Edward ostrożnie wychylił szklankę parującego płunu, którą podał mu karczmarz. Nie zginał, więc pewnie na prawdę był to rum (lub coś takiego). Mężczyzna który "czasem przychodził posiedzieć" nie drgnął ani o milimetr, pod wpływem prawiem mistycznego wejrzenia Edwarda. Coś tu śmierdzi, i to nie ten szynkarz... szepnął.
__________________ ZA KAŻDYM RAZEM KIEDY PISZESZ GŁUPIE POSTY BÓG ZABIJA KOTKA! |