Anselma zaczęła mówić do orła w języku roślin: - Prawdopodobnie przez kilka dni się nie zobaczymy, ponieważ wybieram się do miasta. Musze uzupełnić zapasy. Gdyby coś się działo przywołam cię. Ukryłam mój miecz. Pilnuj go dobrze.
Dziewczyna wyruszyła w drogę do miasta. Szybko odnalazła dróżkę prowadzącą do bramy. Szła powoli jak najbardziej odwlekając spotkanie oko w oko ze strażnikami. Anselma ich nienawidziała. Śmierdzieli alkoholem, stęchlizną i wilgocią. Uważali się za ważnych i wszystkimi pomiatali. Byli agresywni i bezlitośni.
Skończył się las. Pół elfka zadrżała. Już z daleka poczuła tez straszliwy odór. Powoli i ociężale podążyła w stronę ludzi pilnujących wejścia do miasta. Jeden z nich spał i bardzo głośno chrapał. Drugi mierzył ją wzrokiem spod ociężałych powiek. "Oni nawet w dzień potrafią się upić!" - pomyślała. - Czego chcesz mała? - odezwał się stojący strażnik. - A jak myślisz? Czego mogłabym chcieć od ludzi którzy pilnują bramy do miasta? - Nie bądź taka bezczelna! Teraz cię wpuszcze, bo mi sie podobasz, ale następnym razem uważaj co mówisz odmieńcu!
Te słowa zabolały dziewczynę. Spojrzała z nienawiścią w oczach na rasowca i szybkim krokiem przeszła przez bramę znikając z oczu strażnikowi. |