Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-06-2016, 08:55   #6
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


…obudził się w swojej sypialni patrząc w sufit i nie mogąc się chwilowo nawet ruszyć.

Z jednej strony czuł przerażenie. To nie były sny, przynajmniej w pełnym tego słowa znaczeniu. Ugryzienie wciąż czuł tak jak i miejsca gdzie diablica zapominając się z pasji przejechała mu po ciele pazurami. Również fakt, że tuląc do siebie „Jasia” usnął przed wygaszonym kominkiem, a obudził się tu na piętrze - nie pomagał w przejściu nad sytuacją w stylu „muszę iść od specjalisty od snów”. Uniósł dłoń i nakrył nią oczy. Leżąc tak przez dłuższą chwilę próbował to zrozumieć, jakoś sobie poukładać. Im dłużej tak leżał tym bardziej włosy stawały mu dęba. Był nawiedzany przez diabła, który mógł czynić mu we śnie realną krzywdę.
Zadygotał.
Z drugiej strony dopiero schodziła z niego fala pożądania jakiego nie ugasił orgazm który targał nim we śnie. Na samą myśl zrobiło mu się gorąco i znów przeszła przez niego fala podniecenia. Wprawdzie obrzydliwy rozdwojony język… ale wychodzący z pełnych, tak lubieżnie rozchylonych warg. Szatański ogon… ale zaczynający się w miejscu... Przełknął ślinę. Budzące obrzydzenie rogi…, rogi… dwa zakrzywione rogi które tak złapać by pokierować ruchem głowy i…
Przykrył twarz już dwoma rękami, nie bardzo wiedział co się dzieje. Sytuacji nie pomagał fakt, że został po prawdzie dość brutalnie zgwałcony. Ta myśl obudziła paradoksalnie kolejną falę podniecenia.
- Feckin’ Hee… - jego szkocki zamarł, gdy Alice zrozumiał co właśnie chciał powiedzieć. Rozejrzał się odruchowo. – Co tu się kurwa dzieje? – wyszeptał.
Ciężko zebrał się z łóżka udając się do łazienki. Było ledwie po piątej, więc Rita chyba jeszcze spała, tak jak i dzieciaki. Chyba, że podczas snu kierowany przez diablice wymordował całe towarzystwo, nie było to niemożliwe, bał się sprawdzić.
- Ona... Ma wpływ… tylko we śnie… - nienaturalny chłód i cichy szept ledwo przebijający się przez szum wody.
- Ale nie mały. – Przeciągnął dłonią po zadrapaniu ciągnącym się na jego piersi. – Mówiła prawdę? Jesteś i tu i w piekle Isa? Gubię się. Nic nie rozumiem. Nie ma cię tu? Oszalałem?
- Jeeesteeem… boli Alice… a muszę czuwać. - Usłyszał wyraźniej, jakby tchnęła mu w ucho.
- Mówiła prawdę? Jest dla Ciebie ratunek?
Milczała. To zasadniczo nie były rozmowy.
Kiedyś zastanawiał się, czy to nie jego podświadomość.
Wyrzuty sumienia.
Kiedyś.
Od dawna już tak nie myślał, bo chciał wierzyć w to że ona jest gdzieś obok. A nie gdzieś tam, w zaświatach gdzie mogłaby trafić…
Przyszła diablica i wszystko spieprzyła.



- Rita, jak odprowadzisz dzieci do przedszkola, to zrób sobie wolny dzień na mieście. Kino, zakupy w galerii, nie wiem… - upił łyk kawy usiłując oszukać sam siebie, że może skupić się na gazecie. – Chcę dziś pobyć w domu sam póki nie wrócisz z maluchami.
- ¿Qué? No entiendo todo. ¿Cine? ¿Compras? – spytała Meksykanka odpowiadając odruchowo w rodzimym języku.
Alice przejechał dłonią po twarzy.
- Kina, skupy, rosumić. Pobyś w dom? Rosumić. Sam, tak - pluła słowami jakie znała po angielsku jak z pistoletu maszynowego. Patrząc po akcencie mocno popsutego. - Ni rosumić, ja źle? Ja zła? Nie widzieć chcieć ja? - stropiła się lekko.
- Rita, potrzebuję dnia samemu. Pomyśleć, skupić się. - “Skupić”, to słowo z pewnością nie było na liście pierwszego rzutu dla osób uczących się języka. O dziwo jednak błysk zrozumienia przebiegł jej po twarzy. To słowo było podobne w hiszpańskim.
- Quieres la paz, el enfoque… - zreflektowała się. - Cisza, tak, ale Kino, ja nie? Jensyka nie?
- Mam pomysł - Alice rzucił do całej trójki. - Damy sobie dziś spokój z przedszkolem i szkołą, tak? I pójdziecie do kina na bajki, potem na lody, potem na zakupy.
- Baaaajki! - Lisa rozdziawiła się babrząc sobie nos dżemem gdy z wrażenia nie trafiła kanapką w buzie. Chris był bardziej sceptyczny. On odczuł mocniej chwilowe odstawienie go do sierocińca i na ojca do tej pory reagował z rezerwą i obawą czy ten znów nie…
- Bajki! - zgodził się Alice. - To jak smyki? Rita?
- My bawić. Bawić dobrze. - Meksykanka uśmiechnęła się. - Wrócić popołudnia?
- Tak. Dzień zabawy i zakupów do popołudnia.
Lisa zapiszczała z radością wgryzając się w kanapkę, a Rita pokiwała głową z uśmiechem. Chris spojrzał za to na siostrę i opiekunkę.
- Możemy sobie kupić co będziemy chcieli? - spytał czujnie.
- Byleby w zakresie “nie puszczenia mnie z torbami” - Alice wstał i odłożył swój pusty talerz do zlewu. - W rodzinie Lindsayów zarządzam dziś dzień dziecka.
- Yaaaay! - radosny krzyk dziewczynki rozległ się chyba aż w ogrodzie.



Włączył telewizor i nastawił żelazko stawiając je na desce do prasowania na której rozłożył pomiętą koszulę. W tle leciał jakiś film, dopiero po chwili Alice zorientował się, że to “Omen” Donnera, więc czym predzej przełączył. Wprost na program “Hell’s Kitchen”.
- No ja pierd… - wyłączył telewizor i włączył wieżę. W radiu leciała właśnie Marina Kaye z “Dancing With The Devil”. Zagryzł szczęki i przełączył na odtwarzanie CD… dopiero po kilkunastu taktach orientując, się, że w podajniku była płyta AC/DC jaką wszak sam tam włożył. To czy “Highway to hell” poleciało właśnie przypadkiem czy…
Nie chciał wnikać.
Ruszył się by zmienić płytę.
Muzyka na bazie chóru kościelnego.
Era.
- Bit this. - rzucił w przestrzeń.
Poleciały pierwsze takty piosenki wybranej przez odtwarzacz na chybił-trafił.


...Endeio diavole…

Oparł się o blat stolika i zapalił papierosa.
- Jak to twoja sprawka dziwko, to w nocy ja się pobawię kneblem - rzucił już bardziej zirytowany niż przestraszony.

Dzwonek do drzwi zabrzmiał gdy nasypywał lód do pojemnika na szampana. W chwile potem rozległo się pukanie. Ktoś tu był niecierpliwy.
Alice zbliżył się do okna i zerknął kto stoi przed drzwiami. Atrakcyjna blondynka z kopertą w ręku wyglądała na dość zdecydowaną. No w każdym razie raczej nie sprawiała wrażenia świadkowej jehowy.
To musiała być ona...
Podszedł do żelazka i przyłożył dłoń do rozpalonej dyszy.



Skrzywił się zaciskając szczęki i aż zadrżał czując okropny ból, wnet zabrał rękę. Nie szło tu o wypalanie sobie łapy.
Piekło jak cholera, włożył ją w lód i ruszył w kierunku drzwi.
- Chwileczkę! - rzucił do osoby stojącej na zewnątrz i zaczął markować skomplikowaną operację otwierania drzwi z jedną dłonią w pojemniku na chłodzenie szampana, który wszak musiał przy tym podtrzymywać.
Ba, wcale nie musiał markować… proste to nie było
W końcu uchylił je i otworzył szerzej barkiem wciskając go w szparę.
- Dzień dobry? - ni to przywitał się, ni to spytał odgrywając zdziwienie dość wczesną wizytą nieznajomej.
Nie było to trudne dla zawodowego aktora.
- Mogę w czymś pomóc? - spytał przyglądając się dziewczynie z mieszaniną zainteresowania i zakłopotania.
Stojąca przed drzwiami młoda kobieta przyjrzała mu się przelotnie, ale nie wykazując większego zainteresowania jego osobą.
- Mam przesyłkę dla... - odparła mu Beckett i spojrzała na kopertę by nie przeinaczyć imienia czy nazwiska. - Pani Alice Lindsay. Czy zastałam ją?
- Niestety żadna taka Pani tu nie mieszka… - mężczyzna stropił się jakby lekko zasmucony, że pomóc nie może. W końcu wyciągnął dłoń z pojemnika na lód jakby chciał ją podać dziewczynie na przywitanie, ale wnet tylko syknął z bólu i z powrotem ją schował w kojące, mroźne zimno. - Alice, miło mi - rzucił z rozbawionym spojrzeniem. - Przesyłka?
Beckett skrzywiła się wyraźnie speszona swoją gafą.
- Oh... Czyli to nie pomyłka, że jest tu napisane "pan" - powiedziała raczej do siebie, niż do niego. Wyciągnęła zaraz rękę z kopertą w jego stronę. Zaraz po tym podsunęła mu potwierdzenie odbioru przesyłki i długopis. - Proszę o czytelny podpis w tej kolumnie - wskazała mu palcem. Wyglądało na to, że śpieszyła się. Najwidoczniej kurierzy mieli to chyba wpisane w zawód.
- Częsty błąd - odpowiedział kiwając głową. Znów odruchowo wyciągnął rękę, na której kwitło poparzenie i znów odruchowo ją schował. Spróbował oprzeć pojemnik między framugą a brzuchem by sięgnąć lewą ręką, ale mało brakło jak wywróciłby go.
- Eh, pani wejdzie na chwilę, zaraz coś spróbuję z tym zrobić - odezwał się odwracając ku wnętrzu mieszkania i ruszając tam jakby nie czekając czy blondynka przyjmie zaproszenie czy nie.
Kobieta uniosła brwi w zdziwieniu widząc poparzoną rękę mężczyzny, nie skomentowała jednak tego, chyba nawet zignorowała jego "rany".
- Ale ja... - mruknęła Beckett nie chcąc dać się zaprosić do środka, spojrzała za siebie na uliczkę biegnącą przy domach i stojący nieopodal samochód. Ale gdy wróciła wzrokiem na adresata ten już zniknął w czeluściach swojego domu. - Hej, proszę pana! - odparła niepocieszona. Z niechęcią wymalowaną na twarzy weszła do środka.
- Jestem, jestem - odezwał się z salonu doskonale widocznego z niewielkiego przedpokoju, gdzie walały się dziecięce buciki. To Lisa wybierała przed wyjściem jakie założyć, w efekcie powstała tam istna strefa śmierci dla kogoś kto niezbyt uważnie patrzyłby pod nogi.

Alice stał nad ławą wciąż trzymając rękę w pojemniku na lód.
- Pani wybaczy… - uśmiechnął się lekko zakłopotany ale uroczo. - Opiekunkę wysłałem z dziećmi do kina i miałem wypadek z żelazkiem. - Wskazał stojące na desce do prasowania obok pomiętej koszuli. - Niecnie zaatakowany we własnym domu przez krwiożercze urządzenie. Jakby była pani tak dobra… - zamajtał lewą ręką gdy nie musiał trzymać już pojemnika i wskazał nią na blat. - Spróbuję podpisać się tą, może Pani potwierdzenie położyć tu na blacie? I otworzyć przesyłkę przy okazji? Mi trochę ciężko. - Zrobił ruch ręka jakby gestem prosił o podanie długopisu.
Beckett odwzajemniła uśmiech, ale nie odezwała się. Zgrabnie przeszła przez "pole minowe" zastawione przez zamieszkujące ten teren dziecko i dotarła do salonu. Położyła od razu kopertę na blacie razem z resztą potrzebnych rzeczy.
- Wie pan, ja nie mogę otwierać przesyłek - odparła z zakłopotaniem na jego prośbę. - Pan mi tu podpisze i ja już sobie pójdę... - dodała podsuwając mu bliżej wspomniany papier.
Alice wziął do ręki długopis.
- Mam nadzieję, że nie będzie miała pani problemu jeżeli podpis będzie… - zafrasował się lekko. - Ja lewą ręką to… Cóż krzyżyki analfabetów to to może nie będą, ale mojego podpisu przypominać to nie ma szansy. - Zerknął ku kopercie. Wyglądał na zaciekawionego. - Oh przestańmy bawić się w takie biurokratyczne bzdury. - Uśmiechnął się ponownie. - Wchodzić też pewnie pani nie powinna, a jedynie czyni to Pani przez sytuację. Jesteśmy ludźmi, a nie bezdusznymi maszynami, prawda? - Przymierzył się do podpisu. Lewą ręką faktycznie szło mu nieskładnie. - Będę Pani dłużnikiem, byłe wyjąć to na stół przecież nie będę Pani prosił o czytanie mi tego co tam jest.
- Ok... - Beckett najwyraźniej dała za wygraną i niepewnie sięgnęła po kopertę. - Powinien pan oparzenie trzymać pod bieżącą zimną wodą - zmieniła temat. Patrzyła przy tym nieco ponaglająco na formularz potwierdzenia odbioru.
Na twarzy Alica przemknął cień ulgi.
- Bieżąca woda, błogosławieństwo. - Pokiwał głową. - Tylko nie mógłbym zabrać zlewu do drzwi by Pani otworzyć. - Mrugnął wesoło, choć z lekkim grymasem braku komfortu sprawianego przez oparzenie. Pochylił się i zaczął kombinować nad składaniem podpisu lewą ręką trzymając ją lekko pod kątem jakby dzieciak co uczy się pisać. Przygryzał przy tym śmiesznie język. W skupieniu zasłonił kartę przedramieniem jakie oparł o blat by wymusić statyzm dłoni nie przyzwyczajonej do posługiwania się długopisem.
- Wystarczy wyjąć z koperty i położyć tu na stoliku, o nic więcej nie proszę.
Isobel westchnęła cicho i uległa jego namowom. Patrząc na niego tylko kątem oka zaczęła paznokciami rozrywać kopertę.


współtworzone częściowo z Mag
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 01-06-2016 o 09:04.
Leoncoeur jest offline