Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-05-2016, 23:11   #1
Cooperator
 
Cooperator's Avatar
 
Reputacja: 1 Cooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumny
[Monster of the week]Powstańcy Warszawy [18+]

Widok za oknem był równie nieciekawy jak to, co się działo w klasie. Kiedy w Polsce były normalne zimy, zamiast czteromiesięcznego listopada? “Zimne dziady listopady”, jak to przez bite piętnaście minut komentowała Kryśka na ostatniej imprezie. Zawsze, jak sobie popaliła więcej, to ją brało na Grabaża. Zioło potrafi z każdego wydobyć wewnętrznego gimbusa.

Magister Zasadzki dalej biadolił nad ostatnimi formal letters, zwracał uwagę po raz tysięczny na użyte potoczyzmy i skróty. Z kilku prac wynotował sobie szczególnie złe sformułowania i tym swoim za bardzo przejętym, niewytrenowanym głosem zaklinał niemalże, by uczniowie się lepiej przygotowali do kolejnego writingu, który zrobi na kolejnej lekcji. Rozdał handouty ze wszystkim, co formalne, a może się trafić na maturze.

Zasadzki był jeszcze młodym facetem, ten rocznik był pierwszym, który prowadził od początku pierwszej klasy do matury, więc od wyników sporo zależało, jeśli chodzi o jego dalszą karierę, o ile oczywiście pracę w szkole można nazwać jakąkolwiek karierą. A może mu tak zwyczajnie, po ludzku, zależało? Dzisiaj jego głos jednak był jak rzępolenie źle nastrojonych skrzypiec, wwiercał się w mózg pragnący tylko przehibernować do lepszych czasów. Żeby jeszcze bliźniacy zechcieli odwalić coś, co by zakłóciło ciszę tego grobowca. Mogłyby się jełopy bardziej postarać…

Sala była niewielka. Sprawiała wrażenie jeszcze mniejszej, bo ściany zarzucono wręcz dużą ilością typowych dla sali językowej pomocy dydaktycznych, z sali historycznej wzięto też mapę Wysp Brytyjskich. Klasa była długa na tyle, by zmieściły się trzy rzędy obdrapanych ławek, ale już nie na tyle szeroka, by zrobić między nimi normalne odstępy, więc wszyscy siedzieli ściśnięci. Jedynym wyznacznikiem Lebensraumu były miejsca przy oknach, więc oczywiście Anka wywalczyła sobie miejsce przy oknie.

Niewielka brunetka bardzo nie lubiła ciasnoty tej sali. Miała wrażenie, że ściany już za chwilę zaczną się zbliżać i zgniatać wszystkich w niej razem ze sprzętami na płaski placuszek. Zazwyczaj zajęcia Zasadzkiego stanowiły przejemny sposób na odwrócenie uwagi od wyimagnowanych ruchomych ścian budynku szkolnego. Ale nie dzisiaj. Anka zamarzyła o papierosie i schowała ziewnięcie w dłoni. Wcisnęła się między oparcie krzesła a parapet okna i podparła czoło dłonią niby to udając, że notuje zawzięcie. Czuła, że oczy jej się zaczynają kleić i za chwilę zapadnie w drzemkę. Poranne wstawanie nie było jej mocną stroną a zajęcia zaczynające się o ósmej rano były jawnym działaniem dyrektorki Wodnickiej przeciwko Czernik. Anka brała tą kwestię niezwykle osobiście.

Gdzieś w świecie poza magistrem Zasadzkim i formal letters głośno zawarczał silnik samochodu. Kryśka jakby od niechcenia zanotowała na kartce służącej za przedpotopowy chat: “Pojechali już?”.

Anka wyrwana z lekkiego pół-sennego marazmu przez szturchnięcie Kryśki rzuciła okiem na ich komunikator.

Założyła pasmo włosów za ucho udając zainteresowanie marudzeniem nauczyciela i wyglądnęła przez okno. Przed szkołą dalej stał zaparkowany radiowóz. “Nie” - odpisała przyjaciółce - “Wciąż stoją”.

Nie skończyli zatem przesłuchiwać w sprawie samobójstwa Damiana. Damian chodził do tej szkoły raptem od początku roku szkolnego, przeniósł się z “Sieraka”, czyli Liceum z Oddziałami Dwujęzycznymi imienia Zygmunta Sierakowskiego, jednej z najlepszych szkół w mieście. “Sierak” to była wylęgarnia bucowstwa, a kto nie był bucem, stawał się ofiarą buców. Damian był za porządny na tę szkołę, więc przeszedł bardzo ciężkie dwa lata, zanim postanowił uciec. Skoczył w ubiegłym tygodniu z mostu kolejowego przy Cytadeli. Ciało wyłowili dwa dni później.

W szkole huczało od plotek. Że zostawił list pożegnalny, że na jego ciele znaleziono ślady pobicia i podduszania, że w jego płucach nie było wody, czyli, że nie żył w momencie upadku w nurt Wisły.

Drzwi otworzyły się i stanęła w nich wicedyrektorka, przerywając monolog Zasadzkiego. Poprosiła anglistę, by poszedł z nią. Chwilowa wolność.

-Ej, chodźcie go wyciągniemy… to ostatnie zajęcia dzisiaj. Może da się namówić na skrócenie i spacerek? - rzuciła hasło ekipie przytłumionym szeptem - Ostatnio się udało, może numer przejdzie raz jeszcze? Nie wytrzymam jego przynudzania przez następne 25 minut - dodała sprawdzając godzinę na komórce. Przy okazji sprawdziła też smski, Facebooka i wiadomości z ostatniej chwili. Liczyła na jakiś wywrotowy numer bliźniaków, ale ci akurat dzisiaj postanowili być wyjątkowo grzeczni.

- Czernik, ty naprawdę postradałaś zmysły - mruknęła Kryśka ziewając zaraźliwie. - W taką pogodę wychodzić.

- Kryśka… Ty nie zamierzasz skakać z mostu, co? - spytała z nosem w komórce i jak można było przewidzieć również ziewając okropnie. - No lepsze to niż słuchanie jego marudzenia chyba nie? - próbowała się uśmiechnąć.

- Skakać z mostu? Do tego ścieku? - Kryśka wzdrygnęła się z odrazą. Spojrzała na Ankę trochę przytomniej… Ale tylko trochę. - To beznadziejny rodzaj śmierci. Beznadziejny. Jak już to chyba bym sobie żyły podcięła - zamyśliła się na chwilę. - Zajebiste pytanie, swoją drogą.

- Które? - próbowała uściślić Anka - O rodzaj śmierci, które sama zadajesz - dała dziewczynie lekkiego kuksańca - czy moje o skakanie z mostu. - po czym nagle spoważniała - Myślisz, że on faktycznie sam skoczył? Czy że go zabito? - uniosła pytająco jedną brew.*

- Ostatnio z “Jezusem” było o samobójstwach - ożywiła się Kryśka. “Jezusem” nazywali szkolnego katechetę, który bardziej przypominał hipisa niż inkwizytora, prowadził lekcję siedząc po turecku na nauczycielskim biurku i w sumie to bardziej prowadził religioznawstwo niż katechizm. Nie żeby to było warte zostawania dwóch godzin w piątki. - I Damian się przejął mocno. Nie, nie sądzę, by miał się sam zabić.

- Przejął jak? - Anka nie przypominała sobie zajęć z tą tematyką - Nie wiedziałam, że znałaś go jakoś bliżej.

Wzruszyła ramionami.

- Moja siostra chodzi do klasy z jego siostrą, parę razy po nią przyszedł, gdy siedziały dłużej nad wywoływaniem duchów, czy czym tam zajmują się dwunastolatki - uśmiechnęła się złośliwie - A nie, zaraz, tym to my się zajmujemy… Zamiast pytać mnie to nie możesz zapytać jego? To mogłoby być ciekawe - chyba ostatecznie się rozbudziła, co można było stwierdzić po kolejnym zwrocie w rozmowie. - No, przejął się. “Jezus” stwierdził, że jednak katolik nie powinien się zabijać. Damian myślał, że już Kościół dozwala, że jak ktoś się zabija, to jest to zawieszenie wolnej woli czy jakoś tak. Czyli, że grzechu nie ma - zamyśliła się znowu. - Kurde, dużo z tego czarnego bełkotu zapamiętałam. Tak jakby to się miało do czegoś przydać.

- No to przejął się tak, że jednak by mógł się zabić. Skoro uznawał, że samobójstwo zawiesza wolną wolę. - Anka zastanawiała się na głos - A w kwestii ducha… hm… może - odpowiedziała zdawkowo, zastanawiając się, czy miejsce na moście będzie dostępne czy tez może odgrodzone dla ruchu.

- Ten “Jezus” to gadał z Damianem po zajęciach?

-Na lekcji na pewno, czy po lekcjach to nie wiem… Czernik, ty nie za dużo ode mnie wymagasz? Chodzę na tę cholerną religię, bo mam być chrzestną kuzynki i muszę zbierać podpisy do tego pieprzonego dzienniczka na bierzmowanie, ale nie będę zostawać po lekcjach, by sprawdzać z kim gada “Jezus”. Tej szopki zostały mi raptem dwa miesiące. Dwa miesiące - powtórzyła. - Jakoś to przeżyję chyba…

- Moja droga, KTOŚ - stwierdziła z ironicznym naciskiem - musi od Ciebie czegoś wymagać, skoro sama tego nie robisz - Anka naśladowała gderliwy ton matki Kryśki, wykrzywiając się nieco i lekko zezując. - A na poważnie… to myślałam, że zauważyłaś coś po prostu, marudo.

- Sorry, to twoja działka. Następnym razem jak ktoś będzie się dopytywał, za co trafi do piekła, będę uważała bardziej - przewróciła oczami.

Drzwi do sali otworzyły się, wrócił Zasadzki.

-Ania Czernik - zwrócił się, bardzo przejęty. - Jesteś proszona do gabinetu pani dyrektor.
Wszyscy skierowali wzrok na Ankę. Wiedzieli, że policjanci prowadzący śledztwo urzędują u Wodnickiej.
 

Ostatnio edytowane przez Cooperator : 16-05-2016 o 23:39.
Cooperator jest offline