Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-06-2016, 23:07   #1
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
[Wod-esque] Freedom's Chains [18+]

Freedom’s Chains


Hypocrisy can afford to be magnificent in its promises, for never intending to go beyond promise, it costs nothing.
― Edmund Burke


26. 05. 2013 – 21:32 – Downtown – Dom, słodki dom
Złota kula skryła się na za wzniesieniami, niechętnie ustępując miejsca nadchodzącej nocy. Ostała się po niej jedynie delikatna poświata koloru pomarańczy, która nijak nie pasowała do pstrokatych szeregów domków mieszkalnych wypełniających przedmieścia. Sprawiała, że wyglądały jeszcze bardziej sztucznie niż zazwyczaj. Dobrze więc, że poblask minął szybko, nie drażniąc oczu i uczuć estetycznych budzącej się ze snu kobiety. Eve z satysfakcją odnotowała brak zmian w jej idealnym schronieniu. Cisza, spokój, delikatny szum wiatru. Status quo trwało. Wszystko i wszyscy byli na swoim miejscu. Ale czy aby na pewno? Ukłuta niepewnością jak rozżarzoną igłą, postanowiła to sprawdzić. Drugie, bardziej człowiecze „ja”, spało wygodnie na łóżku. Dłońmi tuliło żołądek, w którym znajdował się płód. Tak, wszystko i wszy… Phillip. Brakowało Philipa. Spojrzenie na zegarek. Wpół do dziesiątej. Został dłużej w pracy? Jeśli faktycznie, to powinien dać znać. Zawsze ją (je?) przecież informował. Kobieta w bieli zaryzykowała podejście do automatycznej sekretarki i odsłuchanie wiadomości, ale maszyna zawierała tylko farmazony od telemarketerów i jakiejś pseudoreligijnej sekty. W tym momencie do jej uszu dobiegło znajome, mechaniczne „klik-klak” drzwi frontowych. Odgłos zamka rozwiał piętrzące się obawy, a ona poczuła ulgę. To musiał być Phil. Faktycznie, był. Ale niestety nie sam.
- Kochanie, nie uwierzysz! Wychodząc z pracy wpadłem na Twoje koleżanki ze szkoły! Powiedziały mi, że strasznie chciałyby się z Tobą zobaczyć i powspominać stare dzieje, więc…- był taki zadowolony wygłaszając swoją małą przemowę. Jak pies, który przynosi panu gazetę. Tylko, że tym razem miał w pysku odpaloną laskę dynamitu. Przed Ewą stały dwie postacie z przeszłości.
- Hej, Judie! Kopę lat, tęskniłaś?! – pierwsza odezwała się Czerwona, wykrzykując swoje powitanie na pół dzielnicy. Uśmiech szaleńca tańczył jej na wargach, a w oczach drzemały płomienie.
- Przyniosłyśmy też małe co-nieco. W końcu nie wypada przychodzić w gości z pustymi rękami, prawda? – wychrypiała sarkastycznie Czarna i uniosła butelkę. Wampirzyca wyglądała tragicznie, jej skóra trupioblada, a twarz pokryta bliznami. Jedno oko nadal łypało czerwienią, drugie przesłaniało bielmo. Samą swoją zakazaną gębą mogła ściągnąć niechcianą uwagę na zakątek Eve.
- To jak, żabko? Wejdziemy do środka, czy… napijemy się na ganku? – tutaj ogniki w ślepiach Czerwonej rozbłysły jaśniej, rozpalane wrodzoną złośliwością. „Judie” musiała szybko znaleźć rozwiązanie. Takie, które mogło uchronić pozostałych domowników przed bolesną śmiercią.


26.05.2013 – 21:40 – Hollywood Hills – Rezydencja Crowfordów
Jaką szpilę wbić im następnie? W które miejsce i jak głęboko? Te pytania, postrzegane już chyba jako stricte hobbistyczne, krzątały się gdzieś na tyłach umysłu panny C. Przód zaprzątało coś zgoła innego. Uczucie, którego nie kosztowała już od dawna. Lęk. Och, żeby był on jakiś bardzo wyszukany, zabarwiony filozoficznie! Jednak nie, nic z tych rzeczy. Becca miała do czynienia z odmianą zwyczajną, samozachowawczą, nie dającą jej spokoju od przeszło czterech nocy. Od czasu, kiedy wpieprzyła się na jedną z największych min swojego (nie)życia. Kobieta zadziałała pochopnie, ugryzła więcej niż mogła przełknąć. Mimo, że lokalna kasta rządząca nie dostarczyła jej (jeszcze) oficjalnego pisma o ekskomunikacji, dziedziczka Crowfordów niemal słyszała tryby maszyny pomsty. Pracowały wolno, ale nieustępliwie; zgrzytały w oddali, na pozbawionym promieni słońca horyzoncie i Rebecca byłaby w stanie przysiąc, że wystukiwały czyjeś imię. Wiedziała oczywiście czyje - June Wallace. Tak właśnie nazywała się uśmiercona zabawka Księżnej. Osoba na tyle nieistotna by zostać sprowadzoną do czyjejś własności nawet po tym jak stała się częścią nadnaturalnego świata. Tyle, że tu właśnie zasadzał się problem – ktoś ukręcił łebek kanarkowi trzymanemu w złotej klatce, a takiej zniewagi łatwo się nie wybacza. Szlag jasny. Dostaną ją, to pewne jak amen w pacierzu. Tylko jak? Będzie to coś subtelnego czy widowiskowego? Ładunek w aucie podczas powrotu do domu? Upozorowany atak Sabatu? Assamicka pieczęć pozostawiona pośród jej zwęglonych kości? Paranoiczne scenariusze piętrzyły się w jej głowie, zmieniając się i wirując bez końca. Szczęśliwie, gdy była już bliska zupełnego odejścia od zmysłów, dał o sobie znać dzwonek interkomu. Wyrwana z objęć obłędu kobieta podeszła do ekranu i nacisnęła przycisk odpowiedzialny za obraz. To, co zobaczyła, nie pasowało do żadnej z dotychczasowych teorii. Przed bramą wjazdową, na podstarzałym motorze crossowym, siedziała dziewczyna. Była młoda, zbyt młoda by uchodzić za pełnoletnią. Pod ręką ściskała czarny hełm, a jej spięte w warkocz włosy sięgały do połowy pasa. Określenie jej urody jako skromnej było chyba najbardziej trafne. Z roztrzęsieniem niewiele ustępującym temu właścicielki domostwa, nacisnęła dzwonek po raz drugi. Co jak co, ale determinacji nie można było jej odmówić.
- Um? Halo? Pani Crowford? Mam dla pani przesyłkę. Erm. Znaczy… zaproszenie – z tak naiwnym i chwiejnym tonem głosu, kłamstwo raczej nie leżało w zasięgu możliwości młódki. Tylko skąd to młode diable znało domowy adres panny C.? Żaden rozsądny wampir nie afiszował się swoim lokum, a ona bynajmniej nie stanowiła w tej kwestii wyjątku. Co więcej, dziewczyna na motorze nie przypominała też żadnego z okolicznych ghuli, którym tego typu robota mogłaby zostać powierzona. Z sekundy na sekundę, scena ta tworzyła co raz większą ilość niewiadomych.


26. 05. 2013 – 22:07 – Brentwood – Negative Nights
John wpatrywał się beznamiętnie w ścienną biel. Elizjum w Brentwood miało do zaoferowania znacznie ciekawsze sposoby spędzania czasu, ale on nie przyszedł tu szukać rozrywki ani kultywować plotek, wobec czego pozostawał głuchy na szmery rozmów i losowe chichoty bywalców. Zjawił się w klubie aby załatwić sprawy służbowe – bo jak inaczej określić wezwanie od Księżnej, które zostało zaadresowane osobiście do niego? Sięgnął do kieszeni kurtki i raz jeszcze przyjrzał się różowemu skrawkowi papieru. Data, godzina, miejsce. Żadnych esów-floresów, próśb czy gróźb. Cammeria nie musiała uciekać się do tego typu wybiegów. Trzymała okoliczny Primogen za gęby, przetrwała dwa oblężenia Sabatu, a ostatnia osoba, która ośmieliła się podnieść na nią rękę spędziła przeszło miesiąc skamląc o dobrowolne wyjście na światło dnia. Szerzyły się także pogłoski, że przedstawicielka kasty rządzącej ma znajomości wśród innych istot nadnaturalnych, ale osadzenie takich stwierdzeń w rzeczywistości było dość wątpliwe. Skrzypnięcie bocznych drzwi wyrwało mężczyznę z zamyślenia. Próg przekroczył Charles. Charles, zwany również Bydlakiem, choć nigdy podczas rozmowy twarzą w twarz, reprezentował lokalnych Nosferatu. Jego masywny łeb, zielonkawa skora i dwa gigantyczne kły nie pozostawiały w tej kwestii żadnych wątpliwości. Ohydny mężczyzna został mianowany na szeryfa kiedy jego poprzednik wyciągnął kopyta niespełna rok temu, chociaż wielu widziało w nim po prostu pieska łańcuchowego Księżnej... i było w tym sporo prawdy. Egzystencja Bydlaka ograniczała się do bycia pociskiem arteryjnym; Cammeria wskazywała miejsce, a on zostawiał tam zgliszcza.
- Właź, Kziężna czeka – żadnego „przepraszam”, „dziękuję”, ani „pocałuj mnie w dupę”. Charles był prostym człowiekiem i preferował proste rozwiązania. John rozegrał sprawę ugodowo i wszedł do środka. Koordynatorka LA faktycznie czekała, usadowiona za mahoniowym biurkiem. Kiedy stanął przed nią nowoprzybyły, odłożyła jeden z zaśmiecających miejsce pracy folderów i uniosła swoje niebieskie oczy. Przez prawie ćwierć minuty wpatrywała się w gościa z narastającym wyczekiwaniem, tak jakby liczyła, że ten zdradzi jej sens wszechświata. W końcu przerwała ciszę.
- Powiadomiono mnie, że Sabat ponownie pojawił się w mieście. Jeden z naszych obywateli prawdopodobnie został porwany, dlatego potrzebuję kogoś, kto sprawdzi autentyczność tych informacji. Zanim wyjdziesz, Charles odpowie na wszystkie twoje pytania… tylko proszę, postaraj się niczego więcej nie spalić – to powiedziawszy, skinęła na Bydlaka, który wręczył Johnowi kartkę z adresem. Para mlecznych patrzałek osadzonych w seledynowym łbie zdradzała gotowość by rozwiać wszelkie wątpliwości. Cammeria natomiast, wróciła do swoich notatek, traktując dwójkę pozostałych wampirów jak powietrze – co było podwójnie uwłaczające, bo przecież nie musiała oddychać. Ale obrażanie się leżało teraz nisko na liście priorytetów Mavericka. Bardziej skupiał się on na rozszyfrowaniu, czy powierzona mu właśnie misja była formą kary… czy może egzekucji.


26. 05. 2013 – 22:40 – Downtown – Skid Row
Według opinii dbających o wizerunek miasta developerów, Los Angeles nie posiadało slumsów. Owszem, w metropolii były rejony biedoty i konfliktów na tle etnicznym, ale ludzie w tanich garniturach woleli określać je mianem dzielnic „kłopotliwych”; tak dobrany termin nie wywoływał konotacji z krajami trzeciego świata i sprytnie bagatelizował obawy społecznych aktywistów. Pete kierował się do domu właśnie przez jeden z takich nieistniejących slumsów. Towarzyszył mu zapach świeżego moczu oraz taniej gorzały. Pokarani przez życie menele o buraczanych twarzach przewijali się przed nim raz po raz, lawirując między zaułkami i bocznymi alejkami. Wracali do kartonowych pudeł po sprzętach AGD, gdzie mieli zamiar przeczekać kolejną noc. Wraki, cienie, żywe trupy– tak nazywano mieszkańców Skid Row. Większość sklepów i zakładów zbankrutowała, a potencjalni inwestorzy reagowali na nazwę obszaru wykonując znak krzyża. Nawet dziewczyny handlujące swoimi ciałami wiedziały, że nie ma tu czego szukać. Potrzeba było zaledwie kilku morderstw i zaginięć by utwierdzić je w tym przekonaniu. Zabawne jak niewiele dzieliło…

Trzask pękającego szkła zakłócił jego myśli. Odwracając głowę w kierunku dźwięku, Greaves zdążył zobaczyć ludzką sylwetkę wypadającą przez okno pobliskiego budynku. Postać runęła w dół z czwartego piętra. Machała przy tym opętańczo rękoma, ale jej próby pochwycenia rynny spełzły na niczym. Krótka podróż zakończyła się spotkaniem z alejowym betonem. Łupnięcie o chodnik brzmiało pusto i lepko. Choć zdarzenie w bocznej uliczce miało przynajmniej trzech świadków, nikt się nie zatrzymał. Nikt nie wyciągnął telefonu, ani nie podbiegł sprawdzić, co się stało. Tutejsi ludzie byli kompletnie ślepi i głusi na cierpienie innych. Ich własne już dawno wypaliło w nich ostatnie skrawki empatii. Teraz liczyło się tylko dobre samopoczucie. Zapicie i zaćpanie bólu.

Ktoś wyjrzał z okna na poddaszu kamienicy. Światło bijące zza pleców nieznanego typa dobrze nakreślało jego postur. Biały podkoszulek wisiał na jego wysokim i szczupłym ciele jak na haku. Mężczyzna oparł się o pozostałości okiennej ramy i… ziewnął, kręcąc od niechcenia głową.
 
__________________
Beware he who would deny you access to information, for in his heart he dreams himself your master.
- Commisioner Pravin Lal, Alpha Centauri

Ostatnio edytowane przez Highlander : 12-09-2016 o 16:23.
Highlander jest offline