Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-02-2016, 22:35   #21
echidna
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Tak, cóż, może i April zapomniała wspomnieć rodzinie o tym spotkaniu. Ale w sumie… dlaczego miałaby się ze wszystkiego zwierzać? Zresztą… przecież to nawet nie była randka. Ot… kolacja ze znajomym. Nie zakupiła na tę okazję nowej kiecki, nie wystroiła w najlepszą z tych, które miała. Prawdę powiedziawszy w ogóle nie założyła sukienki, lecz spodnie, koszulę i marynarkę. Jakoś dla Constantine’a nie chciało jej się golić nóg. Potrzebowała wszak od niego nie komplementów i upojnej nocy, tylko informacji.


Może nawet celowo pani Blackburn pominęła ten drobny szczegół, jakim było wieczorne spotkanie? Dzięki temu ominęła ją cała masa pytań. A teraz nie miała już na nie czasu, wszak mężczyzna stał już u drzwi, gotów w każdej chwili nacisnąć dzwonek. Tak więc jedyne, czego jej nie oszczędzono, to zdziwienie na twarzy córki i podejrzliwość w oczach matki. No cóż… nie była to zbyt wygórowana cena. Może nawet kolacja wcale nie będzie tak nudna? Może uda jej się wytrzymać na niej dość długo, by nie wracać do domu nim Aida i Ava nie pójdą spać? W ten sposób uniknęłaby kolejnej fali pytań.

Czego nie miałaby przynieść przyszłość, fakt pozostawał faktem, April nie miała czasu na wyjaśnienia. Jedyne, na co się zdobyła na pożegnanie to życzenia “miłego wieczoru” i ostrzeżenie, by nie czekały na nią.

- Wyglądasz szałowo.- rzekł na powitanie Matt przyglądając się April z zainteresowaniem, na co ona odparła uśmiechem. Pewnie rzekłby tak nawet, gdyby ubrała strój hutnika. Niemniej nie wyczuła ni nutki fałszu w jego głosie.

- Wpadniemy do włoskiej restauracyjki w hotelu, czy też masz ochotę na jakieś inne miejscowe specjały? Znam kilka miłych restauracyjek w Wiscasset. Ale nie znam twoich kulinarnych gustów.
- To ty tu jesteś mężczyzną, decyduj. - odparła Ampril obrzucając mężczyznę przelotnym spojrzeniem, po czym skierowała swe kroki w stronę auta.
- Więc Włochy.- rzekł z uśmiechem Matt i wyminął towarzyszkę, by otworzyć przed nią drzwi. Na moment się zawahał.- Ty chyba nie jesteś z tych wyzwolonych od wszystkiego feministek, co to same otwierają sobie drzwi i płacą za kolację połowę rachunku i każdą próbę podlizania się kwitują metaforycznym kopniakiem w dumę mężczyzny?
- A co, jeśli jestem i właśnie zebrałeś pierwsze minusowe punktu? - zapytała mimowolnie unosząc brew, po czym nie czekając na odpowiedź wsiadła do samochodu.
- Toooo… przez całą drogę będę ci opowiadał, jaki to ze mnie zwolennik równouprawnienia.- rzekł Matt siadając za kierownicą. Niby niespecjalnie przejmował się wpadką, ale jednak odpowiedź padła podejrzanie szybko jak na nonszalancję. -Zawsze mogę się odkuć w drugą stronę.
- To znaczy? - zainteresowała się zapinając pasy.
- Właśnie prezentując się jako zagorzały feminista.. gdzieś tu miałem poradnik. - stwierdził dla żartu przeszukują schowek na rękawiczki, w którym oczywiście nic nie było. Poza drobiazgami takimi jak śrubokręt, parę prezerwatyw, mała latarka, zapalniczka…


...zdobiona różnymi grawerunkami, scyzoryk i różne duperele znajdowane w schowku na rękawiczki, w którym zadziwiająco rzadko bywały rękawiczki.

- Jak ci się podoba Wiscasset? Dużo się zmieniło odkąd wyjechałaś?- zapytał by rozruszać rozmowę.
- Powiedziałabym, że przybyło mu kilka nowych zmarszczek. Choć widać też, że władze zainwestowały gdzieniegdzie w drobny lifting.
- Coś w tym jest.- stwierdził Matt i zerkając na boki.- Chodź mam wrażenie, że Wiscasset urodziło się stare… wręcz starożytne. Wiesz że te głazy w lasach nie zostały postawione przez Indian? Ponoć zrobili to Wikingowie.
- No Wikingowie to chyba jednak nie starożytność. - oponowała April. - I właściwie gdzie żeś się takich rewelacji doczytał?
- W książkach. Ktoś te kamienie w lesie badał. A właściwie, ktoś bardzo mądry. Nazywał się profesor Windsworth i cóż… napisał bardzo ciekawe książki na ich temat. Ale nie miał żadnych dowodów na poparcie swych teorii. Niemniej… Wikingowie brzmią świetnie, prawda? A jak ty byś wyjaśniła te kamienie w lesie?
- Nie wiem… Indianami? - zakpiła ledwo dostrzegalnie. - Im chyba było tu trochę bliżej, niż Wikingom. No i są dowody na ich obecność tutaj.
- Indianie Wielkich Równin nie budowali takich konstrukcji, a ci na północ od Arizony, w ogóle nie używali kamieni w swych budowlach.- wyjaśnił Matt, gdy już dojeżdżali do hotelu “Lake of Dreams”.
- No to ci Wikingowie wyjątkowo źle musieli wspominać tę wycieczkę - oznajmiła, a widząc całkowity brak zrozumienia na twarzy towarzysza, kontynuowała - Takie konstrukcje u nich to zwykle cmentarze. Tylu poległych, tak daleko od domu... - zawiesiła głos dla lepszego efektu. - To nie była za pewne miła wycieczka.
- Z pewnością… niestety profesor nie dostał pozwolenia na grzebanie przy kamieniach, więc nie mógł potwierdzić swych teorii. - Matt zatrzymał wóz i wysiadł, po czym ruszył by otworzyć drzwi April.

Kobieta poczekała grzecznie, aż towarzysz otworzy jej drzwi, a w podzięce za tę uprzejmość, uśmiechnęła się ślicznie. Potem przyszedł czas na zajęcie stolika i złożenie zamówienia. Dopiero, gdy kelner oddalił się, by przynieść im zamówione drinki, pani Blackburn kontynuowała:

- Może to i lepiej, że nie dostał tej zgody? - zagadnęła, a widząc, że Constantine nie załapał, co miała na myśli, wyjaśniła - Tylko tego by nam brakowało, żeby wkurzone przebudzeniem upiory Wikingów grasowały po okolicy i szczuły krwiożercze wilki i niedźwiedzie na ludzi.
-Z pewnością byłby wtedy problem z duchami…- odparł żartem Matt i spytał z szelmowskich błyskiem w oku.- Ale mieliśmy rozmawiać o mrocznych sekretach. Masz jakieś może?
- Oczywiście! Całe mnóstwo
- I nie zdradzisz żadnego… więc jak ja mam ci opowiedzieć o moich?- odparł mężczyzna przesadnie obrażonym tonem głosu, by po chwili pochylić się ku niej z pytaniem. - To o jakich więc mrocznych sekretach pogadamy?
- Nie powiedziałam, że nie zdradzę żadnego. Na pewno nie zdradzę wszystkich - odparła kobieta. - Zawsze możemy porozmawiać o cudzych sekretach. I tylko nie mów mi, że mężczyźni nie lubią ploteczek - dodała z uśmiechem.
- No to kusisz…przyznaję.- uśmiechnął się zawadiacko Matt i skinął głową.-Wszystkich znać nie muszę, kobieta zawsze powinna mieć jakieś sekreciki. A o kim poplotkujemy najpierw?
- Może o naszej kochanej pani Burmistrz - zaproponowała tonem mającym sugerować, że ta myśl właśnie wpadła jej do głowy - Słyszałam, że w młodości było z niej niezłe ziółko. Razem z innymi miejscowymi dziewczętami bawiła się w jakieś rytualne tańce przy ognisku. - April postanowiła nieco podkoloryzować zasłyszaną historię, by nabrała cech rasowej plotki, a nie informacji zasłyszanej z pewnego źródła. - Takie spotkania tylko dla miejscowych, przyjezdni nie mieli na nie wstępu.
- Wiesz pewnie że Wiscasset wywodzi się z dawnej osadyi purytańskiej, prawda? Z czym ci się kojarzy purytanizm?- zapytał z lisim uśmieszkiem Matt.
- Z polowaniem na czarownice - odparła machinalnie.
- To bardzo uproszczona sprawa… Purytanizm to ruch religijno-społeczny w XVI i XVII-wiecznej Anglii, mający na celu "oczyszczenie" Kościoła anglikańskiego z pozostałości po katolicyzmie w liturgii i teologii. Początkowo działając jako ruch wewnątrz anglikanizmu, purytanie stopniowo oddzielali się od niego tworząc odrębne wspólnoty religijne, czasem nazywane nonkonformistycznymi.- wyjaśnił Constantine niczym wykładowca akadamicki.- I tu pojawia się ciekawostka… otóż… purytanie tworzyli różne wspólnoty, które łączyło jedno: wyrugowanie katolicyzmu z liturgii i teologii… ale wiesz jak to jest. Natura nie znosi próżni. W jednych przypadkach takie zmiany wprowadzały surowsze prawa i ograniczenia swobód… W innych, nowe pierwiastki. Lub stare w nowych szatach. Purytanizm Wiscasset przeniknął pogańskimi tradycjami wywodzącymi się jeszcze z czasów druidzkich. Oświecony anglikanizm wykreślał pogaństwo, więc osoby lubujące się w tej tradycji...udawały się na wygnanie przebrane w purytańskie szatki. Rytualne tańce są zaś tą pozostałością… tajemnicą. Wiem tylko, że kobiety tańczyły tam nago i to był powód, dla którego do tych tańców nie dopuszczano mężczyzn. Poza tym.. nie wiem nic. Pewnie twoja matka mogłaby powiedzieć więcej, ale z mojej matki kiedy żyła nie wycisnąłem nic… a w porównaniu z Aidą była ona bardzo gadatliwa.

No i właściwie na tym mogłoby się zakończyć ich spotkanie. Pani detektyw zgodziła się na tę kolację tylko po to, by mieć pretekst do wypytania historyka o interesujące ją sprawy, a on w tej materii nie wiedział nic. Gdyby więc w tamtej chwili po prostu wstała od stołu i wyszła, zaoszczędziłaby sporo czasu. Z drugiej jednak strony w oczach Matta zyskałaby opinię co najmniej niezrównoważonej, w swoich własnych zaś - zimnej i wyrachowanej. Poza tym plotka o ich nagle zakończonej “randce” obiegłaby Wiscasset lotem błyskawicy. Tak więc chłodna kalkulacja jasno wskazywała, że bardziej opłacalnym będzie poświęcenie tych kilku godzin. Może nawet wcale nie będą tak strasznie zmarnowane?

- W tej chwili tańce się już nie odbywają. Ale kto wie… z czasem mogą znów się zacząć. Tak już się zdarzało. Z tego co wiem, liczba kobiet musi być nieparzysta. Najlepsza jest siódemka i trzynastka, ale czasem nawet trójka wystarczy. - kontynuował tajemniczo dyrektor muzeum splatając dłonie.-Kobiety o tym nie mówią. I ogólnie nie wiadomo, co się tam dzieje. Ale mówimy tu głównie o młódkach tańczących nago w lesie. To musiało przyciągać uwagę młodych odważnych mężczyzn. Są więc wzmianki w starych pamiętnikach o nich. I można się nieco o tańcach dowiedzieć… oczywiście pośrednio.
- Pośrednio? - zainteresowała się kobieta.
- Z relacji mężczyzn siedzących w krzakach i podglądających damy tańczące w kręgu kamieni wokół ognia. Nie zapamiętali zbyt wiele słów, w końcu śpiewały chyba w języku celtyckim lub gaelickim. No i nie wiadomo co paliły w tym ogniu… ale z pewnością mocne zioła. Bo wiły się zmysłowo i nieobyczajnie czasami nawet imitując kopulację.- dodał cicho Matt coraz bliżej oblicza April.- A kamienie ponoć… drżały… Jakieś cienie piekielne migały między nimi. Przypomina to bajdy o Sabatach? Pewnie dlatego, że te tańce właśnie z nich… pośrednio się wywodzą.
- Pośrednio, to chyba twoje ulubione słowo - westchnęła kobieta powoli tracąc zainteresowanie tematem. - Lubimy niedomówienia, czyż nie?
- Nie jest ulubionym, po prostu… to nie jest wszystko takie łatwe do wytłumaczenia.- stwierdził Matt odsuwając się od April.- Opisy są mętne i dość skąpe w szczegółach, a takie tańce przy ognisku były znane w całej Europie wczesnego średniowiecza i łączą się z różnymi uroczystościami, od druidzkich świętych ogni w czasie przesileń, przez słowiańską sobótkę i rytuały płodności, po sabaty czarownic w górach cesarstwa niemieckiego i na czesko-polskim Śląsku. Poganizm nie zostawił po sobie szczegółowych opisów, niestety.
- No cóż, zatem tajemnica miejscowej sekty pozostanie nierozwikłana - skwitowała smętnie kobieta. - A jak tam Twoje leśne eskapady? Przyniosły jakieś oszałamiające rezultaty?
- Zawsze możesz się załapać na kolejny taniec nago w świetle księżyca i poznać wszystko z pierwszej ręki. Masz wszelkie ku temu predyspozycje. Jesteś w odpowiednim wieku, z odpowiednim rodowodem, jesteś miejscowa… Te tańce mogą powrócić z nową przewodniczką.- odparł z uśmiechem Matt i zasępił się wyraźnie.- Wiesz… to bardziej hobby… Przewidywania, które…

Machnął ręką.

- Nie wiem czy akurat zbrodnie i wypadki… są czymś co warto omawiać, przy kolacji, ale jeśli cię to interesuje, to… sekret za sekret? Teraz twoja kolej.
- Sekret… - zamyśliła się szukając w pamięci czegoś wystarczająco mrocznego, by zaspokoić ciekawość Matta, a jednocześnie kompletnie nie związanego z jej największym sekretem. - Cóż… ewentualne sebatnice mogłyby się ode mnie wiele nauczyć odnośnie tego jakim zielskiem palić w ognisku.
- Myślałem o czymś pikantnym, ale zwal ten fakt na moją samczą fantazję.- zaśmiał się cicho Matt. - A co do leśnych eskapad, to zauważyłem i odkryłem parę takich miejsc z przeszłości… zapomnianych przez… Bardziej to wymazanych z pamięci przez miejscową społeczność. W Wiscasset dość często dochodziło do sporów, choć ruiny, które odkryłem, są bardziej z czasów wojny secesyjnej.

Tymczasem kelner przyniósł napoje: jego chianti i jej martini z lodem, miętą i cytryną, którego upiła odrobinę, bowiem z jakiegoś powodu zaschło jej w gardle. Aż dziw, że Matt nie odczuwał takich dolegliwości, choć to głównie on mówił. Nie wydawał się tym specjalnie przejęty. Właściwie, chyba nawet mu to odpowiadało.


- Jedno z nich widziałam, dom Lupiscery - przyznała zaspokoiwszy pragnienie. - A inne?
- Jak wspomniałem… znalazłem fundamenty domu z czasów wojny secesyjnej. I żadnych informacji na ten temat w dokumentach z epoki- napił się wina dodając.-Mam kilka teorii, ale wiesz… ja to sprawdzam nielegalnie. Służby leśne nie lubią, jak się turysta kręci, tam gdzie nie powinien, a w moim przypadku to jest częste.
- Krzywe spojrzenie straży leśnej jeszcze nie czyni tego nielegalnym - zauważyła.
- Niby tak… ale… jak się okazało, tutejsza straż leśna lubi się zasłaniać tabliczkami o dzikiej zwierzynie. Grasują stada drapieżników… do lasu głęboko wchodzić nie wolno. Te ataki niedźwiedzia tylko dają im do tego pretekst. Nie wiem jak blisko jesteś z Seanem, ale… z pewnością potwierdzi fakt nadgorliwego stawiania tabliczek.- odparł Matt z uśmiechem. - A już pozwolenia na wykopaliska nie dostanę, ani funduszy. No chyba, że zmieni się władza. Jak wiesz pani burmistrz trzyma okoliczne agencje za jaja. I niezbyt mnie lubi.
- Ciekawa jestem, czym jej podpadłeś. W sumie jesteś u niej na garnuszku, w końcu to ratusz sponsoruje muzeum.
-Pracą dla konkurencji.- mruknął cicho Matt.-Pomagałem Daisy Ling w kwestiach papierkowych związanych z polityką.
- No tak - podsumowała krótko Blackburn przypominając sobie zasłyszane plotki. - Twoja jedyna nadzieja w tym, że Ling wygra wybory.
- Tak łatwo zwolnić się nie dam.- zaśmiał się cicho Matt, po czym upił chianti. - A jakie są twoje sympatie polityczne?
- Coraz bardziej oddalają się od miłościwie nam panującej - przyznała kobieta.

Podejmowanie decyzji politycznych pod wpływem chwilowego kaprysu może i nie było dojrzałe, ale przecież z bardziej błahych, niż kłótnia, powodów przegrywano w tym kraju wybory.

- To może… dołączyłabyś do mojego obozu… i obozu Daisy ? Wiem że polityka to może nuda, ale myślę że uroczo byś wyglądała na ulotkach z dopiskiem:” Głosuję za Daisy, bo kocham stokrotki.”- rzekł z uśmiechem Matt układając dłonie w czworokątny obiektyw kamery i robiąc jej wyimaginowane próbne zdjęcia.
- To raczej nie w moim stylu.
- Jesteś pewna? Założę się że masz bardzo fotogeniczną twarz.- odparł przyjaźnie Matt.-A wracając do nie twojego stylu. To bardziej pozowanie, czy angażowanie się w politykę do niego nie pasuje?
- I jedno, i drugie - stwierdziła upiwszy łyk drinka modląc się, by mężczyzna zakończył szybko swoje nieudolne próby podrywu. Zaczęła się zastanawiać, czy to z nią było coś nie tak, że wszędzie widziała śliniących się do niej mężczyzn, czy oni faktycznie tak się zachowywali w jej obecności.
- Acha… No szkoda. Przynajmniej będę mógł z czystym sumieniem powiedzieć Daisy, że próbowałem cię przekonać.- odparł z łobuzerskim uśmiechem mężczyzna, po czym… zamilkł na moment wyraźnie próbując… cóż… powiedzieć coś czego się wstydził. -A Aida robi jeszcze jakieś amulety na szczęście, lub chroniące przed urokami?
- Oho, widzę, że na ciche, niepozorne Wiscasset spadła plaga złych uroków. - rzuciła April uśmiechając się promiennie.
-Wychodzę z założenia że…- nagle coś go tknęło.- Jak to… plaga?
- Powiedzmy, że… nie jesteś pierwszą osobą, która w ostaniach dniach zadała mi to pytanie. - odparła. - Reszta to tajemnica handlowa - dodała, by nie musieć wchodzić w szczegóły. Wiadomo wszak, tajemnica handlowa/dziennikarska/spowiedzi/lekarska (niepotrzebne skreślić) - rzecz święta.
-To mnie nie dziwi. Takie czasy… powrót do natury i te sprawy.- nie brzmiało to szczerze w jego ustach. Za to następne słowa jak najbardziej.- Chciałbym zdobyć… amulet dla Daisy. Taki chroniący przed urokami i przynoszący szczęście. Wiesz… żeby dodać jej pewności siebie.
Nie mówił całej prawdy, była tego pewna.
- Cóż za troska - w jej głosie słychać było zdziwienie mieszające się z ciekawością. - Jesteście blisko?
- Poniekąd… ale nie aż tak.- ujął jej dłoń między swoje i spojrzał wprost w jej oczy mówiąc natchnionym głosem.- Czekam na tą właściwą, April

Zaraz jednak wybuchnął śmiechem.-Może nadjedzie następnym autobusem.
- Tak, ale zamiast cię podwieźć, pewnie cię rozjedzie - powiedziała kobieta uśmiechając się łobuzersko.
- Cóż… kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa.- stwierdził z uśmiechem Matt. A kelnerka przyniosła zamówione przez nich dania. Gdy odeszła, Constantine zabrał się za jedzenie pytając.-Planujesz zostać na stałe w Wiscasset, czy też to tylko czasowy pobyt, aż zew wielkiego świata znów obudzi tęsknotę w sercu?
- Na pewno na jakiś czas - odparła enigmatycznie April. - A ty, nigdy nie chciałeś stąd uciec?
- Raz uciekłem, ale…- spochmurniał wyraźnie i zajął się jedzeniem.-Rodzinne sprawy i rodzinny spadek ściągnęły mnie z powrotem. I póki co… nie mogę stąd uciec.
Uśmiechnął się promiennie.-Zresztą, polubiłem pracę w muzeum. Ale wiesz… gdybym utknął w sklepie, to co innego.

Nachylił się ku April i szepnął.-Zdradzę ci sekret. Nie nadaję się na sprzedawcę.
- Pewnie dlatego to nie ty nim jesteś - odparła kobieta kpiąco.
- Prawdopodobnie…- zgodził się z nią Matt i przyjrzał badawczo April.- Ale ciebie też jakoś nie widzę za ladą. Jakoś mi też do tego miejsca nie pasujesz.
- Mam wrażenie, że się powtarzasz
- Bo się po prostu nadziwić nie mogę. Pamiętam przebojową April ze szkoły. Chłopczycę gotową podbić świat i… jak tu rozmawiamy, nadal ją widzę.- zaśmiał się Matt.-Więc ten kontrast mnie po prostu zadziwia. Ale z drugiej strony… nie mam dzieci, więc co ja tam wiem. Mówią że rodzicielstwo miesza strasznie w priorytetach.
- To prawda. - zgodziła się Blackburn dzióbiąc widelcem lasagne na swoim talerzu - Nie jestem już tą sama osobą, którą byłam w szkole. Ale i ty nie jesteś tym samym człowiekiem, czyż nie?
- Trochę tak… Można powiedzieć, że odkryłem iż… nie wszystko jest tym…- zamyślił się i wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, ale się wstydzi lub krępuje.-Słyszałaś o mojej matce, prawda?

Nie… Nie słyszała. Gdy wyjeżdżała, państwo Constantine jeszcze żyli. Gdy powróciła, był już w Wiscasset tylko sam Matt. Ale czy to mogło być dziwne? Starzy ludzie umierają, taki jest porządek świata.

- Prawdę powiedziawszy, nie - wyznała szczerze. Nie było sensu kłamać.
- Mama miała załamanie nerwowe, delikatnie rzecz ujmując i… przy tej okazji wyszło parę rodzinnych tajemnic. Długów do spłacenia.- uśmiechnął się kwaśno i sięgnął odruchowo po paczkę papierosów w kieszeni, tylko po to, by otrzymać surowe spojrzenie od przechodzącej kelnerki. W tej sali nie wolno było palić. Matt westchnął cicho i uśmiechnął się dodając.- Sorry, chyba zepsułem nastrój… jeszcze zaczniesz mnie posądzać, że biorę cię na litość.
- A to by poważnie nadszarpnęło twoją pozycję guru w oczach młodych wyznawczyń - rzuciła chcąc obrócić to wszystko w żart.
- Oj tak… reputacja, ważna rzecz.- uśmiechnął się Matt potwierdzając jej słowa. Po czym zmienił temat.- A co sądzisz o tej całej hecy z niedźwiedziem? Chyba ostatnio szukali go w twojej okolicy, prawda?

Dla Matta być może było to niewinne pytanie, dla April jednak zaczęło się stąpanie po kruchym lodzie. Nie mogła mu powiedzieć, co widział i wiedziała. A skoro nie mogła mówić prawdy, musiała ją przemilczeć.

- Maine zawsze było ostoją dzikiej przyrody. Nic dziwnego, że natura czasem wchodzi w konflikt z cywilizacją. - zaczęła ostrożnie.
- Mogłabyś robić za rzecznika tutejszej straży leśnej. Ich wyjaśnienia to… niedźwiedzie czasem zabijają turystów, którzy wkroczą na ich teren. Dziwne to jednak niedźwiedzie rozwlekające zwłoki po całym terenie… zamiast skonsumować swą zdobycz. Zabijające według dziwnych reguł tych turystów. Ale dziwne morderstwa to domena Wiscasset.- rzekł z ironicznym uśmiechem Constantine.
- Och Matt - westchnęła kobieta. - Nie obraź się, ale na milę bije od ciebie dyletantem. Wiesz jaka jest piątka najgroźniejszych drapieżców na świecie? - zapytała, a widząc, że zaskoczony mężczyzna nie potrafi odpowiedzieć, kontynuowała - Tygrys, lampart, wilk, lew i niedźwiedź właśnie. I nie mówię tego, jako obrończyni straży leśnej, tylko jako dziecko człowieka, który całe życie spędził w szeregach tej formacji. - Na chwilę zamilkła, by zjeść kęs od dłuższego czasu nadziany na jej widelec. - Niedźwiedzie czasem atakują ludzi, to fakt. Faktem też jest, że zwykle nie robią tego, by ich zjeść, tylko w obronie własnej. Bo człowiek zbyt blisko podszedł i zaskoczone zwierzę poczuło się zagrożone, bo gdzieś w okolicy niedźwiedź ma ukrytą padlinę, bo gdzieś jest schowane młode, bo niedźwiedź jest ranny i agresywny, bo jest okres rui i samcom wtedy odbija. Nie tylko turyści są ofiarami, miejscowy też. Ale miejscowi zwykle wiedzą, jak należy się zachowywać. - westchnęła. - Wiedziałbyś to wszystko, gdybyś z równą zawziętością, co demony i czarownice, tropił rzetelną informację.
- Możliwe że masz rację.- stwierdził z łobuzerskim uśmiechem Constantine, jakby wiedział coś czego ona nie wiedziała. Zamyślił się wpatrując w oczy April dodając.-Wolę jednak grzebać w czarownicach i demonach, to ciekawsze podejście niż proste zrzucanie wszystkiego na niedźwiedzie.I zabawniejsze zarazem.
- Może i zabawniejsze, ale trąci ignorancją. - fuknęła, może trochę zbyt ostro.

Właściwie dlaczego tak ją denerwowała postawa Constantine’a? Przez chwilę myślała… miała nadzieję… na co właściwie? Matt był tylko dużym chłopcem i najwyraźniej jeszcze długo zamierzał nim pozostać. Może reagowała tak dlatego, że było w nim coś co kojarzyło się jej z Aidą? Czasami miała wrażenie, że ten duży chłopiec nie jest z nią szczery do końca, że coś ukrywa. Tak jak matka. Tylko używał innego rodzaju zasłony, infantylności.

Resztę wieczoru poświęcili na bardziej neutralne tematy. Mówili o zbliżających się wyborach i szansach na wygraną Daisy Ling, o zbliżającym się Festynie i pokazie, jaki szykowały dzieciaki ze szkoły.

***

Jak przystało na prawdziwego gentlemana, Matt Constantine odstawił April grzecznie do domu. Chociaż pewnie gentlemani starej daty mogliby mieć zastrzeżenia co do pory, o której to zrobił. Było już bowiem koło pierwszej. Widać całkiem nieźle im się rozmawiało. Na szczęście Ava i Aida już spały, więc obyło się bez pytań, przynajmniej na teraz.

Kładąc się do łóżka April myślała o sprawach, które czekały ją następnego dnia. O porannym spacerze z psem, żeby ten się wybiegał. Co prawda Rita była podopieczną Avy, ale nastolatkę raczej trudno o poranku ściągnąć z łóżka, a przecież biedne zwierzę nie może za to cierpieć. O telefonie do Sean’a Seniora z potwierdzeniem weekendowego pikniku. O zakupach na rzeczony piknik. W końcu nie samym powietrzem żyje człowiek. Wreszcie o pracach w ogrodzie, jakie ją czekały. Edward parę dni wcześniej wykarczował co większe konary, ale to jeszcze nie oznaczało końca prac. Tak więc czekał ją długi i pełen wyzwań dzień. Nie pierwszy i nie ostatni.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 04-11-2016 o 23:06.
echidna jest offline