Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-03-2016, 23:19   #5
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ucieczka.
Słowo rzucone przez skazaną na śmierć kobietę krążyło w umyśle nie tylko Shade'a.
Mężczyzna przedstawił się pozostałej dwójce, z pewnym zaciekawieniem wsłuchując się w to, co mówili tamci. Poszczególne słowa pojmował, ale niekiedy zestawione z innymi tworzyły jakąś niezrozumiała dla niego całość.
Wyglądało na to, że jeden z jego rozmówców, Roland, jest w miarę rozsądny, ale Rictor, ten drugi, chwilami zachowywał się tak, jakby nadmiar alkoholu wypalił mu część szarych komórek. O ile pójście na rozmowę z barmanką okazało się w miarę rozsądne (tamta zdecydowanie nie była przedstawicielem bezmyślnej tłuszczy i rozpoznała, że i oni do tej tłuszczy nie należą - mimo tego nie spuściła im na kark Strażników), o tyle chęć opuszczenia karczmy z butlą w ręku, już w tej chwili, gdy nikt nie wychodził - to zakrawało na głupotę. Nikt nic nie nosił, nikt nie wybiegał przed szereg - jeśli tak można było nazwać bezmyślne łażenie to tu, tam, w zależności od tego, kiedy uderzy dzwon. Rictor byłby widoczny jak kwiatek przy kożuchu. I z pewnością sprowadziłby kłopoty na pozostałą dwójkę.
Na szczęście zdołał dać się przekonać, że nie należy ruszać się z miejsca, a nawet podzielił się treścią kartki - przesłaniem od kogoś, kto kiedyś przechodził to samo, co oni teraz.

Pomysł z zatarciem śladów, polegający na zjedzeniu owej kartki, wydał się Shade'owi przedni - dopóki nie zabrał się za udział w realizacji tego pomysłu. Ohydna breja, która w tej karczmie udawała jedzenie, smakowała lepiej, niż kawałki papieru. Czy ulubiony trunek Rictora mógł coś w tym zmienić?
Shade przyjął poczęstunek, a potem się skrzywił. Cokolwiek robił w poprzednim życiu, to z pewnością to coś nie polegało na spożywaniu takiego obrzydlistwa. Już chyba lepiej było zrezygnować z popijania pisma...
Oddał flaszkę Rictorowi, po czym spojrzał na Rolanda, który wymigał się od niszczenia dowodu pod pretekstem rozmowy z karczmarką. Zapewne doszedł do wniosku, że lepiej pogapić się na gołe cycki, niż przeżuwać jakieś papierzyska.

Przez chwilę Shade uznał, że Roland wygrał los na loterii, gdy nagle do karczmy wkroczyli Strażnicy i podeszli do Rolanda.
Shade siedział, nieruchomy niczym posąg, kątem oka patrząc na to, jak zachowują się 'tubylcy'. A że oni nie zainteresowali się Strażnikami, także i on skupił wzrok na stojącej przez nim misce, usiłując wyglądać na podobnie otępiałego, jak pozostali bywalcy karczmy.
W najmniejszym stopniu już nie zazdrościł Rolandowi ładnych widoków.
Przez moment sądził, że tamten nie żyje, bo mimo kopnięć Roland nie wydał nawet najmniejszego dźwięku, ale najwyraźniej tamten był twardszy, niż Shade myślał. On sam nie wiedział, czy wytrzymałby takie cięgi. Nie widział dokładnie, jakie razy spadają na Rolanda, ale aż za dobrze to słyszał.
Wszystko przez baby, pomyślał niezbyt zresztą logicznie. Gdyby za kontuarem stał mężczyzna, efekt rozmowy byłby taki sam.
Może tamci za długo rozmawiali? A może to był pech? A może...
Kilka takich 'może' przesunęło się przez głowę Shade'a, który nawet po wyjściu Strażników i dowodzącej nimi persony siedział nieruchomo, nie odważając się nawet głębiej odetchnąć.
A nuż tamci zechcą wrócić i sprawdzić, co się dzieje? Jak można było cokolwiek robić, skoro inni klienci w żaden sposób nie zareagowali na przyjście Strażników, rozlew krwi czy wywleczenie barmanki za drzwi? Lepiej było jeszcze chwilę poczekać... Prócz podnoszących się leniwie i mozolnie Uśpionych, nic się jednak nie działo.

Rictor wstał i podszedł do Rolanda, ale Shade jeszcze przez moment zwlekał z ruszeniem się z miejsca. Gdy jednak wstał, to miast pomagać Rictorowi obszedł kontuar, chcąc sprawdzić, czy barmanka nie miała przypadkiem ukrytego jeszcze jakiegoś drobiazgu.
Jeśli się nie mylił, parę flakoników, jakie tam znalazł, nie należało do standardowego wyposażenia każdej gospody. Mimo tego natychmiast je schował wsuwając za pas. Miał nadzieję, że przy pobieżnej kontroli nie rzucą się w oczy. Klucza również nie zostawił, chociaż prawdopodobieństwo, że trafi na odpowiedni zamek, nie było zbyt duże.
Ledwo przeszukał miejsce za barem i schował znalezisko, gdy zaczęły bić dzwony katedry. Wszyscy nagle wstali i zaczęli wychodzić, rozchodząc się po swoich domach. Shade był co prawda ciekaw, czy ktoś przyjdzie i posprząta cały ten bałagan, lecz posłuchał głosu rozsądku i poszedł śladem Innych Uśpionych.
- Rano, przy katedrze - rzucił do Rictora i Rolanda, potwierdzając swą chęć podjęcia próby ucieczki.


Na szczęście pamiętał, gdzie mieszka. Do mieszkania też dotarł, na szczęście nie zwracając na siebie uwagi Strażników. Widocznie zlanie się z tłumem jakoś mu wyszło...
Tak samo jak rankiem wyjrzał przez okno. Ostrożnie, nie chcąc się nikomu rzucić w oczy. Skryty za chmurami księżyc dawał kiepskie światło, lecz nie było na tyle ciemno, by nie można było zobaczyć, co się dzieje dwie kondygnacje niżej.
Plac, podobnie jak ulice, był pusty - jeśli nie liczyć kilku Strażników - paru stało przy katedrze, paru kręciło się po placu. Uśpieni - jeśli jacyś nie spali - siedzieli grzecznie w swoich klitkach i nie wystawiali nosa na zewnątrz.
Shade również nie zamierzał schodzić na dół. Zbytnio lubił swoje życie, a był pewien, że wędrujący nocą człowiek nie będący Strażnikiem nie zostałby powitany ciepłymi słowami.
Dłuższe stanie w oknie zdało się Shade'owi bezcelowe. Lepiej było się położyć i spróbować odpocząć przed jutrzejszym dniem.
Na przykład się przespać.

Plany na poranek były proste - wstać, ledwo klasztorne dzwony ogłoszą pobudkę, a potem opuścić budynek razem z ostatnimi wychodzącymi i wmieszać się w tłum Uśpionych. W końcu do klasztoru nie miał daleko, a stanie przed wejściem i czekanie na tamtą dwójkę zdało mu się niezbyt rozsądne.
 
Kerm jest offline