym pomysłem. Problemem były tylko finanse. Nie wszyscy byli wystarczająco zamożni by jadać i pomieszkiwać w karczmach. Czy ich towarzysze zdecydują się ich wspomóc miało się dopiero okazać. Pozostawała jeszcze droga do Talabheim. Po wczorajszych wydarzeniach odwiedzanie Ziemianek - wsi z której rekrutowała się większość ludzi, którzy spalili Eastadt było bezczelnością. Grupa zdecydowała się więc przejść prosto do Traktu Morra i od razu skręcić w kierunku miasta. Mimo to nie uniknęli pytań i zaczepek od chłopów jadących furmankami do Talabheim.

- Cóże wy za jedni?- zakrzyknął na nich barczysty chłop jadący wyładowanym wozem w kierunku miasta. Jego mina nie zwiastowała nic dobrego. Nie spuszczając z nich oka przysunął wolną ręką siekierę, która stała za nim oparta o burtę wozu.

Z odpowiedzią spieszył w takich przypadkach zazwyczaj Dieter Wurst będąc chyba najbardziej wygadanym członkiem oddziału.

- Ot byliśmy popatrzeć czy jakiś plugawy mutant się nie ostał. Usłyszeliśmy niestety za późno. Tam już tylko zgliszcza. Nie do wiary, toż to pod samym nosem Elektora i kapłanów takie plugastwo.

Uspokojony nieco wieśniak wyraźnie się rozluźnił.

- Szczera prawda, z bożą pomocą wypaliliśmy to gniazdo żmij. Niech ich piekło pochłonie, samo to coś co przypełzło od Eastadt zabiło trzech ludzi. W ataku na wioskę zginęło jedenastu. Jednym z nich był mój szwagier. Moja biedna siostra.

Chłop stracił zainteresowanie grupą i uderzając lejcami pogonił konia.

Podobne sytuacje powtarzały się jeszcze kilkakrotnie. Za każdym razem zagrożenie było zażegnywane dzięki paplaninie Dietera, lub któregoś z wymowniejszych mutantów.

Ani się obejrzeli a wkroczyli do Alei Bogów. Po lewej i prawej stronie mijali okazałe świątynie wszystkich uznanych bogów Imperium. Szybko doszli do wniosku, że nie jest to otoczenie dla nich. Zapytany przypadkowy przechodzień polecił im skręcić w prawo i jedną z bram przejść do dzielnicy kupieckiej, gdzie miała znajdować się przednia karczma. Tak zrobili. Po następnej pół godzinie błądzenia i pytania o drogę weszli do wykwintnej restauracji. Szyld nad drzwiami przedstawiał trzy zielone jabłka pod którymi był też napis dla mało domyślnych "Trzy jabłuszka". Wnętrzu nie można było nic zarzucić. Było wykwintnie i bogato. Klientela składała się głównie z mieszczan i urzędników dzielnicy prawnej, pomiędzy którymi było też kilku pielgrzymów. Sądząc po strojach byli to raczej ludzie bogatsi.
Już samo to wzbudziło wątpliwości co biedniejszych członków grupy. Wszelkie wątpliwości rozwiała ostatecznie niziołcza karczmarka, która gdy tylko weszli szybko ruszyła z wycelowanym palcem wskazującym w Guntera. Jego poznaczona bliznami, zarośnięta twarz widocznie nie wzbudziła zaufania.

- Takich jak ty tu nie obsługujemy! To porządny lokal. Z taką gębą szukaj szczęścia na Łojówkach, albo w ogóle poza Taalbastonem. Możesz też zabrać swojego kolegę z fuzją- tu wskazała Boba- nie potrzebuję by pijany żołdak wywalił mi dziurę w suficie lub nie daj boże zabił klienta.

Nie było innej rady, trzeba było się wynosić. Ponieważ nie znali miasta znowu musieli polegać na wypytywaniu przechodniów. Dieter znowu brylował. Okazało się, że jedno z zaledwie trzech przejść do Łojówek znajduje się zaledwie sto kroków od karczmy.

Weszli między brudne, cuchnące uliczki. Ścieki płynęły tu nieosłoniętymi rynsztokami i trzeba było uważać, by nie poślizgnąć się na nierównym, śliskim bruku i do któregoś nie wpaść. Dodatkowych wrażeń mogły dostarczyć raz po raz wylewane bezpośrednio z okien nieczystości. Jednego z miejscowych spotkała wątpliwa przyjemność oberwania zawartością nocnika, co wywołało salwę śmiechu kilku przyglądających się temu obwiesi. Poza smrodem fekaliów czuć tu było wyraźnie zapach palących się niemal bez przerwy łojowych świec od których dzielnica miała swą nazwę. Światło dochodziło tu tylko w południe i miejscowi próbowali rozproszyć w ten sposób panujący tu mrok.

Grupa sześciu w większości dobrze ubranych jegomościów wzbudzała tu niemałe zainteresowanie. Jednak zarówno ich liczba jak i fakt, że każdy był uzbrojony i wyglądał na takiego, który tej broni potrafi użyć sprawiał, że najgroźniej wyglądający opryszkowie tracili rezon i usuwali się grzecznie w cień ścian kamienic. Niemniej nie wszyscy tracili zainteresowanie. Alfred ku swojemu zaniepokojeniu zauważył, że ich śladem przez tłum idzie dwóch miejscowych. Ubrani byli w łatane łachmany jak wszyscy, ale obaj przy pasie mieli przypięte w pochwie groźnie wyglądające noże. Na razie trzymali się w bezpiecznej odległości.

Chcąc znaleźć karczmę znowu musieli polegać na talentach społecznych Dietera. Zapytani miejscowi mierzyli zazwyczaj "turystów" wzrokiem wyrażającym pomieszanie rozbawienia ze zdziwieniem, ale grzecznie wskazywali kolejne uliczki labiryntu na którego końcu w ścianie Taalbastonu miała się znajdować wydrążona karczma będąca chlubą dzielnicy - słynna "Czarna Latarnia".

Nieszczęśnicy mimo wskazówek kluczyli wśród uliczek Łojówek dobrą godzinę zanim dotarli na miejsce. Było prawdopodobnie krótko przed południem gdy stanęli pod słynną czarną latarnią od której karczma miała swą nazwę. Latarnia była miejscową atrakcją. Markus i Alfred wrażliwsi od innych na magię od razu wyczuli, że ogień palący się wewnątrz jest magiczny. Paliła się mimo, że w środku nie było żadnego paliwa, czy świecy. ogień wyglądał jak żywe stworzenie zamknięte w klatce. Pod latarnią zaś w skalnej ścianie krateru była wypalona jakby sylwetka ludzka z wyciągniętymi w stronę lampy rekami. Samo wejście do karczmy miało postać podwójnych okutych drzwi wprawionych w ścianę Taalbastonu. O tym co się znajduje wewnątrz świadczył tylko wyblakły szyld przedstawiający snopek zboża.

Wnętrze karczmy czego się można było spodziewać było dość obskurne. Podłoga wyłożona była tatarakiem a całe sprzątanie zapewne sprowadzało się do jego wymiany raz na pół roku. Z tego też powodu zapach wewnątrz nie odbiegał wiele od tego na ulicach. Prawdopodobnie ze względu na wczesną porę w środku było tylko kilku stałych klientów, takich co to bez pewnej dawki alkoholu nie byli w stanie zacząć dnia.


Zza baru przyglądał im się bacznie szynkarz wycierający jeden z kufli. Zarówno śniada cera jak i koszula nietypowego jak na Imperium kroju wskazywały na południowca.

Tankred śmiało podszedł do niego i nie bawiąc się w grzeczności zapytał o możliwość wynajęcia alkierza. Barman uśmiechnął się drapieżnie.

- Ach, signori, oczywiście, bene. Kto by się spodziewał takich dobrych klientów o tak wczesnej porze. Mamy oczywiście alkierze do wynajęcia. Nikt wam nie będzie przeszkadzał, klnę się na Myrmidię jakem Lorenzo! Cały koszt to dziesięć szylingów za dwie klepsydry, ale nie przejmujcie się signori tym ograniczeniem. Dopóki będziecie zamawiać nikt was nie wyrzuci. To jedynie dla cwaniaczków, którym by przyszło do głowy nocować nadużywając naszej gościnności.

Karczmarz wziął jedną z zapalonych olejnych lamp i poprowadził ich wykutym w skale korytarzem wgłąb. W długim rzędzie były wykute wnęki oddzielone od korytarza ściankami w drewna. Każda wnęka była wyposażona w drzwi. Karczmarz otworzył jedne i wprowadził ich do środka. Wewnątrz był stół i dwie ławy przy których mogło wygodnie usiąść nawet ośmiu ludzi. Lorenzo postawił lampę na stole i gromkim głosem przywołał dziewkę służebną by odebrała zamówienia. Jeszcze zanim wyszedł zainkasował jedenaście szylingów za alkierz i antałek piwa. Zwrócił także uwagę, że dla większej prywatności drzwi wyposażone są w skobelek, dzięki czemu można się zamknąć od środka. Zaopatrzeni w spora ilość całkiem dobrego trunku wrogowie Imperium mogli wreszcie trochę odetchnąć.
 
Ulli jest offline