Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-07-2016, 22:00   #6
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
I'm suddenly finding it hard to know the difference between nightmares and consciousness.
― Lauren DeStefano, Fever

26. 05. 2013 – 22:00 – Downtown – Dom Eve
- Nie słodź, nie słodź, bo mam już wysoki poziom cukru – skomentowała gorzko ruda.
- Dowodząca sforą jest jedna i jestem nią ja – wyklarowała sprawę Czarna.
- Ta, ja tu jestem zwykłym popychadłem. Jak zawsze. Chociaż Ductus to plakietka ozdobna, z tego , co kojarzę. A skoro zeszłyśmy na „wielebnego”, to nie martw się, kochana. Za szybko go nie zobaczysz. W końcu ty na drabinie społecznej figurujesz teraz niewiele wyżej od łopaciaka…
- Ale to przecież lepsze od statusu zdrajcy wobec Sabatu, prawda Eve?
- zapytanie jednookiej miało zabarwienie retoryczne, wobec czego nie było sensu na nie odpowiadać. Nawet ona to wiedziała.
- Teraz musimy dopełnić tradycji i odprawić Vinculum – w tym momencie spojrzenie czerwonej tęczówki padło na pozornie zapomnianą butelkę. W umyśle Eve nagle wszystko się wyklarowało. Naczynie zawierało krew dwóch kolorowych panien. Oraz, zakładając, że jacyś byli, pozostałych członków sabatniczej ekipy remontowej. Szkoda więc, że kobiecie w bieli nie ofiarowano szansy na wkład własny. Jeżeli gospodyni zdecydowałaby się wypić zawartość przyniesionego prezentu, powstała w ten sposób więź Vitae miałaby charakter zatrważająco jednostronny – nie tyle łączący wszystkich w braterskiej kooperacji, co czyniący z jednej strony niewiele więcej niż niewolnicę. Oczywiście sama świadomość tego faktu stanowiła swoistego asa w rękawie Białej. Decydując się na podniesienie wystarczająco głośnego rabanu, z pewnością mogłaby utemperować zapędy Czarnej i domagać się przeprowadzenia rytuału na nowo, z równym poszanowaniem praw wszystkich biorących w nim udział. Nawet to rude diablę nie miałoby żadnego pola do manewru…

26. 05. 2013 – 23:00 – Downtown – Skid Row
Turkot silnika pojawił się znikąd, zmalał do kociego mruczenia i w końcu całkowicie ustał. Przed ostrupiałym blokiem zaparkował czarny Bentley z lat osiemdziesiątych. Był lśniący i wypolerowany, prawie zlewał się z nocą. Kliknięciu samochodowego zamka towarzyszyło wyłonienie się mężczyzny w aksamitnym garniturze. Pete nie miał żadnych wątpliwości, że za oknem, na parterze, pojawił się wspomniany wcześniej przez spadochroniarza Kev. Pewność sięgała niemal stu procentów, bo skryty wewnątrz sąsiedniej rudery obserwator wciąż zawiadamiany był przez swój szósty zmysł o wybuchach nadnaturalnych fajerwerków. Ich źródłem był nikt inny jak wysiadający facet. Garniak poprawił mankiety marynarki i ruszył drogą przetartą kilka minut temu przez lotnika. Szedł równym, miarowym krokiem – jak ktoś, kto nie ma potrzeby nigdzie się śpieszyć. Sięgnąwszy poddasza kamienicy, uchylił drzwi delikatnym gestem i zaczął mielić scenę brązowymi oczyma. Uścisnął dłonie obydwu zakapiorów, wymienił parę uprzejmości i, gestem dłoni, polecił poluzować mocowanie łańcucha utrzymującego więźnia przy suficie. Łoskot metalu i tąpnięcie Francuza o spróchniałe deski dało się usłyszeć bez trudu, nawet z drugiej strony ulicy. Ściągając marynarkę, Kev pozwolił sobie na lekki, ledwie zauważalny uśmiech. Odłożył na krzesło wierzchnią kapotę, zostając w koszuli i krawacie. Kiedy jeniec wciąż wił się na ziemi, strojniś przeczesał palcami kędzierzawe włosy. Jeśli nie liczyć sprzeczności w postaci spokoju ducha, był trochę jak aktor przygotowujący się do występu na Broadway’u. Tak, jego wielki, skrzący iskrami show miał wystartować lada moment.


Podglądacz nazwiskiem Greaves wstępnie zmuszony był zakryć oczy dłonią, bo oto z pokoju naprzeciw wybuchła seria wiązek światła zwiastujących zaklinanie rzeczywistości przy pomocy własnych wymysłów. Iluzja sensoryczna – diablo silna i irytująca wzrok nie gorzej niż wybuch granatu gazowego. Mężczyzna mógł co prawda ocenić dalsze położenie i gesty osób z drugiego budynku, ale sceneria nabrała tak pulsującego blasku, że musiał co kilka sekund dawać odpocząć swoim źrenicom. Francuz o nieznanym imieniu porzucił wcześniejsze samozaparcie – teraz, niczym dziecko lgnące do matki, czołgał się po ziemi w stronę Kev’a. Tylko, że tego zastąpiła bliżej nieokreślona, kobieca sylwetka utkana ze złota. Duet dryblasów pozostawał ukryty za zmyślonymi ścianami. Czekając na efekty indoktrynacji z uśmiechami na parszywych gębach, nie odzywali się nawet słowem.

Dla czatującego w pobliżu John’a, problem zasadzał się na tym, że schody pożarowe budynku nie były ulokowane po stronie intrygującego go okna. Choć miał niezgorszą fonię, zwyczajnie nie posiadał wizji. Czemóż to nie istniały wampirze dary, które umożliwiałyby wampirowi zabawę w Człowieka-Pająka? Możliwość pokonania dowolnej powierzchni o tendencjach wertykalnych byłaby nie lada udogodnieniem podczas szpiegowskich zagrywek między dwoma sektami…. On jednak nie posiadał takich kart przetargowych w rękawie, wobec czego zdany był na zwyczajne nasłuchiwanie. Fragmenty rozmowy docierające do jego uszu nie zapowiadały jednak niczego dobrego.
- Ciiii. Już, już. Wszystko dobrze, Eryku. Ciiii… nie musisz się bać. To był tylko zły sen. Jesteś w domu. W swoim pokoju. Bezpieczny. Nie dam nikomu zrobić ci krzywdy. Mama nie pozwoli… – kobiecy głos był tak kojący, że Maverick sam się w nim na chwilę zatracił. Dopiero smród z pobliskiego śmietnika i wiatr świszczący przez pozostałości szyb wyrwały go z idyllicznego zadumania. Kto by pomyślał? Nawet tak paskudna sceneria jak ta posiadała swoje zastosowania. Nie zmieniało to faktu, że przysłowiowa ryba połknęła przynętę na jeden raz.
- Tak się… tak się bałem! Te wampiry… te nieludzkie potwory, chciały dowiedzieć się gdzie są Elizja Camarilli! Chcieli zrobić tam rzeź, wysadzić je w powietrze budynki i zabić tak wiele osób… – ufność i ulga. Mylne uczucie przebudzenia się z długiego koszmaru – tym właśnie rezonowały słowa wydukiwane przez właściciela głosu naznaczonego francuskim akcentem. Jednakże John czuł tylko rozczarowanie i współczucie, bo wiedział, że złudne zwody jeszcze nie rozpoczęły się na poważnie. Miał rację. Tylko dlaczego musiał ją mieć zawsze w tak paskudnych momentach jak ten?
- Ciiii… Koszmar już się skończył! Nie ma wampirów, wilkołaków ani innych zabobonów. To tylko bajki! Zwyczajne opowiastki, które opowiada się niegrzecznym dzieciom. A mój Eryk jest przecież zbyt grzecznym i mądrym chłopcem żeby ślepo wierzyć w tego typu historyjki, prawda? – co jak co, ale aktorskiego drygu mówiącemu można było tylko pozazdrościć. To przekonanie odnośnie autentyczności własnych słów, ta barwa głosu i nasycenie emocjonalne…
- Tak, mamo. Tylko, że ja naprawdę mogłem tam…
- Hmm… dobrze, Eryku. Jeśli dzięki temu łatwiej zaśniesz, to opowiedz mi wszystko. Wszyściutko, od samego początku. Zaczynając od tej całej „Camarilli” i jej „Elizjów”. Czymkolwiek by nie były…
- „jej” wyrozumiały, rodzicielski ton sugerował, że nie się czego wstydzić, a mężczyzna cofnięty w rozwoju do stadium dziecięcego zaczął z ochotą snuć swoją „wyśnioną” historyjkę. Maverick musiał zdecydować się na jakąś formę działania, ale był pewien, że wpadanie do środka na wcześniej wspomnianego Sylwestra Stallone nie należało w tym wypadku do zbyt mądrych pomysłów.


26. 05. 2013 – 23:10 – Crenshaw – Magazyn Viacom Co.
Worek leżący na ziemi nie przestawał się tarmosić, co zachęciło Gustawa i Morta do wypłacenia mu kilku kapci. Szefowa dwójki drągali skomentowała ich taktyki uspokajające uniesieniem kciuka i wróciła do swojej rozmowy telefonicznej… choć niezbyt chętnie. Zdawanie raportów miało dla niej czynnik tolerancji porównywalny z wyrywaniem zębów, wobec czego wolała ograniczać wkład własny do całkowitego minimum. Oczywiście nawet niechęć nie mogła ukryć pewnych wyuczonych nawyków, jakie nabyła podczas dziesięciu lat zatrudnienia – znaczyło to tyle, że mimowolnie przytakiwała na każde zapytanie, chociaż rozmówca i tak nie mógł zobaczyć tych nerwowych gestów.
- Tak, udało nam się przejąć przesyłkę z centrum anomalii w San Rico. Mhm. Aha. Wciąż jest przytomny i, mimo wszelkich starań, nie możemy uczynić go „przytomnym mniej”. Znaczy się… mogłabym, ale po tym, co mi chodzi po głowie, nigdy nie już nie odzyskałby przytomności.
Mając z głowy fazę wstępną ustaleń, wydała kolejne polecenia swoim podkomendnym. Uznała ten moment za czas najwyższy, bo w końcu wyładunek wora na asfalt zajął im prawie dziesięć minut.
- Wnieście gnoja do magazynu i przyszpilcie od wózka. Reszta załatwi się sama. Ha? Nie, jestem. Tylko załatwiam sprawy załadunkowe. Czy na miejscu zdarzenia był ktoś inny? Tak, krwawa plama. Nie, nie znam imienia. Nie miałam jak jej wylegitymować, dowodu nie było. Jak chcesz, to zabrałam kilka zębów do przeanalizowania. Ha! Tak myślałam! Nie, nic i nikogo innego. Pa, słodziaku.

Zdająca raport nacisnęła czerwoną słuchawkę i pozwoliła swojej głowie opaść na bok ciężarówki. Minęło kilka sekund i parę głębszych oddechów. Następnie kobieta odwróciła się w stronę auta, a jej dłoń o pstrokatych paznokciach szarpnęła za boczne drzwi. W środku panował półmrok, ale uważna osoba wciąż mogła przyuważyć skuloną i kwilącą pomiędzy pudłami sylwetkę.
- Jak to jest być nikim i niczym innym?- zapytała z sympatyzującym uśmiechem.
- Powiedziała, ze wróci. Obiecała mi… czekałam na nią. Dzień i noc, dzień i… – odpowiedź, która dobiegła z mroku, była przepełniona smutkiem. Wypowiadający ją głos łamał się na co drugiej sylabie. Stojąca na zewnątrz koordynatorka przewozów spuściła głowę i… splunęła na chodni.
- Słuchaj, mała. Nie znałam Twojej kumpeli, ale… współczuję. Ja też straciłam kogoś bliskiego. W tym przypadku… w twoim przypadku, sztuka polega na tym, żeby zdać sobie sprawę, że nie zawiniłaś.
- Mogłam ją powstrzymać. Nie pozwolić jej odejść, mogłam… mogłam…
- Gówno mogłaś i dobrze o tym wiesz. Niezależnie od tego, co do niej czułaś, ona i tak zrobiłaby swoje. Żyła według własnych zasad i tak kopnęła w kalendarz. Mylę się? Hm?


Oczy skryte za parą muszych lustrzanek nakierowały się na odgłos łkania pochodzący z wewnątrz pojazdu. Jakby rzucając wyzwanie. Ale wyzwania kto podjąć się nie miał, bo odgłosy rozpaczy ucichły dosyć szybko. Kształt drgnął, potem podpełzł na kolanach do wyjścia i wyciągnął drżącą rękę. Ta została ujęta, natychmiast i bez wahania, przez panią terapeutkę. Oferowało to dalszą motywację.
- Nie… nie myli się pani. Ona… ona właśnie taka była…
- Zuch dziewczyna jesteś. Dobrze, że w końcu załapałaś. A teraz chodź, zaraz na rogu jest Starbucks. Pogadamy trochę dłużej i powiesz mi, co dokładnie się stało. No, dalej!

Dziewczyna wyszła z furgonu. Po raz pierwszy od tygodnia, spojrzała na świat trzeźwiej.
- Co pani… właściwie ma na sobie? Wokół szyi?
- A, chodzi ci o ten kawał żelastwa? Nie przejmuj się, mała. To po prostu taka moda… chociaż trafniej chyba powiedzieć, że to nasza forma propagandy. Nieważne. Chodźmy.

Dwie sylwetki ruszyły w stronę lśniącego bielą i zielenią neonu, a aromat kawy prawie już łaskotał ich nozdrza. Ta wyższa, pewniejsza swego i bardziej „napuszona” zastanawiała się co dalej. W końcu usunęła jeden z krytycznych elementów z miejsca zdarzenia. Wiedziała, że takie postępowanie może mocno ukłuć ją w dupę… oczywiście zakładając, że ktokolwiek puści parę z gęby. W co Q wątpiła.
 
__________________
Beware he who would deny you access to information, for in his heart he dreams himself your master.
- Commisioner Pravin Lal, Alpha Centauri

Ostatnio edytowane przez Highlander : 09-07-2016 o 15:20.
Highlander jest offline