Monty Burns stał przed wielkim oknem swojej prywatnej willi za 100 milionów dolarów spoglądając na rozciągające się poniżej budynki. Springfield - miasto, które było jego.
-To miasto jest moje.
Od dawna chciał więcej.
-
Od dawna chcę więcej. Smithers! - krzyknął przez megafon rozkaszlawszy się przy tym niemiłosiernie. Dobrze, że butla z tlenem była zawsze pod ręką.
-Tak Wasza Lordowska Mość? Wzywał Pan? - do biura wszedł okularnik o służalczej postawie.
-Nudzę się. Zaproponuj coś. Pogramy w coś? Kupimy? Okradniemy? Może wywołamy małą wojnę? Zwolnimy Simpsona?
-Jego Magnificencja zwalniała już Simpsona 5 razy w tym miesiącu.
-Doprawdy?
-Może kontrolowany wyciek rdzenia w reaktorze naszej elektrowni atomowej Sir?
-Nuda! Zabawy biedoty! Chcę igrzysk Smithers! Chcę krwi. Chcę być znowu młody i rześki, poczuć się znów jakbym miał 65 lat...
-Z całym szacunkiem mój Imperatorze. Jeśli mogę... Ekhm. Dla mnie jest Pan idealny. -Nikogo nie interesuje twoje zdanie Smithers! Nikogo! Daj globus. Zrobimy coś szalonego i odwiedzimy miejsce, które wskaże mój palec.
Pan Burns zamachnął się na tyle zamaszyście na ile pozwalała mu jego anemia, ale obrócił globus jedynie o pół okrążenia. Następnie długim, kościstym paluchem wskazał na nim pojedynczy punkcik.
-Digitus dei Cezarze! Wskazał Pan A-City.
-Co za głupia nazwa dla miasta, ale muszę być słowny. Przygotuj rolsa Smihers i zrób kanapki na drogę. Wyruszamy!