Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-06-2016, 12:23   #7
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Cytat:
Napisał Jimmy, roGER, Alexis, MaZi, Angela i Sam
Dziś otwarcie "Pełni"! O 21 tam, gdzie zawsze.

Jimmy
To rozumiem, ziomeczku!

MaZo
Będę.

Alexis
No to mamy randkę, hi hi.

Tylko tym razem się nie rozbieraj.

roGER
Hahahahaha! Bro, rządzisz!

Wszystko zaczęło się od facebookowej wiadomości wysłanej do znajomych. Jak na porządną ironię przystało, jej inicjatorem był nie kto inny jak Barry Williams.

Co oznaczało otwarcie nowego lokalu? To, że musiał się wypromować, pokazać z jak najlepszej strony. Czyli darmowy lub prawie darmowy wstęp, znany DJ, alkohol za połowę ceny i... może nie tylko alkohol...




- Siedem dużych piw! - krzyknął Barry do zielonowłosej barmanki z czapką z logiem Chicago Bulls skierowanym do tyłu.
Białą bluzkę związaną miała tuż pod biustem.

- Siedem funtów! - nieco zbyt wysoki głos przebił się przez muzykę, kiedy ostatni kufel ze złocistym trunkiem wylądował na ladzie.

- Skąd pomysł na kolor? - zapytał spoglądając na włosy kobiety, a ta spojrzała na niego ukradkiem, jakby dotknął jakiejś tajemnicy. Nie odpowiedziała, zaś Barry wiedział już, że uderzył w niewłaściwą strunę i nic z tego nie będzie. Położył banknot na ladzie, a na serwetce zapisał własny numer.

- Reszta za miłe towarzystwo - powiedział z szerokim uśmiechem i odszedł. Nie spodziewał się, by się odezwała, ale... co szkodzi spróbować?
Machnął ręką do swojego towarzystwa zajmującego jeden ze stolików. Z pomocą w noszeniu przyszedł, oczywiście, Jimmy O'Connor rudy rugbysta z młodzików Salisbury RFC i najlepszy kumpel Barry'ego.
Jak wiadomo, każdy sportowiec musi być idiotą. Ha! Nie prawda. Jimmy, prócz beztroskiego stylu bycia oraz medali miał również na koncie dyplomy z olimpiad fizycznych. Ta góra mięcha miała łeb nie od parady.

- Zarwałeś?

- Stary, nie pytaj o jej włosy. Drażliwa na tym punkcie. Bierzcie i pijcie to wszyscy, lecz ostrożnie bowiem następnym razem idzie kto inny - zakończył już przy wszystkich.

- Alexis, po którym piwie teraz zaczniesz się rozbierać? - zapytał złośliwie brodacz o diabelskim spojrzeniu i swetrze w biało-zielone paski. Ronald Gerber zawsze taki był, a teraz dopiero się rozkręcał. Trzydziestodziewięcioletni wieczny student z duszą rozkapryszonego, cynicznego, zgrzybiałego ze starości bachora.
Barry zadał mu kiedyś bardzo poważne pytanie: dlaczego nie kończy studiów, tylko ciągle za nie płaci? Przecież to marnotrawstwo ciężko zarobionych w warsztacie samochodowym pieniędzy. Odparł jednym zdaniem, spokojnym rzeczowym tonem, zaciągając się blantem: "Bo dziwki wyszłyby drożej."

Nieszczególnie atrakcyjna dziewczyna, do której się zwracał, spiorunowała go spojrzeniem. Alexandra Jenkins zawsze lub prawie zawsze, gdy alkohol uderzał jej do głowy, czuła w sobie wewnętrzną striptizerkę. Stawała się wtedy seksbombą, na którą każdy chciał patrzeć. W jej mniemaniu. Barry miał nieprzyjemność widzieć jej kościstą sylwetkę w całej okazałości. Od dawna podejrzewał ją o anoreksję, bulimię albo skretynienie mózgu ze wskazaniem na to ostatnie. Chciała być modelką. Nawet koń by się uśmiał, choć prawdę mówiąc Alexis miała coś z konia. Chyba szczęki i kopyta.

- Wal się, Roger...

- Ja nie robię tego przy wszystkich - odciął się mechanik.

- Jimmy! Jak mecz? Nie udało mi się zjawić... - zmieniła temat Marry Zimmerman nim koń zdążył zarżeć. Urocza blondyneczka o żydowskich korzeniach nie trawiła konfliktów. Była najbardziej bezproblemową osobą, jaką znał Williams. I zawsze patrzyła na wszystko pod kątem rozwiązania problemu. Kto by się spodziewał, że tak uległa na co dzień dziewczyna ma tak bardzo dominującą naturę w łóżku?

- Przerżnęliśmy, ziomala. Nie było na co patrzeć - machnął lekceważąco ręką nie wyglądając przy tym na zmartwionego.

- MaZi żałuje, że cię w tych gatkach - odezwał się Barry. Jasnym było, że Marry robiła maślane oczy do Jimmy'ego, zaś epizody, nierzadkie, z Williamsem były... cóż... tylko epizodami.

- Nie pierdol, chodź potańczyć - warknęła Angela Scott. Uwielbiał zanurzać twarz w jej bujnych, kruczych lokach. Śniada cera, ciemne oczy... Ta dziewczyna musiała mieć w sobie cygańską krew. Nie mówiąc już o jej wybuchowości. Dynamit i tancerka dancehall. Dlatego tak często miała luźne bluzy z kapturem. Szkoda.

W zasadzie to poza kucem zaliczył każdą z ich paczki. Włącznie z Samanthą Reed, dziewczyną kieszonkową. Nieco ciemniejsza niż Marry blondynka miała coś w sobie z surykatki. Jednak w jej przypadku było to urocze podobieństwo. No i te jej dłonie... Takiego masażu jeszcze nigdy w życiu nie doświadczył. Tak dużo potrafiły tak małe rączki! Nie można było odmówić Sam delikatności. Inteligencji także. Mało mówiła, ale wiele widziała. Matka Barry'ego zawsze mówiła, że byłaby doskonałą śledczą.

- Żebym się przy tobie zbłaźnił? Dobra - złapał Angelę za rękę i pociągnął na parkiet.





- Białą tequilę - poprosił zielonowłosą barmankę. Zbliżała się północ. Postanowił, że zdecydowanie częściej będą przychodzili do "Pełni". Lokal miał kopa!

- Dwa funty! - rzuciła cenę, lecz Barry nie zdążył zapłacić. Do baru, tuż obok niego, bezceremonialnie dosiadła się dziewczyna z tatuażami pokrywającymi całą lewą rękę i część prawej.


Pod rozpuszczonymi, rudymi włosami perlił się pot. Koszulka z wizerunkiem nagiej kobiety lepiła się do ciała, a krótkie spodenki przypominały bardziej nieco dłuższe majtki.

- Krwawą Marry!

Tym razem barmanka nie powiedziała ani słowa. Spojrzała tylko z ukosa na klientkę.
Nowa była całkiem niczego sobie pomimo niewielkiego biustu... a może zwłaszcza ze względu na ów? Jedyne, co Barry'emu przeszkadzało to okrągły kolczyk między dziurkami nosa.

- Morrine - przedstawiła się, gdy tylko odwrócił głowę.

- Barry - uśmiechnął się promiennie przyjmując wyciągniętą w jego kierunku dłoń z długimi, czerwonymi paznokciami. Miała zadziwiająco mocny uścisk. Bardzo męski.

- Palisz? - zapytała.

- No ba! Różne rzeczy się już paliło. Raczej nie pytasz bez powodu.

- Może... - odparła tajemniczo przygryzając lekko koniuszek języka.

- Chodź zatańczyć - parła dalej. Williams był lekko zaskoczony tym, że to on był podrywany, nie odwrotnie. Nie, żeby wątpił we własną urodę, ale zwykle się to nie zdarzało.

Wstał i pociągnął Morrine na środek tak gwałtownie, że aż krzyknęła zaskoczona, ale muzyka grała. Oboje szybko złapali rytm, zaś początkowy taniec dla zabawy zaczął powoli przeradzać się w występ prywatny. Jej ciało wyginało się i prężyło, dłonie przywierały do jego torsu. Jej skóra pachniała żywicą.
Było jasne do czego zmierzała, zaś on dawał się prowadzić w wyznaczonym przez nią kierunku.

Usta złączyły się na chwilę. Poczuł we własnej dłoni jej palce i już przeciskali się przez tłum, przechodzili pustym korytarzem służbowym. Nikt ich nie zatrzymał. Drzwi z napisem "Nie wchodzić" nie stanowiły przeszkody. Skrzynki wypełnione brzęczącymi butelkami z rozmaitymi alkoholami posłużyły za najwygodniejszą z kanap.

- Poczekaj... - westchnęła odrywając się od jego ust, po czym z kieszeni wyciągnęła woreczek strunowy z proszkiem.

- Po tym czeka nas mocna jazda.

- Co to? - zapytał z ciekawością.

- Specjalność "Pełni". Dziś zakupiona. To co? Gotowy na trip życia?

Zastanowił się przez chwilę. Przyjmowanie narkotyków od kobiety, z którą się nawet nie przespał było wyjątkowo lekkomyślne. Szczególnie tych, których nazwy i pochodzenia się nie znało. Skrajnie nieodpowiedzialne, by nie powiedzieć głupie.

- Zawsze - odparł z szelmowskim uśmiechem.






Z wolna otworzył oczy i przez chwilę zastanawiał się co ocean robi na górze. Po chwili zrozumiał, że nie ma w tym nic dziwnego. Po prostu znudziło mu się leżeć na dole.

Musiał zawadzić jeszcze o cukiernię, bo jakiś zwariowany pracownik fabryki wpuścił na niego ptasie mleczko. Idiota. Mógł to zjeść. No cóż... głupich nie sieją, sami się rodzą.

Tylko ten cholerny motocykl mógł wyłączyć światło, bo daje prosto w oczy. Halogena sobie skurwiel zamontował i na długich jedzie. W zasadzie czy można było jechać na długich pod wodą w ptasim mleczku? Czy cholerne prawo tego nie zakazywało? W końcu można było się rozbić o piankę. Będzie musiał zapytać matkę. Powinna wiedzieć.

O nie! Ktoś rozsypuje kreskę na oceanie! Przecież to zaraz się rozmyje! Szkoda towaru!

Podźwignął się na łokcie. Świat zawirował, więc opadł ponownie. Ktoś coś mówił.

- Przestańcie kręcić tym światem... bo się porzygam... - burknął pod nosem.

Zamrugał szybko. To bez sensu... Uniósł się jeszcze raz i zobaczył kamienny krąg. Na rękach dostrzegł coś, co do złudzenia przypominało krew i pewnie nią, w pewnym stopniu, było. Jego krew. Porozdzierane ubrania oraz liczne, niegroźne rany. W końcu był synem lekarza, potrafił to rozpoznać.

- O kurwa...

Miranda... Madison... M... Morrigan... Martha... M... cośtam miała rację, takiego odjazdu to jeszcze nigdy nie miał. Szkoda tylko, że niczego nie pamiętał. Oddałby wszystko za pamięć tej nocy. No... może pewnych rzeczy by nie oddał.

Ostatnie, co zapisało się w jego mózgu to "tarzanie się" po podłodze składu z Morrigan. Nie... Morri... ne! Morrine!
Potrząsnął głową zmuszając świadomość do zagoszczenia na stałe w umyśle. Stonehange.

W jednej chwili zrobiło mu się gorąco. Jeśli znajdą go tutaj w takim stanie, to matka mu łeb urwie. Natychmiast podźwignął się na nogi wspierając o kamień.

- Barry - przedstawił się wyciągając z kieszeni srebrną tabakierkę.


Dopiero po chwili doszło do niego, że nie ma niczego prócz niej. Ojciec go zabije i rozpuści zwłoki. Nie miał co do tego żadnych, ale to absolutnie żadnych wątpliwości. Dostał tego iPhone'a przedwczoraj. Może powinien sam się zabić? Będzie mniej boleśnie.
Im dalej brnął w to, czego nie ma, tym bardziej pogrążony się czuł. Portfel z kartą debetową. Dobrze, że miała limit 100 funtów tygodniowo. Pal licho te piętnaście funtów w gotówce. Karta autobusowa. Dowód osobisty. Legitymacja studencka.

Rozsypał czerwony proszek na dłoni, po czym wciągnął w jedną i drugą dziurkę. Kichnął dwukrotnie.

- Ja chcę jeszcze raz!

Wyglądał na jedynego rozentuzjazmowanego w tym towarzystwie.

- Hej! Też idę! - zawołał biegnąc nieporadnie.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 11-06-2016 o 12:37.
Alaron Elessedil jest offline