Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-05-2007, 02:42   #11
malahaj
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
- Mówie ci Werdz, aleś ty głupi hehehehehe! Już trzech wlazło, a ty nic! Z ciebie to jest dupa, a nie Kró... -
- Zamilcz bucu, bo choć szacunek mam na dla naszego czcigodnego gospodarza, to rozwalę ci ten kufel na głowie! Sam żeś głupi! I śmierdziel do tego! -
Klienci „Żelaznego Łba” nie zwracali najmniejszej uwagi na kłótnie dwóch zapijaczonych i ochrypłych głosów. Było ku temu kilka powodów. Raz, że były tak bełkotliwe i nieskładne, że dla każdego, no może poza samymi dyskutantami były trudne do zrozumienia. Dwa, że należały do Werdza, nazywanego (głównie przez siebie) „Królem” i Grega, zwanego Śmierdzielem (przez wszystkich, poza nim samym). Żaden szanujący się obywatel miasta, a większość z gości za takich się uważała, nie chciał mieć nic wspólnego z dwoma żebrakami, metami i znawcami lokalnych rynsztoków. Głównie, dlatego, że taka wątpliwa przyjemność, z reguły kończył się uszczupleniem własnych zasobów finansowych. Nie to żeby ci dwaj poczciwcy kogoś w życiu okradli. Na sam dźwięk słowa napad, odruchowo zaczynają uciekać. W gruncie rzeczy trudno było w całym mieście znaleźć dwóch bardziej tchórzliwych, leniwych, niezdarnych, obdartych, śmierdzących i żałosnych ludzi, niż ta dwójka. Tymniemniej nie bez kozery jeden był Królem...
- Co miałem według ciebie zrobić cymbale!? -
...i jak to Król bywał drażliwy na swoim punkcie.
- Ten pierwszy, w tej puszcze to jakby mi w łeb dał tym kijem, to bym musiał swe uzębienie na nowo wyliczyć, zamiast miedziaków. A ta dziewucha, co po nim weszła? Ten jej sierściuch wygląda na nie mniej wygłodzonego niż ja. Jak myślisz, kto szybciej stałby się czyim posiłkiem? No i ten elf, co prawe drzwi nie urwał. One może z zawiasów nie wyleciały, widać krasnaludzka robota, ale ja przez krasnaluda robiony nie jestem. -
- No z pewnością. Żadne krasnalud nie pluje sobie w brodę, przy co drugim słowie hehehehe! Tyś raczej z ogrem jakimś spokrewniony Wasza Wysokość hahahaha! -
- Milcz, ty bucu jeden! Ty... ty... konowale! Ty... ty... trollski pomio... -
Werdz przerwał nagle swój wywód, na temat pochodzenia i rodziny Grega, na widok wchodzącego właśnie do karczmy przybysza. W jeden chwili ocenił nieznajomego okiem starego wyjadacza (głównie ze śmietników, ale zawsze) i fachowca w swym rzemiośle.

Nowoprzybyły był nieco niższy od elfa, który wszedł przed nim. Znoszony, podróżny płaszcz zakrywał praktycznie całą jego sylwetkę. Jedyne, co można był dostrzec, to wysokie buty, charakterystyczne, dla tych, co nie jedną drogę i bezdroża już w nich przebyli. Mrok głęboko nasuniętego na głowę kaptura zasłaniał całkowicie twarz nieznajomego. Postawę miał wyprostowana, niemal na baczność, krok pewny i sprężysty a choć oczu jego dostrzec nie było można, to od razu coś mówiło, że wzrok ma z gatunku tych, co nic przed nim nie ucieknie. W przeciwieństwie do niedawno wchodzących, i to był główny powód tego, że Werdz wiązał z nim duże nadzieje, nie miał przy sobie żadnej widocznej na pierwszy rzut oka broni. Jedynie przez plecy miał przerzucony duży, długi i wyjątków starannie i szczelnie owinięty grubą skórą pakunek. Z jego kształtu nie trudno było się domyślić (dlatego nawet „Król” sobie z tym poradził), że był w nim łuk słusznych rozmiarów, jednak był na tyle duży, że trudno było się domyślić, co mógł jeszcze zawierać. W sumie to Werdz nie miał też zamiaru tracić czasu na takie domysły. Raz, ze myślenie nigdy nie szło mu zbyt dobrze, dwa, że interesowała go głównie zawartości sakiewki nowoprzybyłego. W przeciwieństwie do bagażu, zawartość sakiewki „Król” umiał niemal bezbłędnie ocenić li tylko po wyglądzie. Ba! Jakby mu nią zabrzęczeć przy uchu, to potrafił nawet określić rodzaj i nominały monet, które były w środku!

Tymczasem przyszły klient Werdza, bo tak lubił nazywać tych, których naciąga, podszedł niespiesznie do kontuaru i zamienił kilkanaście słów z karczmarzem. „Król” wiedział, że zaraz będzie ten właściwy monet. To był jego czas. ~~ Czas wziąć się do roboty ~~ pomyślał wstając od stołu, bo tak lubił nazywać, to, czym się zajmował. Mężczyzna właśnie skończył rozmowę z krasnoludem i z kuflem cienkusza w dłoni skierował się do jedynego stolika, przy którym były jeszcze wolne miejsca. I w tym właśnie momencie „Król” postanowił rozpocząć swoje przedstawienie. Nie wiedział, kim był nieznajomy, więc postanowił na początek zaserwować mu skrócony program obowiązkowy.
- Łaskawco! -
Rozpoczął podchodząc znienacka i obejmując mężczyznę pod ramionami. Cuchnąca i lepka twarz przytulił przy tym do piersi nieznajomego, śliniąc się siarczyście. Nie zraził się pierwszym małym niepowodzeniem, w postaci piwa, którego nie udało mu się wylać na płaszcz nieznajomego. To zawsze robiło odpowiedni wstęp do rozmowy. Niestety mężczyzna zręcznie manewrował kuflem, nie roniąc z niego ani kropelki. Nie zrażony tym jednak Werdz, kontynuował swoją kwestie. W końcu piwo może wylać i później...
- Z nieba mi spadliście dobrodzieju! Nie wiem, co bym zrobił gdyby nie Ty! Bogowie musieli chyba mi cię zesłać w odpowiedzi na moje modlitwy! -
„Król” zdziwił się lekko nie czując znajomego odepchnięcia i przekleństw. Zwykle potężna plama na ubraniu, która jeszcze starannie rozmazały z każdym słowem wystarczała do takiej reakcji. Ten tu jednak klient zdawał się nic sobie z niej nie robić, gdyż nie drgnął nawet. Cóż, skoro to nie działa, to szkoda marnować ślinę. W końcu przyda się przy następnym kliencie. „Król” postanowił zmienić nieco taktykę i oderwał lepką mordę do płaszcza nieznajomego i spojrzeć mu w oczy, aby ten mógł mu się lepiej przyjrzeć. To powinno załatwić sprawę...
- Dobroczyńco ty mój!-
Werdz podniósł głowę, aby spojrzeć w spowitą kapturem twarz swego klienta, chcą ocenić, jakie skutki wywiera na nim jego popisowy numer i...
- O kurwa... -

*****

Aydenn

Elf tylko odprowadził wzrokiem potykającego się obdartusa, gdy z trudem wracał na swoje miejsce. Z nutką rozbawienia zauważył, że jak ten się mu przyjrzał od razu przestał się ślinić i bełkotać. ~~ To cud! Chyba zostanę uzdrowicielem... ~~ Aydenn uśmiechną się do swoich myśli i ruszył do upatrzonego stolika. Gdy wszedł do karczmy, przez chwile zawahał się czy nie zdjąć z głowy kaptura. W sumie właściciel już go chyba znał. Akurat w jego przypadku z reguły wystarczało jedno spojrzenie, aby zapamiętać go do końca życia. To, że czasami i dla niektórych nie było to przesadnie długo, nie miało tu nic do rzeczy. Zabawny garbus, który musiał być w ciężkim szoku, bo zapinał się zgarbić, gdy wracał do swego towarzysza, utwierdził go przekonaniu, ze dobrze zrobił. Po co robić przedstawienie? Był czas, gdy jego wygląd pomagał mu w jego, z braku lepszego słowa, pracy. Teraz było raczej odwrotnie. Tak na dobra sprawę nie był pewny, czy tamci nie wiedzą jak wygląda. Lepiej niepotrzebnie nie ryzykować...

Aydenn podszedł do stołu, postawił kufel na blacie i zajął miejsce przy ścianie opieraj się o nią plecami. Skiną głową pozostały siedzącym przy stole, nie odezwał się jednak ani słowem. Oparł o blat długi, szczelnie owinięty pakunek i niespiesznie począ go rozwiązywać. Po chwil spod częściowo rozwiązanej skóry dało się zobaczyć długi łuk refleksyjny, misternej roboty. Światło ustawionej na stole świecy odbiło się też w rękojeściach dwóch krótkich mieczy. Nic więcej nie udało się jednak zauważyć, gdyż Aydenn tylko szybko sprawdził czy broni nie zaszkodziło, to coś, co leje się z nieba. Ta jednak był dobrze zabezpieczona, więc z powrotem zasupłał pakunek i począł uważniej przyglądać się pozostałym siedzącym przy stole. Mimo, że oni nie mogli zobaczyć jego własnej, to elf przyjrzał się twarzy każdego z nich. Na dłużej jego spojrzenie przykuła jedynie dziewczyna. Odruchowo zaczął ją porównywać do... ~~ Przestań głupi elfie! Jeszcze ci mało? ~~ Skarcił się szybko w myślach, chociaż wiedział, że to pozostanie mu jeszcze na długi czas. Cóż, chyba jednak był głupim elfem. Z kobiety przeniósł spojrzenie na pałaszująca właśnie kawał mięsa wilczyce. Wolał nie dociekać skąd zdobyła mięso w oblężonym mieście...
- Piękne zwierze. -
Odezwał się po dłuższej chwili, spędzonej na przypatrywaniu się wilczycy. Ta chyba wyczuła na sobie czyjś wzrok gdyż łypała teraz na niego sponad swojego posiłku. Głos miał miękki, łagodny i spokojny. Przywodził na myśl starego, dobrotliwego mędrca z łagodnym uśmiechem mówiącego do dzieci, chociaż do starca bez wątpienia nie należał. Gdy przemówił nie trzeba było mu się przyglądać, żeby rozpoznać, że jest elfem. Akurat w jego przypadku to dobrze, że nie było trzeba...
- Coraz rzadziej już można takie spotkać. A już to miejsce jest ostatnim, w jaki bym się go spodziewał. -
 
malahaj jest offline