Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-07-2016, 23:18   #9
Raist2
 
Raist2's Avatar
 
Reputacja: 1 Raist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputację
“No i dupa blada z całego misternego planu.” John nie był zadowolony z braku możliwości podejrzenia, co prawda przynajmniej i jego nie mogli podejrzeć. Zamiast więc użyć telefonu do podglądu włączył dyktafon, może uda się coś nagrać chociaż wątpił żeby taki sprzęt dorównał mu w wyłapaniu interesujących go dźwięków.
Gdy “kobieta” poprosiła francuzika o opowiedzenie o Camarilli i jej miejscówkach, wyłączył dyktafon i wybrał numer do “Łysego” Charlesa.
- Nie jest dobrze. - mówił szeptem - Mają go i trzymają u niego na chacie. Nie wiem ilu, widziałem jednego ale on dopiero co przyjechał, czarnym Bentley’em z lat 80’ - wysilił wzrok żeby przyjrzeć się rejestracją, nawet poprawił sobie wzrok Nadwrażliwością - Kalifornijskie blachy 6MLU753. Jakiś goguś. Właśnie robi mu pranie mózgu. Za chwilę żabojad wyśpiewa im wszystko co wie, włącznie z tym kiedy przestał siadać na nocnik. Podeślę ci ich gadkę, może się nagrała.
- Hrrmm... słyszałem coś o tym resoraku... - odezwał się ochrypły głos po drugiej stronie połączenia. Chociaż John nie mógł tego zobaczyć, był pewien, że Bydlak zmuszony był przekalkulować sobie coś na boku przed udzieleniem mu jakiejkolwiek odpowiedzi.
- Jebać blachy na razie. Większy problem to śpiewająca żaba. Będę tam za pięć minut. Postaraj się do tego czasu jakoś odwrócić ich uwagę. Byle nie wchodząc ze spluwami przez frontowe drzwi. Ciao. - klik. Nawet jeśli John chciał coś odpowiedzieć, teraz nie miał komu. No, chyba, żeby poczęstować sygnał zerwanego połączenia soczystą wiązanką.., jakoś nigdy nie lubił tego dźwięku - był on trochę jak przyjęcie płaskiego na twarz.
- No i chuj. skomentował krótko pod nosem.

John wypełzł w końcu z zaułka zataczając się lekko i drąc się wniebogłosy.
- KURWA CYCKI CHUUUUUUJ!! JEDZIE SOBIE RANO SZCZUUUUUUUR!! - zbliżał się w stronę Bentleya wpdając przy okazji na niego - CO JEST KURWA?! CO ZA CHUJ MI TU STAJE?! WON Z TYM ZŁOMEM! - nagle lusterko pożegnało się z resztą karoserii - PARKOWAĆ KURWAŻ TWARZ NIE POTRAFIĄ!

Seans świetlny wewnątrz lokalu na kilka chwil wyraźnie zwolnił tempa. Zbałamucony francuz na chwilę skrzywił się tak, jakby usłyszał jakiś bardzo irytujący odgłos na granicy słyszalności. Uśmiech na twarzy jego “matki” nie drgnął nawet o milimetr. Jej dłoń czule pogłaskała go po głowie, rozwiewając wszystkie lęki. Z duetu szpiegów, tylko Greaves był w stanie zobaczyć znak, który wykonała drugą dłonią. Nie znał co prawda jego znaczenia, ale domyślał się. Drągale ukryci za ścianami utkanymi z kłamstw zostali wprawieni w ruch. Ten spokojniejszy ruszył w stronę drzwi. Spadochroniarz, zapewne kierowany siłą nawyku, dopadł do okna. Chociaż jego pełne gniewu patrzałki ziały skupieniem, Maverick zdołał w samą porę skryć się za kontenerem, który jeszcze do niedawna służył do tego samego jego poprzednikowi.

- Jedno z nich... zbudowali w Brentwood. Miało jakąś taką komiczną nazwę... - spowiedź Eryka, choć na chwilę zakłócona poezją uliczną, znowu ruszyła pełną parą.

”Plan coś chyba nie wypalił w 100%, ten gość nie lubił na tyle swojej bryki żeby aż tak przejąć się utratą jednego lusterka…… ciekawe co by powiedział…… Nieee” Maverick pokręcił energicznie głową.
”Miało być bez palenia…… Ale eksplozja to nie palenie….. Chociaż ogień to ogień….. Pieprzona baba!”
John rozejrzał się chwilę wokół siebie, wiedział już które okno go interesuje, niech teraz tylko ta morda z niego zniknie….. Policzył do 10 po czym wyjrzał zza winkla w stronę okna.

-... Negative Nights, no tak! Drugie było... było w Fairfax. Na... - każde wypowiedziane słowo zdawała się przynosić katowanemu mężczyźnie większą ulgę. Teraz, tkwiąc w swoim błękitnym pokoiku z modelami samolotów podwieszonymi u sufitu i plakatami piłkarzy zdobiącymi ściany, nie musiał się już niczego bać. Mama mogła przegonić każdego potwora...

Na dole, bardziej opanowany strażnik wyłonił się z klatki schodowej. Miał na tyle dobrze wyostrzone zmysły i bystry umysł żeby skierować kroki w stronę pojemnika. Nie zauważył John’a per se, ale przeczucie celnie wskazało mu gdzie szukać ofiary. Dobył z kieszeni noża, a jego sylwetka... zaczęła niepokojąco falować, jakby ktoś nałożył na siebie slajdy z postaciami w nieco różnych pozach lub nieumiejętnie pstryknął fotografię.

“Come to papa. Let’s Dance”
John zauważył jak ktoś wyłania się z klatki schodowej, do tego dziwnie się rozmywa, nie ma mowy żeby to był zwykły mieszkaniec bloku. Usiadł na ziemi opierając się plecami o kontener, wyciągnął Rose, odbezpieczył i ukrył z dłonią pod sobą. Spuścił głowę na pierś, zamknął oczy i skupił się na pozostałych zmysłach, przede wszystkim na słuchu, nawet wzmocnił je Nadwrażliwością. Gdy tylko typ zbliży się do niego odpowiednio blisko poczęstują go ołowiem z armaty prosto w pysk…. Chyba że udało by się w tył głowy, jeszcze lepiej, ale poco ryzykować?

Obaj mężczyźni wiedzieli czego się spodziewać. Mniej-więcej. Ukryty za kawałem blachy Maverick miał przewagę w postaci swoich nadludzkich zmysłów i może właśnie to zagwarantowało mu pierwszeństwo. Kiedy Crickey zmniejszył dystans i wychylił się zza pordzewiałego pojemnika, czekała na niego ciemność lufy należącej do spluwy dużego kalibru. Potem nastała jasność - nie tak widowiskowa jak ta kilka pięter wyżej, ale zdecydowanie głośniejsza. Sabatnik zareagował. Niestety dla niego, nie dość szybko. Odchylił się wystarczająco w bok aby uniknąć zdmuchnięcia całej głowy, jednak jego ucho i kawałek szczęki zamieniły się w krwawą mgłę. Crikey stracił cały swój spokój jak za pacnięciem czarodziejskiej różdzki. Huk wystrzału przeszedł w bestialski ryk, a nóż bojowy rozciął powietrze w miejscu, gdzie jeszcze chwilę temu znajdowała się szyja John’a. Na nieszczęście wysłannika Księżnej, na tym się nie skończyło - drugie machnięcie zostało wyprowadzone natychmiast, z nadludzką prędkością. Już nie tak dogodna pozycja Mavericka uniemożliwiła uniknięcie ataku, a ostrze rozcięło jego ubranie i skórę klatki piersiowej. John mógłby przysiąc, że zabrało sobie też na pamiątkę kawałek lewego żebra.

HELL YEAH! BUYAHH!!” krzyknęła Rose.
“Chuj kurwa farta miał.”
John odskoczył do tyłu sięgając drugą ręką pod płaszcz by zaprosić na imprezę jeszcze Violet. W tym samym czasie znów Rose wypluła ołowiem w stronę Uszatka, tym razem chcąc skraść mu serce.

Nadzieja machnęła Pete’owi środkowym palcem, bo Lotnik nadal obstawiał okienną futrynę. Mimo, że widział co się dzieje na dole, nie zamierzał ruszyć swoich czterech liter żeby wesprzeć kolegę. Zapewne miała to być swoistego rodzaju zemsta za zniewagę, jaką Spadochroniarz ubzdurał sobie wcześniej. Z kolei Crickey, mimo, iż został pozbawiony części uzębienia, zrezygnował z szarżowania jak ostatni idiota. Nabój wystrzelony przez Rose może i napotkałby jego serce, ale zamiast tego nawiązał romantyczną znajomość z bokiem kontenera. Zza zasłony wyłoniła się tylko ręka, która cisnęła nożem - na przysłowiowe “odwal się” i bez prób mierzenia. Ostra krawędź minęła twarz John’a o dwa, może trzy centymetry. Spowiedź na poddaszu trwała nadal, a pojmany Brujah wyśpiewał już dokładne lokalizacje trzech Elizjów. Przez irytujące dzwonienie i szum, które okupowały uszy prawie wszystkich obecnych zaczęły nieśmiało przebijać się odgłosy policyjnych syren...

Maverick przyłożył swoje dziewczynki do metalowej płyty kontenera w miejscu gdzie teoretycznie powinien być nasz Uszatek, i jednocześnie pociągnął za spusty.
”BUM!” krzyknęły razem Rose & Violet. Cienka blacha nie powinna stawiać oporu przy takim kalibrze, kule powinny przejść jak przez kartkę papieru…. Tylko czy trafił w jegomościa?

Takiego rozwiązania Crickey się nie spodziewał. Pierwsza dziura wylotowa pojawiła się w jego klatce piersiowej, rozsiewając po zaszczanym betonie kawałki od dawna nie pracujących płuc. W momencie kiedy spojrzał na wyrwę, eksplodowała jego głowa. Pozostałości wampira padły na kolana, a następnie rozwiały się w proch. Problem polegał na tym, że John zapłacił za swój wyczyn niemałą cenę. Przyłożenie tak wielkich armat do grubej na 3 centymetry blachy nie skończyło się zbyt dobrze dla jego nadgarstków - przeszywający ból sprawił, że niemal upuścił swoje “dziewczyny” na ziemię. Rozrywkowy rezonans metalu i wystrzału zaowocował... przeciągłą ciszą w jego uszach. Głuchota zapewne nie była permanentna, ale na tę chwilę bezgłos otulał cały jego świat. Na górze, “matka” Eryka zdobywała właśnie wiedzę na temat Primogenu. Widząc unicestwienie sojusznika, Lotnik wściekle syknął. Odwrócił się do Kev’ żeby coś powiedzieć, ale Pete nie mógł usłyszeć co. Syreny były już blisko....

-Niech Bóg ci wybaczy złe parkowanie, bo ja tego nie potrafiłem. - powiedział na do widzenia z Uszatkiem…. A przynajmniej tak mu się zdawało.
 
Raist2 jest offline