| Geil - łeb boli mnie bez litości - mam sprawę.
Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. Nie w takim momencie.
-Wiesz dokładnie, o co mi chodzi.
- Nie, mały nie wiem, ale coś mi mówi, że zaraz się dowiem - mówi nieczułym głosem, jest twarda, choć po wzroku dziewczyn... - No, co?
Spojrzałem na pokój ciężkim wzrokiem, ledwie myślę, a muszę gadać mądrze. Kurwa! Czemu nigdy nic nie przychodzi mi łatwo!
-Uratowałem jedną z was. Chyba coś mi się za to należy?!
Nienawidzę, nienawidzę, gdy ktoś mówi takim tonem. Beznamiętny, sztuczny... Potrzebuję informacji. Chcę je od ciebie Geil!
Nie czuje się na siłach by wstać. Tak bardzo bym chciał. Brak mi sił!
Geil uśmiecha się krzywo, widzę jej usta, jest piękna i zapewne mordercza...
- Hmmm - wygląda jakby się zastanawiała, no gadaj w końcu, ile mogę czekać - Shiva mówiła, że miałeś z tymi gośćmi jakieś porachunki. Jeśli tak, to uratowałeś Becky tylko przypadkiem. Jesteśmy ci wdzięczne sądzę, że Becky umówi się z tobą do knajpy, jeśli masz odpowiednio dużo forsy, aby zapłacić za drinka. Potrzebujesz informacji? Będą kosztować... tyle, co zwykle - nieugięta, twarda suka, a jednak coś w jej oczach mówiło, że to tylko poza...
Wstałem z krzesła. Ręką dociągnąłem głowę do prawego ramienia, słychać było trzask zaszłych stawów.
-Porachunki - zacząłem sucho, zgiąłem się w pół by rozciągnąć plecy, żebra okropnie bolały - tak. Mój ojciec był kiedyś jednym z nich. Teraz został mi dług do spłacenia.
Stanąłem prosto patrząc w piękne, zimne oczy. Kobiety, nie wolno ich lekceważyć. Trzeba je znać.
-Nie uratowałem jej przypadkiem. Zrobiłem to, bo... jesteście mi coś winne! Za jedną informację zapłacę. Drugą, powinnaś mi powiedzieć!
Nie potrafiłem się powstrzymać. Krzyk sam wyszedł z mojego gardła. Ton był ciężki, a z oczu ciekły łzy, na które nie było mnie stać wcześniej.
-Każda kobieta najpierw jest matką, potem dziwką czy kimkolwiek innym.
Podszedłem blisko Geil.
-To ona powiedziała bym nie wstydził się łez. - Tu liczy się kasa. Tylko tego pragną ludzie. Ty pewnie też Geil co? - Ile chcesz?
Geil złapała się w biodrach i słuchała uważnie. Zmrużyła oczy, chyba powiedziałem coś, co ją rozmiękczyło. Może się uda. Pozory, jak ja ich nienawidzę.
- Najpierw powiedz, co chcesz wiedzieć, potem ocenie ile ta informacja jest warta - Becky i Melisa nie mówią nic, ich oczy patrzą tylko to na mnie to na Geil. Chyba się udało.
-Potrzebuję dwóch informacji - podszedłem, stałem blisko, blisko na tyle by czuć jej zapach - wiesz, nie różnimy się tak bardzo. Oboje udajemy twardych by ten świat nie zeżarł nas, kłamiemy samym sobie...
Zorientowałem się, że plotę bez sensu, nie wiem po co, nie wiem czemu.
-Streanford, Telli Streanford. Potrzebuje informacji na jego temat. Na temat jego dziewczyny, żony, kochanki. Tej, która zapłaciła mi za zlikwidowanie tego skurwysyna! Druga zaś - łzy napłynęły do opuchniętych oczu, pieprzone słabości - chcę wiedzieć, kto zabił moją matkę!
Głos rozrywał gardło. Przepełniony smutkiem, odpowiedni do całej sytuacji, do tego zawszonego miasta. Jedyne prawdziwe uczucie. Smutek.
- Kto mu kurwa powiedział? - Geil spojrzała na Melisę, a ta spuściła wzrok.
- A co? Miałam mu nie mówić? Nie mogłam Geil! Wiesz sama! - Kochana Mel... nie miała wyboru.
-Nie patrz na dziewczyny, prędzej czy później i tak bym się dowiedział. Przecież to moja matka. Przestań już gadać i mów o cenie.
Nie chciałem dłużej tu być. Trzeba było działać, a czas uciekał nieubłaganie. Co będzie dalej?
- Słuchaj... - Geil odezwała się do mnie, mrużąc te swoje duże kocie oczy, pachniała deszczem - i tak wiem, że się dowiesz. Nie chcę tu żadnych burd, rozumiesz? Czy ty to w ogóle kurwa jesteś w stanie zrozumieć? Widzę to w twoich oczach, zemsta zżera ci umysł. Nie obchodzi mnie to Mel, jeśli na naszym terenie zrobi rozpierduche, nie będę mieć skrupułów. Była twoją matką, nie mogę ci zabronić... - Geil zamyśliła się i usiadła na drugim krześle - Mamy pewne podejrzenia, ale dokładnie nie wiadomo. Badamy ślady i wypytujemy to tu to tam. Musisz zrozumieć, że to stało się wczoraj. To na pewno nie twój ojciec.
- A to pierwsze... - Geil wstała i spojrzała mi w oczy - Nie za gówniorowaty jesteś, aby mieszać się aż tak wysoko?
-W takim mieście jak te, gdzie nie liczy się ludzkie życie, wiek nie gra roli. Od kiedy jesteś na ulicach? Pewnie też byłaś gówniarowata! Mam prawo do tego! Poszlaki! Chcecie odnaleźć mordercę, a jedyne, co robicie to pieprzenie głupot! Cena za informacje! Co mam zrobić! Co tylko chcesz.
Złość, jedynie ona pozostała, złość? Może rozpacz. Nie wiem, co mam robić. Liczy się czas.
-Geil - ton był zupełnie inny - proszę cię! Proszę.
Głowa opadła w dół. Jestem zmęczony, wszystko mnie boli, a życie nadal daje mi w kość. Patrzę na Becky, ten widok napawa mnie jakoś optymizmem.
-Proszę...
- Geil, powiedz mu i tak został już w to wciągnięty - odezwała się Becky.
- Widzę, że nie zależy ci na tym, aby on żył? Ta informacja będzie darmowa, mały: Ktoś cię wrobił! Lepiej zgarnij kasę i ukrywaj się.
- Jeśli jednak chcesz wiedzieć, musisz dać mi... z dwieście dolców na początek. Ale dobrze się zastanów - Geil wstała tak jakby miała stąd iść, widzę w jej oczach, że nie chce mówić o Streanfordzie, widzę w jej oczach, że zna skurwysyna i być może tą damulkę...
Dwieście dolarów? Wciągnięty, w co? Kto mnie wrobił? Zajebię ich wszystkich! Gówno mnie to obchodzi! Wszystko mnie nic nie obchodzi! Dwieście, masz! Leżały w kieszeni, zapłata za pizze. Bierz! Patrzę jak banknoty lądują na ziemi.
-Wyjaśnij mi to dokładnie. Jeśli już ktoś mnie wrobił to chciałbym wiedzieć, co może na tym zyskać? Komu, aż tak bardzo zawadzam? Kim jest ta suka, która zapłaciła za zabicie Streanforda!
Nie chcesz mi powiedzieć dziecinko, bo boisz się o mnie? Czy może boisz się o siebie? Po mnie nie będą płakać.
Geil zatrzymała się w drodze do drzwi, odwróciła głowę i powiedziała:
- Wyjdźcie dziewczyny.
Mel i Becky zaraz opuściły pokój. Sprawa wyglądała bardzo poważnie. Nie bała się o mnie, tak, bała się o siebie. Usiadła na krześle i spojrzała z pogardą na pieniądze leżące na stole. Wyjęła paczkę papierosów, odpaliła jednego, a resztę rzuciła na stół.
- Lepiej usiądź.
Poczekała aż zrobię to, o co prosiła. Dym z papierosa unosi się nad naszymi głowami. Czas zamarł.
- William Streanford to stary gubernator, ojciec Tellyego. Chłopaczek miał dość przesrane życie, jego ojciec był bardzo apodyktyczny. Za jego kadencji miałyśmy tu w Starym Mieście niezłe problemy. To wszystko przez jego synalka, który się u nas stołował. Miał tu cizię. Nazywała się "Mary" skrót od Mercedes. Nie wiem jak dokładnie sprawa się skończyła, ale Mary się przeprowadziła, przestała być jedną z nas. Podobno mierzyła wysoko, nie zdziwię się, jeśli w końcu dopięła swego. Telly wyjechał. Ojciec posłał go na studia. Potem przyjeżdżał tu bardzo rzadko miał ciężką pracę. Czasem zamawiał jedną z nas, ale nie wszystkie chciały jechać do niego. Wiesz, mamy tu zasady. Tydzień temu William zmarł, ten pies w końcu zdechł. Skurwiele żyją długo. Pogrzeb ma się odbyć chyba niedługo. Znajdziesz to w gazecie.
Na stole leżało już pięć stów. To i tak niska cena za takie informacje. Nie wiedziała więcej.
-Pogrzeb... czyżby synalek chciał przejąć fotel po ojcu? Czy może ma swoje plany? Cholera, znów te pytania. Mercedes, to ona mi zapłaciła?
Kurwa ze wszystkiego pojawiają się tylko niepewności. Co bym nie zrobił mam coraz więcej pytań!
-Co ja mogę mieć z tym wszystkim wspólnego? Co z moją matką? Nie było żadnych dziwnych znaków w jej zachowaniu wcześniej? Nie bała się nikogo? Nic się nie zmieniło?
- Nie wiem kurwa nie wiem! Myślisz, że sama nie mam problemów? Każdy je ma! Nawet taka dziwka jak ja! - Geil zgarnęła pieniądze, fajki ze stołu i wyszła.
Zostałem sam, tylko te pytania i ból, nie to nie był ból, przeczucie rychłej śmierci.
Siedzę sam w ciemnym pokoju. Palce rytmicznie stukają o blat zakurzonego stołu. Cisza.
Siedzę sam w ciemnym pokoju, nucę kołysankę, którą matka śpiewała mi co wieczór. Cisza.
Siedzę, lecz nie sam, w pokoju, który rozświetla blask pięknych oczu. Nie wiem, kiedy tu weszła.
-Dziś śpisz ze mną. – Becky, mój aniele. Jej delikatny głos. Wszystkie problemy znikneły. Uśmiech pojawił się na zapłakanej twarzy.
Wstaje i bez słowa podążam za swoją panią. Tak pięknie pachnie. Oddałbym za nią życie.
Minuty, dochodzimy do obskurnego pokoju. Piękne miejsce.
Siedzę sam... na sam ze swoim Aniołem. Żadne z nas nie wypowiada ani jednego słowa. W myślach, wszystko jest w myślach. Patrzę na nią wzrokiem, wyrażającym moją miłość do tej pięknej kobiety.
Becky zdejmuje kurtkę. Robię to samo.
Podchodzę do niej i przytulam. Jej ciało drętwieje na chwilę, boi się.
-Coś się stało? – Pytam, tak cudnie pachnie.
-Jestem głupia – głos wyraża smutek – bo chyba zakochałam się w kimś, kto niedługo zginie.
Patrzę w jej cudne oczy. Przez chwilę ucieka wzrokiem. Wstydzi się. Moja dłoń dotyka do jej delikatnej twarzy. Jej usta dotykają moich.
Ambrozja.
Czuję łzy spływające mi po policzkach. Gubię się w myślach. W głowie powstaje mi pustka. Jesteśmy tak młodzi, a już tak bardzo zmęczeni życiem. Moje ręce jeszcze mocniej zaciskają się wokół smukłej tali tej pięknej dziewczyny.
Słowa same pchnął mi się na usta. Boje się ich.
-Kocham cię – szepczę jej do ucha – choć nie wiem, czemu. Kocham cię.
Podnoszę jej głowę by patrzeć w te cudowne oczy. Palcami przeczesuje włosy. Nie mówi nic. Jej ręce lądują na mojej szyi. Delikatne usta muskają moją szyję.
Znikają wszystkie problemy, odchodzi ból. Moje dłonie same opadają w dół po tym cudownym ciele. Koniuszkami palców wyczuwam koniec jej bluzki. Delikatnie podnoszę ją do góry. Rzucam na ziemie. Patrzę na półnagą piękność stojącą naprzeciw mnie, dałbym sobie głowę uciąć, że ta młoda dziewczyna zawstydziła się, choć czy to możliwe?
Becky odchodzi o krok. Jej dłonie opierają się o moją klatkę piersiową. Lekko napierają. Siadam na łóżko.
Jednym, sprawnym ruchem Becky pozbawia mnie koszulki. Boże! Jak ona się rusza! Siedzę przyglądając się mojej Bogini.
Becky siada na mnie okrakiem. Moje ręce zaplatają się za jej plecami. Usta lądują na piersiach. Tak delikatna skóra. Zapach, który działa na mnie jak narkotyk. Wprawione palce, zapięcie stanika nie opiera się długo. Młode jędrne piersi. Nie mogę oderwać od nich wzroku. Delikatne dłonie podnoszą moją głowę. Uśmiech na twarzy tej dziewczyny jest wart każdego życia.
Becky wstaje. Podnosi z łóżka mnie. Jej ręce ponownie zaplatają się za moją szyją. Pocałunki słodkie lekarstwo na każdy z moich kłopotów. Tracę zmysły, pozwalam rozkoszy panować nade mną. Nie zauważam, kiedy nadzy lądujemy na stole.
Cholera, te cudowne ciało. Becky nie traci czasu. Ile ta dziewczyna ma siły. Przypiera mnie delikatnymi dłońmi do blatu i dosiada. Grzbiet z rozkoszy wygina się w łuk. Usta otwierają się i zamykają na przemian, bez świadomości swoich czynów, szalony od rozkoszy. Moje dłonie muskają delikatne ciało. Czuje jak mięśnie Becky prężą się pod jej delikatną skórą. Łapie jej ręce w nadgarstkach. Zabieram ze swojej klatki. Podnoszę się ku górze. Mocno przytulam mego anioła. Ta pozycja. Gdzieś o niej czytałem. Podobno to kwiat lotosu. Krzyk sam ucieka mi z gardła. Wywołały go paznokcie raniące moje plecy. Me dłonie zaciskają się na jędrnych pośladkach. Jej szybki oddech, rytmiczne sapanie, działa na mnie jak zapach krwi na rekina. Instynkt, cichy syk rozkoszy. Seks z taką dziewczyną to błogosławieństwo. Zbieram swoje myśli! Zdejmuje ją z siebie. Przez chwile rozkoszuje się widokiem. Ciało rozpalone od chęci i pożądania. Oczy, w których kryje się szaleństwo. Każdy mięsień gotowy. Becky odwraca się ode mnie. Szybko podchodzę do niej. Rękoma opieram się o jej biodra. Lekko, lecz zdecydowanie. Uginam nogi. Szybki ruch. Cichy jęk. Kolejny raz, jest jej coraz lepiej. Widzę to, czuję to, jest cudowna. Mój Anioł! Wyrywa się i odchodzi o krok. Patrzę w jej oczy. Śmieją się, są lekko zdziwione, czyżbym był lepszym kochankiem niż mi się wydawało? Koniec myślenia. Czuję jak drobne rączki ciągną mnie do łóżka. Znów ona rządzi. Nie przeszkadza mi to. Przeciwnie. Rozkoszuje się widokiem. Młode ciało, skapane w pocie o przecudnej woni. Naprężone mięśnie, rytmiczne ruchy, ciche jęki, ona, ja.
Rozkosz.
Piękne ciało. Tak delikatne. Unosi się nade mną. Oczy przymrużone z rozkoszy, włosy rozwiane wiatrem, którego nie ma. Piękne piersi falujące w ten jedyny, wspaniały sposób. Delikatne pośladki, silne uda. Głośny krzyk! Kurwa jak mi dobrze! Silny uścisk! Oddam wszystko by ta chwila trwała wiecznie! Czuje jej wspaniały zapach! Moja Bogini!
Zaciska mi ręce na szyi. Dusi mnie, ból, brak tchu...
Cudna woń jej skóry, delikatny dotyk, czysta rozkosz... kilka sekund nie z tego świata! Czuje jak jej ciało drży... może to nie jej? Chyba nie upilnowałem się do końca.
-Ja też cię kocham.
Becky szepcze. Jest zmęczona tak jak i ja. Kładzie się, jednym skinieniem każe mi zrobić to samo. Nie opieram się. Jej udo ląduje na moim biodrze. Ręce oplatają szyję. Czuje jej ciepło. Delikatny pocałunek w policzek.
-Dobranoc. |