Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-05-2016, 16:07   #18
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 3

Denver; Downtown; komisariat; Dzień 1 - popołudnie; ciepło




Tristan Nolan, Butch Carter i Scott Sheppard



"Sprawiedliwy" kiwnął głową do współpracowników Scott'a. Prychnął nieco zirytowanym tonem siadając na skórzanym fotelu po drugiej stronie biurka. Mebel był dość obdrapany i tu czy tam wyłaziły już mu jego meblowe flaki nieco odbierając mu uroku ale wciąż sprawiał klasyczne wrażenie biurowego mebla lubianego przez osoby na "odpowiednim" stanowisku sadzającym swoje cztery litery na eleganckiej skórze a nie na tandetnych plastikowych czy drewnianych siedzeniach dla szeregowych pracowników. Dzień był upalny choć teraz nieco chyba się ochłodziło. Wiatrak mielił powietrze dając przyjemny powiew a dodatkowo w końcu był to główny komisariat w Denver więc był zaopatrzony w takie cacko jak aparat klimatyzacyjny więc wewnątrz było o wiele chłodniej niż na zewnątrz. Niemniej facet po drugiej stronie biurka sprawiał wrażenie zmęczonego jakby ten dzień miał długi i ciężki.

- Wieści mamy całkiem sporo Scott. Aż nie wiadomo za co się łapać. Szykuje się gorące lato w tym sezonie. I bez urlopów dla nas. - potarł palcami nasadę nosa i wyciagnął nogi na całą długość. Milczał chwilę jakby chciał złapać chwilę oddechu albo zebrać myśli.

- Ja myślę, że coś tu jest. Coś nowego. Czego nie było w poprzednich latach. Raczej coś i jedno. Nie sądze by był to człowiek. Na początku. Bo ostatnio jak nasz nieproszony nocny gość się robi jednak sławny to i jakby zaczynał mieć naśladowców. No wiesz, jeden głąb zarżnie drugiego, potnie go potem nożem i myśli, że będzie na Nocnego Potwora. Więc zgłoszeń mamy co raz więcej i zajmują nam co raz więcej czasu. - mruknął niezbyt zadowolonym tonem szeryf. Miał jak wszyscy ograniczoną liczbę zasobów nawet jesli jego pula była stosunkowo duża w porównaniu do ulicznej średniej to jednak nie była nieskończona. Więc ograniczoną liczbę ludzi mógł rozesłać do ograniczonej liczby miejsc i zadań. Jeśli było jak mówił to co raz więcej tych zadań dotyczyło nocnego stwora lub podobnych zdarzeń więc automatycznie pozostałe sprawy zostawały zepchnięte na margines. Co więcej jeśli ludzie zaczynali takie nasladowcze zabawy co raz trudniej było rozpoznać oznaki prawdziwego potwora.

- Możecie udać się do Mattson'ów. Mają enklawę w Applewood przy starym Wallmarcie. To właściwie jest już poza naszą juryzdykcją ale sprawa była na tyle nietypowa, że z Zachodniego przysłali do nas prosbę o wsparcie. Ale fakt, nie co dzień się zdarza, żeby coś wybebeszyło krówsko prawie na pół. To chyba było pierwsze zgłoszenie jakie do nas dotarło które możnaby przypisać temu czemuś. To było parę miesięcy temu jeszcze wiosna była. - szeryf kiwał głową w trakt mówienia jakby w trakcie przypominały mu się znane najważniejsze fakty z tamtej sprawy. Shepperd kojarzył, że Applewood to przedwojenna dzielnica na zachodnim skraju Denver, jedna z najbliżej połozynych gór przedmieść. Zdominowana przez niskie, przedsmieściową zabudowę z porozrzuconymi tu czy tam większymi budowlami jak właśnie jakieś centrum handlowe, market, kościół czy stadion. Obecnie skrajna, zachodnia część była częściwo zalana przez rozrastające się z kazdym rokiem bagna jakie powstały po wojnie od nadmiaru nieuregulowanej wody jaka co roku, zwłaszcza na wiosnę, spływała z gór. Teraz w środku lata powinno byc tam znacznie bardziej sucho ale na przedmurzu gór już poza regularną zabudową bagna nie wysychały nawet w największe upały. Kojarzył też gdzie jest ten stary Wallmart i nawet osadę choć nigdy tam nie miał żadnej sprawy do załatwienia i nie znał tam nikogo.

- A tamci co poszli to "Baardzoo Waażnii Weterani z Frontu". Którzy są baardzoo odważni, są oczywiście superprofesjonalistami, załatwiali nie takie leszcze jak tutaj nam się szwenda po nocy więc oczywiście ja mam im zasuwać z raportami bo w końcu jestem tylko takim tam tubylczym organem cywilnym mającym podporządkowaną pozycje dla ich superważnej bazy wojskowej ale są dla mnie łaskwi więc jak będe grzecznie z nimi współpracował to załatwią dla mnie tego potwora bo w końcu są na przepustce więc mają czas go rozwalić. I tak kurwa od rana tacy tu przychodzą. - mruknął niechętnie spoglądając na na razie zamkniete drzwi za którymi pewnie nadal czekali nastepni chętni do rozmowy. - Się potem ci nasi dzielni wojskowi dziwią, że niekoniecznie są superlubiani w tym mieście. - dodał równie niechętnie sięgając po termos z kawą i ta prosta czynność zdawała się pomagać mu w zachowaniu spokoju umysłu i ducha w równym stopniu co nalany czarniawy wrzątek.

Uważny obserwator który przebywał już trochę w tym mieście lub był nawet przejazdem ale kilkukrotnie orientował się, że pomiędzy ogólnie pojetymi wojskowymi a niewojksowymi są mniejsze lub większe mniej lub bardziej zauważalne tarcia. Wojskowych było w mieście zbyt wielu by dało się ich ignorować. Koszary, bazy, warsztaty, magazyny, szpitale czy po prostu urlopy i przepustki sprawiały, że widok munduru na ulicy nie był niczym dziwnym. Wojskowi też całkiem często przedstawiali postawe roszczeniową względem tubylców na co ci reagowali różnie ale co raz częściej byli odbierani jako niechciani goście. Bójki czy awantury prowokowane przez pijanych czy naćpanych żołnierzy zdarzały się jednak jak nie co dzień to pewnie co tydzień co wcale nie łagodziło sytuacji. Ci zaś w takich przypadkach prawie zawsze twierdzili, że działali w samoobronie lub zostali sprowokowani przez miejscowych. Jak to zwykle bywa kazda ze stron miała swoja racje i swoją prawdę ale efektem był najczęsciej stały wzrost napięcia pomiędzy nimi.




Denver; peryferia; sklep “1101 Drobiazgów”; Dzień 1 - popołudnie; ciepło




Młynarz



Słońce przesiliło się przez punkt kulminacyjny na nieboskłonie i zaczynało swoją powolną ale nieubłaganą wędrówkę na zachód by pod koniec dnia skryć się za górami. Ładne widoki wtedy były. Młynarz wiedział, że często kiedyś uwiecznano taki pejzaż na zdjęciach i widokówkach z miasta. Ale do tego malowniczego momentu wciąż było jeszcze kilka godzin i w dziejszych czasach wcale nie mozna było być pewnym, że się do niego dożyje. Zwłaszcza jak się nie do końca było przedstawicielem dominującego wokół gatunku.

Handlarze w końcu skończyli ubijać interes. Było widać po ewidentnym geście uśmiechów i przybijania graby. Obaj zdawali się byc zadowoleni, poklepali się jeszcze po ramionach, pogadali zwyczajową chwilę na pożegnanie i w końcu nastąpił etap wymiany gambli gdzie dwaj ludzie Max'a zaczęli znosić w obie strony towar z wozu i do wozu a ten z notatnikiem spisywał wszystko gdy Max jeszcze chwilę gadał z handlarzem.

W końcu jednak rozjechali się czyli tamci trzej wsiedli na swój wóz i odjechali w głąb ulicy a Max odmaszerował w głąb starego komisariatu który przerobił na swoją faktorię handlową. Teraz mogli pogadać we dwóch.

Max był dość zaaferowany. Oglądał jakieś ustrostwo gdy podszedł do niego Łowca. - Cześć Młynarz. Powiedz, widziałeś może kiedyś coś takiego? - spytał podnosząc w obu rekach jakieś pudełko. Wyglądało na jakieś własnie pudło. Choc w dotyku wyglądało na metal. Dość ciężkawy, pewnie z kilkanascie kilogramów. I nieporęczny no chyba, żeby jakoś wrzucić właśnie na wóz czy brykę albo w ostateczności jakoś umocować na plecach.

- Nie chciałem tego brać za taką cenę bo w sumie cholera wie co to jest. Ale może się coś z tego wydłubie albo opchnie komuś za odpowiednią cenę. - wyjaśnił handlarz widząc jak Młynarz ogląda to coś. Miało z dwóch stron coś szklanego, jakby obiektyw małej kamery. Miało coś co wyglądało na jakiś drut choć był wyraźnie wyrwany czy ułamany. Nosiło też liczne ślady zadrapań i wgniecień na zewnętrznej obudowie jakby spadło skądeś, na coś czy coś na to coś spadło. Obudowa była w jakimś pomarańczowopodobnym kolorze. Była przecięta w jednym z boków jak po ostrym sztychu miecza lub jakiegoś podobnego pręta. Choć z jednej strony i nie wyglądało by przeszło na wylot. Do tego trochę jakiś tajemniczych bolców, regularnych szpar czy szczelin wyglądajacych na jakieś płytki czy planowe otwory. Jedno tylko wgłębienie było otawrte i wyglądało jak wnęka. Wewnątrz były sprężynki i inne takie ustrojstwa sprawiajace wrażenie jakby tu miała być powiększona bateria do laptopa. Tyle, że bez baterii i klapki. Całość wyglądała na jakies techniczne ustrojstwo choć bez żadnych przycisków, klawiatur, ekranów ani nieczego takiego.

Samego Nocnego Potwora Max oczywiście nie widział. W końcu wciąż żył jak sobie handlarz pozwolił zażartować. Bowiem jakoś na razie nikt się nie chwalił, że przeżył spotkanie z tą nocną bestią. Właściwie to nawet nikt się nie chwalił, że ją w ogóle widział. Chociaż nie właściwie to był jeden menel co twierdził, że coś widział po nocy i to na pewo ten potwór ale on ciągle chodził uwalony, jechał na regularnych halunach i tornado więc w sumie nie wiadomo co i czy w ogóle widział a jesli już czy było to w realnym świecie. Ale jak Młynarz chciał z nim pogadać to mógł pójść do meliny w piwnicach starej księgarni. Mógł tam być, mógł nie być ale ktoś z jego narąbanych koleżków mógł wiedzieć gdzie jest dokładniej. Przynajmniej Max nie przypominał sobie nikogo innego z twarzy co by twierdził, że widział potwora.

Miał też jakby zlecenie dla Młynarza. Jakby bo wyglądało na ofertę a nie konkretne zlecenie. A mianowicie optoelektronika. Wszelkie systemy celownicze od lunetek, kolimatorów po laserowe dalmierze, nokto i termowzory czy skomplikowane ustrojstwa jakie można było znaleźć w starych wozach bojowych. Max był gotów chętnie kupić. Dobry sezon był na tego typu części. Więc jakby Młynarz coś znalazł to niech przyniesie to dostanie dobrą cenę. Największą oczywiście za całe i działajace od ręki no za złom z którego da się wyciagnąć jedynie niektóre części duzo mniej ale w sumie i tak by wziął. Więc jakby się gdzieśtam szwendał niech ma na uwadze i pamięci.




Denver; Downtown; klub "Caballo Calvaje"; Dzień 1 - południe; ciepło




Wichura i Alejandra Dolores



Siedzieli we dwójkę przy jednym ze stolików dawnej opery. Ekipa motocyklistów miała całkiem sporą mobilność więc o nich martwić się nie trzeba było. Jednak Bianca i Młynarz dysponowali jedynie własnymi nogami, pomysłowością i urokiem osobistym. Bianca została w centrum i do siedziby Sanaki w dawnym Sheratonie było kwadrans czy dwa drogi pieszo. Młynarz polazł na obrzeża do swojego znajomka ze sklepu. Ale brykę mieli jedną i mogli na raz pojechac tylko po jedno z nich. Albo nie? W sumie mieli brykę do dyspozycji mogli pojechać gdziekolwiek.


Dawna opera miała swój własny styl. Latynosko - nowoczesny. Była jak lokal jaki można było spotkać przed wojną czy obecnie w Mieście Neonów. Czyli ze światłami, neonami, muzą i dyskoteką w podziemiach na jaką nie wsyd było zaprosić nawet kogoś z detroidzkiej Ligii. No a szklana, ruchoma scena mogła zrobić furorę nawet przed wojną. Alejandra miała dobry gust co do wyboru lokalu. Dobry i drogi bo w końcu nie był to lokal dla biedaków z ulicy. Choć miała tu chody i czuła się jak u siebie. Tak też ją traktowała spora część personelu witając ją uśmiechami, imieniem czy uściskami. Siłą rzeczy więc idący z nią czarnoskóry mężczyzna również załapał się na trochę tego i owego.

Dziewczynę jednak wywiało gdy jeden z barmanów czy kelnerów coś jej powiedział czy przekazał i przeprosiła kolegę z grupy znikając na dłuższy czas. Lokal był nastawiony głównie na wieczorno - nocną działalność więc na kilka godzin przed zmrokiem był dość cichy i pustawy jak na swoją wieczorną średnią. Nie oznaczało to jednak, że się nudno tu siedziało. Muza atakowała z głośników choć nie tak natarczywie jak bywało to wieczorami. W takt muzy i neonów na scenie odstawiały swój numer dwie kicie. Dziewczyny wyglądały naprawdę zachęcająco i kusząco nawet zwykłe kelnerki. Aż się chciało zapoznać z nimi bliżej czy zakupić specjalne, talony by je móc wsadzić im tu czy tam. Jak się miało taki zgrabny talonik nic nie wart właściwie poza murami "Dzikiej Klaczy" wówczas jak za jakimś niewidzialną magiczną mocą dziewczyny ze sceny podchodziły tym swoim kuszącym, kołyszącym sie krokiem i właśnie odbierały talonik lub pozwalały sobie go wsadzić gdzie sobie życzył klient.

Chociaż nawet i zwykła kelnerka gdy się pochylia z tacą z zamówionymi drinkami też było na co popatrzeć pod całkiem sporą szczeliną w bluzeczce. Uśmiech też miała bardzo ładny, biały i przyjemny. No ale w końcu pan Delarosa nie brał do prac jakiś średniackich myszek z ulicy. Lokal musiał mieć renomę nie tylko z powodu robiącej wrażenie szklanej sceny czy błyskających świateł.

Alejandra wróciła po jakimś czasie i znów siedzieli we dwójkę. Dziewczyna prócz oczywistych kuszących fizycznych atutów widocznych na pierwszy rzut oka miała też niebywałe możliwości naprawy chyba wszytkiego co dało się naprawić. Reprezentowała więc kompletny inny zestaw umiejętności od siedzącego obok mężczyzny. - To co robimy? - spytała w końcu łykając ponownie swojego drinka.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline