Wojna o Miguaya "Obywatele Krainy Miguaya!
Grozi nam śmiertelne niebezpieczeństwo. Nasze wschodnie i południowe krańce są nieustannie najeżdżane przez wojska Perthu. Król Gustaw VIII ogłasza nabór od oddziałów Miguaya. Wzywani są wszyscy ochotnicy i weterani. Aby dołączyć do oddziałów należy zgłosić się do koszar najbliższej jednostki wojskowej. Gwarantujemy rynsztunek i 2 posiłki dziennie. Ludność cywilna z miast: Draconia, Kreuam i Ganderburg proszona jest o opuszczenie swoich domostw i ucieczkę na zachodnie terytoria państwa. Do każdego z wymienionych miast dotrą królewscy giermkowie, którzy dopilnują, aby wszystko przebiegło pomyślnie. Prosimy o unikanie paniki.Król kontroluje sytuację i planuje jak najszybciej rozprawić się z najeźdźcami. Śpijcie spokojnie i czekajcie na kolejne rozporządzenia.
Niech pomoże wam błogosławieństwo Cyona!"
-Idioci...- mruknęła wysoka, postawna kobieta w mundurze wojsk Miguaya i zerwała ze ściany lekko wilgotny papier, na którym widniały rozmyte litery rozporządzenia. -Tak to jest jak ci co nie mają pojęcia biorą się za nie swoją robotę..- mówiąc to rwała papier, zgniotła resztki w kulkę i rzuciła na pobliski trawnik. Była to na oko 26- 28 letnia kobieta o długich płomiennie rudych włosach i charakterystycznym, rzeczowym spojrzeniu. Ruszyła przed siebie. Mijała wąskie, kamienne uliczki, w których w ostatnich dniach bez przerwy roiło się mnóstwo przestraszonych mieszkańców. Dotarła wreszcie do małego, podupadłego, drewnaniego budynku i weszła do środka. Była to ciasna i ciemna karczma. Mimo poruszeń spowodowanych emigracją miasta większość stolików była zajęta przez stałych bywalców- brudnych, zaniedbanych i wiecznie pijanych podstarzałych panów. Kobieta podeszła do kotuaru i usiadła na jednym z krzeseł.
-To co zawsze Dramn- powiedziała obojętnym tonem. Wysoki, postawny karczmarz schylił się i wyciągną spod lady sfatygowany kufel. Potem zabrał się za przygotowywanie napoju. W międzyczasie zwrócił się do kobiety:
-Coś cię gryzie Lisbeth, poznaję ten wyraz twarzy.
Kobieta mruknęła coś pod nosem i podparła głowę ramieniem.
-Obowiązki, jak zawsze- ucięła. -Ci idioci- królewscy urzędnicy- straszą mi ludzi w mieście ogłoszeniami, a ja muszę biegać i pilnować, żeby przypadkiem nikt nikogo nie zadźgał dla marnej sakiewki- westchnęła. -Doprawdy, robota nie do pozazdroszczenia.
Barman ze stoickim spokojem kontynuował rozmowę.
-Coś licho widzę naszą przyszłość, jeżeli dowódcy będą się tak upijali jak ty.
Lisbeth zaśmiała się głośno.
-Nie twoja sprawa, to po pierwsze, a po drugie teraz mam wolne- powiedziała i odgarnęła rude włosy z czoła. Była kobietą o regularnych rysach, jasnej cerze i wyróżniających się zielonych, kocich oczach. Na pewno umiałaby złamać niejedno męskie serce, gdyby nie pewnien respekt, który budziła swoją żołnierską postawą. To ona właśnie miała wam przewodniczyć. |