-Hmmm, czyli już wszyscy- zerknęła na poplamiony arkusik. Jeszcze raz rzuciła spojrzenie po podwładnych. Nie mięli zbyt radosnych i wesołych min.
-Straszne z was ponuraki- ucięła. Usiadła wygodnie na krześle i zabrała się za swoje piwo, które już kompletnie ostygło i straciło smak. Skrzywiła się, odstawiła kufel i zamówiła gorzałkę. Przetarła delikarnie krwiste, pełne usta i odezwała się do zebranych.
-Witam w oddziałach Miguaya. Koniec zbiórki, widzę was jutro o świcie w koszarach- pokażecie co potraficie- ostatnie zdanie wypowiedziała sarkastycznym tonem.
-A teraz jazda, chcę się napić w spokoju.
Lisbeth wyjrzała zza brudną szybę karczmy. Słońce chyliło się już ku zachodowi, ale jeszcze nie dawało za wygraną. W pełnej krasie jak rozgrzane do czerwoności otaczało się różnobrawnymi chmurami o nieprawdopodobnych kształtach.
"No to licho wzięło mój urlop"- pomyślała i duszkiem wychyliła zawartość kieliszka. |