Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-03-2016, 20:39   #6
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Była naga… była śliczna, była przede wszystkim… częścią tego koszmaru. A teraz wydawała się wyrwana ze swej roli. No bo któż inny chodziłby po karczmie bez ubrań. Owszem może nikt z tych mężczyzn nie skorzystałby z okazji, ale takie prowokujące zachowanie wymagałoby odwagi, a tej w oczach barmanki nie było.
Podszedł, oparł się o bar stawiając butelkę, zawierającą już ćwiartkę alkoholu i rzekł wprost.
- Coś się zmieniło. Coś zmieniło się w tobie i zdałaś sobie z tego sprawę… że ty tylko tu jesteś goła, prawda? Kiedy to się stało? Dlaczego?
- Zdałam sobie sprawę, że coś widzicie, nic innego nie jest problemem -
odparła oschle i wstała ze swojego stołka, ale zrównać się z nim spojrzeniem - Lepiej jakbyście się z tym nie obnosili… Za głośno.
- Nie widzę powodu, by się z tym obnosić, ale jeśli ty zaczniesz się zachowywać pruderyjniej w naszej obecności, to i tak różnica będzie widoczna.-
spoglądał w jej oczy.- Rictor… tak… można mnie nazwać. A ciebie?-
- Sara. -
szepnęła ciszej i westchnęła. Spuściła wzrok w dół, a potem przeniosła go na drzwi karczmy jakby w zastanowieniu. - Niedługo będzie się ściemniać, ale oni i tak widzą w nocy. Lepiej dla was, byście się stąd zmyli, skoro już się przebudziliście, to zostanie tutaj byłoby samobójstwem - dodała śmiało i z powrotem na niego spojrzała.
- Dlatego chodzisz nago? By zauważyć zmianę i sprowokować inne spojrzenia? - zapytał zaciekawiony Rictor przyglądając się dziewczynie.
- Tak mi kazano, taka kara, taka praca, to nie jest istotne, nie w waszym przypadku. Raczej nie trafi wam się szansa pracy, wszystkie miejsca zajęte. Zetną was - w jej oczach malowało się przerażenie, zupełnie jakby pierwszy raz z kimś rozmawiała, z kimś kto według niej nie powinien tutaj być. Jej ciemne oczy nerwowo rozglądały się dookoła
- Strażnicy mogą przyjść tutaj w każdej chwili - zniknęła za barem schylając się i kładąc na blat kufel z alkoholem i niezepsute, acz zimne danie. Zwykła kasza z mięsem, pewnie przygotowywane było rano.
- Kara… cudnie… za co? - mruknął w irytacji Rictor. Wzruszył ramionami. Może zetną, może nie… Na to wpływu nie miał. Ale nie zamierzał się kulić jak pies. Już nie. - Strażnicy mogą się zjawić, ale jeszcze tu ich nie ma, Saro. Gdzie mieszkasz? Gdzie cię można spotkać… pomówić spokojnie?-
Kobieta zaśmiała się słabo, jakby z naiwności Rictora. Nie mogła też pojąć jego obojętności, ona się bała, zawsze. Nawet mając pracę i zapewniony względny spokój życia, nie czuła się pewnie czy też bezpiecznie. Nie odpowiedziała na jego pierwsze pytanie, czy to było ważne?
- W klasztorze, jak każdy pracownik. Tam też znalazłam coś, co być może wam pomoże - wyciągnęła coś spod blatu i położyła przed mężczyzną złożoną kartę papieru
- Nie wiem kto to pisał i kiedy, ale jest tutaj zawartych kilka informacji, które mogą wam pomóc. - odgarnęła włosy, a na jej obojczyku widniało wypalone piętno, literka “K”. Chyba ktoś tutaj znakował ludzi jak bydło.
- A teraz odejdź stąd, nim przyjdą. Nie chcę mieć kłopotów przez Ciebie. - ponagliła go i z powrotem usiadła na stołku za barem.
- Daj mi znać jak… stwierdzisz, że wolisz jednak spróbować się uwolnić od tego miejsca.- mruknął Rictor i zgarnął dyskretnie kartę. - A i daj kolejną butelkę tego sikacza.
W milczenia podała mu to, co chciał, ale nie uraczyła go już swoim spojrzeniem. Wzięła głęboki oddech by się uspokoić i nie dać po sobie poznać, że z kimkolwiek rozmawiała.

On się oddalił, a Roland do niej poszedł po naradzie nad skrawkiem papieru. I sprawa się sypnęła.
Jak się dowiedzieli? Czemu? Nie wiedział. Magia może? Przeciwnicy, których trudno było nazwać ludźmi, wyciągnęli Sarę z karczmy… czemu? Bo Roland naciskał, by zdobyć więcej informacji. Zaryzykował własnym bezpieczeństwem i co gorsza czyimś… i choć on wygrał, to ktoś inny zapłacił rachunek za jego zagranie. A to że i jemu się oberwało to mała cena w porównaniu z tym co czekało pomocną barmankę.

Rictor gotował się w sobie. Wściekłość dławiła go, ale oblicze pozostało kamienną maską. Patrzył błędnym pustym spojrzeniem przed siebie. Na szczęście plecami do tego co się działo, więc niewiele widział, ale dźwięki… wystarczały by dopowiedzieć sobie resztę. Spokój na twarzy, ale ciało było spięte. Miał wrażenie, że wybuchnie jeśli będzie to trwało zbyt długo. W końcu jednak wywlekli dziewczynę, a sam Rictor miał wrażenie, bolące niczym otwarta rana w sercu, że to wszystko ich wina.
Że powinni wyjść, że powinni opuścić karczmę, że jutro zobaczy unoszą przez kata głowę Sary.
Ale nic na to poradzić nie mógł. Wstał i podszedł powoli do Rolanda… i przyglądając się jego obrażeniom. Nie był medykiem niestety, jednakże widział chyba już dość ciał w poprzednim życiu. Zwykle tusz zwierzęcych rozbieranych w rzeźni. Chciał ocenić jak rozległe są rany ich przebudzonego towarzysza. A potem… przyjrzeć się pozostałym pobitym ludziom. I jego spojrzenie było puste i obojętne, gdy to czynił. Zamarudzili tu za długo, Roland naraził dziewczynę przepytując ją ponownie. Nauczka mu się należała.
Roland nie był w najgorszym stanie, co najwyżej został poobijany. Możliwe, że z biegiem czasu pojawią się siniaki w niektórych miejscach. Plunął krwią i zębem.
Gdy tak rozglądałeś się, zaczęły bić dzwony katedry. Wszyscy nagle wstali i zaczęli wychodzić, rozchodząc się po swoich domach.
- Wstawaj… musimy dołączyć do reszty baranów.- zacisnął w gniewie zęby Rictor.- Nie mamy już czasu. Możemy liczyć jedynie na zebranie się po zmroku.
- Niczego nie rozumiem -
odezwał się sponiewierany mężczyzna, który nie mógł jeszcze dojść do siebie, bo brutalnym pobiciu. - Skoro zabrali ją za naszą rozmowę, to dlaczego nie wzięli też mnie? Gdyby naprawdę wiedzieli, to skończyłbym jak ona. Jeżeli nie o to chodziło, to co miał na myśli mówiąc “wiemy”?
Roland przetarł czoło, starając się przywrócić trzeźwość myślenia. Spojrzał Rictorowi w oczy.- Dobrze Ci radzę, jeżeli chcesz żyć, to nie wyściubiaj nosa ze swojej klitki po zmroku. Jutro wczesną porą uciekamy, tak jak zapisali w tym liście. Podobno Kaci i ich niewolnice będą mogli nam pomóc. Tyle ustaleń nam wystarczy.-
Kończąc zdanie, Roland powstał i ruszył za resztą uśpionych do swojej klitki.
- Mogli? - uśmiechnął się ironicznie Rictor słysząc te pobożne życzenia.- Nikt nam nie pomoże, ani kaci, ani niewolnice. Tylko głupiec by to zrobił. Jedynie Sara… jeśli jej egzekucja nie będzie jutro, może nam pomóc. Bo ta dziewczyna i tak nic nie ma do stracenia.-

Powrót do dziury, którą nazywał tu domem. Koszmarnie puste pomieszczenie, z niewielką ilością starych tanich mebli. Rictor upił nieco alkoholu z butelki. Uśmiechnął się do siebie… Nawet mu się tu podobało. Nie miał wielkich wymagań co do lokum, a przynajmniej wydawało mu się że nie miał. Cela? Więzienna cela? Nie. To miejsce rzeczywiście kojarzyło mu się z celą, ale nie więzienną. Inną.
Znowu upił odrobinę trunku z butelki, zwalił się na łóżko odstawiając butlę obok. Leżał w ubraniu szykując się do snu. Nie dbał o patrole nocne. Wybierać się nigdzie nie zamierzał o tej porze, a nad ranem i tak będą inne patrole. Postanowił się wyspać, aby wstać rano rześki i gotów do tej wyprawy do klasztoru, gdzie… ponoć najlepsza okazja do ucieczki jest o poranku przed egzekucjami. Czy to była prawda?
Rictor nie dbał o to. Wszystko jest lepsze od tej stagnacji i umierania ze strachu przed egzekucją. Wszystko… nawet śmierć.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline