Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-05-2016, 20:15   #6
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Statek wydawał dziwne, rzężące dźwięki. Brzmiało to jakby o jego wnętrze uderzały tysiące mechanicznych owadów. Z pewnością uszkodzona została część z silników, lecz gigant La Croixa nie należał do łatwych w zniszczeniu.
Pomyśleć że jeszcze kilka chwil temu rozprawiali o dalszych planach w złudnym poczuciu bezpieczeństwa. Kimkolwiek był wróg, przypomniał im że zabrnęli za daleko aby sobie na takowe pozwolić.

Denis zareagował błyskawicznie. Niedawno w obliczu podobnego zagrożenia mógłby spanikować. Lecz powrót z krainy umarłych sprawił, że Arcon był odmieniony zarówno duchem, co ciałem. Zacisnął zęby i chwycił za odrzwia. Myślał nad swoją oraz towarzyszy sytuacją tylko chwilę. Natychmiast wyciągnął rękę, żeby podciągnąć Lucjusza bliżej siebie. Ten jęczał coś pod nosem. Uderzenie o podłogę pozbawiło go przytomności.
- Eh… mmm… - wydobył z siebie ciche westchnienie.
Kiedy statek wyrównał lot, Denis pociągnął badacza do korytarza. Ścianka oddzielająca przejście od właściwego pomieszczenia nie stanowiła praktycznie żadnej osłony. Ale było to lepsze niż nic.

Umysł Jacoba działał na najwyższych obrotach. Mózg przetwarzał mnogość informacji tak szybko, że wszystko inne zdawało się poruszać niczym w zwolnionym tempie. W pobliżu nie było nikogo kto zdążyłby mu pomóc. Musiał wspiąć się sam. Pęd powietrza blokował ruchy, lecz Cooper poruszał się zwinnie nawet w najtrudniejszych warunkach. Naprężył się, nachylił całym ciałem. Za chwilę był już na pokładzie.
- Sir Richardzie! Musimy dać odpór agresorom. Gdzie jest pokładowe uzbrojenie? - usłyszał jak ktoś przekrzykuje wszechobecny jazgot.
To było dobre pytanie. Bez dobrej siły ognia nie mieli szans. Historyk spojrzał na Richarda, to znów na zbliżający się pojazd.
- Black Cross daje nam kopalnię informacji, zeppelin, wyposażenie. Tego używa Niebieska Armia do zwiadów lub... dywersji! Nasza siła to liczebność ich załogi, czyli około dziesiątka ludzi. Sama Kidd położy trzecią część lub więcej. Konkluzja? Abordaż. Chyba, że chcesz wytrącić ten wyborny atut z własnej ręki.

La Croix który jeszcze przed chwilą wisiał na żyrandolu, teraz spokojnie opadł z powrotem. Otrzepał klapę z drobinek pyłu jakby nic się nie wydarzyło. Miał własne plany. To był jego statek i nikt nie musiał mu mówić co ma robić.
- Wszyscy na pokład!
Komendę wykrzyknął już w biegu. Za chwilę był w kabinie Manuel.
- Wyciągnij nas w górę. Gdy będą do nas dolatywać ustawiaj ich tak, żeby mijali nas z lewej burty.
Pilot dwoiła się i troiła przy pulpicie. Zagryzła nerwowo wargę. Wykazywała zdenerwowanie, ale nie pozwoliła sobie na oznakę paniki. W takich momentach jej pracodawca czuł, iż zatrudnił profesjonalistkę w każdym calu.

Samantha czuła że jest gotowa na jatkę. To był jej żywioł. Nie długie perory, ani snucie planów. Krwawa rzeź tu i teraz - to napędzało rudowłosą głowę. Może była na obcym sobie gruncie, ale walka to walka. Stara, dobra przemoc przemawiała na morzu i w powietrzu.
Spojrzała na Coopera. Pistolet plazmowy powędrował w powietrzu, by zakończyć lot w zręcznym chwycie historyka.
- Wydajesz się być... Obeznany, mam nadzieję, że umiesz tego używać.
Cooper spojrzał na osobliwą broń. Nie umiał. Jednak był typem człowieka, który w swoim słowniku wyrwał wszystkie kartki ze słowami typu “niemożliwe”.
Piratka wyjęła rapier i ujęła go wzmocnionym zębami. Białe szkliwo groźnie zabłysło na długim ostrzu broni, które pochłonęło już dziesiątki ludzkich dusz.
- Pokażmy im, co to znaczy dostać wpierdol.

Rozległ się huk. Wrogi statek wyrównał lot z zeppelinem La Croixa, lecz on sam zdążył wcześniej wydać komendę nagłego wzlotu. Dziesiątki rozproszonych kul trzasnęło w powietrzu, tuż pod gondolą sterowca. Wystarczyłoby jeszcze parę sekund zwłoki, a tenże z pewnością mknąłby na spotkanie morskich odmętów.

Dewayne przeczołgał się pod ścianę, zostawiając za sobą krwawy ślad. Mętnym wzrokiem omiótł wzrokiem pogrążony w dymie pokój. Splunął krwawą plwociną, cedząc przez zęby:
- Wreszcie można komuś skopać dupę, a ja musiałem dostać wpierdol jako pierwszy… Noas chyba mnie nie lubi.

- Jeszcze żyjemy? - spanikowany Ferat złapał Denisa za ramię.
Znajdowali się w wąskim przedpokoju między pomieszczeniami. Arcon czuł jak Lucjusz drży na całym ciele. Jego wuj miał rację co do osoby historyka. Był bojaźliwym, jeśli zwyczajnie nie tchórzliwym człowiekiem.

Jacob podszedł do wyrwy i spojrzał w dół. Nieprzyjaciel znajdował się teraz pod jego stopami, trochę na lewo od ich pozycji. Richard musiał wreszcie wydać swoje rozkazy, gdyż Starr usłyszał metaliczny dźwięk wysuwanych dział i…
Potężny ryk.
Salwy buzującego ognia uderzyły w balon wroga. Tym razem to mały sterowiec przechylił się o czterdzieści stopni. Wybrzmiały okropne krzyki, zaraz jednak zastąpione echem wybuchu. Następnie z kadłuba szlacheckiego statku poleciało kilkanaście pojemników z mętną zawartością. Gdy upadły na cel, wnet pogrążyły go w pożodze.
Nieprzyjaciel był jednak dobrze przygotowany. Przynajmniej kilka metalowych haków wbiło się w różne miejsca na olbrzymim sterowcu. Dwa z nich uderzyły o kadłub po stronie gdzie wciąż znajdowała się większość drużyny.


Samantha zbyt dobrze znała ów przyrząd. Były to spalinowe pistolety abordażowe o długim zasięgu. Pozwalały przyczepić ostro zakończone chwytaki do właściwie dowolnej powierzchni, a następnie się tamże przyciągnąć. Linki, choć bardzo cienkie, posiadały wytrzymałość okrętowych sztagów.
Tymczasem charakterystyczny dźwięk tyrolek nabierał mocy.

Richard spoglądał na bieżące wydarzenia z bulaju w kabinie pilota. Nie mógł stąd nic zrobić, chwilowo pozostało mu liczyć na kompanów. Manuel miała dla niego kolejne, parszywe wieści:
- Nie panujemy nad ogniem - spojrzała na kontrolki których coraz większa liczba zaczęła mienić się na czerwono - Przypominam że mamy od cholery wodoru. Jeśli płomienie przebiją się przez główny balon… nawet nie chcę o tym myśleć.

Kidd była gotowa. Czekała tylko kiedy pierwszy wróg wjedzie na linie. Poprawiła uchwyt broni, oblizała spierzchnięte od emocji wargi.
Wreszcie się pojawili. Znad kopcącego otworu ujrzała kolejno: szerokie ronda kapeluszy, zawzięte miny, skórzane kurty, a tuż pod nimi czerń rewolwerów.


Zabójcy - kobieta i mężczyzna zręcznie wskoczyli na pokład. Rozpoczęli marsz, nie spoglądając na oponentów. Ich twarze pozostawały niewidoczne, ukryte pod nakryciami głów. Milczeli, lecz ich dłonie powoli zmierzały w kierunku kabur.

Denis spoglądał na zastaną sytuację w ukryciu. Pojawiło się już dwóch agresorów. Lecz gdzie była reszta? Jak wielu przeciwników weszło na pokład?
Zamarł gdy usłyszał kroki z drugiego końca korytarza.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 09-05-2016 o 07:42.
Caleb jest offline