Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-03-2016, 22:03   #4
Hazard
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Ocknij się… Błagam… Ocknij się w końcu!

W końcu usłyszał. Choć nie wiedział skąd dochodziły, słowa w końcu dotarły do niego, a pozbawione dotąd wyrazu oczy w końcu zaczęły dostrzegać prawdę. Jego pamięć nadal nie ocknęła się całkowicie, jednak umysł zdołał wyrwać się z maligny. Z mętnego, pozbawionego sensu snu przeniósł się w koszmar. Mroczny świat, w którym żył nie wiadomo jak długo, ukazał mu się w pełni, przerażając swoją irracjonalnością. Niezrozumienie przerodziło się w strach. Lękał się o własne życie. Nie pamiętał kim był, mimo to czuł niepohamowane pragnienie przetrwania.
Roland Labrosse - imię to krążyło w jego głowie niczym uparty komar w letnią noc. Czy tak właśnie się nazywał? Czy może imię to należało do kogoś ważnego kogo niegdyś znał? Nie był pewny… Niczego nie mógł być.
Dotknął swojej twarzy. Jakby chciał się upewnić, że nadal ją ma. W szybie swojego obskurnego pokoiku mógł dostrzec nikłe zarysy swojej twarzy. Gdyby pozbyć się brudu gęsto zalegającego na jego twarzy, mógłby uchodzić nawet za przystojnego mężczyznę. Może brakowało mu ostrych, silnych rys, przez co wyglądał trochę zniewieściale, jednak czuł, że w żaden sposób nie przeszkadzałoby to prawie żadnej kobiecie. Skąd to wiedział? Nie miał zielonego pojęcia. Może dostrzegł to w brązowych oczach spoglądających na niego z odbicia w szybie? Lub w długich włosach i brodzie o tym samym kolorze? W kolczyku w ustach? Miał nadzieje, że ktoś wkrótce rozstrzygnie ten dylemat.

Pełną świadomość beznadziejnej sytuacji w jakiej się znalazł przyniosła mu ostatecznie skazana na śmierć kobieta. Jej urwane słowa oraz krew, która zbryzgała pozbawioną wszelkich odruchów ludzkich widownię, wstrząsnęły nim. Zapragnął nagle znaleźć się gdziekolwiek indziej, wyrwać się poza wiszące nad nimi mury, które zmieniały to miejsce w więzienie. Chciał stąd uciec, a pragnienie to obudziło w nim zapomnianą do tej pory determinację, która była dla niego w tym samym stopniu obca co znajoma.

* * *

Po egzekucji wrócili do karczmy. Trzech przebudzonych i tłum uśpionych, którego nie dało się zliczyć. Długo siedzieli w milczeniu. Roland zawiesił wzrok na nagiej, ponętnej karczmarce, której wdzięki poruszały się z każdym krokiem, wzbudzając w nim znajome pragnienie. Zaraz jednak, z niemałym wysiłkiem, zmusił się do oderwania od niej wzroku.
- To naprawdę życie? Czy może pusta egzystencja? - Pytania wyrwały się cicho z jego ust, jednak nie wydawało się, by skierowane zostały one do kogoś konkretnego. Mężczyzna nachylił się nad stołem, chowając na moment głowę w rękach, kurcząc się sam w sobie. Nie wyglądał najlepiej, jednak w jego oczach jarzyła się jakaś wzburzona energia, świadcząca o niezachwianej woli życia, chęci przetrwania tego piekła.
- Uciekać... - wyszeptał, a następnie wyprostował się w krześle i spojrzał na siedzących przy stoliku przebudzonych. Zaraz obejrzał się wokoło, jeszcze raz chcąc się upewnić, że żaden ze strażników nie czai się gdzieś w pomieszczeniu. Na krótki moment, ponownie zawiesił wzrok na nagiej dziewczynie, starając się dostrzec jakimś sposobem porozumienie w jej oczach. Szybko jednak wrócił do zebranych przy stoliku, mówiąc tym razem bezpośrednio do nich. - Musimy stąd uciekać, migiem, nim skończymy pozbawieni głów, jak tamta kobieta dziś… a może to było wczoraj? Nie, dziś, na pewno.
Zawiesił się na raz, jakby próbując sobie coś przypomnieć.
- Znamy się? Mam na imię Roland… Chyba. Roland La… La… - Uderzył się delikatnie w czoło. - Labrosse. Roland Labrosse.
Shade początkowo nic nie odpowiadał. Rozmowa z kimś? Czy on w ogóle kiedykolwiek coś takiego robił?
Rozejrzał się dokoła, po raz kolejny, chcąc dostrzec kogoś, kto wbija w niego wzrok. Jednak prócz barmanki i siedzących obok osób nie widział nikogo, kto by miał choćby cień inteligencji w oczach.
- Uciekać? Dokąd? - mruknął. - Shade - przedstawił się.
- Jakie to ma znaczenie? - wyszeptał Roland, rzucając ukradkowe spojrzenia na uśpione masy ludzkie obsiadające resztę stolików w karczmie. - Dokądkolwiek. Jak najdalej od tego miejsca, od tych ludzi....
- Ga-da-nie - mruknął dotąd milczący mężczyzna nie rozstający się z butelką. - Uciec… wyjść, niby prosta sprawa... tam są drzwi, mury mają bramy.
Ciemnowłosy i ciemnobrody, dość blady i muskularny mężczyzna podniósł się od stolika przy którym siedzieli, trzymając w ręce butelkę.
- Rictor - burknął wyjaśniając. I ruszając powoli, obchodził stolik. - Znamy się, nie znamy… żadna różnica. Mam wrażenie że nie chcę wiedzieć, czy was znam.
Rictor w szarych ubraniach, ze starym okrwawionym rzeźnickim fartuchem owiniętym w pasie oparł się jedną dłonią o stolik i kontynuował swą wypowiedź. - Uciec… ot liny trzeba, rozz… roz.. roz…
Upił znów z butelki. - Rozeznania trzeba, ot co.
Spojrzał na dwóch kompanów dodając cicho. -Muszą być jakieś wejścia i wyjścia z miasta. Żywność nie rośnie na ulicy… każdy to wie. Nikogo to nie obchodzi. Jest łatwo…- uśmiechnął się zionąc alkoholem i gniewem. Rictor przyglądał się dwóm kompanom, ale też i nie czuł radości z rozmowy z innymi ludźmi. Nie czuł potrzeby… obudził się jakoby z mrocznego i ciemnego snu, ale pobudka wcale miła nie była. Z jednego piekiełka do kolejnego… a gdzieś tam, we wspomnieniach majaczyło inne.
- Chcecie uciekać? Naprawdę chcecie… to nie gadać o tym, nie marzyć… robić - szepnął i znów uniósł butelkę, by napić się z niej i zalać to co w nim tkwiło jak cierń. - Więc jak… chcecie?
- Wszystko zawsze wpierw zaczyna się od idei - odparł Roland, nie wiedząc, czy są to jego własne słowa, czy też gdzieś je kiedyś usłyszał. - Chcę żyć. Naprawdę żyć. Tak więc muszę się stąd wydostać. Tu czeka nas tylko śmierć.
- Strażnicy krążą po mieście całymi dniami, kwestia czasu nim się zorientują, że jest z nami coś nie tak - kontynuował wywód. - Musimy to zrobić szybko.
Śmierć? Shade skrzywił się odrobinę, słysząc to słowo i wspominając widzianą przed chwilą egzekucję. Zdecydowanie słowo 'śmierć' mu się nie podobało.
- Jest tłumek… takich… jak oni…- wskazał dłonią Rictor. - Bezmyślnych baranów, więźniów. Strażnicy się nie zorientują, jeśli i my będziemy jak oni. Pośpiech… Panika… Na to zwrócą uwagę. Twój strach jest jak pochodnia w zmroku… jej też. - Wskazał na dziewczynę. - Ale gdy strach… gdy będzie otępienie na pyskach, spokój. Będziesz niewidoczny. Może nawet zdołamy wejść wszędzie, ale… potrzeba coś więcej niż łachów na grzbiecie i butelki. Potrzebujecie broni… w kuchni powinny być noże. W innych budynkach… inne przydatne rzeczy.
- Gwałtowność i pijaństwo... - Labrosse uniósł brwi spoglądając na Ricotra. - Też nie przyniesie nam nic dobrego. Strach da się opanować. Może motywować do działania. Alkohol opanowuje Ciebie, tym mocniej, tym więcej go wypijesz. - Westchnął i dodał zaraz, zmieniając temat. - Strażników też nie będzie łatwo oszukać, ludzie chodzą pojedynczo po ulicy, nie w grupach. W dodatku co chwilę sprawdzają każdego z osobna, do pokojów też wchodzą spontanicznie. Jak znajdą przy nas cokolwiek, czego nie powinniśmy mieć, to będzie po wszystkim.
Spić się po to, żeby strażnicy nie zauważyli błysku w oczach? Czy to był dobry pomysł? Shade rozejrzał się, chcąc się przekonać, czy inni goście karczmy też pogrążyli się w oparach alkoholu.
Nie wierzył, by to mogło zadziałać. Poza tym wiedział, nie wiedział skąd, ale jednak wiedział, że ludzie pijani często zachowują się irracjonalnie, w sposób zdecydowanie odbiegający od zachowań bezmyślnych, otaczających ich tłumów.
- Jednym słowem… i chciałabym… i boję się - parsknął Rictor ni to kpiącym i ni to gorzkim śmiechem.- Chcesz uciekać, ale poza chęcią nie ma nic? Żadnych pomysłów? Żadnych sugestii? Żadnego planu? A idee… za idee się ginie. - Machnął ręką dodając - Ot problem… sama chęć życia za mało. Pomyśl co oprócz niej masz, poza koszulą na grzbiecie.
Po tych słowach ruszył ku golutkiej karczmarce.
Shade powiódł wzrokiem za Rictorem. Ciekaw był, czy tamtego do ruszenia się z miejsca skłoniła nagość dziewczyny, czy chęć zdobycia jakichś informacji.
- Tylko głupcy i szaleńcy nie odczuwają strachu. Ciekawe z którym mamy teraz do czynienia - Roland łypnął wzrokiem na odchodzącego pijaka. Wyłożył się na oparciu krzesła i westchnął przyglądając się poczynaniom Rictora. - No cóż, nieważne, niezależnie od tego kim jest, nie pozwolę się dać przez niego zabić...
- Może tylko udaje takiego... - Shade przez moment szukał odpowiedniego słowa - bohatera? Może w rzeczywistości jest bardziej rozsądny - dodał.
Bał się jednak, że Roland ma rację i Rictor sprawi im kłopoty.

Z niesmakiem i dziwną irytacją Roland przyglądał się rozmowie pijaka z karczmarką. Nie mógł dosłyszeć o czym mówią, jednak dziewczyna wydawała się widocznie przestraszona, a każda przedłużająca się chwila konwersacji pogarszała ten stan. Nim skończyli rozmawiać, Labrosse dostrzegł jeszcze jak kobieta podaje coś pijakowi; coś niewielkiego. Zaraz potem Rictor wrócił i zakomunikował:

- Dobra… Zbieramy się stąd. Może się tu zrobić niebezpiecznie. Zabieramy manatki z pokojów i spotykamy się później u mnie. Wygląda na to, że jesteśmy kolejnymi kandydatami do ścięcia.
- A ona? Powiedziała coś ciekawego? - spytał Shade.
- Zanim pójdziemy... Powiedz, co od niej dostałeś? - zapytał bezpośrednio Roland, który nie spuszczał z pijaka wzroku.
- Nie tu… Możesz nie iść.- wzruszył ramionami Rictor mając generalnie w nosie, co zrobią pozostali mężczyźni.- Możesz tu zostać, możesz bać się że zostaniesz złapany, co jest niemal pewnikiem… jeśli tu zostaniesz w tej chwili.
Ruszył z butelką do swojego pokoju, niewątpliwie po to by się upić… a przynajmniej tak to wyglądało.
- Ej - Roland chwycił go gwałtownie za rękaw, wwiercając wzrok we flaszkę. - Ty chyba rzeczywiście jesteś szaleńcem, skoro chcesz zabrać ze sobą butelkę…
- Kto nosi coś w rękach? - Shade poparł Rolanda. Uznał Rictora za niebezpiecznego dla otoczenia głupca, który nie dość, że wpadnie w ten sposób w oczy strażników, to chwilę później w ich łapy, a potem wszystko wyklepie.
- Lepiej zostać. - Labrosse skinął głową Shadeowi. - I poczekać aż wszyscy zaczną wychodzić, wtedy nie wzbudzimy podejrzeń. Tu jesteśmy na chwilę obecną bezpieczni.
- Poza tym w trójkę mamy większe szanse. - Pewnie trochę przesadzał, ale z pewnością niewiele. - Nie musimy się trzymać za ręce, ale nie powinniśmy się rozdzielać. Nie mówiąc już o tym, że nikt z karczmy nie wyszedł.
Rictor coś warknął pod nosem, ale usiadł. Wyciągnął kartkę i tyle… rozłożył ostrożnie zasłaniając ją swym ciałem przed postronnymi widzami, ale nie przed dwójką swoich… towarzyszy z przypadku.

Cytat:
Dzień 3
Strażnicy co rano byli u mnie w pokoju. Przewracali wszystko do góry nogami, szukając oznak mojego przebudzenia. Nie wiem jakim cudem udało mi się nie zostać wykrytym, może to przez strach, który wtedy mnie sparaliżował?

Dzień 4
Pióro i zeszyt dostałem od barmanki; miła, blondwłosa kobieta, z wypalonym “K” tuż pod pępkiem. Ja u siebie też znalazłem takie, na łopatce. Ciekawe co to oznacza?
Aisha mówi, że najlepszym miejscem ucieczki jest klasztor, tuż o poranku przed egzekucjami. Ponoć prawie codziennie przez bramę przejeżdża wóz z Uśpionymi i większość strażników właśnie tam przebywa. W klasztorze wtedy jest jakieś nabożeństwo, czasami coś “mocniejszego”, ale nie chciała o tym opowiadać. Prawie się popłakała, a ja nie chciałem wywoływać w niej skrajnych emocji, jeszcze ktoś by zauważył i by ją wzięli na tortury, do klasztornych piwnic.

Dzień 5
Byłem w karczmie, by więcej dopytać. Aishy już tam nie było. Boję się, że to przeze mnie. Muszę dostać się do klasztoru następnego ranka, zejść do piwnic torturowni a stamtąd podziemnym przejściem wyjść do fosy. Ponoć tym tunelem wywożą poćwiartowane ciała, ręce, nogi… Wyrzucają wszystko do fosy, a ta jest wypełniona na ⅙ swojej wysokości. To za mało, by podskoczyć i wyjść, ale może się wespnę, może się uda.
Boję się, że jutro znajdą dziennik. Ale może to i lepiej? Przynajmniej wrzuciliby mnie do torturowni, może spotkałbym Aishę, może razem byśmy uciekli?
Im dłużej tutaj jestem, tym mniej rozumiem ideę tego miejsca. Po co oni nam to robią? To jakieś miasto dla sadystów, którzy płacą za możliwość strzepania sobie podczas znęcania się nad nami? Nic nie rozumiem. Chcę stąd wyjść, gdziekolwiek.
- No i potrzebna jest… lina jakaś, przewodniczka po klasztorze… jeśli będziemy mieli pecha, klucze do drzwi.- Rictor zgniótł papier w kulkę i przyglądając się jej mruknął do siebie. - Trzeba będzie przepić.
Zerknął na obu.- Przeczytaliście?
- Macie coś wypalonego? - spytał Shade, skinąwszy głową.
- Barmanka ma K… znak Kary… my pewnie też.- mruknął obojętnie Rictor i zabrał się za konsumpcję pergaminu, by zniszczyć dowód.
- Daj kawałek - mruknął, niezbyt chętnie, Shade.
Rictor chętnie podzielił się tym brzemieniem, a potem sięgnął po butelkę i upił sporego łyka. Podał ją w milczeniu Shade’owi jako propozycję.
Natomiast Roland wstał od stolika, mając już dość odoru alkoholu pozostawionego przez Rictora. Chciał się udać... gdziekolwiek byleby dalej od tego głupca. Nie zewnątrz nie mógł wyjść, jeszcze, zaś uśpieni przy innych stolikach wydali się mu mało towarzyską gromadą, toteż pozostał mu tylko jeden wybór.
Nawiązał kontakt wzrokowy z nagą barmanką. Widok jej czarnych, jak niebo w bezksiężycową noc, oczu wywołał na jego twarzy dziwnie znajomy uśmiech. Powłóczywszy nogami zbliżył się do baru, starając się przypominać bezmózgiego uśpionego. Zasępił się, ale nie spuszczał z niej wzroku.
- Czuję - zaczął, akcentując każde słowo, w ten sposób nadając im melodyjnego, uspokajającego tonu - że mogłabyś mi wiele powiedzieć. O tym miejscu, o tych ludziach, o drodze ucieczki, o celu tego wszystkiego… ale czy zechcesz? Nie mam nic czym mógłbym zapłacić Ci za informacje ale… jeżeli się stąd nie wydostaniemy, to czeka nas śmierć. Więc pozostaje mi liczyć na twoje dobre serce… Nic innego nam nie pozostało…
Barmanka spojrzała na niego z przepraszającym uśmiechem
- Wszystko powiedziałam Twojemu koledze. Nie wiem zbyt wiele, tylko tyle. Nie umiem wam pomóc. - odparła cicho z przerażeniem patrząc na drzwi - Jest coraz później, to nie jest dobra pora na rozmowy.
- Ale jedyna jaka nam zapewne została - odparł, również z podobnym przejęciem co murzynka. Czuł ryzyko rozmowy z nią, jednak coś mu podpowiadało, że nie powinien ustępować, nie teraz. - Naprawdę nie wiesz już nic więcej, co mogłoby nam pomóc w tej sytuacji? Jutro o poranku musimy uciekać, przez klasztor, torturownie, jakiś tunel i fosę. Myślisz, że to może się udać?
- Niestety nie znam osoby, która pisała ten dziennik - westchnęła zasmucona. - Mieszkam w klasztorze, więc… Drzwi na dół, do torturowni, są zawsze otwarte. Więc wślizgnąć się tam nie problem. W godzinach porannych strażników zazwyczaj tam nie ma, zajmują się wozem i mało ich tam to obchodzi. Nie mam pojęcia gdzie znajduje się wyjście do tunelu, ale… - przerwała na chwilę i wstała gwałtownie, jakby usłyszała ruch na zewnątrz. Wychyliła się przez bar, a jej piersi spoczęły na blacie przygniecione lekko jej torsem, układając się na kształt jędrnych, krągłych owoców.
- Kaci to Przebudzeni. Kaci i ich niewolnice, dogadacie. Wielu Przebudzonych rozmawia o mieście zwanym Utopia, ponoć gdzieś takie jest. Tam Cię nie biją, nie katują, nie ścinają wedle kaprysu. Tam należałoby się udać.

Słowo "Utopia" wypowiedziane przez karczmarkę zawisło w powietrzu jak mgła wciągana w płuca przez osoby przebudzone z koszmarnego snu. Jej zapach był słodki i rył w umyśle marzenie spokojnego życia w takim miejscu - z dala od wszelkich strasznych rzeczy dziejących się w tym mieście.
Jakby na wezwanie drzwi dostały otwarte z głośnym trzaskiem, a do środka weszło dwóch strażników. Ich czarne jak smoła pełne pancerze płytowe lekko lśniły nienaturalnym blaskiem, co w połączeniu z kolcami na lewym naramienniku i skrzydlatym hełmem dawało efekt ściskającego za gardło strachu. Przy swych pasach mieli długie miecze, również z czarnej stali. Ich oczy lśniące upiorną krwistą barwą omiotły zgromadzonych w budynku i skupiły się na nagiej karczmarce.
Po chwili się rozstąpili, by do środka weszła kolejną, tym razem zupełnie inna postać. Kaptur na głowie oraz maska zasłaniały całą twarz. Pancerz, choć wyglądał na niepraktyczny, wykonany był z jakiegoś dziwnego rodzaju metalu, tak samo zrobione rękawice, za to naramienniki... wyglądały jak stworzone z kości. Idące od pasa w dół fragmenty szat ewidentnie wskazywały na to, że był kimś ważniejszym. Fakt posiadania oczu objawiał się jedynie żółtym światłem w miejscu, gdzie powinien być lewy oczodół. Jego ciężkie kroki natychmiast skierowały się w stronę nagiej kobiety, która skuliła się pod karczemną ścianą i z przerażeniem wpatrywała się na nieunikniony wyrok.

Shade oraz Rictor ledwo utrzymali nerwy w ryzach zastygając w bezruchu na swoich siedzeniach na wzór otaczającego ich sztucznego tłumu. Nie można tego było powiedzieć jednak o Rolandzie, którego dosłownie sparaliżowało przy barze. Stał, nie mogąc zdobyć się na jakikolwiek cień logicznego działania.

Zakapturzona postać stanęła przy karczmarce emanując jakąś przeraźliwą aurą zimna i strachu. Powolnym ruchem chwycił kobietę za włosy i uniósł okrutnie nad ziemię wywołując u niej świdrujący uszy okrzyk bólu. Patrzył tak na nią przez chwilę i głębokim, metalicznym głosem rzekł coś, czego żaden z świadomych otoczenia nie chciał usłyszeć.
- Wiemy.
Wtedy to rzucił nią o ścianę jak szmacianą lalką. Zadziałało to jak znak dla stojących w drzwiach strażników, którzy ruszyli w stronę tłumu, zaczęli wyciągać losowo wybranych na środek sali, na następnie okrutnie bić. W powietrzu rozlegały się dźwięki łamiących się kości i mebli karczemnych oraz mokre odgłosy chlapiącej dookoła krwi, zaś najbardziej przerażające było to, iż nikt nie wydał żadnego odgłosu bólu. Pełna obojętność.

Roland starał się pozostać na swoim miejscu zachowując całkowicie obojętną twarz. Został jednak nagle podcięty i zwalił się na brzuch, dotkliwie uderzając podbródkiem o bar powodując tym samym utratę przytomności. Obudził się dopiero po dotkliwym kopnięciu w bok przez strażnika. I kolejne kopnięcie. I kolejne. I kolejne. I kolejne.
Jego twarz wykrzywiała się w sposób trudny do jakiegokolwiek określenia. Jego myśli były zajęte jedynie tym, by nie wydobył z siebie żadnego dźwięku - chciał zachowywać się jak inni, by nie był podejrzany.
Udało mu się. Po długich torturach zostawiono go tak, jak leżał. Ostry ból nie pozwalał mu się nawet ruszyć.

Postać w masce przyglądała się temu z obojętnością. Gdy skończyli znów chwycił karczmarkę za włosy i zaczął ją wlec po ziemi. Na każdy okrzyk czy chociażby jęknięcie reagował rzuceniem jej do przodu na ziemię i kopnięciem jej w bok. Powtarzał w ten sposób całą procedurę dopóki nie wyszedł z karczmy, a za nim strażnicy.
Znowu zaległa głucha cisza.
Kiedy przeklęci prześladowcy zniknęli, Roland gwałtownie wypuścił powietrze z płuc. Zaczął dyszeć ciężko, łapiąc się za brzuch. Czuł coś w ustach, nie o krew, choć i tej smak podrażniał jego kubki smakowe. Wybadał językiem niewielki, niezidentyfikowany obiekt, po czym podniósł się na kolana i splunął. Zakrwawiony biały obiekt z cichym stuknięciem spadł na ziemię.
- Kurwa - wyszeptał, odkrywając językiem puste miejsce po jego szóstce. Z drugiej strony, lepiej stracić zęba niż życie.
Nagle zaczęły bić dzwony katedry. Wszyscy nagle wstali i zaczęli wychodzić, rozchodząc się po swoich domach. Roland również podniósł się z ziemi i po krótkiej wymianie słów z Rictorem, również skierował się do siebie. Przemierzając ulicę w anonimowym tłumie zdołał wychwycić trzy, może cztery sylwetki strażników, które zdawały się lustrować ich zza czarnego hełmu. Jednak Labrosse miał dziwne przeczucie, że może być ich zdecydowanie więcej.

W chwili gdy dotarł do swojej klitki, Roland od razu stanął przy ścianie tuż obok okna, wychylając się co chwilę, by wyjrzeć na ulicę. Mrok panujący w pomieszczeniu mógł zapewnić mu gwarancję, że nikt go nie dostrzeże, jednak wolał dmuchać na zimne - w końcu nie wiedział z kim ma do czynienia.
Mężczyzna spędził tak prawie dwie godziny, bacznie śledząc wzrokiem strażników. Było ich niewielu, a wszyscy swoim zachowaniem przypominali mu przebudzonych acz ponurych i obojętnych. Co jakiś czas wychodziło ich kilkoro ze strażnicy, na którą miał dobry widok. Strażnicy wymieniali się wchodząc do klasztoru. Roland dostrzegł jak jeden z nich wchodził do środka, spędzając tam niemalże godzinę, po czym jakby nigdy nic wychodził tylko po to, by zamienić się z innym strażnikiem.

Zrezygnowany Labrosse w końcu dał sobie spokój i położył się na łóżku, które stanowiło, nie licząc niewielkiej szafki, jedyny mebel w pokoju. Wiedział, że powinien się wyspać.
 
Hazard jest offline