Wywyższony Dom
Akt I
„W Pół Drogi”
[media]
[/media]
Szaleństwem jest wykonywanie tej samej czynności, każdorazowo oczekując odmiennych rezultatów. Idąc tym tropem, całe wasze dotychczasowe życie zakrawało o szaleństwo. Każdy z was podjął decyzję, bądź spotkał się z przeszkodą, która na zawsze zmieniła jego los. Każdy też nadaremnie próbował go odmienić. Wasze życie zostało podporządkowane gonitwie za czymś nieuchwytnym; za błędnym ognikiem, który ciągnął was w coraz to mroczniejsze i bardziej zdradliwe bagniska. Ileż można wytrwać, wciąż odbijając się od zamkniętych drzwi i ślepych zaułków? W waszym przypadku odpowiedź jest możliwa do udzielenia. Przynajmniej z wyjątkiem jednego z was.
Wasze drogi miały się skrzyżować. Wyzuty z człowieczeństwa głos
Herolda wyraźnie pobrzmiewał w waszych głowach:
„
Opuść swój dom i znajdź pozostałych Pielgrzymów.
Powiedziano też:
„Dwieście czterdziesta szósta Pielgrzymka”. Czyżby scenariusz się powtarzał?
Cóż pozostało wam uczynić? Jakiej kolejnej brzytwy szukać? Nawet gdyby wasza droga okazała się daremna, kupiliście sobie bezcenny czas nadziei. Chcieliście gromu z jasnego nieba? Oto i on - proszę bardzo. Oby ten piorun obudził wasze zastygłe w czasie serca do bicia, a nie zamienił was w kupkę skwierczącego popiołu.
„
Wasza droga rozpocznie się w gospodzie „W Pół Drogi”, znajdującej się pomiędzy Wzgórzami Szarego Płaszcza i Zapomnianym Lasem.
Herold nie mógł wyrazić się jaśniej. Kiedy po burzy myśli w końcu wyruszyliście w podróż, prędko spostrzegliście, jak wszystko misternie zaplanowano. Po krótkim przestudiowaniu mapy, okazało się, że z w i a s t o w a n i e Herolda, a dzień równonocy jesiennej, dzieli dokładnie tyle czasu, ile potrzeba do pokonania odległości dzielącej wasze aktualne miejsce pobytu, a odległą karczmę. Okres wyliczony co do doby, a może nawet co do godziny. Prędko też doszliście do wniosku, że nawet wyjątkowo krótkie chwile namysłu, które poprzedzały waszą zwariowaną wyprawę, mogły doprowadzić do spóźnienia. Wystartowaliście z opóźnieniem, które musieliście nadrobić już na trakcie. Czy inne, czekające na was przygody zostały uwzględnione? Czy Pan Wywyższonego Domu potrafił przewidzieć w s z y s t k i e zmienne i niewiadome? Czy uwzględnił je w waszej marszrucie? Czy jest bogiem?
A także najważniejsze pytanie z nich:
Czy zdążycie?
Na jedno z nich już poznaliście odpowiedź. Deszcz siekł okoliczne zarośla, zamieniając udeptany trakt w potok błota. „W Pół Drogi” okazało się nie samotnym budynkiem, a kompleksem zabudowań, składających się z dwóch skrzydeł samej gospody, strażnicy, sporej stajni, kuźni oraz odkrytej studni z żurawiem, wszystko otoczone wysokim na metr z hakiem ostrokołem. Przez grube, przydymione szkło sączył się blask, zaś z kominów uchodziły smużki prędko rozwiewanego dymu. Był wieczór, a w ciele czuliście każdy pospiesznie pokonany kilometr.
Chwilę później siedzieliście już przy jednym z okrągłych stolików, rozglądając się nerwowo w koło. Podróżnych (i to doprawdy różnej maści) było mnóstwo, tajemnych postaci w złotych maskach całkowity brak, a koniec dnia zbliżał się wielkimi krokami.
***
Kiedy do środka weszła skryta pod przemokniętym płaszczem
postać o dziwnej, nieprzypominającej ludzką sylwetce, zrozumieliście, że tego wieczora zaczną dziać się rzeczy nieprawdopodobne. Pod wpływem przeciągu drzwi zamknęły się dość gwałtownie, a jednak żaden z was nie usłyszał huku. Wnętrze i postacie zgromadzone wokół was zaczęły tonąć w gęstej, atramentowej czerni. Dźwięki gwarnej gospody wyblakły, rozmyły się, aż w końcu całkowicie ucichły. Poczuliście znajome uczucie rozciągnięcia się przestrzeni, zupełnie jakbyście zatonęli w nieograniczonej niczym pustce. Bezdennej, odrealnionej szczelinie, p r z e p a ś c i z której nie ma wyjścia. Jedynymi materialnymi punktami w tym oceanie mroku było
sześć sylwetek podróżnych (w tym dziwny przybysz) oraz
okrągły stół wraz z siedmioma krzesłami. Zasłany był purpurowym obrusem, na którym wyhaftowano złotą maskę zawierającą jedynie otwór na usta. Stół unosił się w przestrzeni, bądź stał na niedostrzegalnej dla was płaszczyźnie. Tak czy inaczej, wyglądał stabilnie.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki krzesła odsunęły się, a ciszę przeszył znany wam, matowy głos.
-
Czas na ostatnią i pierwszą zarazem, wieczerzę. Zajmijcie miejsca i wysłuchajcie wieści od Pana Wywyższonego Domu.
Jakiś
półnagi wielkolud, ze skórą niemal w całości pokrytą bliznami i tatuażami warknął pod nosem niczym pies. Rozejrzał się w obie strony, rozrzucając przy tym długie, czarne jak smoła kudły. Bez dalszej zwłoki ruszył w kierunku stołu. Oprócz niego dostrzegliście
słonecznego elfa, którego złote włosy i zbroja zdawały się lśnić nawet w tym absolutnym mroku, oraz
gnoma w średnim wieku, któremu towarzyszył
dorodny bernardyn. Na grzbiecie psiaka znajdowało się
niemowlęce łóżeczko.