Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-07-2016, 19:46   #1
Flamedancer
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
[D&D 4.0, FR] Oda do Nowego Świata [18+]



Akt I
Pierwszy Wstrząs

24 Eleasias 1479RD
Królewski Las
Wieczór


Biegł przed siebie. Otaczał go rzucający niepokojące cienie las. Powietrze było ciężkie i miało słodkawą woń. Jego buty zagłębiały się głęboko w wilgotną glebę, zdradzając swą lokację wszystkim okolicznym zwierzętom. Dyszał ciężko, ponieważ uciekał już dobre kilka minut, a drzew nie było końca. Jego pokryta drobnymi rankami skóra lśniła potem. Uparcie przeskakiwał nad wystającymi korzeniami chcącymi powalić nieproszonego gościa. Grunt pod jego nogami zdecydowanie z nimi współpracował - poślizgnął się, gdy miał odbić w lewo i, wypowiedziawszy siarczyste przekleństwo, padł jak długi na ziemię, sunąć po niej przez dwa szybkie uderzenia serca jak po lodzie.

Przewrócił się na brzuch i wstał. Czuł wszechogarniający strach. Widział przemykające wśród ciemnych pni cienie, czemu gościł złowrogi szelest liści. Jeszcze raz przeklął swój los i popędził dalej, wcześniej zbierając swój rashemicki topór z ziemi. Chciał ostrzec mieszkańców Eveningstar o mieszkającym w Królewskim Lesie potworze.

I o tym, jak samotnie pokonał jego towarzyszy.

Było ich sześcioro - wszyscy gotowi na nową przygodę i podążeniem za plotką mówiącą o tajemniczych, ponoć starożytnych ruinach, które pojawiły się znikąd. Nie podzielał jednak ekscytacji swoich przyjaciół, a kiedy ich ostrzegł przed niebezpieczeństwem - wyśmiali go. Choć miał złe przeczucia, to nie zamierzał ich porzucać. A teraz Shaumar, bowiem tak się nazywał, uciekał w hańbie przed nieznanym niebezpieczeństwem.

Jednak bezpieczeństwo osady było ważniejsze.

Zatrzymał się gwałtownie, gdy przed sobą ujrzał młodą dziewczynę o dużych, szarych oczach i gęstych złocistych włosach kojarzących się z kolorem dojrzałego zboża. Stała w środku lasu całkiem sama mając na sobie jedynie białą prostą szatę. Wymienili zaskoczone spojrzenia, lecz jej wyraz twarzy nagle stał się bardzo dziwny.
- Uciekaj! - krzyknął do niej Shaumar - Tu coś…
- Nie! - złapała się za głowę, a w jej oczach skupionych na czymś za mężczyzną wymalowało się żywe przerażenie.

Rashemita odwrócił się za siebie...
… i po chwili leżał martwy na ziemi z rozoraną twarzą.


Kilka dni później…


Masywne, dwuskrzydłowe drzwi otworzyły się przed nią, nim ta w ogóle zdążyła ich dotknąć. Wzdrygnęła się mimowolnie, choć wiedziała, iż Mistrz wyczuje jej obecność w tym miejscu gdziekolwiek by nie stała. Potrząsnęła głową, sprawdzając czy raport dalej się znajduje w jej rękach po czym przeszła przez próg.
Była to mała sala audiencyjna przeznaczona tylko dla niej. Czekało na nią wygodne krzesło zaraz przy stoliku noszącym na sobie zwyczajową miskę z ciasteczkami oraz butelkę doskonałego wina. Naprzeciw siedział już oczekujący na nią mężczyzna. Jego wzrok uważnie przyglądał się jej idealnej, elfiej figurze, a wygięte wargi zdecydowanie świadczyły o tym, iż podoba mu się to, co widzi.
Uśmiechnęła się w samozadowoleniu. Wiedziała, że była piękna, ale nie miała zamiaru świecić jedynie urodą - miała wrodzony talent do zbierania informacji. Dlatego została wybrana przez swego mistrza. Była nieco niespokojna w jego obecności, choć była jego kochanką. Jej wyczulone na magię zmysły zawsze krzyczały, gdy się do niego zbliżała. Otaczała go aura tajemnej mocy - temu nie dało się zaprzeczyć. Ukłoniła się lekko i usiadła na przeznaczonym dla siebie miejscu. Przełożyła za ucho niesforny kosmyk swych kasztanowych włosów, a następnie położyła na stole raport.
Mistrz wcale nie wziął go do ręki, jedynie na niego spojrzał. Pojawiły się przed nim dwa kielichy i nalał do nich wina. Jeden z nich podał elfce.
- Wyślij nowych rekrutów - powiedział spokojnie mężczyzna po długiej chwili ciszy.
Kobieta aż się zachłysnęła.
- Ale… To wbrew zasadom! - wydusiła z siebie nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszała.
- Daję ci rozkaz - położył nacisk na ostatnie z tych trzech słów - Postaw Radę przed faktem dokonanym. Akcja jest potrzebna w tym momencie.
- Rozumiem. W takim razie ruszam natychmiast - rzekła, choć nie potrafiła ukryć zdziwienia. Postanowiła mu jednak zaufać.

Tak jak to zawsze czyniła.



16 Eleint 1479RD
Burzowe Rogi
Wieczór


Promienie zachodzącego słońca radośnie rozjaśniały zachodnie niebo barwami fioletu, różu i czerwieni, tworząc w ten sposób zapierający dech w piersiach obraz inspirujący artystów do tworzenia wspaniałych dzieł. Był to również znak dla zwykłych ludzi zwiastujący koniec dnia roboczego oraz dla podróżników, by zaczęli rozglądać się za schronieniem, ponieważ niezamieszkane tereny, zwłaszcza pod osłoną nocy, bywały niebezpieczne.


Karawana złożona z czterech solidnych drewnianych wozów zaprzężonych w zdrowe sembijskie konie wytoczyła się leniwie zza kolejnego wzniesienia zdobiącego nieco zaniedbany trakt przez Burzowe Rogi. Wysokie skalne iglice pięły się wzdłuż ścieżki jak obserwujący przybyszów potężni strażnicy, gotowi zareagować na każdy przejaw wrogości wobec Cormyru. Trzeszczenie kół odbijało się od nich i wracało ze zwielokrotnioną siłą, potęgowaną przez wydłużające się cienie, przez co panowała pewna atmosfera niepokoju.
Taeghen Laelithar, właściciel karawany wiozącej “towary wszelakie i nietypowe”, jak to często raczył określać, siedział cały spięty na koźle pierwszego wozu. Jego szpiczaste uszy zdawały się być gotowe wychwycić każdy nawet najcichszy szmer niepasujący do dźwięków należących do niego pojazdów czy wynajętych ludzi. Długie czerwone włosy rzucił za siebie, by mu nie przeszkadzały w przeczesywaniu okolicy swymi wściekle niebieskimi oczami. Lewą dłonią kontrolował ruch zwierząt, a prawą trzymał na schowanej za sobą naładowanej kuszy.
Mimo możliwości ataku bandytów lub innych stworzeń, nie nosił na sobie pancerza. Był bowiem tylko zwykłym kupcem podróżującym na trakcie handlowym z Wrót Baldura do Suzail, co podkreślało jego porządnie wykonane, prawdopodobnie szyte na miarę ubranie. Od walki miał wynajętych we Wrotach najemników z kompanii Krwawego Kła. Wzdłuż wozów szło kilkunastu zbrojnych, każdy wyposażony w broń, którą walczył najlepiej. Cenił ich przede wszystkim za całkowitą, choć kosztowną lojalność oraz doświadczenie w walce. Elf nie miał jednak pojęcia, że wśród strażników znajdują się znacznie lepiej wyszkoleni agenci Paktu Czarnej Krwi, co zdecydowanie działało na ich korzyść, ponieważ ich pierwsza misja miała być przeprowadzona incognito.
Szczegóły zadania wydawały się proste - przeprowadzić rozpoznanie i rozwiązać nękający mieszkańców Eveningstar problem. Zdawałoby się, że nie będzie potrzebny nikt wyższy szczeblem przy wykonywaniu tego zlecenia, a jednak podróżował z nimi Lander Stormwind. Jego naznaczona bliznami twarz zdradzała napięcie, co idealnie podkreślał mocno ściskany w jego rękach oręż - długi miecz oraz topór. Pod tabardem z symbolami mającymi znaczenie tylko dla niego cicho grzechotała kolczuga, która uratowała mu życie już w wielu bitwach. Czerwona peleryna oraz długie włosy w kolorze blond powiewały na dmącym przez dolinę wietrze. Wyglądał jak ktoś ważny - i faktycznie taki był, ponieważ przewodził całej grupie najemnej i był przełożonym całej czwórki agentów podróżujących razem z nim. Szedł na przedzie pochodu, zaraz obok koni. Miał sprawdzić zdolności współpracy podlegającej mu grupy, a następnie udać się do Arabel, by przeprowadzić kontrolę tamtejszej siedziby Paktu. Niepokoiło go coś, czego nie potrafił nazwać? Przeczucie? Intuicja potrafiła być jednocześnie zbawieniem, jak i zgubą, a wiedział o tym każdy wojownik.
Cała Arteria została przydzielona do eskortowana pierwszego wozu wiozącego kupca oraz jego najcenniejsze towary. Sven, zwany “Chudziejem”, ciężko stawiał kroki, powoli tracąc siły na dalszą wędrówkę. Pancerz zaczął przyciągać go do ziemi, a jego półtorak oraz tarcza zdawały się stawać coraz cięższe. Dziękował wszystkim bogom za to, że powoli nadchodził zmierzch i przeklinał pod nosem swój wiek. Thalakos Focar, który kazał na siebie mówić “Karmazynowy Książę”, przedstawiał sobą obraz zupełnie odwrotny. Był młody i pełen energii, dumnie maszerował w godny wojskowego dowódcy sposób, nie dając po sobie pokazać jakiejkolwiek słabości wobec innych najemników, choć w głębi też powoli zaczął odczuwać cień zmęczenia. Jednak bez względu na to wszystko - obaj uważnie obserwowali drogę oraz tereny nad sobą. Mieli przed sobą obraz przytulnych kwater, bowiem według zapewnień Taeghena, powinni dotrzeć do Twierdzy Wysoki Róg w ciągu najbliższej godziny, dlatego też nie zatrzymywali się w Orlim Gnieździe leżącym przed Burzowymi Rogami, nieopodal głównej drogi.
W całej grupie były tylko dwie kobiety - i tylko jedna z nich była człowiekiem. Pierwszą była złotowłosa łuczniczka z całym arsenałem różnorakich strzał, która na ramieniu miała przepaskę medyka. Drugą była Clove Sharp. Zmiennokształtna często czuła, jak zatrzymują się na niej pożądliwe spojrzenia mężczyzn idących za nią, przez co nie jeden raz wywracała oczami w irytacji. Sytuacja trochę się zmieniła, kiedy w środku podróży dopadła ją gorączka. Nie będąc zdolna do poruszania się o własnych siłach, zrobiono jej miejsce na pierwszym wozie, by odpoczęła. Przez długi czas majaczyła i dużo spała, przyprawiając Landera o kilka nowych zmartwień. W tym czasie zajmowała się nią mająca nie więcej niż czternaście wiosen córka elfa będąca… człowiekiem. Clove dopiero niedawno poczuła się lepiej, jednak Taeghen był zgodny z Lialdą (bo tak miała ta dziewczynka na imię), że powinna zostać na wozie i odzyskiwać siły. Upór strażniczki nie pozwalał na taki stan rzeczy, jednak argument, że to zaszkodzi nie tylko jej, ale również wszystkim pozostałym, postawił ją do pionu. Pozwalając sobie pójść na kompromis, siedział na tyłach pojazdu i obserwowała już przebytą ścieżkę, mając oczywiście broń w pogotowiu.
Minęła krótka chwila. Wysłany naprzód w celu przeprowadzenia zwiadu Sarian Thann wracał truchtem w stronę karawany, by złożyć raport. Niesione przez niego złe wieści malowały na jego twarzy ponury wyraz. Jego nastrój udzielił się to również Taeghenowi oraz Landerowi, którzy popatrzyli po sobie najpierw w konsternacji, a później w zrozumieniu.
- Zawalona głazami droga i kotlina w poblizu? - mruknął jakby do siebie elf.
- Zbyt dobre miejsce na zasadzkę, zwłaszcza że ponoć ludzie przejdą po tym po prostej wspinaczce, a wozy będą musiały zostać - skwitował weteran Paktu.
- Jednak rozłożenie obozu na gościńcu to głupota. Rozbijemy go w tej kotlinie… I podwoimy straże - wydał komendę do pozostałych - A następnie albo zrobimy nawrót do Orlego Gniazda, albo wyślemy kogoś do Twierdzy, by się jakiś mag tym zajął.
Wątpiący w słuszność decyzji elfa Lander nie odpowiedział nic.


Kotlina, o której wspomniał Sarian, była całkiem duża - wystarczająco, by pomieścić na swoim terenie spory batalion żołnierzy. Prowadziła do niej wąska gardziel o szerokości stanowiąca bardzo dobry punkt obronny. Strzegło jej teraz ośmiu ludzi. Korona skał i iglic okalała skalistą polanę, nie dając jednak żadnej ochrony przed deszczem czy wiatrem. Wybrano ją jednak, ponieważ słyszało się, że nocami jakieś dziwnie bestie przemykają gościńcem wychodząc na żer.
Rozpalono trzy ogniska, by odgonić mrok goszczący w ich tymczasowym schronieniu. Na skalnych ścianach w groteskowy sposób tańczyły cienie siedzących przy ogniu podróżników. Atmosfera z niewiadomych powodów była ciężka, przypuszczalnie spowodowana podejrzeniami wobec dziwnej lawiny. Każdy trzymał broń w pogotowiu i był w stanie gotowości bojowej.
Taeghen oraz Lialda siedzieli wśród niewielkiej, otaczającej jedno z ognisk grupy najemników. Jeden z nich, wysoki mężczyzna z długą siwą brodą przywodzącą na myśl czarodziejów, właśnie opowiadał różne historię ze swych rodzinnych stron, ku uciesze pozostałych. Było to ich typowe zajęcie, kiedy nie mieli nic do roboty. Można było to określić również jako rytuał. Oczywiście mogli jeszcze ostrzyć broń, ale to dało się robić również w trakcie słuchania.
Agenci Paktu wraz z Landerem zebrali się przy innym ognisku by móc odpocząć w jego cieple. Przypadła im ostatnia warta obozowa, więc przynajmniej chwila snu zawsze była wskazana. Stormwind obserwował ich zmęczone twarze przed dłuższą chwilę, po czym potrząsnął głową, by odgonić przyjemną wizję spoczynku. Musiał coś przedyskutować ze swoimi towarzyszami i uznał, że jest to najodpowiedniejszy moment. Nachylił się konspiracyjnie i zniżył głos.
- Według informacji, które otrzymaliście w Gnieździe Feniksa, w Arabel powinna być siedziba naszej organizacji - powiedział im - Problem polega na tym, że od jakiegoś czasu nie otrzymujemy meldunków ani z siedziby, ani od pozostałych Arterii na terenie Cormyru. Jeśli wszystko dobrze pójdzie w Eveningstar, to waszą kolejną misją będzie zbadanie sprawy w Arabel.
- Zaś co do aktualnego zlecenia - kontynuował nieco żywiej - W twierdzy oraz w samej osadzie powinniście znaleźć wystarczająco dużo plotek, by zainteresować się sprawą. Sugeruję najpierw udać się do tamtejszego burmistrza, sołtysa, radnego, cokolwiek tam mają - machnął ręką, zbywając temat zastanawiania się nad nazwą przywódcy jakiejś zwykłej osady - A później zacząć dochodzenie. Prawdę mówiąc uważam, że rzucili was na głęboką wodę, ale ufam, że sobie poradzicie.
- Macie jakieś pytania? Nie licząc oczywiście tego, że ta lawina, dajcie bogowie, bym się mylił, nie była naturalna?
 

Ostatnio edytowane przez Flamedancer : 05-07-2016 o 19:52.
Flamedancer jest offline