Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-03-2016, 22:37   #2
Gveir
Banned
 
Reputacja: 1 Gveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumny
Eleishar

Wspomnienia ostatnich dni przeskakiwały mu przed oczami zupełnie tak, jak mijał kolejne drzewa. Co jakiś czas oglądał się za siebie, by upewnić się, że zjawa goniąca go jest jak najprawdziwsza.
Nie mógł jej dostrzec, była bezgłośna, a mimo tego zaklinał się na bogów, iż czuje jej obecność. Właściwie zjawa była istotą o ludzkich kształtach. Wysoką, szczupłą. Tyle zdążył zapamiętać, zanim rozpoczął się ten pościg.
Nierówny pościg, bowiem w zajeździe z którego przyszło mu uciekać zostawił swój wierny nadziak, którym rozbijał łby krnąbrnym kmiotkom. Majcher również został gdzieś w pokoju, albo w izbie.. rzucony niedbale, byle jak. Możliwe, że kroił nim kawałek jakiegoś pieczystego. Nie brzydził go fakt używania noża do podrzynania gardeł swoim ofiarom oraz do krojenia mięsa czy innych dobroci.

Teraz nie miał czasu długo się zastanawiać. Pamiętał, że wypił sporo, jego kompania hałasowała na dole. Wypijała zapasy trunków tego łysawego oberżysty, wyżerała zgromadzone jedzenie i terroryzowała obsługę. Po molestowaniu córki oberżysty zabrali się za obłapianie lokalnych dziwek, którym podobało się takie towarzystwo. On poszedł na górę z najlepszą z nich. Był hersztem tej bandy.
Bandy, która skończyła z strzałami w gardłach, poprzebijana sztychem broni.

Nie miał przewagi.
Biegł ubrany w to co złapał. Koszulę, spodnie i buty. Było coraz ciemniej, a on biegł na łeb na szyje.
W ustach memłał modlitwy do bogów. W trakcie wypowiadania litanii do Złotego Tronu Sigmara, strzała wystrzelona z łuku ugodziła go w łydkę prawej nogi. Grot przeszedł na wylot, powodując okropny ból. Mężczyzna stracił równowagę, przestąpił na zranioną kończynę co wywołało tylko większe salwy cierpienia, po czym upadł. Przekoziołkował kilka metrów wśród ściółki leśnej.
Ten szaleńczy kołowrotek zakończył się lądowaniem na twarzy.
Gunther Otzlowe leżał przez kolejne dwa uderzenia serca

Spróbował się podnieść, ale ból utrudniał mu tylko zadanie. Z rany sączyła się krew, która swoim barwnikiem zaanektowała sporą część prawej nogawki Guhtera. Zaczął się czołgać. Panicznie czołgać.
Nie był tak przestraszony od dawna. Nie była pewien, czy spotkanie z zwierzoludźmi Chaosu, które przeżył za swojej krótkiej służby w regimencie Wissenlandu napełniło go takim strachem jak ta sytuacja.
Był pewien, że tylko człowiek jest zdolny do takich okrucieństw. Do sadystycznego pastwienia się nad tropioną zwierzyną. Stał się ofiarą łowcy głów. Dobrego łowcy głów.

Złapał się za solidny pień drzewa i zaczął podciągać. Nie było to łatwe, ale z dużą wolą przetrwania i wysiłkiem udawało się mu podnosić coraz wyżej.
Do momentu w którym poczuł czyjąś obecność za sobą, a chłodny smak stali zatańczył w nerwach banity i mordercy. Stracił podparcie, gdy prawa dłoń odleciała z furkotem, znacząc teren krwią. Ileż jej przelał w życiu? Sigmarze, dopomóż.. chociaż winien modlić się do Morra. Czuł oddech śmierci.
Opadł na plecy, by móc widzieć swojego oprawcę. Nie przewidział się - wysoka i szczupła postać. W dodatku miała chustę na twarzy. Ubrana w ciemne kolory. Cicha niczym kot. Świdrująca swoimi jasnymi tęczówkami.

Gunther oparł się o drzewo. Czuł, że to jego koniec.
- Tak łatwo nie zjedziesz z tego Świata. Mógłbym wsadzić Ci kolejną strzałę prosto w serce lub czoło, ale wystarczy mi fakt, że zmarnowałem jedną na takie ścierwo jak Ty - niemal wysyczał nieznajomy. Jego akcent był śpiewny, spójny. Brzmiał jak dobrze zgrana melodia. Było w tym coś.. nieludzkiego.
- Guntherze Otzlowe. Zostałeś oskarżony od przeszło tuzin morderstw, liczne napady i grabieże na pobliskich wioskach. Porwałeś, zgwałciłeś i zamordowałeś córkę sołtysa Pforzen.
Szybki ruch nogą. Głowa mordercy odskoczyła w bok pod wpływem kopnięcia nogą.
- Za-zabij. Byle szybko.. - wycharczał plując krwią. Skraj Krainy Zmarłych był tuż tuż. Nie łudził się, że czego go kara za to co zrobił. Dopiero na końcu swojego jestestwa okazał skruchę.
Postać schowała miecz do pochwy i opuściła chustę oraz kaptur. Tak, teraz mógł do dostrzec. Elf. To elf tropił go, gonił i znęcał się nad nim. Tyle mówiło się o dobrym charakterze tych istot.
- Nie zabiję Cię od razu. Chwile pocierpisz.

Głośny krzyk, pełen strachu i bezsilności rozdarł okoliczny las.
*

Kierował konia do Wittenhasuen. To właśnie tam miał odebrać sowitą nagrodę za głowę herszta bandy. Dla pewności zabrał większy worek, w którym zdołał upchać czerepy pozostałych członków bandy. Chciał mieć dowód swojej pracy.
Pracy, którą lubił. Pieniądze z zleceń były tylko środkiem finansowania jego osobistej pasji - ścigania przestępców. Pewnego razu, pijany w sztok mężczyzna powiedział elfowi, iż ten zwyczajnie wyrywa chwasty. Takie złe nasiona na tym Świecie. Robi to z poczucia obowiązku i misji. Tak własnie było.

Wraz z pojawieniem pierwszym promieni Słońca, do małego miasteczka Wittenhausen zawitał wysoki przybysz. Już nie maskował się. Jechał z odkrytą twarzą, wlepiając twarz w ozdrowieńcze promienie gwiazdy. Przyroda budziła się do życia, zaczynało być ciepło. Mroźne miesiące były przeszłością.
Najwyraźniej ktoś poinformował tutejsza władzę, bowiem przed najsolidniejszym domostwem stał tęgi mężczyzna o szerokich barach i łapach niczym bochny chlebów.
Przyglądał się przybyszowi oraz pakunkowi przytroczonemu do juków.
Elf zeskoczył z siodła. Dobył worek i rzucił go pod nogi mężczyźnie. Materiał puścił, uwalniając siedem głów mężczyzn. Wśród nich ta jedna, najważniejsza.
Sołtys schylił się i chwycił odrąbaną część ciała oprawcy okolicznych terenów.
- Już Ci nie tak śmieszno, co skurwisynu? - mruknął pod adresem odciętej głowy.
Ktoś wręczył elfowi pękatą sakiewkę, po czym szybko się oddalił.
- Dziękuje elfie. Nawet nie wiesz ile czasu żyliśmy z tymi skurwysynami za pasem..
Łowca nagród skinął głową i lekko się uśmiechnął. Ponownie wskoczył na siodło. Pogładził swojego wierzchowca po grzbiecie i rzucił jedną, jedyną odpowiedź jaka padła z jego ust.
- Wystarczająco długo.

Nim zdążył wyjechać z miasteczka, po jego lewej jak i prawej stronie pojawili się dawaj jeźdźcy.
- Wreszcie możemy ujrzeć chodzącą legendę Wissenlandu, Stirlandu i części Reiklandu. Elf, który dla własnej satysfakcji ściga największe szumowiny w Imperium
Nim dotarło do niego kim są, spod długich płaszczy podróżnych błysnęły mu mundury Reiksguard. O Gwardii Reiklandu słyszał co niego, jednak nigdy nie miał okazji spotkać tych ludzi. Tym bardziej człowieka, który twarzą pasował bardziej do dworskich przestrzeni. Łagodne rysy twarzy, opanowany wzrok i okrągłe zakończenie brody dodawały zaufania temu człowiekowi.
- Pozwoli pan, że potowarzyszymy mu do Pfeildorfu.


Algrim Alriksson

Odzyskując honor, którego tak bardzo szukał w chwalebnej śmierci, pozostał przez pewien czas w rodzinnych stronach. Nie był to długi okres, bowiem zatęsknił za życiem wędrownym. Przez wiele lat tułał się po Imperium, zawitał do Księstw Granicznych, odwiedził nawet i Kislev - wszystko to w poszukiwaniu chwały. Na próżno. Z każdym przeciwnikiem, z każdą raną, która zdobiona była tatuażem, Algrim stawał się potężniejszym wojownikiem.

Stopy oraz coraz to kolejne przygody zawiodły krasnoluda aż do Talabheim. Był to przystanek przejściowy, bowiem celem podróży były Góry Środkowe. To tam odnalazł pracę godną jego zawodu: zgodził się pomóc górnikom z Hochlandu wyplenić gobliny z opuszczonych szybów kopalnianych. Małe ścierwa nie stanowiły żadnego wyzwania dla Algrima, ale w cichości serca liczył na prawdziwą magna bestie. Coś, co ukatrupienie przyniesie mu należyty respekt oraz profity.

Jednak był to plan. Plan, na który musiał poczekać jeszcze cztery dni. Dni, w trakcie których korzystał z odzyskanej wolności oraz honoru. Dni gdy przepijał bez problemu słabe głowy człeczyn. W których siłował się z okolicznymi rzezimieszkami oraz mordolejami. Zdarzały się burdy, jednak Algrim nauczył się udawać najebanego w sztok, aby straż miejska zaalarmowana kolejną burdą pominęła zachlanego krasnala. Kto chciałby dźwigać takiego klocka? Nikt!

Krasnolud pił już dziesiąte z rzędu piwo. Jedynie pęcherz musiał być opróżniany do czasu do czasu, co było rzeczną naturalną. Poza tym nie odczuwał żadnych skutków upicia. Piwo warzone przez ludzi było o wiele słabsze - nie tylko w mocy, ale i smaku. Cóż począć, gdy czasy obfitowały w zakażone ujścia wody, a źródlana woda, którą mógł pić w twierdzy była tylko pysznym wspomnieniem?
Pił więc. Pił w towarzystwie ciekawego jegomościa.
Prawdziwy wilk morski, który zrzeszał w okół siebie kilku ludzi. Twarz, która naznaczona była bliznami po bliskim spotkaniu z szponami. To harpie, tłumaczył gawiedzi. Pół babiszony, pół ptaki. Podwójnie wkurwiające bo ptaszysko sra gdzie popadnie, a baba nigdy nie zamyka gęby.
Ława wybuchła śmiechem.
Co jak co, ale Algrim zaczynał wierzyć gościowi. Zwłaszcza, że wypowiadał się używając fachowej terminologii. Widać, że służył na okręcie, a jego osiwiałe włosy oraz kolejne blizny tylko uwiarygodniały opowieść.
Gdy opowiadał o tym, jak bosman dostał sraczki po numerze jaki wycieli mu z chłopakami, pęcherz Algrima odezwał się z sygnałem opróżnienia.
- Idę się wylać chłopaki, pilnujcie mi miejscówki i kufla - rzucił do zebranych.
Główny orator kiwnął tyko głową na słowa brodatego kumpla i począł dalej opowiadać.
- Więc mówię do Heinza "Idź odpierdol coś, co wkurwi bosmana i zajmie go na chwilę. Wróci wkurwiony jak jeż, by zjeść swoje ulubione przekąski. Ale się chłop zdziwi..

Dalszej opowieści nie słyszał, bo był już poza budynkiem. Szybki szczoch i powrót do kolegów.
"I teraz wyobraźcie sobie sytuacje: on wybiega z kajuty, bo zorientował się, że ktoś grzebał w jego daktylach. Wkurwiony krzyczy do wszystkich KTÓRY CHUJ GRZEBAŁ W MOICH RZECZACH?! I cisza. My próbujemy nie wybuchnąć śmiechem. NO, KURWA?! krzyczy dalej. Nagle coś zaczęło bulgotać. Ten odwraca się i strzela w łeb najbliższego marynarza CO CI KURWA MÓWIŁEM? WYRAŹNE SŁOWA, NIE MRUCZ POD NOSEM! Na co ten chłopaczek - ale panie bosmanie, ja nic nie mówiłem. I znowu bulgot, ale taki wyraźniejszy. Po nim kolejny i kolejny. Bosman łapie się za brzuch i pędzi przed siebie, trzymając się za portki, byle nie nasrać w nie. Słyszeliśmy tylko jak kurwił na wszystko i wszystkich srając za burtę"
Kolejna salwa śmiechu. Algrim łapie za kufel i wypija spory łyk. Piwo posmakowało mu w dziwny sposób. Może to dziesiąte z rzędu otępiło jego wyczulone kubki smakowe, a może był tylko źle nastawiony do trunków ludzi.
Zerwał się nagle, chwytając kufel do toastu.
- Wypijmy! Wypijmy za odwaa.. - nigdy jednak nie dokończył swojego toastu. Kufel wyleciał z jego bezwładnych rąk, rozbijając się na klepisku lokalu. On sam poczuł jak jego powieki stają się coraz cięższe, a on sam osuwa się w krainę snów. Ostatnie co usłyszał by potężny łoskot zwalanego ciała i donośny ryk śmiechu kompanów.
*

Bujało. Nie tylko w głowie, ale również w każdym kierunku Świata. Niebo przesuwało się powoli, znaczone małymi chmurami. Wiosna była w pełni. Czuł to całym sobą.
Zajęło mu trochę czasu, zanim wygramolił się z wozu. Leżał w środku, na stercie miękkiego siana, obok kilku juków.
Na zydlu siedział nie kto inny, jak sam Wilk Morski nocy poprzedniej. Popalał właśnie fajkę i kierował wozem zaprzęgniętym w silnego konia pociągowego.
- Wreszcie się obudziłeś Algrimie Alrikssonie. Witaj wśród żywych.
Krasnolud był wściekły, ale coś odbierało mu ochotę oraz siłę by wymierzyć sprawiedliwość. Jedyne co zrobił, to oparł się o ścianę wozu i złapał za obolały łeb.
- Ile.. co..
- Jak na krasnoluda wypiłeś mało, spokojnie byś nas przepił. Musiałem użyć pewnego środka. To niegroźny wyciąg z pokrzywy stirlandzkiej. Powoduje twardy sen, a jego długość jest zależna od dawki. Naturalnie, Twoja masa uwzględniała dosyć sporą ilość specyfiku. Twoje rzeczy są na wozie, w jukach jest bukłak wina. Bez wstawek.
Brodacz dorwał się do przysłowiowego klina i długo go sączył. Kilka kropek czerwonej cieczy spłynęło po rdzawych włosach krasnoluda. Zadowolony, beknął głośno i odłożył pojemnik na miejsce.
- No dobra człeczyno, teraz powiesz mi dlaczego miałbym Cię nie zajebać. Masz mało czasu.
Pyknął z fajki. Dym uformował małe kółeczka uchodzące w powietrze.
- Może dlatego, że mam dla Ciebie propozycję pracy tak intratnej, po której zakończeniu zyskasz chwałę godną Gotreka. Nie mówiąc o pokaźnej sumie. Kto wie, może otworzysz własny warsztat kowalski lub browar?
Nie kłamał. Był szczerze przekonany o tym, że jeśli Sigmar pozwoli im przeżyć, będą wychwalani przez następne dziesiątki lat.
 

Ostatnio edytowane przez Gveir : 02-03-2016 o 00:06.
Gveir jest offline