Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-06-2016, 00:29   #3
TomBurgle
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
"...October 12th, 1985..."


Jeez, dzielnica malujących własnymi flakami. Po pierwszej sekundzie dotarła do mnie ironia. Po drugiej brak rozsądnych opcji tłumaczących bezgłośny lot. Po trzeciej znikome szanse na to że jakieś wyjaśnienie pojawi się samo z siebie. Odruchowo sięgnąłem do paska. Ręka intuicyjne szukała kabury -której nie było. Przecież na pestki brakło, to po co nosić broń? Jeszcze ktoś taki poprosi o skrócenie mu cierpienia. Jak beznadziejne byłoby odmówienie z braku amunicji?
Po czwartej sekundzie, jak przystało na świadomego obywatela Miasta Aniołów, zacząłem śpiesznie oddalać się z miejsca zdarzenia żegnany beztroskim ziewnięciem. Zabawne jak szybko takie zdarzenie wymiatało inaczej tłoczne ulice tego slumsu.

Albo się angażujesz, albo masz to w dupie. Wszyscy wiemy na której opcji lepiej się wychodzi, prawda?

Dalej dziwię się samemu sobie że nie wybrałem wtedy drugiej opcji. Gdzieś w zakamarkach umysłu mignęło neonowe “Hell’s Kitchen”, jakby to wyjaśniało taką głupotę - ale z perspektywy czasu mogę powiedzieć że wcale tak nie było. Nie wyjaśniało. Coś “zagrało”, odezwało się drugie ja, prawdawne gwiazdy ustawiły się jak należy albo nitki Fatum szły tak a nie inaczej. W każdym razie, zamiast zwiać, wcisnąłem się za śmierdzący kontener, w mrok pod rozwaloną latarnią. Jeżeli z pana paćki miał być jakikolwiek pożytek dla świata - albo choćby dla mnie i mojej tymczasowej dzielnicy - potrzebowałem chwili dla siebie, choćbym miał tu siedzieć po łydki w śmieciach.

Przymusowy spadochroniarz wyglądał lepiej, niż można się było spodziewać. Mężczyzna co prawda zostawił swoim lądowaniem ślad w betonie i zabarwił go na nieco odmienny kolor, ale daleko było mu do zmiany kariery na powidło. Oczy miał otwarte, na wpół obecne. Spoglądał na stojącego w oknie osobnika jak na przejaw pozaziemskiej cywilizacji. Klatka piersiowa niefortunnego lotnika nosiła odcisk buta. Duży, czarny i ułożony po skosie. Nawet krwawe zabarwienia nie pozbyły się brudu wżartego w podkoszulek. To sugerowało, że mężczyzna zapoznał się ze strukturą okiennej szyby dzięki czyjejś pomocy.
- S..skurwysyn. Pierdolony liz...lizodup. Łeb mu przetrącę. A ty... ty zasrańcu się nie śmiej!-
Skoczek ryknął pijacką salwą na faceta obserwującego z czwartego piętra. Chociaż tamten zdawał się być uosobieniem stoicyzmu, leżący na ziemi widział to, co chciał widzieć.
- J-już... idę. Lepiej żebyś na mnie poczekał, Crickey. Słyszysz?!-
- Pół dzielnicy cię słyszy. Wlaź i przestań pieprzyć -
skwitował mężczyzna z okienka i zniknął w głębi pomieszczenia. “Upadły” nie rzucał słów na wiatr - targnął się do góry, a ja usłyszałem grzechot kości pośród chlupiącej juchy. Samodzielnie nastawiających się kości...

Sytuacja była co najmniej nieprawdopodobna - bo jakie są szanse na pyskówkę między kimś kto wyfrunął z czwartego piętra, widzem spektaklu i jego muzą która dała mu skrzydła?
W tym mieście, jak widać, niezerowe.
Noc nabierała kolorów - najwyraźniej nie można było przejść kilku ulic bez natrafienia na nadnaturala. Ale cóż, kto by tam narzekał?
Przecież to tylko kolejna okazja zginąć.
Poczekam. Przecież nigdzie mi się nie śpieszy. Posiedzę sobie tutaj aż lotnik łaskawie wejdzie na górę. Nie wstawią nowej szyby w środku nocy, więc i tak będzie wszystko słychać. Chyba że...o, jest lepsze miejsce do nasłuchiwania.

W przeciwieństwie do mnie, spadochroniarz miał głęboko w czterech literach subtelności maści wszelakiej. Zerwał się na równe nogi, jęknął z bólu kiedy jego ciało wprowadzało ostatnie poprawki i natarł na klatkowe drzwi. Te zamek zgubiły już dawno, więc nie stawiały wielkiego oporu. Echo kroków choleryka-nielota stopniowo traciło na głośnośności, aż wreszcie ucichło prawie zupełnie kiedy dotar on na czwarte piętro. Zaświadczył o tym szereg bliżej nieokreślonych przekleństw, które wydobyły się przez ziejącą dziurę po szybie.

Moment w sam raz żeby ruszyć się z miejsca. Z radością wyskakując z sterty wszelakich darów miasta ( z zużytymi prezerwatywami i kartonami po najtańszej pizzy i tak biednej dzielnicy na czele) podtruchtałem do krwawej plamy pod oknem. Miałem parę pytań - a ona mogła udzielić odpowiedzi. Zapewne chętniej niż ci u góry. I w rzeczy samej, wstając znad kałuży wiedziałem już nieco więcej. Miałem parę typów z kim mam do czynienia.
Pogaduszki u góry zaraz miały nabrać rozmachu. Gdybym wiedział wcześniej, zabrałbym coś żeby zwinąć próbkę tej krwi - albo nawet trochę na późniejsze potrzeby - a tak...z niejakim smutkiem trzeba było przejść prosto do konkretów. Czyli do schodów przeciwpożarowych naprzeciwko. Bardzo, bardzo nie chciałem żeby mnie zauważono, więc na razie odpuściłem sobie wchodzenie na samą górę. Wiecie, pewne twarze się zapamiętuje. Niekoniecznie pozytywnie. Z połowy powinno być słychać równie dobrze. Może towarzysz Crickeya też mi się przedstawi?

Crickey i jego kumpel nie tracili czasu na rozmowy. Zamiast słów słychać było warknięcia, syknięcia i krzyki bólu. Opcje były w zasadzie dwie - albo na górze miał miejsce zlot homoseksualistów o sadystycznych tendencjach, albo ktoś wcielał się właśnie w worek treningowy dla dwójki nadnaturalnych katów. Sądząc po aparycji pana C. i kolegi (nielota), prawda leżała bliżej tej drugiej teorii. Rozległ się kolejny wybuch ekspresji tego od parkietu.
- Pierdolony, spedalony francuzik! W dupę ci wsadzę te twoje kłaki... urwę ci łeb i nasram do krtani! Zobaczymy jaki będziesz chojrak, kiedy przyjdzie Kev!
Kimkolwiek był(a) Kev, wyglądało na to, że jeszcze nie wszyscy dotarli na tę imprezę.

To musiało mi wystarczyć jako wizytówka. Zawsze miałem szczęście. Zawsze.
A przynajmniej tak mi mówiła kiedy było już po wszystkim.

Po prawdzie, to nie było do końca szczęście. Upewniłem się że nie zostanę zaskoczony niczym ekstra jeszcze raz.
Wlazłem na te cholerne czwarte piętro, najciszej jak się dało - a takie schody miały tendencję straszliwie trzeszczeć . To nie tak że miałem zamiar iść na noże z dwójką kłaczków - i trzecim w drodze bawiących się w sado maso z “francuzikiem”. Po prostu...taką mam pracę.
I to mógł być ktoś znajomy. Chociaż wątpię, to cholernie głupio byłoby dowiedzieć się po fakcie, prawda?
Zapuściłem wzorowego żurawia przez strzaskane okno - tylko na chwilę, bo przecież w końcu ktoś się obróci

Na szczęście chłopcy byli zbyt zajęci krwawą zabawą w środku żeby martwić się o potencjalnych podglądaczy. Chociaż tak naprawdę bawił się tylko jeden - spadochroniarz. Crickey, jeśli to faktycznie było jego imię, wzorowo podpierał sćianę i obserwował jak na ciele więźnia podwieszonego u sufitu pojawiają się co raz to nowsze pamiątki. Więzień, domniemany francuzik, trzymał głowę spuszczoną. Strumienie zabarwionego czerwienią potu spływały po jego ciele, a czarne, sklejone pióra zasłaniały twarz. Czy “Kev” mógł (mogła?) zaoferować na wpół przytomnemu więźniowi coś gorszego niż zamienienie wszystkich żeber w bezkształtną masę? Lotnik twierdził, że tak, a to, nie wiedzieć czemu, wywoływało we mnie niepokój. Dziś pojawiło się właśnie coś co określam jako "ekstra": mogłem wskazać źródło owego przeczucia jako realny, fizyczny punkt - obiekt w świecie rzeczywistym, z każdą sekundą zmniejszający odległość między sobą a budynkiem. Jeszcze go nie widziałem, ale była to kwestia chwil. Słowem...

...bomba w drodze.
Ufałem swoim przeczuciom. Dzięki nim przetrwałem tak długo. A to co leciało w tą stronę było gównem lecącym prosto w wiatrak. Dzieckiem bawiącym się odbezpieczonym UZI. Cholernym Charliem Foxtrotem.
Nie ma opcji, czas w drogę.
Przewinąłem się jak po sznurku. Z trzaskiem poszła szyba. Wślizgnąłem się na klatkę schodową. Fuck - rozdarłem mój ostatni t-shirt - Nosz po prostu... Następne parę zdań nie nadaje się do cytowania, zresztą czy ktoś je w ogóle słyszał? Nie. Kłódka na dach nie stanowiła problemu - bo po co ktokolwiek dawałby tutaj porządne zamknięcie. Tędy się wychodzi tylko raz, kiedy chce się skoczyć. Rachel miałem na speed dialu - a jeżeli mogliśmy być z czegoś dumni, to z komunikacji. Odbierz.
Swoją drogą, w tej dzielnicy te kłódki uratowałyby tuzin ludzi tygodniowo.

Wyłożyłem się na dachu budynku, pomiędzy zardzewiałymi ściankami. Było nieźle widać, a nie tyczałem jak kaczka na odstrzał. Cel za dwa punkty, trudniejszy tylko od tarczy w otwartym polu. I miałem sensowne drogi odwrotu, zamiast zbiegania im prosto pod drzwi.
No, Kev, pokaż kim ty jesteś.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 05-07-2016 o 23:55.
TomBurgle jest offline