Mathab Shazadi
Powoli otwierasz oczy. Coś jest nie tak. Ciche pikanie maszynerii medycznej przyciąga twoje spojrzenie. Wszystko cuchnie szpitalem. Co jest do...?
- Proszę zachować spokój - pielęgniarka, która właśnie weszła do pokoju, uśmiecha się przyjacielsko -
Jest pan w szpitalu. Podejrzewaliśmy wstrząśnienie mózgu, ale nic na to nie wskazuje. Wypiszemy pana po południu.
Ma taki dziwny akcent. Nietutejsza. Angielka? Możliwe... Sprawdza jeszcze kroplówkę i kartę choroby po czym wychodzi. Zegar na ścianie zaraz przed tobą wskazuje 10.00.
Nieprzyjemnie zaczęło się robić koło 15.00. Przyszedł jakiś młody doktor, co się uważał za
nie-wiadomo-kogo i za wszelką cenę chciał cię zatrzymać w szpitalu. Mówił coś o "
kilku" badaniach. Znając lekarzy, przetrzymałby cię tu do północy, a ty chciałeś tylko wrócić do domu. Ile razy byś mu nie mówił, że nic cię nie boli, on znów swoje. Jakieś pieprzenie o przezorności ...!! I czy nikt tu nie potrafi mówić normalnie?! Wszyscy mają ten angielski akcent!
Inna sprawa, że sam ledwo w swój znakomity stan zdrowia wierzyłeś. Pałką zdzielili cię po głowie aż cię zamroczyło, a na czole nie było najmniejszego śladu. Byłeś tak zaskoczony (i znudzony), że gapiłeś się z 40 minut w lustro, sprawdziłeś każdy centyment skóry i nic.
Potem okazało się, że zamienili twoje ciuchy. Dostały ci się czyjeś znoszone jeansy i zmięta koszula. Ani dokumentów, ani pieniędzy, ani (o zgrozo!) komórki. Wściekły opuściłeś budynek, żeby nikogo nie zabić. Zimne, wilgotne powietrze trochę ostudziło mordercze zamiary. W końcu podniosłeś wzrok i zamarłeś w pół-kroku.

Nie, nie, nie. Bez jaj. Przecież to Buckingam Palace! Ale to niemożliwe. Odwróciłeś głowę w lewo, a tam wesoło stała czerwona budka telefoniczna. Ulicą przemknęła specyficzna czarna taksówka. Wszystkie znaki na niebie i ziemi jasno wskazywały, że byłeś w Londynie.
Peiter Kamil Pietrowic
Dźwięk budzika natrętnie przypominał o tym, że trzeba już wstać. Ręką sięgnąłeś w kierunku źródła irytującego pipczenia i zanim pojąłeś, że coś jest nie tak, do pokoju jak burza wpadła chmara małych istotek, najwyżej 10-letnich.
-TATO TATO WSTAWAJ!! JUŻ! ZRÓB NAM ŚNAIDANIE! NO TATO!
Zanim się spostrzegłeś trójka brzdąców ściągnęła z ciebie kołdrę i twardo obstawała za swoim. Jeszcze trochę i spadniesz z łóżka. Całemu zdarzeniu towarzyszyły wrzaski dzieci.
-
No dobrze, wystarczy. - w uchylonych drzwiach pokoju stała młoda kobieta i z radosnym uśmiechem przyglądała się zajściu. -
Sonia zejdź z tatusia. Chłopcy już się ubierać! Już szybciutko! 
Kiedy dzieci wyszły, podeszła do szafy i zaczęła się przebierać.
-
Ja naprawdę Sam nie wiem, jak ty to wytrzymujesz. One ci kiedyś wejdą na głowę. - uśmiechnęła się dobrodusznie i wybrała z szafy szary kostium. -
Nie powinieneś już wstać, mój mężu?
W drodze do łazienki podeszła jeszcze do łóżka i złożyła ci pocałunek na czole.
- Pospiesz się trochę. Co prawda dzisiaj ja wiozę dzieciaki do szkoły, ale przypominam ci, że to ty robisz śniadanie.
I zniknęła w drzwiach do łazienki. Rozmiary pokoju i ustawienie łóżka od wczoraj się nie zmieniły. Natomiast całe wnętrze całkowicie. Zaczynając od łóżka, koloru ścian, mebli skończywszy na elementach ruchomych. Nie przypominasz sobie, żebyś miał żonę i dzieci. Najpierw Chińczyki teraz to. Wspaniale.