Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-05-2016, 20:25   #3
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Brzeg Nedersø, dzień drogi na wschód od Ribe

Obudził się jak zwykle gdy byli w podróży - w solidnej, okutej, dębowej skrzyni obitej od wewnątrz suknem. Sam zresztą dodatkowo owinięty był szczelnie płóciennym całunem, niby jego podróżne “schronienie” było wytrzymałe, ale nie należało kusić losu. Wprawdzie zwykle na dzień “Bjarki” i “Franka” zakopywali go w ziemi, ale czasem gdy nie byli daleko od celu podróży (jak dziś), kontynuowali wędrówkę wozem ze skrzynią skrywającą ich Pana i z mnogością kufrów zawierających jego dobra.
Nie czuł ruchu i charakterystycznych wstrząsów, a więc zapewne zatrzymali się już, choć Frey wątpił aby było to Ribe… Prędzej jakaś niewielka wioska lub wolno stojący langhús jutlandzkiego karla.

Gdy już wysupłał się z płótna, namacawszy w ciemności trzy solidne kłódki otworzył je i uchylił wieko. To zdecydowanie nie było domostwo żadnego karla… ani nikogo innego. Nie było to żadne domostwo, skrzynia po prostu stała na brzegu niewielkiego jeziora. Wyszedł z niej opatulając sie mocniej płaszczem wyszywanym w nordyckie motywy i rozejrzał się. Grim i Chlotchild siedzieli przy ognisku z dość nietęgimi minami. Nigdzie nie było widać ani wozu, ani pasących się wołów jakie go ciągnęły.
- Co się stało? - Nieumarły skald zmarszczył brwi.
Patrzyli na siebie jakby spychając nawzajem to, kto zacznie. W końcu Bjarki pokręcił głową i wstał rozciągając swa potworną sylwetkę na całą szerokość i wysokość. Ogromne bydle mierzące ciut powyżej siedmiu stóp wzrostu i ważące pewnie trzy i pół setki funtów miało stropioną minę.
- Woły się spłoszyły jakeśmy drogą przy urwisku jechali.
- Spłoszyły?
- Z niczego Panie -
na twarzy mówcy praw odbiło się zaniepokojenie. - Żeby choć giez w dupę dziabnął, żeby Chlo zaczęła śpiewać… - Frankijka posłała mu oburzone spojrzenie. - Znikąd. Tylko tak jakoś chłodniej się zrobiło... i wyrwały z miejsca w bok lecąc przez urwisko. Wóz gdzieś na dnie, bydlęta nawet nie wypłynęły, skrzynię ledwo na brzeg udało się wytaszczyć i…
- O kurwi synu… - Freyvind zacisnął zęby. - Oby jad węża do końca wypalił ci pedalski ryj. Oby Svaðilfari posiadł cię jeszcze sto i sześć razy. Oby Thor jako w Lokasennie stoi, użył Mjolnira, ale miast w łeb walić jako ci groził, w dupę ci go wsadził… Ty na obie strony chędożony kozojebco!! - Frey mig zrozumiał co mogło się wydarzyć.
Był bliski szału.
Grim cofnął się z obawą wypisaną na twarzy, Chlotchild również zerwała się od ogniska… ale z ekscytacją na ślicznym licu. Aż drżała, szeroko otwartymi oczyma chłonęła bliski wybuchu stan wampira.
Skald złorzeczył jeszcze chwilę, po czym zaczął się rozbierać.
- Gdzie spadły - warknął.
- Tam mniej więcej… - ogromny Duńczyk wskazał część jeziora.
Szerokim gestem.
Sporo szukania.
Freyvind całkowicie nagi (by nie moczyć ubrania) wszedł w wodę.
- Odpocznijcie, chyba nas nie okradną - rzucił sarkastycznie.
Zaiste, pusta skrzynia… jakby kto się zakradł do obozowiska podczas ich snu, dużo nakraść by nie mógł.



Na powierzchni był przynajmniej księżyc i gwiazdy… na dnie jeziora nie było nawet tego. Wampir właściwie szedł po omacku zagłębiając nogi w dość głęboki muł. Uparł się. Stracony dobytek był zbyt cenny. Kufry z ubraniami jeszcze odpuścić można, ale spory kuferek z gotowizną, pełen srebrnych monet i innych kosztowności…
To była fortuna.
Natrafił w końcu na drewniane szczątki ale zbyt zbutwiałe. To musiała być jakaś stara łódź jaką jakiś rybak wypłynął na jezioro. Po długich godzinach szukając po dnie, nic nie znalazł, choć mogło być i tak, że ciała wołów i wóz mógł minąć nawet o kilka kroków. To nie miało żadnego sensu, ale uparcie przeczesywał toń jeziora, aż z godzinę przed świtem zdecydował się wrócic do swych ghuli.

Trafiając do obozowiska skierował się ku ubraniu jakie zostawił na ziemi by nie przemokło gdy wszedł w wodę.
Było całe popalone.
Zasadniczo ostały się niedotlone resztki w miejscu w którym rozgorzało samoistnie drugie ognisko. Widocznie wiatr jaki mocniej rozszalał się w nocy przeniósł drobiny żaru.
- Oby Nagelfar zamiast ku Ragnarok powiódł cię do Muspelheim, gdzie płomienie po wsze czasy palić będą twą chudą dupę okurwieńcu - wycedził, złorzecząc.
Utratę nie tylko majątku, ale nawet płaszcza portek, butów i koszuli przypisywał przekleństwu Lokiego.
- Wstawać!
Grim i Chlotchild zerwali sie na ryk wściekłości wampira.
Dziewczyna przewróciła się przy tym obserwując bacznie pana w ekstatycznym oczekiwaniu.
- Zakopiecie mnie i pójdziecie szukać najbliższych domostw gdzie można będzie się schronić zanim nie wymyślę co dalej. Ustalcie gdzie w okolicy kto mieszka i gdzie można się udać.




- Myślisz, że zły będzie? - lekko przytłumiony głos dziewczyny zaczynał przedzierać się przez grubą warstwę ziemi.
- Ty się pytasz czy nadzieję masz, hm? - zabrzmiała basowa odpowiedź.
- Pfff - fuknęła dziewczyna. - Ty mu powiedz - ucieszyła się jakby nieco.
- Tyś zabrała, ty mów.
- Z Tobą to tak zawsze, nigdy zabawy, ciągle przeciw mnie - rozżaliła się, a Freyvind mógł w pełni wyobrazić sobie jej nadętą minkę.
- Lepiej pomóż go wyciągnąć, a wdzięków swoich na mnie nie marnuj.
Chlo mruknęła coś w swej ojczystej mowie i może to i lepiej, bo z tonu wnioskować się dało, że mało przychylny był to komentarz.




- Panie - jednooki olbrzym przywitał wampira, spokojnie popijając ziołowy napar z drewnianego kubka. Śliczna blondynka jakoś nieśmiało chowała się za wielkim ghulem. - Z pół dnia drogi jest niewielka osada. Jeno to w przeciwnym kierunku niźli do Ribe. Tom pomyślał, że zamiast tego, ubranie zdobędę.
Uniósł palec by wskazać kupkę złożoną w sporej odległości od niewielkiego ogniska.
- Pół dnia drogi? - Frey otworzył szeroko oczy. - Toż Ribe jest dzień drogi stąd. Szukaliście choć jakiegoś Langhusu rybaków nad jeziorem? - Zbliżył się do kupki ubrań. Koszula, jakieś portki, kubrak, onuce, łapcie. Wszystko marnej, pośledniej jakości. - Skąd to macie? - zainteresował się.
- Zdobyliśmy - pisnęła dziewczyna zajęta obciąganiem sukni - Do Ribe starczy, a tam lepsze można kupić…
- Jak zdobyliście? - mruknął zerkając to na jedno to na drugie.
Pół dnia do najbliższego osiedla, Dziewczyna zdenerwowana, oboje najwyraźniej coś knuli mijając się z prawdą lub ukrywając coś. - Hm?
- A trafił się taki jeden po drodze - wymamrotała dziewczyna - to pożyczyliśmy. Ale! Panie! - wstała i kuszącym kroczkiem zbliżyła się do nagiego wampira. - Niespodzianka! - dodała z szerokim uśmiechem błyskając bielą wcale równych ząbków i trzepocząc urokliwie rzęsami. Przesunęła paluszkami w powietrzu niemalże dotykając swego pana, obchodząc go w koło z czegoś zadowolona. - Będziesz rad… z pewnością!
- Ubiliście go? - spytał zakładając spodnie i koszule. - I co za niespodzianka?
- Nieeeee, gdzie tam dojdzie do siebie, może nawet już doszedł. A niespodzianka, o tu, niedaleczko. - Chlo pokiwała paluszkiem na wampira z uśmiechem choć spojrzenie rzuciła również na milczącego olbrzyma. Pognała do swojej torby, z której wyciągnęła średniej wielkości zawiniątko. Wróciła z nim do Freyvinda i podała je wampirowi, po to by czmychnąć niczym łania za Grima, na co ten tylko klepnął ją po udzie, oganiając się od dziewczyny jak od natrętnej muchy. Skald przerwał ubieranie się rozwijając płótno i odkrywając broszę ze złota z rubinem otoczonym szafirami. Gdzieś już ją widział…
Paryż.
Z jednej strony wspomnienie upojnych mordów i ogromnych łupów, z drugiej długi czas pożywiania się na wołach, psach i tych rannych wojach Lothbroka, którzy nie mieli szans na wydobrzenie po ranach zadanych im przez Franków. Kraj pełen chrześcijan, na samą myśl Freyvind poczuł w ustach smak dziegciu.
- Podwędziłaś… - zmarszczył brwi prostując się. - Kiedy? - zmrużył oczy obserwując Frankijkę.
Dziewczyna uparcie chowała się za Bjarkim, a ten ostentacyjnie wypychał ją do przodu bez cienia litości na pokarcerowanym obliczu.
- Nieee…. Uratowałam, panie, dla Ciebie. Inaczej by w jeziorze z resztą przepadła. A tak masz chociaż na nowy przyodziewek, broń i jeszcze zostanie na podarunek dla jarla a może i na konia? - Clothild wykładała swe racje kiwając przy tym głową potakująco z urokliwym uśmiechem.
Podziękować za ‘uratowanie’ nie szło, wszak go okradła i gdyby nie przepadek reszty mienia nigdy by to nie wypłynęło. Ukarać… też nie, wszak wyszło na to, iż dzięki niej zostało cokolwiek, a pary z gęby mogła nie puścić choćby z obawy. Milczeniem zamknąć sprawę, to zachęta na przyszłość.
Poza tym ta błyskotka uświadomiła mu ile stracił.
Zaczął zdejmować na powrót koszulinę i spodnie, nie śpieszyło mu się, mógł przeczesywać dno choćby i tydzień, miesiąc, w końcu by znalazł. Ale środek półwyspu to była dzicz, większość osad skupiało się na wybrzeżach. Łatwo było tu spotkać… wzdrygnął się. Już kiedyś zetknął się twarzą w twarz z wilkołakami, ale teraz nie miał nawet miecza.
- Podarunek dla jarla… - rzekł by odgonić złe myśli. Dumał patrząc na dziewczynę. - Myślisz Grim, że piękna branka szlachetnego zachodniego rodu byłaby właściwym darem? Choć on bardzo pochopny w czynach, za uchybienia służbę potrafi do cna wyssać. Nie wiem co za ‘ratowanie’ majątku by uczynił.
- Pewnie rękę odciął albo dwie… -
burknął znad kubka wielkolud, a Chlo ze szlochem przypadła do kolan Freyvinda z rozdzierającym okrzykiem. Twarz przytuliła do łydki wampira i łzami skórę mocząc prosiła:
- Panie, nie odsyłaj mnie, wybacz mi! Ja tylkom dla krotochwili chciała. Jakby inna taką broszę skradła, to już by dawno uciekła z niewoli. Jam została i broszę dla Ciebie zachowała. Nie odsyłaj! - ramionami kurczowo otoczyła nogi Freyvinda i drżąc ni to ze strachu ni to z ekscytacji wtuliła się z całych sił.
- Nie odeślę, ale Clotchi... spiorę jak mi bez pytania w jukach grzebać będziesz. - Podniósł ją z ziemi. Dziewczyna z wdzięcznością ucałowała jego dłonie, kiwała głową posłusznie. - Ja na noc w toń skoczę, może Asowie i Vanowie pobłogosławią i co znajdę. Wy zaś przygotujcie skrzynie. W dzień pociągniecie w stronę Ribe ile dacie radę. Płótno z całunu na skręcenie prostej liny może posłużyć. Na drodze śnieg z błotem, to jakoś powinno dać radę. Zrzucił ubranie dalej od ogniska, na wszelki wypadek.



Ciemna, zimna toń zamknęła nad nim niczym brama do Hel. Wzdrygnął się nie z zimna, lecz na samą myśl pojawiającą się nie w porę. Znowu wędrował złorzecząc Lokiemu w myślach, znowu zapadał się i po kolana w mule. A jednak tym razem nie klątwa lecz błogosławieństwo Ægira spłynęło na Freyvinda. W ciemnościach potknął się boleśnie o coś dużego. Sięgnął po omacku, klnąc po raz kolejny tej nocy. Bluźnierstwa utknęły mu w gardle, gdy wyczuł z niedowierzaniem chrakterystyczne cięcia zamka na skrzyni. Czy może to być? Czy jednak “opieka” Frankijki dobrym omenem była? Podłe poczucie humoru mają bogowie.
Wielkość kuferka i mocowania zatrzasków jakie wymacał świadczyły, że to skrzynia z kosztownościami. Tysiące myśli przebiegały mu przez głowę, między innymi te czemu nie znalazł ich w wozie jaki poszedłby na dno razem z wołami ciągnąć je w dół. Bydlęta zapewne musiały walczyć o dech powietrza ciągnąc go po dnie, aż sie nie utopiły. Kuferek powlókł po dnie za sobą i właściwie reszty szukał już tylko z rozpędu. W końcu jego dłoń natrafiła na drewnianą konstrukcję chyba ich wozu, bo drewno nie było zbutwiałe jak w przypadku łodzi znalezionej wczorajszej nocy. Z jego tyłu znalazł szeroką głęboką bruzdę, a wóz był przewrócony na bok. Widocznie woły walcząc o życie pociągnęły go, a ten przewrócił się wywalając kufry i skrzynie. Bruzda w mule miała chyba kilka metrów. Ileż bydlęta musiały z siebie dać by pociągnąć, gdy dyszel nie pozwalał im wypłynąć przyciskając do dna. Na wozie było jeszcze kilka kufrów między innymi z bronią i prowiantem, jakie musiały robić za dodatkowe obciążenie przekreślając jakiekolwiek szanse zwierząt. Krajobraz jak po bitwie, odkrywany dotykiem. Frey natknął się też na jakiś oręż zagrzebany w muł, lecz ciężko było mu go wyciągnąć. Szarpiąc się z mieczem w nieprzeniknionej ciemności wyobraził sobie rękę wystającą z mułu trzymającą broń od dołu, jakby sama Hel nie chciała wypuścić swej zdobyczy. W końcu wydostał miecz w pochwie i powlókł się w pierwszym lepszym kierunku. Nie pamiętał wszak z której strony nadszedł ale gdzieś jezioro z tej strony ku której się skierował - kończyło się. Przez myśl przeszło mu, że mógłby sięgnąć do mocy krwi danej mu przez Odyna i wyciągnąć jeszcze jeden kufer… a gdyby pogrzebał za lina to może i dwa. Bo drugi raz szanse na to by trafił w to miejsce po omacku na dnie jeziora były mniejsze niż zachowanie dłoni przez Tyra w szczękach Fenrira. Ale ciecz pulsująca w martwym ciele była cenniejsza niż kufry pełne sukni Chlotchild, czy jego ubrań.
Z mieczem w jednym ręku szedł przez mrok głębi ciągnąc kuferek… ale to już nie były jego dobra. Asowie i Vanowie nie przejmowali się ludźmi więcej niźli to było potrzebne, nie skierowali by jego stóp brodzących w mule w to miejsce gdyby nie oczekiwali czegoś w zamian. A Frey miał już osobistego wroga w jednym z bogów. Ciągnął kufer już nie dla siebie, a dla nich.



Wyszedł na brzeg i długo krążył nim zobaczył lekki poblask z ogniska przy którym spali już Duńczyk i Frankijka. Dociągnął kuferek w miejsce więcej niż prowirozycznego obozowiska. Do świtu zostały ze dwie godziny. Obudził “Bjarkiego”, jaki rozespanym wzrokiem, ale czujnie rozejrzał się wokół.
- Przygotowaliście skrzynię? - spytał skald z uśmiechem na licu niczym kot po dobraniu się do szperki.
- Tak, jak chciałeś, panie. - Bjarki skinął koncentrując spojrzenie na skaldzie. Jedyne oko rozszerzyło się w zaskoczeniu - Nie może to być…- sapnął zdumiony - … udało Ci się?!
- Ægir pobłogosławił, jako i Asowie i Vanowie. - Freyvind zaczął się ubierać w rzeczy jakie przynieśli przed zmrokiem. - Ile dacie radę pociągnąć mnie w dzień po tej drodze?
- Winno się udać prawie do Ribe. Płozym z brzozowego drewna wyciął. - Grim wskazał na “udoskonaloną” skrzynię. - Popchniemy miast ciągnąć. Pójść łacniej winno - grzmiał przytłumionym basem ghul. “Franka” przebudzona, oczy zaspane przecierała.
- Chwalisz się swym wymysłem, brzydaku? - podniosła się, o Freyvinda łasząc się niczym kot. Widać, że wciąż przestraszona wizją odprawienia była.
- Kufer weźmie Chlotchild. Ukarana nie będziesz, gdybym nie znalazł na dnie jeziora… to tylko ta broszka naszym całym majątkiem by była, poza drobnymi monetami jakie macie pochowane. Łasaś na dobro, to będziesz ciężki kuferek do Ribe ciągnąć pomagając Grimowi ze skrzynią. A macie do świtu ze dwie godziny, to “brzydaka” wyproś, czy szkatule płóz nie dorobi. - Wampir wyszczerzył sie w uśmiechu.
Fuknęła cichutko pod nosem, który do góry zadarła.
- On wielki i silny, ja przy nim niewielkie pióreczko... - Przypadła poufale do Freya. - Niech on pcha… - rzuciła w powietrze, nie patrząc w stronę Bjarkiego. Chyba podpadł jej sugestią obcięcia rąk.
Po nocy rozległ się śmiech Freyvinda.
Otworzył skrzynię wyciągając z niej (po krótkim grzebaniu w kosztownościach) grubą złotą nordycką obręcz na ramię. Podał ją ghulowi jaki odebrał prezent z kamienną twarzą choć błyskiem wdzięczności w oku. Wampir wygrzebał broszę ze stosu swoich ubrań, trzymając w drugiej dłoni koszulę zbliżył się do Chlotchild i wpiął ozdobę w jej suknie.
- Udowodnisz, że dbać o dobro potrafisz, nie tylko podbierać. - Zimnymi ustami pocałował ja w policzek i wciągnął koszulę przez głowę łapiąc zaraz za portki.
Udobruchana podarkiem i pocałunkiem pana, Chlo pokiwała łepetynką.
- A… - zapytanie na ustach zamarło. Spojrzała bystro na wampira. - Panie, a część może porozkładać, hm? Na wypadek jakby i teraz skrzyni coś się stać miało? Co cenniejsze na sobie nieść możemy…poobwijać kosztowności wokół siebie. Jakże to widzisz?
- Nie. To już nie nasze, a Asgardu. Bogowie zechcą to uchronią. -
Zastanowił się. Dziewczynie ewidentnie chodziło o to, by choć część kosztowności przemycić na Bjarkiego zmniejszając ciężar. - Ale dobrze. Najbardziej kosztowne rzeczy wezmę do skrzyni, na wszelki wypadek, by w razie przepadku kufra ofiarę i tak móc uczynić. Resztę śliczna Chlotchild, będziesz ciągnąć po drodze. Co by wystawało spod sukni czy kubraka u was, to dla podróżnych mogłoby sie jawić zdobyczą. Dziewczyna ciągnąca kufer… już tak się nie jawi. No przynajmniej mniej.
- A w Ribe zaczekać na Twe przebudzenie mamy? - spytał Grim obojętny na fochy dziewczyny. - Czy na dwór brata Twego pociągnąć.
- No gdzie na dwór, w tych łachmanach pan ma stanąć? Czyś ty do cna zgłupiał? - ofuknęła go blond piękność. - Najpierw się z dala zatrzymamy, pan się przebudzi, znajdziemy w między czasie godne ubranie i wtedy na dwór. Skald nie może w trawiastych łapciach na dwór jarla przybyć, Bjarki!
- W tych łachach bym przybył i chciałbym nawet by w jego oczy nie kłuć splendorem, choć taki strój z drugiej strony on mógłby i za obrazę wziąć. Pod Ribe się zatrzymajcie i kupcie mi skórzane buty miast łapci. Płaszcz wykańczany futrem, choc zwykły, bez ozdób i nie wysokiego stanu. Pas ćwiekowany i… kolczugę, bym jawił się dość ubogo, ale jak na bitwę gotowy.
- I łaźnię znajdziemy - zmarszczyła nosek blondynka - i ostrzyżemy boś jak dzikus brodzisko zapuścił - odezwała się w niej elegantka frankijska.
Freyvind uniósl brwi, wszak od dekad o ‘zarastanie’ martwić się nie musiał, figlarny błysk w oku dziewczyny świadczył o przekomarzaniu. Skończył wiązać łapcie rzemieniami i założył kubrak.
- Odpocznijcie jeszcze przed świtem, ciężki dzień przed wami. Ja spocznę już.





Ribe
Foy porter, honneur garder
Et pais querir, oubeir
Doubter, servir, et honnourer
Vous vueil jusques au morir
Homme sans per
Wysoki, choć całkim miły dla ucha głosik Franki był pierwszą rzeczą jaką usłyszał Freyvind wybudzając się ze stuporu.
- No nareszcie! - przerwała śpiew widząc wampira wynurzającego się ze skrzyni. Byli w jakiejś opuszczonej chacie z dziurami w dachu, przez jakie przebijały się jasno świecące gwiazdy.
- Idziemy do Halli Agvindura. Dasz radę pociągnąć jeszcze to cholerstwo? Wiem, żeś zmęczony…. - wampirzy skald odezwał się do Grima (zgadując, że to on głównie pchał jego mobilne schronienie) i obnażył przedramię.
Bjarki naciął szybkim, wprawnym gestem ramię swego pana i ciepłe usta przytknął do krwawiącej rany. Po chwili potrzebę zaspokoiwszy odsunął się z westchnieniem ulgi.
Chlo spojrzała bystro na Freya:
- Ja po thingu - w oczach błysnęła jej ekscytacja - mogę?
- Pij… - wystawił ku niej przedramię z nacięciem. Krew nie płynęła z niego tak jak u śmiertelników. - Pożyw się. Ale w Halli Agvindura wyczul słuch, wyczuj plotki i wieści.
Na rozkaz przypadła posłusznie z czułością ramię wampira ujmując. Chłeptała posapując cichutko.
- Jak każesz - usta ubarwione szkarłatem z rozbawieniem przytknęła do ust Freyvinda. - A ty, panie posilić się nie musisz? - spytała pochylona.
- Na dworze Agvindura myślę, że nie będzie brakło pożywienia… a was osłabiać nie chcę. - Przeciągnął dłonią po jej policzku i szyi z lekkim uśmiechem. Gest ten rozpogodził twarzyczkę Chlo, która już zaczęła się martwić odmową pana. - Przynajmniej póki nie będzie pewne, że syn mego ojca da nam schronienie. - Nieumarły skald nie lubił określenia “brat” na to co przez stworzyciela łączyło go z Agvindurem. To określenie było takie śmiertelne… a biorąc to jak wyglądało jego wchodzenie w świat Einherjar w Ribe dekady temu, mógłby jarla w pojmowaniu śmiertelników zwać nawet i ojcem.
- Zobaczymy… - wymruczał zlizując resztkę swej krwi z warg branki. - Kupiliście co poleciłem?
Dziewczyna z uśmiechem wpatrywała się jeszcze przez chwilę w twarz wampira, po czym skinęła głową.
- Pewnie, co mielibyśmy nie kupić? - Grim podszedł z naręczem zdobyczy, zawiniętych w płaszcz. Franka podała za to buty wysokie.
- Pomóc Ci? - krotochwilnym tonem rzuciła z niewinną minką.
- Dość, dziewczyno, mizdrzenia się. Szykuj się byś wstydu nie przyniosła - Grim mruknął cicho i karcąco.
Chlo zaniemówiła, a potem syknęła jak kotka:
- Ja wstydu? tobie?! - zacięła usteczka i aż tupnęła nogą w klepisko. Otworzyła buzię do tyrady lecz Bjarki jeno spojrzał na nią i dziewczyna umilkła.
Skald zaczął się ubierać. Buty, kolczuga, pas… płaszcz. Przytroczył miecz z lewej strony.
- Czas pokłonić się władcy tej domeny - rzucił. - Bjarki, bierz kuferek.





Halla Agvindura, noc thingu w Ribe

Po otworzeniu się wierzei gdy zaczął walić w nie dłonią, wszedł do środka halli Agvindura nie rozglądając się na boki. Tłoku nie było, to był thing aftergangerów z Ribe i szeroko-pojętych okolic, a nie śmiertelników w jakim uczestniczyłyby setki osób. Thingi nieumarłych przypominały zwykle kilkuosobowe narady. Freyvind teoretycznie nie powinien w nim nawet uczestniczyć względem zabierania głosu gdyby Agvindur nie zechciał, był w okolicy nowy przybywając ledwie co z Aros. Co innego jednak samo przybycie by pokłonić się jarlowi trzymającemu tu władzę.
- Vandræðaskald, który nie żyje w spokoju - mówił Grim niosący kuferek za wampirem robiąc za przedstawiającego gościa, swego pana. - Eyðimörkiarl, pan bez ziemi. Sögurhöfðingjar, cieszący uszy sagami. Óvinurinn eini guð, sprawca mordów na sługach Chrystusa na ziemi Franków. Sigurvegariúlfa, morderca wilkołaków.
Skald szedł bez wynoszenia się, czy pychy. W tym stroju to przeciwnie - nawet w lekkiej pokorze, Jego przydomki i to co się z nimi wiązało znane były od Hedeby po Trondheim i od Ribe po kraje Finów. “Skald wieszczący kłopoty”, “jarl na bezdrożach”, “książę sag”, “nieprzyjaciel jedynego boga”, “zabójca wilkołaków”... na niektóre zasłużył bardziej, na inne mniej, sława bywa kapryśna i przewrotna, pozycję wśród Einherjar sobie już jednak skrupulatnie sam wypracował.



Kasztanowe włosy sięgające ramion utrzymane były w chaotycznym nieporządku, choć okalając jego głowę nie pozbawiały wampira swoistego uroku. Od jego postawy bił autorytet i majestat być może nawet większy niż od jarla Agvindura, mimo że ten był tu władcą Ribe, a Frey przybyszem, ledwie włóczęgą.
- Niech ta halla zwróci uwagę ojca magicznych pieśni, aby pobłogosławił mięsem Sæhrimnira… - przemówił śpiewnym mocnym głosem od którego można było poczuć mrowienie* i uśmiechnął się - tych którzy zechcieliby pożywiać się jego ciałem, podczas gdy najwyżsi z karmiących kruki pana szubienic nasycą się jego płynem życia. Niechaj Freya sprawi, iż nadobne panny tutejszemu rozdawcy pierścieni i jego druhom swe szyje i… pachwiny - gdzieś dało się usłyszeć śmiech - nadstawiać będą z ochotą. Niech Asowie i Vanowie pobłogosławią ten dom, tego jednego wyglądam od nich więcej niż błogosławieństwa własnych czynów.

Wampir stanął przed siedliskiem jarla.
- Ojciec wilka, jotun jaki zawarł braterstwo krwi z dawcą zwycięstw, a mimo to doprowadził do zabójstwa jego najpierwszego z synów… Pozbawił mnie majątku. Kufer z wszystkim co zebrałem przez ostatnie lata, nasiona z Fyrisvellir, srebro i inne kosztowności, w tym łupy z kraju Franków… wylądował na dnie jeziora. Zszedłem w toń i szukałem… któż jednak dałby mi szanse na odnalezienie zguby w mrokach toni? Jednak Asowie i Vanowie zezwolili bym, w ciemnej toni jeziora odnalazł dobra zbierane przez ostatnie lata. Ktokolwiek powie, że są one moje, będzie musiał wyzwać mnie na Einvigi. One należą do tych, którzy żyją za dziełem rąk Thursa. Ja jedynie przynoszę je w darze temu… który ku chwale Asów i Vanów jest godzien i w mocy je wykorzystać.

Grim podszedł i położył kufer na ziemi przed Agvindurem, otworzył go i przewrócił, aż srebrne monety i kosztowności rozsypały się na ziemi. Skald zrobił krok ku podwyższeniu na którym siedział Agvindur.
- Te dobra są twoje, czy zechcesz wykorzystać je ku własnej uciesze, czy by powstrzymać plagę sług syna Marii jaka nachodzi Danię, czy zorganizować rajd na ziemie wyznawców ukrzyżowanego i jego ojca… to zostanie miedzy Tobą i Asgardem. Ja wziąłem z tego jedynie na buty, płaszcz i kolczugę, by być gotowym gdy będziesz mnie potrzebował. Bo oferuje swą służbę, prosząc jedynie o gościnę i opiekę.

*Użycie meritów: Enchanted Voice i Kenning-Wise

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 06-05-2016 o 20:58.
Leoncoeur jest offline