Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-02-2016, 14:32   #4
Mekow
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Niedzielny ranek, Lucja spędziła w domu. Robiła to co zawsze: począwszy od ogarnięcia domu i zmywania naczyń, po wylegiwanie się przed telewizorem; ale tym razem wraz z bratem powspominała ich babcię, oraz wszystkie te historie, które im opowiadała.
Popołudnie i wieczór spędziła zaś w pracy, ale te godziny nie obfitowały na szczęście w żadne wypadki, pożary czy inne przykre wydarzenia.


Wypożyczalnie Dla Dorosłych i Młodzieży nr 55, Rembertów, ul. Gawędziarzy, poniedziałek rano
Zgodnie z planem, oboje rodzeństwa zawitało w bibliotece z ambitnym zamiarem odzyskania części dokonanej wcześniej darowizny. Emil wielokrotnie tam bywał i nawet jeśli był tylko jednym z tłumu, to sam znał z widzenia chyba cały personel. Od razu rozpoznał bibliotekarkę, która przyjęła od niego książki. Była to starsza pani, która obecnie stała między regałami z wózkiem pełnym książek i odkładała je w odpowiednie miejsca na półkach. Mimo iż kto inny zajmował się obsługą klientów, to właśnie do niej podeszli.
- Dzień dobry - zaczął Emil szeptem scenicznym, zachowując ciszę jaką wypada w bibliotece. Kobieta spojrzała na niego zaintrygowana.
- Przepraszam, nie wiem czy mnie pani pamięta. Jakiś miesiąc temu przyniosłem takie duże pudło pełne książek - powiedział.
Bibliotekarka przyjrzała mu się i z kamiennym wyrazem twarzy kiwnęła potwierdzająco głową.
- Tak. Pamiętam - wyszeptała dość oschłym głosem.
- No tak. I my właśnie w tej sprawie. Yyy, chcielibyśmy odzyskać jedną z nich, bo, to najwidoczniej rodzinna pamiątka jest i... ja nie powinienem był jej oddawać - Emil przedstawiał ich sprawę, ale jego performance pozostawało nieco do życzenia.
- Babcia dostała tę książkę ze specjalną dedykacją od autora i jest to dla nas obojga bardzo ważne, aby pozostała ona w naszej rodzinie - włączyła się Lucja, oczywiście również ograniczając się do szeptu.
Bibliotekarka spojrzała na Lucję, a po dłuższej chwili ponownie na Emila, który zrobił dość bezradną minę.
- Jaki tytuł? - spytała beznamiętnym głosem.
- Warszawa nocą - odpowiedziała Lucja, mając nadzieję że odzyskanie książki jest możliwe.
- Poczekajcie tutaj... Sprawdzę. Czy ktoś jej nie wypożyczył - oznajmiła kobieta i z kamiennym wyrazem twarzy zniknęła za regałem.
- I co? - Emil wyszeptał siostrze na ucho.
- Jest szansa, bo jak nie, to by powiedziała od razu. A jak ktoś ją wypożyczył to się dowiemy kiedy powinna wrócić i umówimy się na ten termin - odparła mu Lucja, a Emil pokiwał potwierdzająco głową.
Stali tak i czekali w napięciu przez dobrych kilka minut, z których każda dłużyła im się do godziny. W końcu jednak pani pojawiła się w polu widzenia, ale z jej kamiennej twarzy nie dało się niczego odczytać.
- Książka jest wypożyczona. I przetrzymywana ponad dopuszczalny termin. Nic nie mogę zrobić - powiedziała całkowicie obojętnym głosem.
Lucja nie wiedziała nawet na kogo się gniewać. Jej myśli biegały pomiędzy bratem, tą babą i osobą która przetrzymywała ich książkę. Ale nie dała się ponieść i nic nie zrobiła, zresztą nie wszystko było stracone.
- A kto ją wypożyczył? Może nam pani podać adres? - dopytywała się Lucja.
- Biblioteka nie podaje takich informacji, proszę pani - odparła kobieta, a mimo szeptu dawało się wyczuć, że jest już zirytowana całym tym zawracaniem głowy. Ponadto odwróciła się bokiem do nich i wróciła do układania książek na półki, oznajmiając tym samym że ich dyskusje dobiegły końca.
Mimo to, Lucja spojrzała znacząco na Emila, oczekując od niego, że coś zrobi. Jeśli to z nią rozmawiał i to dla tej biblioteki ofiarował książki, to powinien coś zdziałać. W końcu, gdy ktoś coś daje, to okazuje mu się potem wdzięczność, prawda? Emil w odpowiedzi na spojrzenie siostry zrobił tylko bezradną i zawiedzioną minę.
Lucja nie traciła jednak nadziei, lub jak mawiał mędrzec: “jeśli nie uda ci się czegoś dowiedzieć, spróbuj z inną bibliotekarką”. Oczywiście szybko okazało się, że pani przy ladzie też nie miała zamiaru zdradzić im adresu osoby, która wypożyczyła ich książkę. Nie udało im się nic zdziałać w tej sprawie, ale Lucja uznała, że skoro już byli w odpowiednim miejscu, to mogli przynajmniej zebrać tyle informacji ile się da. W końcu sama dobrze nie wiedziała, czy inne książki też nie były ważną pamiątką rodzinną?
Można było kombinować, aby wyselekcjonować książki jakie zostały włączone do księgozbioru w okresie najbliższych dat przekazania ich przez Emila... ale bibliotekarka nie mogła dać pewności, czy któraś z nich należała niegdyś do Jadwigi, czy została przekazana przez innego czytelnika. Część darów poszło zresztą na bookcrossing, część na kiermasz taniej książki. Nacelowanie oddanych książek, których tytułów nawet nie znali, okazało się po prostu beznadziejną sprawą... Nie mówiąc już o ich odzyskaniu.


Aby nie tracić więcej swojego czasu, Lucja złapała brata za ramię i razem opuścili bibliotekę.
- No pięknie nabroiłeś - zaczęła, bardzo spokojnym głosem zważywszy na okoliczności. - Musisz się dowiedzieć kto wypożyczył naszą książkę. To twoje zadanie - powiedziała spoglądając bratu prosto w oczy.
- Ale jak? Nawet tobie niewiele powiedzieli, a jesteś w tym dużo lepsza - zauważył chłopak.
- W czym, “tym”? - wyrwało jej się, ale sama zrozumiała o co chodziło. - W rozmowach, to ja głównie z facetami. A tu nie trzeba się ładnie uśmiechnąć i zatrzepotać rzęsami, tu trzeba ruszyć głową. Teraz twoja kolej, tylko proszę zdziałaj coś, bo mnie przychodzi do głowy tylko włamanie się do biblioteki, a to niezgodne z prawem - powiedziała.
- Dobra, zajmę się tym. Coś wymyślę - odparł Emil, ale choć nie wyglądał na zbyt pewnego siebie, to ona wierzyła w jego możliwości.
- Na pewno - podniosła go na duchu. - Tylko żadnego podkładania ognia - przestrzegła, a chłopak pokiwał głową.


Emil pojechał na uczelnię, a Lucja wróciła do domu. W pierwszej kolejności po raz kolejny przeszukała rzeczy Jadwigi. Było tam naprawdę wiele przeróżnych rzeczy. Minęło jednak już parę lat, odkąd je pakowali z Emilem, więc pewne znaleziska doczekały się swojego nowego miejsca. Drewniany i pięknie zdobiony świecznik, wylądował na stole w salonie. Granitowy moździerz znalazł swoje miejsce w kuchni, tuż obok słoiczka z czarnym pieprzem w ziarnach. Album ze zdjęciami zaś trafił na kanapę i pociągnął Lucję za sobą. Kobieta siedziała nad zdjęciami swojej babci i pogrążyła się we wspomnieniach i marzeniach. Znalazła nawet sporo rodzinnych fotek, z jej rodzicami, z nią samą i Emilem jak byli jeszcze małymi dziećmi... Ale zdjęcia Jadwigi w białym habicie, ani z kimkolwiek z ludzi z tamtej fotki którą zapamiętała, nie znalazła.


Przez te wszystkie historie i oglądanie starych zdjęć, Lucja sporo ostatnio myślała o swojej zmarłej babci. Bardziej niż w życiu codziennym pełnym zajęć, pracy i własnych spraw. Pewnie za tą sprawą, na drugie śniadanie dziewczyna zjadła ulubione danie z dzieciństwa, które niegdyś babcia im je serwowała. Naleśniki z owocami leśnymi, były co prawda w nowoczesnej wersji. W dzisiejszych czasach nigdzie nie dostanie się już poziomek, a o inne owoce też bardzo trudno, więc nadzienie wystąpiło pod postacią borówek, oraz połączenia dżemów truskawkowego i malinowego... Smakowało wyśmienicie.
Lucja szykowała się już do wyjścia do pracy, gdy dostała SMS’a od brata:
Cytat:
Od Emil [SMS]: Są postępy. Wedle twego pomysłu siostra, aby włamać się do biblio. Ale na serwer! Dla info. Mam do tego człowieka, ale nie zadziałałem jeszcze. Tu trzeba “uśmiechnąć się i zatrzepotać rzęsami” ; ) Chyba że mam użyć argumentu pieniądza?
Lucja uśmiechnęła się zadowolona. Nie tylko jej braciszek coś wymyślił i zadziałał, ale to właśnie ona podsunęła mu pomysł, z czego sama była dość dumna.
Cytat:
Do Emil [SMS]: Super. Kto to? Teraz wychodzę, ale lepiej zagadam niż mielibyśmy się wykosztować. Dowiedz się tylko czy będzie jutro.
Kilkanaście minut potem, Lucja szła już alejką między blokami zmierzając do pracy i dostała odpowiedź:
Cytat:
Od Emil [SMS]: To taki koleś z informatyki, dorabiający u nas w bibliotece. Sądzę, że da radę. Będzie jutro
Po przeczytaniu wiadomości, Lucja była pełna nadziei na odzyskanie pamiątki rodzinnej i pojawiła się w pracy bez żadnych oznak zmartwień, a nawet z uśmiechem na twarzy.


Następnego dnia, we wtorek, Lucja pojechała na Uniwersytet Warszawski. Udała się do odpowiedniego budynku i czekała pod jedną z sal, w której Emil miał mieć zajęcia. Nie było żadnego dzwonka, ale w pewnym momencie przerwa sama się zrobiła i studenci zaczęli wychodzić z klas na korytarz. Z tej pod którą czekała Lucja, wyszedł jej brat, a za nim trzech jego kolegów. Ponieważ chłopak miał tylko piętnaście minut przerwy, nie mieli jednak czasu na żadne przedstawianie znajomych, czy inne pogaduszki. Wyglądało na to, że koledzy Emila o tym wiedzieli, ale mimo wszystko chcieli ją zobaczyć - z bliska. Oni, i tłumek młodych ludzi tworzący się wokoło sprawiły, że Lucja poczuła się zupełnie jakby wróciła do liceum... Tak czy inaczej, obojga rodzeństwa przywitało się tylko między sobą, a następnie szybko udali się do biblioteki. Gdy byli na miejscu Emil pokazał siostrze ich hakera:


Podeszli do niego razem i Emil przedstawił ich sobie, ale zaraz potem musiał wracać na zajęcia. Siłą rzeczy, a jednocześnie zgodnie z planem, rozmowę z Wojtkiem przejęła Lucja i uśmiechając się sympatycznie przedstawiła mu całą ich sprawę i pomysł na rozwiązanie ich problemu. Przez te kilka minut rozmowy chłopak wpatrywał się w nią jak w obrazek, co zresztą dość często jej się zdarzało, więc miała wrażenie że bez problemów pomoże jej on ze wszystkim o co go tylko poprosi.
- To jest wykonalne, owszem - powiedział mężczyzna, po wysłuchaniu jej. - Ale te dane są zastrzeżone. Ochrona danych osobowych i tak dalej. Musiałbym złamać nie tylko hasło, ale i przepisy... No, ale wiesz, dla ciebie... Specjalnie dla ciebie, to mogę się postarać... - przez chwilę Lucja myślała, że już się jej udało - pod warunkiem, że umówisz się ze mną i skoczymy razem... yyy... na kawę - dokończył.
Lucja ewidentnie nie była tym zachwycona, facet nie był w jej typie, nawet wprost przeciwnie. Ale naprawdę zależało jej na odzyskaniu bezcennej książki. Zastanowiła się tylko przez chwilę, starając się nie okazywać swojej wątpliwości, czy też innych, gorszych uczuć.
- Dobra. W porządku - powiedziała i pokiwała dodatkowo głową, aby przekonać go, a jednocześnie także siebie, do tej propozycji. - To może chodźmy teraz? - zaproponowała, w głębi serca chcąc mieć to jak najszybciej za sobą.
- Teraz nie mogę - odparł krótko, rozkładając bezradnie ręce. - Lepiej któregoś wieczoru. Znam dobre miejsce - powiedział dość beznamiętnie, wyciągając z kieszeni koszuli jakiś mały notes. - Kiedy tobie pasuje? - spytał, spoglądając na nią z nieco wykrzywionym uśmiechem.
- Czwartek piątek, obojętnie która godzina - odparła spokojnie Lucja.
- To niech będzie piątek, dziewiętnasta w kawiarni “Między Słowami” na Chmielnej 30 - podyktował sobie, zapisując godzinę i adres na kartce, którą wyrwał z notesu i podał Lucji.
- Przyciskałem mocno długopis, więc nawet jak coś, to użyję metody na detektywa i sobie odczytam - powiedział i uśmiechnął się niezwykle z siebie dumny.
- Okay - odpowiedziała spokojnie, nie widząc ani nic niezwykłego, ani zabawnego. - Czy w piątek będziesz już miał te informacje? - spytała.
- Powinienem mieć. Tak sądzę. Tak, będę miał je ze sobą - Wojtek odpowiadał na raty, z coraz większą pewnością siebie.
- Dobra, to do piątku - pożegnała się Lucja.
- Czeeeść - rzucił rozmarzony już chłopak.
Opuściwszy pokój, dziewczyna westchnęła ciężko. Miała wrażenie, że będzie potrzebowała coś więcej niż tylko kawę, aby przebrnąć przez ten wieczór.

Reszta dnia minęła spokojnie. Drugie śniadanie, w pracy przegląd sprzętu i nauka obsługi nowej wyciągarki, oraz trochę roboty papierkowej, a na deser obiad i film w telewizji. Spokojny dzień bez wrażeń. I dobrze, że nikomu nie przytrafił się przykry wypadek... przynajmniej nikomu w ich rewirze.


W środę zaś, strażacy z 13 posterunku, mieli już dość poważne ćwiczenia. Zaraz po rutynowym sprawdzeniu sprzętu, odezwał się alarm i wezwanie do Rezerwatu przyrody nad Horowym bagnie.
Zebrali się do drogi jak zwykle, w kilkanaście sekund. Dojazd mieli też bardzo dobry - z wyjącą syreną i migającym kogutem, mknęli drogą szybkiego ruchu 631, opuścili Warszawę i krótko potem skręcili na jakieś drobniejsze drogi, otoczone lasami.
Gdy dotarli na miejsce, nie było żadnych śladów pożaru ani niczego innego. Zorganizowano zbiórkę, co nie było standardową procedurą w sytuacjach kryzysowych. Zwykle nie było czasu na takie rzeczy. Tym razem było inaczej, gdyż po pierwsze były to ćwiczenia, a nie prawdziwa akcja; a po drugie czekali jeszcze na strażaków z innych posterunków, którzy zjawili się w przeciągu paru minut.
Na te konkretne ćwiczenia, wezwano strażaków z wschodnio-północnego krańca Warszawy, z 12, 13 i 15 posterunku. Wszyscy obecni szybko ustawili się do zbiórki.


Strażacy zostali poinformowani, że ćwiczenia tyczą się terenów zalesionych (jakby sami się tego już nie domyślili), aby byli bardziej przygotowani na taką ewentualność, co w dużej mierze wynikało z ich rewiru. Na wyznaczonym terenie, czerwoną i pomarańczową farbą wodną pomalowano pnie drzew, a ich zadaniem było te drzewa znaleźć i “ugasić”.
Oczywiście powstawało pytanie: kto dowodzi? Na szczęście dowódcy trzech posterunków potrafili się dogadać i szybko ustalić plan wspólnego działania. Problem polegał na tym, że w okolicy nie było hydrantów i musieli jakoś inaczej zorganizować sobie wodę.
- Pięćdziesiąt metrów na południe jest strumień, wygasimy sobie do niego dostęp wodą którą mamy, i podłączymy tam pompę! - Powiedział im ich aspirant, Roman Kaniecki.
Strażacy od razu zabrali się do roboty, aby nie tracić cennego czasu, który był liczony przez specjalnych obserwatorów. Oczywiście samym strażakom nie chodziło o ocenę ich pracy, ale o uzyskanie doświadczenia... A przynajmniej Lucja miała takie podejście.
Tym razem, Podwiązce przypadł w udziale zwiad. Jej zadaniem było namierzenie drzew, które ochlapano farbą, a później udział w ich umyciu/ugaszeniu.
Ćwiczenia przebiegały naprawdę dobrze. Brnęli śmiało do przodu torując sobie drogę wodą z węży, a całość choć dość wymagająca fizycznie przypominała w dużej mierze podlewanie drzew... Przynajmniej z początku. Szybko okazało się jednak, że zadanie jest trudniejsze niż się zdawało. Musieli zmyć farbę z całych pni, a to oznaczało opłukanie ich z każdej strony. Trzeba było przy tym uważać, aby nie zbliżyć się do pomalowanego/płonącego drzewa, oraz aby węże się nie zaplątały między drzewa. Całe te manewry przypominały przestrzenne łamigłówki, a nierówny i błotnisty teren nie ułatwiał manewrów. Lucja nie miała jednak powodów do narzekania. Wiedziała, że mężczyźni za nią mieli jeszcze cięższe zadanie, jakim było przetransportowanie pompy, która nie była przystosowana do transportu przez zalesiony i pełny korzeni teren, o rozmokłym gruncie. Oczywiście to “tylko” trzydzieści kilka metrów, ale sama pompa ważyła tyle co maluch, więc nawet dla ich silnych chłopaków ze straży, było to nie lada wyzwanie.
Po około pół godziny, przebili się do strumienia, a potem szybko podłączyli nowe węże i przeciągnęli je do pompy. Mieli wodę!... Ale musieli jeszcze trzymać odpowiednio węże, aby utrzymać je pod powierzchnią, a nie było to tak łatwe jak się zdawało, gdyż strumień był dość płytki.
Lucja została przy swoim zadaniu i zdecydowanie jej to odpowiadało. Niestety czas mijał szybko, a w połowie listopada słońce zachodziło dość wcześnie. W półmroku jeszcze dość sprawnie udawało im się gasić drzewa, ale z każdą kolejną minutą było im coraz trudniej.
- Szefie! Farba, w przeciwieństwie do prawdziwego ognia, nie świeci sama z siebie i ciężko odróżnić płonące drzewo od normalnego - zameldowała w pewnym momencie Lucja, gdy już naprawdę było mało co widać.
Na szczęście zarówno obserwatorzy, jak i dowodzący całą operacją starsi strażacy, zgodzili się z jej zdaniem, bo w ciągu kilkunastu minut zakończyli ćwiczenia.
Potem musieli jednak jeszcze pozbierać cały sprzęt, zanim mogli wrócić na posterunek.


Czwartek, był pierwszym wolnym dniem Lucji, po dziesięciu roboczych. W tym dwutygodniu miała cztery poranne zmiany i sześć wieczornych. Jej osobiście nie robiło żadnej różnicy w jakich godzinach pracuje. Nie miała żadnych zobowiązań w postaci męża czy dzieci. Bez problemu godziła się na wieczorną zmianę, wiedząc, że ktoś inny woli pracować od rana, a wieczór spędzić z rodziną.
Tak, czy inaczej, Lucja wylegiwała się w łóżku do późna, wstając dopiero po dziewiątej. Zjadła śniadanie, a następnie bez pośpiechu, oszczędzając siły, zajęła się zaległymi pracami domowymi. Pranie, sprzątanie. Wyskoczyła też na małe zakupy do marketu, korzystając z braku kolejek przy kasach, których w ciągu tygodnia nie było o tej porze dnia. Przygotowała też obiad, dla siebie i swojego brata.
Później, popołudniu po obiedzie pogadali trochę z rodzicami przez skype. Ot tak, odświeżając kontakt i wymieniając się najnowszymi wieściami co tam u kogo słychać. Gadali prawie dwie godziny, a potem Lucja udała się do łazienki, a Emil został przy komputerze.
- Lucja - zawołał Emil, jakieś pół godziny potem.
- Co tam? - spytała Lucja, wchodząc do pokoju.
- Adam podrzucił mi swoje zdjęcie - zaczął chłopak, odwracając się od monitora i spoglądając na siostrę. - Aaa! Ratunku, policja! Wezwać wojsko! Ratuj się kto może! Marsjanie atakują!! - zaczął wrzeszczeć i biegać po pokoju, udając, że ucieka przed własną siostrą.
- Oj, ty mój tchórzliwy kurczaku. Prosta ziemska istoto! To zwykła maseczka na twarz i większość kobiet ich używa - odpowiedziała Lucja.
- A, to ty. Co za ulga - udawał uspokojonego. - O, to może zrobimy ci kilka zdjęć i podeślemy Adamowi, co by cię lepiej rozpoznał w sobotę? - zasugerował ze szczerym uśmiechem.
- Ja ci dam - przestrzegła go Lucja. - Pokaż mi lepiej jego fotkę - dodała.
- Dobra. A umiesz jakieś sztuczki jak postacie z kreskówek? - spytał ze szczerym uśmiechem.
- Nie, bo to tylko kreskówki - odpowiedziała, siadając do komputera.
- To kiepsko z tobą. Jak Jim Carrey założył maskę, to umiał wszystko - zaśmiał się rozbawiony.
- A idź ty... - pogroziła mu i zebrawszy na palec trochę swojej maseczki, wytarła ją na czole brata, który nie zdążył uniknąć jej ataku.
Zaraz potem kliknęła podesłane w załączniku maila zdjęcie.


- Mmm - mruknęła Lucja. - Podoba mi się, przystojny - podsumowała krótko.
- Ma chyba z metr dziewięćdziesiąt, więc łatwo go zauważysz w tłumie - powiedział Emil.
- Dzięki. Najpierw muszę się przemęczyć z Wojtkiem, ale mam nadzieję, że dowiem się czegoś o naszej książce - powiedziała.


Kawiarnia “Między Słowami”, Chmielna 30, piątek 19:00
Piątkowy wieczór obfitował w tłumek ludzi na ulicach Warszawy, oraz niemały tłok w pubach i kawiarniach. Kiedy Lucja weszła do kawiarni na umówione spotkanie, szybko dostrzegła Wiktora, który zajął dla nich osobny stolik pod ścianą. Nie mogła umknąć jego uwadze, gdyż siedział on przodem do wejścia, nieomal na nią czatując.
- Cześć piękna. Siadaj - powiedział uprzejmie, gdy tylko ją zobaczył i nieznacznie wskazał miejsce na przeciwko niego.
- Cześć - odpowiedziała dosiadając się do niego. - I jak? Udało ci się dowiedzieć kto ma moją zagubioną książkę? - spytała uprzejmie.
- Tak, mam tutaj te informacje - odpowiedział i wyciągnął z kieszeni małą kopertę. - Jakiej kawy się napijesz? - spytał spoglądając na Lucję i podsunął list bliżej niej, kładąc go po środku stolika.
- Poproszę cappuccino - zamówiła Lucja, odpowiadając na zadane jej pytanie, ale zwracając się do dziewczyny za ladą.
- Dla mnie też - dodał Wiktor, odwracając się częściowo, aby spojrzeć w stronę lady.
- Ciężko było to zdobyć? - spytała Lucja, spoglądając na Wiktora.
- Poradziłem sobie. Bez bezpośredniego dostępu do serwera i znajomości systemu bazy danych, byłoby nieporównywalnie trudniejsze. Ale dla mnie wystarczyło przebić się przez jedno hasło - pochwalił się.
- Czyli zgłosiliśmy się do odpowiedniego człowieka - zauważyła Lucja i schowała kopertę do kieszeni.
Potem zaczęli rozmawiać, dostali zamówioną kawę. Jeśli to spotkanie miało być w zamian za informacje, to w zasadzie nie było tak źle. Chłopak studiował informatykę i dorabiał projektując strony internetowe. Lucja powiedziała, że jest strażakiem. Nie miała jednak okazji powiedzieć czym się zajmują oprócz gaszenia pożarów, gdyż Wojtek zaczął nawijać jak najęty. Z wychwalania jej wyglądu szybko przeszedł na temat kobiet i przez pół godziny marudził jak studentki mijają go szerokim łukiem, odwracają wzrok i nie chcą się z nim umówić. Nie dając jej specjalnie okazji do wypowiedzenia się, znalazł “przyczynę” tych niechęci, jaką była jego nadwaga i przez kolejne kilkanaście minut nawijał o pizzy i tego jakie lubi.
Lucja musiała przyznać, że miała ochotę opuścić tę kawiarnię, ale nie mogła ot tak zostawić kogoś kto jej pomógł. Zawarli umowę i powinna ona się wywiązać ze swojej części. Zresztą wyglądało na to, że jej rozmówcy potrzebna była pewna pomoc.
- Poczekaj. A powiedz mi jak to wygląda, gdy zapraszasz dziewczynę? - przerwała mu Lucja.
- No, tak jakoś normalnie pytam, czy pójdzie na kawę, albo coś. Czasem w bibliotece tak jak z tobą było, ale częściej w sali, czy na korytarzu. Tylko tobie akurat miałem co zaoferować w zamian i się udało - powiedział.
- Mhm. A zanim je zapraszasz, to dobrze się dogadujecie? Macie wspólne tematy? O czym zwykle rozmawiacie? - podpytywała się Lucja.
- He? - zdziwił się Wojtek. - No mówiłem ci, że zwykle laski ze mną nie gadają i mijają mnie szerokim łukiem - powiedział nieco zdezorientowany.
- Aha, rozumiem. Wiesz, myślę, że nie powinieneś zapraszać kogoś kogo w ogóle nie znasz. Co innego ktoś poznany w pubie, czy na imprezie; jakaś znajoma twojego znajomego. Bo widzisz, zaczepiona na korytarzu obca dziewczyna odmówi, bo cię nie zna - Lucja starała się poprawić Wojtka spaczone postrzeganie rzeczywistości.
- Ale zaraz. To chyba randki są od tego, aby dwoje ludzi mogło się poznać - zauważył.
- Tak, ale wcześniej muszą się choć trochę znać. Takie spotkanie, to pierwszy krok ku przeniesieniu znajomości na drogę związku. Proponowanie go obcym dziewczynom, jest bardzo... dziwne - tłumaczyła Lucja.
I w ten sposób zaczęli rozmawiać o tym jak Wojtek mógłby kogoś poznać i związać się na stałe. Lucja miała w życiu tyle różnego rodzaju zaproszeń i randek, że dobrze wiedziała co może a co nie powinno mieć miejsca przy takich okazjach. Podzielenie się tą wiedzą z kimś kto tego potrzebował, było w stylu Lucji. Gadali i gadali, wypili jeszcze po drugiej kawie i... w ostateczności całe spotkanie nabrało dość edukacyjnego charakteru i w gruncie rzeczy nie było tak złe jak Lucja się tego z początku spodziewała.
W pewnym momencie wyczerpali jednak tematy i w ogóle zaczęło się robić późno.
- Dzięki za wszystko, to najlepsze spotkanie jakie w życiu miałem - powiedział Wojtek. - Proszę, to informacje o które prosiłaś - dodał, wyciągając z kieszeni niewielką kopertę.
- Ale... już mi to dałeś. Na samym początku - odparła Lucja sięgając po inną kopertę, którą miała w kieszeni.
- Niezupełnie. W tamtej są moje dane. Przewidywałem, że zgarniesz informacje i od razu uciekniesz - wyjaśnił krótko. - Myślałem, że potem będę cię miał w garści, jak się u mnie zjawisz, myśląc że to ten adres - powiedział, wskazując na tę drugą kopertę.
- Mądry manewr - odparła Lucja, ciesząc się, że postąpiła tak jak jej sumienie podpowiadało, tak jak należało. I wolała nie myśleć czego Wojtek by chciał za te informacje.


Kiedy Lucja wróciła do domu, było krótko przed dziesiątą, a Emil jeszcze nie spał.
- Cześć. Jak tam romantyczna randka z twoim nowym chłopakiem? - zagadał rozbawiony.
- Uważaj - przestrzegła go Lucja, grożąc mu palcem. - Kawa, rozmowa i nic więcej. I dostałam dane osoby, która ma naszą książkę - powiedziała.
- Super. Nie mogę się doczekać, aż ona do nas wróci i całe te poszukiwania będą za nami - odpowiedział Emil i uśmiechnął się niemrawo.
- To dobrze. Jutro sobota, to możemy tam podjechać od rana - Lucja złapała go za słowo.
- Zgoda - odparł Emil.


Dom czytelnika, Rembertów, ul. Dziewosłęby, sobota, późny ranek
Lucja i Emil spokojnie szli wzdłuż ulicy, z lekką niecierpliwością wypatrując numeru 30, po parzystej stronie numeracji domów. Lucja musiała przyznać, że nawet się cieszyła, że trafili na domki jednorodzinne, w końcu łatwiej rozmawiać z kimś w cztery oczy, niż przez domofon. Z drugiej strony nie była zbyt pewna siebie, gdyż zastrzeżony numer telefonu domowego uniemożliwił im wcześniejsze umówienie się na spotkanie. Możliwe nawet było, że będą mogli z bratem co najwyżej pocałować klamkę... i zostawić list.
Gdy dotarli na miejsce, Lucja nacisnęła dzwonek przy bramie.
Zobaczyli jakiś ruch w oknie, ktoś najwidoczniej odsunął zasłonkę by przyjrzeć się kogo licho niesie. Po dłuższej chwili drzwi do domu otworzyły i wyszła przez nie kobieta na oko lekko po czterdziestce, ale świetnie trzymająca się. Choć jej sylwetka wskazywała pierwsze oznaki przegrywania ze słodyczami, nawet dysponując taką bronią jak jogging czy fitness.
Narzuciła na siebie lekki płaszczyk i skierowała się ku furtce.
- Tak? - zapytała podchodząc i patrząc z lekkim zaciekawieniem na nieznajomą jej parę ludzi.
- Dzień dobry, przepraszamy że tak nachodzimy bez uprzedzenia - zaczęła uprzejmie Lucja. - Przyszliśmy w sprawie pewnej książki; z biblioteki na Gawędziarzy. Czy możemy pani zająć kilka minut? - powiedziała spokojnie i uprzejmie, jednocześnie uśmiechając się delikatnie.
- Książki? - zdziwiła się. Nie przejawiała wrażenia jakby chciała Lucję i Emila wpuścić, ale tez nie patrzyła na nich spode łba czy z obawą. - To jakaś pomyłka, nie pożyczałam żadnych książek.
- Wypożyczył ją Lukasz Olszewski, pani syn - powiedziała Lucja, w dość widoczny sposób zgadując kim szesnastolatek może być dla jej rozmówczyni. - Czy zastaliśmy go może? - spytała uprzejmie.
Kobieta zdziwiła się lekko, po czym jej mina zmieniła się. Jej oczy zaszkliły się, pojawiły się w nich łzy.
- Łukasz… - wydusiła z siebie. - Łukasz nie żyje.
- O rany - wyrwało się Lucji. Jako strażak nie raz już miała do czynienia ze śmiercią, ale wszelkie towarzyszące temu uczucia... to nigdy nie było i nigdy nie będzie łatwe. Nie powinno być, bo uczucia te były częścią człowieczeństwa... Oczywiście wiedzieli że Łukasz miał zaledwie szesnaście lat, a śmierć młodych ludzi zawsze boli bardziej. Śmierć bliskich jeszcze bardziej... a co dopiero jednocześnie tak młodych i tak bliskich jak własny syn...
Lucja spojrzała przez chwilę na brata, ale on miał bardzo niewyraźną minę.
- Nie wiedzieliśmy. Naprawdę bardzo nam przykro... To naprawdę tragedia. Proszę przyjąć nasze kondolencje - powiedziała Lucja naprawdę smutnym i współczującym głosem.
Osobiście już dwa razy przyszło jej poinformować kogoś o śmierci bliskiej osoby, ale to nigdy nie było łatwe.
- Dziękuję. - Kobieta otarła zwilgotniałe oczy. - Więc… jeśli to wszystko to do widzenia. - dodała łamiącym się lekko głosem, choć opanowywała się najwidoczniej.
- Yyy - mruknął cicho Emil, nie wiedząc co powiedzieć.
- Może moglibyśmy coś dla pani zrobić? Czasami nawet zwykła, szczera rozmowa potrafi podnieść na duchu - powiedziała delikatnie Lucja, starając się pokazać swoje jak najlepsze intencje.
Kobieta zdziwiła się lekko, nie często trafiali się nieznajomi, którzy ot tak chcieli kogoś nieznanego podtrzymać na duchu.
- Proszę pani - kobieta odpowiedziała miękko. - Mam nadzieję, że nie straci pani kogoś bliskiego i nie zrozumie przez to, że ciężko w takiej sytuacji podtrzymać kogoś na duchu.
Lucja przez krótką chwilę przyglądała się kobiecie, nie do końca wiedząc jak odpowiedzieć.
- Dziękuję - odpowiedziała niemrawo i niepewnie, kłaniając się lekko głową. - Ja przepraszam panią najmocniej, wiem że to bardzo niestosowne z naszej strony - Lucja starała się jakoś wytłumaczyć, ale traciła pewność siebie. - Ta książka to pamiątka po naszej zmarłej babci... nie wiedzieliśmy... - wymamrotała i spojrzała na Emila, ale on w ogóle nie wiedział co można by powiedzieć w tej sytuacji.
- Zmarłej. Babci. - Kobieta wydała się zaskoczona. - Z biblioteki?
- Tak, mój brat podarował sporo książek dla biblioteki i przez pomyłkę oddał też tę jedną, pamiątkową - wyjaśniła spokojnie Lucja, ciesząc się w głębi serca, że przeszli z trudnego tematu utraty bliskich osób, na temat ich zagubionej książki.
- I bardzo chcielibyśmy ją odzyskać. To nasza rodzinna pamiątka, po babci - dodał jeszcze Emil.
Kobieta wahała się chwilę.
- Proszę poczekać - powiedziała i zniknęła w domu.
Wyszła po kilkunastu minutach z książka… Lucja odetchnęła z ulgą. Tą jaką widziała na zdjęciu. Pani Olszewska podała ją dziewczynie przez furtkę.
- Proszę, tylko niech Pani obieca, że załatwi sprawę z biblioteką.
- Oczywiście, załatwię. Nie będą państwa niepokoić - odpowiedziała od razu Lucja i miała zamiar dotrzymać słowa.
 

Ostatnio edytowane przez Mekow : 21-02-2016 o 14:40.
Mekow jest offline