Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-04-2016, 21:40   #85
corax
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Poranek bardki okazał się słodko-gorzki.
Przebudzenie w ramionach Jaegere było rozkoszne i stawało się nieco uzależniające. Kathil pomyślała, że w zasadzie to dobrze, że się rozstają. Inaczej groziłoby jej widmo zadurzenia lub popadnięcia w zależność od swojego kochanka. A na to nie miała ani ochoty pozwalać ani sobie ani też jemu. Niemniej jednak tuż po śniadaniu, gdy wychodzili z sali, przyznała cicho wprost w szpiczase ucho:
- Będę za tobą tęsknić - muskając jego płatek ustami. - Masz o siebie dbać - dorzuciła z uśmiechem by szybko pokryć moment słabości.
- Też będę za tobą tęsknił, ale wiesz… wrócę z prezentem.- mruknął czule tuląc dziewczynę do siebie.- ...Niespodzianką.
- Prezent nie dla mnie. - zrobiła nieco nadętą minkę kokietki - Ale wracaj prędko. Będę czekać z przyjęciem w mej kamienicy. I też będę mieć dla ciebie prezent. - dodała z krzywym, kuszącym uśmiechem muskając palcem czubek nosa Jaegere.
- Jeden nie dla ciebie… i jeden dla ciebie. Dwa.- mruknął tajemniczo Jaegere z łobuzerskim uśmiechem.
- Hmmmm - Kathil mruknęła nieco pocieszona obietnicą “prezentu” - No dobrze. W takim razie, pozwalam Ci jechać - dodała z miną królowej. Odwróciła się też do Eltanusa by i jego pożegnać nieco cieplej niż innych. Zmusiła go do pochylenia się nieco i nadstawienia policzka.
- Uważaj na niego. I na siebie. - uśmiechnęła się do maga.
- Możesz być tego pewna pani.- rzekł kurtuazyjnie Eltanus. Jaegere cmoknął jeszcze w czubek nosa Kathil i ruszył. A gdy opuścił wraz ze swą drużyną pałacyk, pani Percy ośmieliła się wspomnieć, że i ją odwiedzały takie słodziaki, w antycznych czasach gdy była piękna i młoda… po czym westchnęła.- … i głupia niestety. Trzeba było ich do loszku wtrącić i zatrzymać na starość.
Kathil zaśmiała się:
- Co też pani opowiada, pani Percy. Toż to w loszku oni by pomarszczeni i siwiuteńcy szybko byli. Daleko by im było do przystojniaków ze wspomnień. Ale… może w Ordulin kto się znajdzie?
- Z wiekiem obniżają się standardy moja droga.- zachichotała Percy.- Poza tym wtedy uderzał do mnie elf w konkury, a one są jak przetwory w słoikach, długo nie tracą świeżości.
Zgięta w pół ze śmiechu, Kathil poklepała dłoń ochmistrzyni:
- Musi mi pani o nim opowiedzieć. Musiał być nielichym szują, co?
W duchu przyrzekła sobie wspomnieć o tym porównaniu Jaegere.
- Nie. Były śliczny jak z obrazka, niezbyt rozgarnięty, miał cudne niebieskie ocza i wielkiego… noo.. hojnie go matula go obdarzyła.- zaśmiała się Percy.- Tylko musiałam biedaka nauczyć “szermierki”, ale warto było.
- I co się stało? Długo razem byliście?
- Dopóki się jego matka nie dowiedziała i nie odcięła go od rodzinnych funduszy.- rzekła rozdzierającym tonem Bartolomea z łobuzerskim uśmieszkiem na obliczu.- Wtedy bowiem była porządną dziewczyną i się ceniłam. Tak… z 250 do 300 szlachciców za noc.
- Oh to musiało być przykre. I dla niego i dla Pani. Chociaż stawiam, że on tęsknił nieco bardziej, niż pani. - zaśmiała się Kathil powoli drepcząc do swego gabinetu. - Będę potrzebowała posłańca. Za jakieś pół godziny. Do Ordulinu. - uprzedziła Bartolomeę.
- Zaraz się kogoś podeśle.- zapewniła ochmistrzyni i podreptała do swoich ulubionych zajęć: poganiania służby i gapienia się na spoconych pomocników ogrodnika.
Kathil zaś udała się do gabineciku by odpisać swemu byłem zleceniodawcy, że jest zainteresowana udzieleniem pomocy i jego przyjacielowi. W końcu przyjaciele jej przyjaciół są i jej przyjaciółmi. Wskazała na dzisiejszy wieczór po zmierzchu przy fontannie daru Istishii. A poza tym grosza nigdy dość. Zapieczętowała liścik i oddała posłańcowi z przykazaniem, by zaczekał na odpowiedź.



Gdy po raz kolejny czytała pismo od Condrada, służba powiadomiła ją o szykowanym odjeździe Yorrdacha. Pospieszyła więc by porozmawiać z magiem przed jego wyjazdem.
Gdy się do niego zbliżała, dostrzegła obręcz na jego głowie oraz drewniany kostur którym Yorrdach się podpierał. Nekromanta uśmiechnął się na jej widok i skinął głową na powitanie.
-Nie musiałaś mnie żegnać, wszak nie wyjeżdżam daleko.
- Oj tam, jesteś w statusie gościa. Nie mogłam się nie pożegnać … dzisiaj. - uśmiechnęła się przyglądając się mu - Wyglądasz niezwykle…. godnie i statecznie z tym kosturem. - mruknęła obchodząc go wokół.
- Cieszy mnie iż ci się taki podobam… czyżbyś nie ufała staremu przyjacielowi?- zapytał żartobliwie.
- Czemu tak sądzisz?
- Bo wyglądasz jakbyś czegoś szukała.- stwierdził w odpowiedzi nekromanta.
- Hmm.. jestem nieco zaskoczona… - przyznała Kathil. - … spodziewałam się, że zabierzesz w “cenie” znacznie więcej… - stanęła przed magiem i popukała się na policzek - Co jeszcze zabrałeś? - uśmiechnęła się słodko.
- No… jak możesz mnie tak oskarżać!- oburzył się bardzo nieszczerze czarodziej.- Narażałem dla ciebie moje życie i zdrowie i… w ogóle. Oczywiście że wziąłem tylko to co mi się należało i nic więcej.
- Czyli co dokładnie? - spytała Kathil wyciągając dłoń wnętrzem do góry i pukając w nie palcem drugiej dłoni.
- Och nie bądźmy drobiazgowi. To takie mało ważne detale.- westchnął polubownie mag.
- Yorrdach! - Kathil zmarszczyła brewki i tupnęła stópką - Właśnie dlatego prowadzimy tę rozmowę. Za każdym razem. - ponownie postukała w dłoń. - Co jeszcze?
- Ale ty jesteś… niemożliwa - westchnął czarodziej i wsadził sobie dłoń w spodnie poruszając nią.- Kurcze… chyba utknął.
Bardka nie skomentowała nadal stojąc bezczelnie wpatrując się w maga.
- Dobrze będzie jeśli tylko jeden.
- No… tylko jeden… jużżż… zszedł. - dłoń została wysunięta i Yorrdach z miną zbitego pieska wręczył dziewczynie pierścień.
Zanim ujęła pierścień sięgnęła po chusteczkę:
- Jeszcze jakieś? - próbowała przełknąć uśmieszek.
- Nie masz do mnie za grosz zaufania.- odpowiedział z wyrzutem czarodziej i znowu zabrał się za grzebanie w spodniach wydobywając z nich amulet w postaci broszy.
- Sam sobie grabisz na ten brak zaufania jeśli chodzi o zapłaty - fuknęła bardka - mogłeś przecież pomówić o tym prawda?
- Mogłem mogłem… a ty byś mnie przegadała i przekabaciła jak zawsze. Mam do ciebie słabość i gdybyś była chłopcem to… słałbym ci miłosne liściki. Taka jest smutna prawda.- westchnął Yorrdach dodając po chwili.- To już naprawdę wszystko.
- Och nie bądź taki… Liściki słać mi możesz niezależnie. - uśmiechnęła się ciepło - A powiedz… kiedy będzie to twoje przyjęcie urodzinowe? - zawinęła broszę i pierścień w chusteczkę i poprowadziła maga do wyjścia.
-Jak zwykle za… hmmm… przez ten cały cyrk z wujami straciłem poczucie czasu. Wychodzi na to że za cztery dni, a ja jeszcze nie poczyniłem przygotowań.- stwierdził z wyraźnym zaskoczeniem Yorrdach.
- Och! - Kathil lekko się zmartwiła - … no to koniecznie musisz zacząć. Będziesz wyprawiać je u siebie? Jak myślisz? - w myślach zaś kalkulowała na szybko, ile czasu potrzebowała magiczka Achminy.
- Małe przyjęcie dla wybranych osób. Nie mam zbyt wielu żywych przyjaciół. O dziwo nieżywych mam jeszcze mniej.- westchnął rozdzierająco Yorrdach.
Bardka stwierdziła, że musi zatem załatwić kilku miłych chłopców, gdyby Viralae jednak się nie udało.
- To czekam na informację gdzie i o której? - cmoknęła maga czule w oba policzki odstawiając go do karocy. - Na pewno przyjęcie będzie wspaniałe i będziesz się doskonale bawić. Przywiozę oczywiście twe ulubione wino.
- Będzie jak zawsze, trochę wina trochę gadania trochę narzekania… Logan się ulotni przy pierwszej nadarzającej się okazji.- zaśmiał się mag i pożegnał z dziewczyną.


Zaś ona sama wpadła jak burza do posiadłości by szybko napisać dwa listy. Jeden do Achminy, drugi do Viralae. Oba podobne w treści, z prośba o pomoc Viralae w przygotowaniu prezentu dla przyjaciela. Termin za 4 dni, miejsce Ordulin. Wyraziła swą wdzięczność dla Achminy za tymczasowe “użyczenie” umiejętności Viralae. Prosiła też o pilną odpowiedź, gdyż czas się liczy.
Chciała mieć pole manewru gdyby jednak Achmina się nie zgodziła.
Po kilku minutach od odpisania wpadł do pokoju sługa po jej listy, ale też z wieścią że do posiadłości zbliżają się konno: rycerz i panicz Ortus.


Kathil rzuciła się do wyjścia. Potem zatrzymała i dla odmiany rzuciła do lustra.
Sprawdzić włosy, makijaż, poprawić barwiczkę na ustach, osunąć nieco bardziej gorsecik, poprawić dekolt, spryskać lekko perfumą i ruszyć.
Truchtem.
Z bijącym sercem.
Ruszyła Leonorze i mężowi biegiem na przeciw, przytrzymując poły sukni na przedzie w górze, by nie przeszkadzały w biegu.
Stęskniła się z młodym mężem, mimo, że ich rozłąka nie trwała zbyt długo.
Ortus na jej widok się uśmiechnął i... odruchowo odsunął mówiąc. - Kathil… jestem prosto z drogi, brudny i śmierdzący koniem.
Zmężniał odrobinkę, wydawał się bardziej spokojny i stanowczy i ta blizna dodawała mu drapieżności.
Stojąca obok paladynka spojrzała na Ortusa i na Kathil mówiąc.- Przepraszam… no… ostrze mi się omsknęło podczas treningu.
- No to co z tego… - mruknęła nieco rozczarowana oglądając młodzieńca i sprawdzając czy cały i nic mu nie jest. Mimo, że doskonale wiedziała, że jest w jednym kawałku. - Zaraz do sauny służbę poślę… tak? - spytała gryząc się na koniec w język, by nie podkopywać nowonabytej pewności siebie chłopaka.
- A z tobą - zaczęła groźnie do Leonory, marszcząc brwi - też się mam nie witać? - uśmiechnęła się rozpogadzając.
- Nie jestem pewna czy zdołasz…- upiorny chichot wyrwał się spod kaptura, gdy Wesalt została zaborczo opleciona w pasie rękami swego męża, a jego usta muskały jej policzek, szyję, płatek uszny gorącymi pocałunkami. Gdzieś pomiędzy nimi dotarł do niej szept Ortusa.- Uroczo pachniesz.-
A on rzeczywiście cuchnął potem, skórą, koniem… tworząc tą samczą mieszankę woni, która jednak dodawała młodzikowi i dzikości i samczego uroku.
- Stęskniłam się za tobą - Kathil objęła Ortusa za szyję i wtuliła twarz w zagłębienie jego szyi, napawając się jego bliskością i nietypową dla niego mieszanką zapachów. Nietypową lecz pasującą do niego jak ulał. Pocałowała go mocno obejmując twarz obiema dłońmi. Wspięła na palce i ucałowała też bliznę:
- Witaj w domu, kochany. - wymruczała mu cicho do ucha.
- Śniłaś mi się każdej nocy…- odparł Ortus i pocałował ją namiętnie tuląc jeszcze mocniej do siebie.- … stęskniłem się również, moja kochana żonko.
Po czym stropił się najwyraźniej i zaczął niezdarne próby uniesienia jej w ramionach.
- To dobrze - uśmiechnęła się dziewczyna - tak powinno być - ukąsiła lekko jego dolną wargę. - Mam ci wiele rzeczy do poopowiadania.- pozwoliła się unieść Ortusowi i ruszyć przez drzwi pałacyku, po drodze wydając rozkaz przygotowania sauny i wanny dla Leonory.
Ortus ruszył z nią w kierunku ich komnat zerkając to na dekolt jej sukni, to twarz ukochanej.- Ja też.. to był… koszmar. Chyba jednak bohaterskie działania nie są dla mnie i nie chcę cię opuszczać na tak długo. Jego spojrzenie już rozbierało ją wzrokiem, a sądząc po lekkim drżeniu z niecierpliwości bynajmniej na spoglądaniu się nie miało skończyć.
Wesalt wylądowała pupą na małżeńskim łożu, na które Ortus się wdrapał całując jej usta, szyję i dekolt.- To było naprawdę męczące.. ciągła jazda, spanie, treningi i te wiejskie dziewoje… chichoczące i chwalące się wielkimi… i niczym poza tym. I jeszcze te występy…
- Nie podobały ci się wielkie biusty? - Kathil zaczęła rozpinać skórzaną kurtę Ortusa - I co z występami nie tak?
- Musiałem w nich uczestniczyć… i robiłem za błazna. Ponoć dla własnego bezpieczeństwa.- odparł młodzian rozwiązując wiązania gorsetu sukni Wesalt i wodząc językiem po skórze jej dekolt… tworzył własne szlaki muśnięciami czubka języka mrucząc.- Ale myślę, że to ta gnomka robiła sobie ze mnie żarty.
- Byłeś na pewno doskonały w przedstawieniach - powiedziała Kathil próbując zachować powagę - chociaż podejrzewam, że masz nieco racji. Karriake …. jest specyficzna. - zachichotała wesoło zdzierając z męża wierzchnie odzienie i zabierając się za koszulę. - A czegoś udało się wam dowiedzieć?
- Karriake zaprzyjaźniła się z dziedziczką zamku. Młodzian zaś był bufonem.- mruknął Ortus półnago klęcząc nad dziewczyną.- Chciałem żeby dała mi list do ciebie, ale stwierdziła że woli przekazać ustnie tego co się dowiedziała. Ich majątek jest niezbyt imponujący, choć zadbany… Nie mają długów, ale za wiele ziemi też nie mają.
Ostrożnie wydobył półkule piersi Wesalt spod dekoltu i ocierając je o siebie zaczął ugniatać i całować je… bawiąc się nimi niczym mały chłopiec.
- A dużo osób pilnuje młodych? - mruczała Kathil poddając się pieszczotom-zabawom Ortusa i w końcu zdzierając z niego koszulę. Sięgnęła do pasa spodni.
- Noooo… nie aż tak wielu. Solidna załoga zamku, typowi… strażnicy.- nachylił się nieco utrudniając i ubarwiając zarazem zadanie Wesalt. Bawiąc się jej piersiami i całując je Ortus zasłonił jej pole widzenia i dziewczyna musiała oprzeć się na dotyku...i satysfakcją stwierdziła, że Ortus odczuwa wielką tęsknotę… i bardzo twardą zarazem.
- A tu… - wciągała powietrze za każdą pieszczotą młodziana - … było krwawo. Ale… wujowie nie żyją. Mam parę - majstrowała przy spodniach by ostatecznie po niejakich wysiłkach rozplątać ich zapięcie - rzeczy po nich - ujęła tęsknotę męża bezpardonowo w dłoń. - jeśli chcesz zobaczyć zanim je sprzeee dammm.. yyy - mruknęła.
- Kupiłam też …. - poruszyła dłonią pieszczotliwie - kamienicę w Ordulin. Chcesz zobaczyć?
- Nie… żyją?- zamarł na moment Ortus i drapieżnie zacisnął dłonie na jej krągłych piersiach, pod wpływem pieszczoty palców.- Nie wiem czy cię ucałować.. czy… dać klapsa. Karr… iaaake sugerowała, że mogłoby ci się to spodobać. Te klapsy… na pupę…
Spojrzał wprost w oczy Kathil nachylił się i cmoknął.- Nie wiem… w tej chwili… myślę tylko o tym… że chcę rozerwać.. twoją rozszarpać.
- Rób co chcesz kochanie… - podrażniła ponownie jego męskość z dzikim uśmiechem - … to twój powrót do domu. I to jeszcze z bliznami! - uśmiechnęła się i pocałowała go na zachętę.
Zaczął się więc szarpać z jej suknią i podwijać ją gdy zamiary… przegrały z możliwościami. Może i był teraz dzikim barbarzyńcą w głowie, ale nie w muskułach… Niemniej na oślep wymacał bieliznę swej żony i zaczął zdzierać ją. Ta jednak była droga i delikatna przez to i szybko zaczęła się rozrywać, co rozpalanemu przez zwinne palce Kathil młodzianowi było na rękę.
Kathil poddała się jego “dzikości” w między czasie rozpinając gorset pospiesznymi ruchami.
Dobrze było go mieć koło siebie, nawet jeśli… pachniał intensywnie.
- Ty dzikusie - mruknęła słysząc pękający materiał.
Ortus rozchylił władczo jej uda i opadł na nią, biorąc ją w swe posiadanie gwałtownym sztychem. Jęknęła odruchowo i uniosła lekko nogi, zauważając za zaskoczenie wiszące n udzie resztki garderoby. Młodzian zaczął całować jej usta, szyję piersi, kolejnymi ruchami przeszywając jej ciało przyjemnymi doznaniami i dociskając ją do łoża swym ciężarem. Było to i nieporadne nieco i bardzo prymitywne… zarazem. I zmysłowe. I łechtało jej próżność. Ortus bowiem niewątpliwie się stęsknił.
W chwili rozkoszy wykrzyczała jego imię tuląc się do niego i przyciskając ciało małżonka do siebie ciasno.
Rozleniwiona okryła jego twarz pocałunkami odsuwając dłuższe loki ze skroni.
- Kąpiel - zaśmiała się wcale nie ruszając się spod jego ciała.
- Przepraszam.-mruknął Ortus wtulając głowę w piersi dziewczyny.- To nie tak miało być… Tylko bardziej… no… żebyś poczuła się jak księżniczka. Wielbiona. A rzuciłem się na ciebie jak byle chłop z plebsu.
- A ja nie żałuję. - pogładziła jego głowę - Lubię jak rzucasz się na mnie jak chłop z plebsu. I jak mnie wielbisz i jak zatracasz się. Lubię się z tobą kochać, po prostu. - mruczała cicho pieszczotliwie przesuwając palcami po skórze na jego plecach.
- Naprawdę?- mruknął młodzian delikatnie muskając szczyt piersi dziewczyny.- I wykąpiesz się ze mną… i zrobimy to w wannie… nadal mam na ciebie dużą ochotę, wiesz?
Wiedziała, czuła jak ta ochota w niej rosła, bowiem byli nadal połączeni.- Nad skarbami to się pomyśli, potrzebujemy je sprzedać od razu? Kupcy wyczują okazję i nie dadzą dobrej ceny.
- Naprawdę - potwierdziła zdecydowanie - Wykąpię i zrobimy - pokiwała głową by pocałować go czule lecz z namiętnością. - Nie musimy sprzedawać wszystkiego na raz. Ale przydałyby się rezerwy gotówki. Po wizycie wujów i zakupie nieruchomości… no po prostu przydałby się. Jutro pokażę Ci księgi. - poruszyła się pod nim.
Ortus jęknął cicho… zadrżał i wysunął się z niej ostrożnie siadając między jej nogami.- A co z tą posiadłością? Kto będzie w niej mieszkał? Kto będzie mieszkał tu? A kto… w moim rodzinnym zamku? To sporo budowli do obsadzenia.
- Na teraz w zamku obsadziłabym Condrada - Kathil przeciągnęła się rozpustnie na jego oczach przesuwając dłońmi po swym brzuchu - Tutaj my, a w Ordulin będziemy bywać. A poza tym… kiedyś będziemy myśleć o potomstwie, tak?
- No… raczej działać ku temu…- mruknął Ortus opadając na czworaka i znów zaciskając dłonie na udach dziewczyny jakby chciał zapobiec absurdalnej sytuacji. Zaciśnięcia się ud Kathil. Teraz bowiem Wesalt leżała bezwstydnie odsłaniając swe intymne sekrety w sfatygowanej sukni. Trzymając ją tak, Ortus nachylił się i zaczepnie muskał językiem jej łono i ów guziczek rozkoszy, jakby prowokując ją by poprosiła o więcej.- Kiedyś… pomyślimy, a działać będziemy od razu. Bezskutecznie jeśli chcesz.
Bardka wygięła się lekko czując delikatne kuszenia Ortusa:
- Dobrze, mężu - nie zamierzała się z nim sprzeczać - Zrobisz tak jeszcze raz? - poprosiła cicho.
- Ile razy będzie trzeba.- mruknął młodzik zadowolony z jej słów i zabrał się z entuzjazmem do muskania jej podbrzusza, tak by rozpalić jej zmysły rozkoszą. Czerpał wielką przyjemność z dogadzania jej i udowadniania sobie jak dobrym jest dla niej kochankiem. Cóż... ciężko było nie popierać tego podejścia, zwłaszcza w takiej chwili.
Więc bez wahania poddała się mu. Bez wątpliwości o byciu kochaną i pożądaną. I bez wahania pokazywała mu jak bardzo lubi jego pieszczoty. Głośne westchnienia i jęki wypełniły sypialnię.
A Ortus postarał się by rozkosz ta została wykrzyczana przez nią. Po czym siedząc spoglądał na swą żonę gładząc po jej udzie palcami.- Postanowiłem, że jednak nie będę poszukiwaczem przygód… Za duży wysiłek, za mała nagroda, za długo zostawiałbym cię samą. Nie żebyś musiała kombinować, jeśli… będzie jakiś powód, by ktoś inny zagościł w twej sypialni, ale nie chcę cię opuszczać. Nie mam ochoty.
- A czym byś chciał się zajmować? - westchnęła przymykając oczy i przetaczając się na brzuch i nago zsuwając się z łoża by jednak zamówić kąpiel do komnaty zamiast do sauny. Wróciła do łózka i przytuliła się do pleców Ortusa wsuwając dłonie pod jego ramionami gładząc jego tors i brzuch. Cmokała jego kark i szyję.
- Nie wiem… tobą?- zapytał żartobliwie i pogłaskał na oślep Kathil po policzku.- Twoi akrobaci poradzili, żebym się księgami zajął. Ich księgi rachunkowe uporządkowałem.
Sięgając ku jego kroczu i pieszcząc podbrzusze, ukąsiła płatek ucha.
- Mam do załatwienia jedną sprawę. - szeptała całując, lekko liżąc ucho małżonka - Jest pewien lichwiarz obsługujący większość ważnych hmmm… grup zorganizowanych … - dłonie dziewczyny muskały i drażniły by to Ortus tym razem zaczął wić się z przyjemności - siedzi jak pająk w pajęczynie i zgarnia kokosy. Może chciałbyś zająć jego miejsce? - na koniec zacisnęła zęby na skórze szyi męża.
Zadrżał od pieszczot i zaśmiał się od jej sugestii, po czym odwrócił twarz ku jej obliczu i spytał.- Ty tak na poważnie? Przecież ja… byłem mnichem, w ogóle się na tym nie znam. Sam sobie nie poradzę, nawet do czego by się tu trzeba było zabrać, co zrobić.
Jego oddech przyspieszył, jego spojrzenie nabierało drapieżności.
- Mogę porozmawiać z naszym notariuszem, może znajdzie kogoś do pomocy. Albo ze znajomym, i jego… księgowym. - pomyślała o krasnoludzie Jaegere. - kontynuowała pieszczoty zaciskając i poruszając dłonie na nim. - To w zasadzie.. forma księgowości.
- No.. możesz… nie mówię nie. Ale to dla mnie zaskoczenie.- jęknął i pochwycił Kathil za włosy by drapieżnie przyciągnąć jej twarz do swej i całować jej usta zachłannie. I nieco nieporadnie, był zbyt rozpalony jej subtelnym dotykiem, by nad sobą panować.
- Mhmm… dobrze kochanie - wyszeptała w przerwach między pocałunkami, doprowadzając go do wybuchu tuląc się do jego pleców i szeptając do ucha jak bardzo tęskniła i że nie chce by wyjeżdżał nigdzie znowu wkrótce.
Biała fanfara była efektem jej talentu, białe plamy na podłodze… na które żadne z nich nie zwróciło u wagi. Ortus z pomocą Kathil pozbawił ją przyodziewku i znów tarzali się przez chwilę wśród rozrzuconych ubrań. Znów dziewczyna poczuła jak ją bierze w posiadanie i kolejny raz rozkoszowała się tą dziką i spontaniczną chwilą namiętności między nimi.
A potem z głową Ortusa przytuloną do swego brzucha słyszała jego pytanie.- Tooo kiedy znajdziesz czas na… randkę? Wiesz… kolacja albo tańce, noc tylko dla nas i zaplanowane figle i… Karriake pokazywała obrazki. I mówiła o pozycjach.
- Piknik w lesie? - spytała lekko zdyszana - możemy jutro lub pojutrze. Za cztery dni jest przyjęcie urodzinowe u Yorrdacha.
- No dobra… tylko że Karriake radziła coby ciebie na czworaka od tyłu brać. Ponoć wielce to lubiana… no… pozycja… jeno mnie wstyd ci coś takiego proponować.- wybąkał Ortus i rzekł szybko, by poprzedni wątek czymś ukryć.- Niech będzie piknik, kiedy ci będzie wygodnie.
- Hmmm… spałeś z Karriake? - Kathil była nieco zaskoczona i … rozbawiona.
- Chyba… może… upiła mnie..- jęknął zawstydzony Ortus.- Nic nie pamiętam. Poza miękkim dużym biustem.
Kathil, podniosła się i wymierzyła mu klapsa.
- Au… za co… to nie moja wina. Chyba mnie struła czymś…- zawstydził się Ortus wyraźnie przerażony tym, że mógł żonę rozgniewać.- Wykorzystała podstępnie.
- No właśnie za to. Nigdy nie dawaj się podejść, kochanie. - wymruczała cmokając go w policzek - Możesz sypiać z innymi, ale… nie daj się bałamucić. Dobrze?
- Łatwo powiedzieć… przynajmniej w przypadku tej gnomki. Ona jest…- Ortus szukał odpowiedniego słowa Chyba nie znalazł.-... to samo zło, przewrotne i podstępne i… ty się nie boisz, że zrobi z tobą to samo?
- Karriake lubi nowości i ciekawostki. Więc póki nie będziesz trącać jej ciekawości, nie jesteś zagrożony - Ale na przyszłość to ty masz być zdobywcą. Zdobyczą jedynie dla mnie. - ucałowała wnętrze nadgarstka młodzika.
- Hej… ja też ciebie mogę zdobyć… no.. pochwycić tak jak ostatnio podczas przyjęcia, przycisnąć do ściany w korytarzu i…- mruknął Ortus unosząc się dumą i spojrzał na Kathil z uśmiechem.- Jej towarzyszka wspominała, że i tak mi się upiekło, bo Karriake nie miała butów. Nie wiesz może o co w tym chodzi?
- Karriake była na służbie Loviatar- stwierdziła Kathil - Ma po tym czasie pamiątki, w tym specjalne buty. Podobno. Nie wiem jak wyglądają. - zaśmiała się dziewczyna - Możesz mnie zdobyć, w końcu jesteś mym mężem.- ucałowała go ponownie.
- Aaaaaa pójdziesz ze mną do malarza? - spytała - Jutro?
- Hmm… i tak byś mnie przekonała, prawda? Więc oczywiście, że pójdę w nadziei, że cię zniewolę po drodze.. raz czy dwa.- rzekł żartobliwie Ortus cmokając brzuch Kathil.- Nie wiem czemu półelfka robi tyle zamętu z powodu jakiejś pamiątki. Nawet jeśli po służbie u Loviatar… nie rozumiem.
- Bo Karriake robi zamęt, nie wiem, Ortusie, nie miałam przyjemności sprawdzenia - mrugnęła Kathil żartobliwie. - Przy okazji zobaczymy kamieniczkę i sprawdzimy postęp robót. Jeśli jakowyś będzie.

Gdy w końcu doczekali się kąpieli, Kathil zadbała o mężulka. Umyła go, opowiadając wydarzenia z przyjazdu wujów, nieco bagatelizując kwestię dzika, nałożyła pachnące olejki i wymasowała ramiona i kark Ortusa. Chciała aby wspomnienia z wyprawy stały w jaskrawym kontraście do wygód i przyjemności w domu, przy niej. Postępowała nieco pragmatycznie, ale chciała go w końcu dla siebie. Sama też namaściła się olejkami na jego oczach, by podrażnić jego apetyt i a przy okazji zadbać o siebie. Co skończyło się tym, że Ortus rzucił się na nią niczym dzika bestia i po chwili przy wtórze chichotów, westchnień i jęków dwa śliskie i błyszczące od pachnideł i olejków ciała wiły się na łóżku w kolejnej ekstatycznej zabawie. A Kathil rozkoszowała się świadomością zagarnięcia Ortusa dla siebie, na równi z dumą męża dostarczającej jej owej rozkoszy. To małżeństwo było bardziej udane niż się spodziewała.
W końcu zarumieniona, rozczochrana i roześmiana wygrzebała się spod prześcieradła, pod którym figlowali z Ortusem.
- Czas na nas - próbowała wyślizgnąć się z ramion męża ze śmiechem - puszczaj! - radosny pisk wyrwał się z jej ust.
- A gdzie się spieszymy?- zapytał Ortus zaskoczony, któremu Kathil wcale się nie znudziła. I miał ochotę na kolejne figle, pieszczoty… na wszystko. Jak wytrzymają razem w powozie?
- Ja muszę jechać do Ordulinu na spotkanie. W sumie dwa. Jedno z Ashką. Pytała ostatnio o ciebie. - uśmiechnęła się. - Chcesz mi towarzyszyć czy wolisz zaczekać na mój powrót?
- To chcę… z tobą…- wymruczał łobuzerskim tonem Ortus, knując już niecne i lubieżne plany wobec Kathil.
- Tooooo idź się ubrać w coś co się nada na wizytę w stolicy - pokusiła go do wylezienia z łożnicy kiwaniem paluszka. - Ja też się ubiorę w …. coś…. - wymruczała.
- Zgoda zgoda…- odparł Ortus wstając i wychodząc z łóżka. Skierował się do szafy z ubraniami w swojej komnacie, bezczelnie goły przemierzając dumnie korytarz.*
Sama bardka zaś udała się by się równie przystojnie ubrać, uczesać i umalować. Wezwała
też służbę by przygotowała powóz i koszyk przekąsek na drogę. Co prawda jechała na podwieczorek ale i tak po spędzeniu czasu w ramionach męża zaczynała być głodna.
 
corax jest offline