Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-07-2016, 21:41   #4
Nami
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację

Przy obozie wszystkim zamykały się oczy. Noc była długa, wart było kilka i choć dało się złapać drzemkę, była ona na tyle krótka, że nie dawała dostatniego wypoczynku. Oczy jednak otworzyły się szerzej, kiedy nastąpił niespodziewany atak. Umarli zaczęli powstawać, ich ręce przebijały się przez warstwy ziemi i wspierając na niej dłońmi dźwigali spod gleby kościste ciała. Co sekunda ich liczebność przybierała na sile i tak jak z początku szkieletów było kilkanaście, tak w ostatecznym rozrachunku wyłoniło się ich ponad trzy tuziny! Członkowie Paktu stali odwróceni do siebie plecami, obserwując całe to zamieszanie. Clove nie miała zamiaru dać wrogom się zaskoczyć. Od razu po dojrzeniu dużego skupiska przeciwników zaszarżowała w ich stronę z dzikim warknięciem. Zamachnęła się tarczą, a jej metal rozkruszył szkieleta na drobny mak. Kobieta przysunęła się, aby dać pozostałej grupie ożywieńców do siebie podejść. Nie musiała czekać długo, gdyż już po paru sekundach była przez nich otoczona. Osiem ciosów w jednym momencie pomknęło w jej kierunku. Likantropka włożyła w obronę wiele trudu, osłaniając się tarczą i sejmitarem jednocześnie, robiąc uniki całym ciałem, jednak jedno łapsko szarpnęło głową paliczka w jej policzek, zostawiając na nim krwawiącą ranę. Szkarłatny płyn ściekał po lewym boku jej twarzy, a ona jedynie uśmiechnęła się pod nosem. W przeciągu paru chwil ziemia wokół niej zaczęła się unosić, szron okrył jej tarczę, zbroję a nawet i broń. Jej włosy zalśniły sprószone śniegiem, zaś oczy nabrały szaleńczego spojrzenia. Potężne, wyrwane kawałki gleby stanowiły trudną przeszkodę, kiedy to dodatkowo pokryły się grubą warstwą śniegu. Dwóch przeciwników zdążyło osunąć się po krawędziach, reszta została poharatana przez ostrze Clove, która obróciła się wokół własnej osi tnąc wszystko w zasięgu ręki.
Gdy większość ze szkieletów rozsypała się, kobieta postanowiła wycofać w kierunku Landera, nie zauważyła jednak zamachu jaki wykonał ocalały szkielet i została draśnięta w odsłonięte przedramię. Dalsza potyczka potoczyła się niezwykle szybko. Wokół ich dwojga zbierała się chmara przeciwników, wykorzystująca swoją przewagę liczebną. Clove niszczyła jednego za drugim, w chwili kiedy to Lander potrafił wykonać więcej ataków niż ona. Przez chwilę miała wrażenie, że naraża on własne życie, aby tylko ocalić jej, jednak szybko odrzuciła te myśli, kiedy oberwała od dwóch szkieletów jednocześnie. Rzuciły się na nią z obydwu stron, szarpiąc za ramiona i raniąc dogłębnie, co spowodowało rozlanie się krwi oraz głośny warkot wydobywający się z jej gardła.


Gdyby wydobyło się to z ust człowieka, nazwano by to krzykiem, jednak w wykonaniu Clove brzmiało to jak ryk zwierzęcia. W przeciągu kilku sekund jej szczęka wysunęła się do przodu, wystawiając całe kły na wierzch, jej nos przypominał ten wilczy, był spłaszczony i wydłużony w stosunku do twarzy, nie wykraczając jednak poza jej oś czołową. Uszy nabrały bardziej spiczastego wydłużenia, źrenice rozszerzyły się, a oczy otworzyły jeszcze szerzej. Włoski na jej skórze najeżyły się wyraźnie, a z ciała uchodziła woń zmokłego psa. Postawa jej ciała stała się bardziej pochylona, jakby zgarbiona. Obydwu napastników, którzy sprawili, że upuściła o kilka kropel krwi za dużo, padli pod wpływem ataków Landera, zaś sama Clove jedynie warknęła i wyszczerzyła kły w geście groźby. Głowa zmiennokształtnej z dziką szybkością odwróciła się w kierunku ożywionej Lialdy, a potem szał ogarnął całe jej ciało. Szarżą rzuciła się na zmartwychwstałą dziewczynę, ze zwierzęcym okrzykiem wbijając sejmitar w jej trzewia. Zaraz za nią atak zapuścił Lander, raniąc blondwłosą, a potem jeszcze dwóch najemników rzuciło się na nią z okrzykiem. Ożywioną wstrząsnęło kilkakrotnie, ale nie sprawiło, że przestała się ruszać, bynajmniej. Tyle zranień jednocześnie spowodowało, że jedynie poczuła się osaczona i zdenerwowana. Ożywiona z szałem zaatakowała każdego wokół siebie, zabijając przy tym dwóch najemników i poważnie raniąc Landera, który krwawiąc z boku brzucha aż zgiął się w pół. Na ten widok Clove zareagowała gwałtownie, oddając Lialdzie cios w ten sam bok, rozcinając tym samym jej ubranie oraz skórę, spod której nie sączyły się płyny.
- Wycofuj się stąd, ale już! - warknęła w stronę Landera, a zza jej pleców dobiegł krzyk, niewiele różniący się od rozkazu, który wydał Thalakos. Zmiennokształtna nie wiedziała, co może kryć się pod tą komendą, a w zwierzęcym stanie dzikości, w jakim się znalazła, nie potrafiła też nad tym myśleć. Proste komendy działały na nią jak na wyszkolonego psa, toteż oddając dwa szybkie ataki, celowała w nogi zombie. Uderzenia były silne, jednak nie powstrzymały blondynki. Lander zaatakował po raz ostatni, a potem wycofał się za plecy Wardenki. Ostatnie cięcie sejmitara powstało na policzku przeciwnika, jednak zabawa skończyła się od razu, kiedy Sven podbiegł. Jednym, jedynym celnym i skupionym ruchem ostrza, pokonał dziewczynę, a walka dobiegła końca.


- Przestań w końcu mnie bronić! - warknęła szczerząc kły i spoglądając przez ramię na Landera zakrywającego dłonią paskudną krwawiącą ranę. Jej zwierzęce sapanie było głośne i wyraźne, a każdy wdech unosił jej klatkę piersiową. Dzika iskra w oczach i zwierzęcy pysk pomału ustępował miejsca bardziej humanoidalnemu wyglądowi. Po kilku głębszych wdechach, Clove uspokoiła się.
- Chodź, odpoczniesz. Zajmę się tobą - zakomunikowała łagodnym kobiecym głosem i spojrzała na pozostałych członków Paktu porozumiewawczo kiwając głową i dając do zrozumienia, że sobie poradzi.
- Powinniście zaopiekować się kupcem. Dla niego to na pewno był koszmar - dodała wzdychając smutno i opierając Landera o swój bark, zabrała go na bok, tam gdzie jeszcze tliło się ognisko obozowiska. Usadowiła mężczyznę na kocu, nachylając się nad nim na tyle nisko, ile było potrzeba do jego spokojnego siadu. Przez jego twarz przeszedł grymas bólu, który przeszedł z prędkością błyskawicy. Pokręcił jedynie głową i spojrzał na Clove z wyrażającym wdzięczność uśmiechem całkowicie przeczącym jego aktualnemu stanowi.
- Przynajmniej to ścierwo tu już nie wróci. Ale by ożywiać dziecko? Nekromanci to najgorsze szumowiny na naszym świecie - wyrzucił z siebie z mieszaniną odrazy i wściekłości, odrzucając na twardą ziemię swój oręż - Zginęło zbyt wielu ludzi. I po co był ten atak? Przecież musiał czemuś służyć - przerwał napotykając rozbiegane spojrzenie likantropki badającej jego rany.
- Bandaże i inne środki medyczne są w trzecim wozie. Szybko się stąd nie ruszymy - powiedział ostatnie słowa całkowicie beznamiętnie.
- Jak to? - wyrwało jej się natychmiastowo, kiedy obok niego przykucnęła. Przecież powinni stąd wiać, a nie się opalać wieloma dniami. Choć może nie o to mu chodziło?
Clove pobiegła do wozu nim zdołał jej odpowiedzieć, zabierając potrzebne rzeczy i wracając.
- A to co się stało… Pewnie ma związek z innymi nietypowymi rzeczami. Nieszczęścia chodzą parami… Ponoć - cichy głos nie starał się przebić swoich racji. Kobiecą dłoń zakończoną szponami, o owłosieniu od strony grzbietowej bardziej obfitym niż u przeciętnego człowieka, przyłożyła do jego czoła sprawdzając temperaturę. Następnie zaczęła oglądać bandaże i butelkę z płynem, jaką przyniosła. Były to medykamenty stanowiące bardzo dobrą pierwszą pomoc dla poszkodowanych w wyniku cięć mieczy, zadrapań i tym podobnymj. Wiedziała jednak, że nie były w stanie wyleczyć choroby, jeśli jakaś się wdała w rany zranionych. Sam mężczyzna akurat nie gorączkował w tym momencie, nie wiadomo było jednak co z nim będzie później, a jego rana nie wyglądała najlepiej.
- Tym miejscem powinni się zająć kapłani. A na nekromantę powinniśmy zapolować… w swoim czasie. No i… zauważ, że konie chyba zrezygnowały - wskazał na zaszlachtowane przez szkielety truchła parzystokopytnych i wyraźnie się skrzywił na ten widok - Taeghen pewnie bez wozów nie ruszy. No i ta lawina… Ech - machnął ręką, co wywołało jedynie falę bólu przechodzącą przez jego ciało jak błyskawica.
- Leż spokojnie… Proszę - mruknęła cicho, przegryzając dolną wargę, przez co kieł odznaczył się na niej bardziej wyraźnie. Nie mogła nic poradzić na zaistniałą sytuację, ale mogła pomóc osobie, która to zawsze pomagała jej. Czuła się odpowiedzialna za zdrowie osób, którym mogła zaufać, za tych, którzy tak jak ona związani byli z Paktem. Obwiniała samą siebie za rany Landera, bo przecież gdyby była silniejsza, nie powstałyby, prawda?
- Być może zmierzaliśmy w kierunku i w celu, który zagrażał jego interesom. Prawdopodobnie osłabił nas, abyśmy nie zdołali dokonać tego, co planowaliśmy. Nekromanta to podła istota, bez serca, uczuć, empatii… Ale nie można odmówić mu umiejętności posługiwania się wiedzą, inteligencji, bystrości. Najgorsze co moglibyśmy zrobić, to nie docenić przeciwnika, unieść się na niego gniewem i pozwolić by nas zaślepił - Clove nabrała na policzkach rumieńców. Ilekroć ją spotykał taki ślepy szał? Nie potrafiła nawet zliczyć, ale dzięki temu doświadczeniu wiedziała, jak bardzo jest on niekorzystny. Mówiąc niespiesznie swym ciałem manewrowała nad leżącym Landerem, zalewając ranę odkażającym środkiem nawet nie zwróciła uwagi, jak syknął. Nie chciała, aby czuł się słaby w jej towarzystwie, sądziła, że mogło to godzić w jego dumę. Szanowała go.
- Jeśli stanie ci się coś, kiedy będę w pobliżu, pamiętaj, że przyczynisz się do moich łez i poczucia winy. Jesteś jedyną osobą, która opiekowała się mną odkąd zostałam przebudzona, utrata ciebie to jak strata kawałka duszy, a w poprzednim życiu już jeden straciłam - zakleiła ranę sporym opatrunkiem i zabrała się za inne, mniejsze. Robiła to w pełnym skupieniu, a jej mimika twarzy jakby zastygła w wyniku koncentracji.
- No chyba, że mnie nie lubisz - rzuciła półżartem, a jeden z jej kącików ust uniósł się lekko, jednak tylko na chwilę. Wzrok kobiety utkwiony był w ranach, nie jego twarzy
- Prędzej bym Pakt porzucił, niż bym powiedział, że cię nie lubię - lekko uśmiechnąwszy się do niej, wypowiedział słowa szeptem, by nikt inny tego nie usłyszał, ale nie wykonał w jej stronę żadnego ruchu, by uniknąć destabilizacji drużyny z powodu plotek o romansie. Gdyby byli sami, to pewnie by ją pogładził po policzku swą szorstką dłonią.
- Nie bój się, przeżyłem więcej niż powinienem, więc dzięki tobie wyjdę również z tej sytuacji - krótko się zaśmiał z beznadziejną nutą - Więc nie będziesz płakać. Bo kim jest mężczyzna doprowadzający kobietę do łez?
Usta poszerzyły się znacząco, ukazując spoczywające na dolnej wardze zęby, te przednie jak i kły. Nic nie odpowiedziała, bo też nie wiedziała, co mogła. Po prostu w ciszy i ze spokojem na sercu dokończyła opatrywanie jego ran. Pomału dopadało ją zmęczenie, kiedy poziom adrenaliny zszedł do minimum, co dało się dostrzec po opadających powiekach. Miała ochotę położyć się obok niego i zasnąć z policzkiem spłaszczonym na torsie, jednak widok pobojowiska i rannych co rusz ją pobudzał. Nie była medykiem, na leczeniu znała się jak przeciętna osoba, jednak zastanawiała się, czy i inni nie chcieliby, aby opatrzyć ich rany. Z ciężkim westchnieniem wstała na równe nogi, prostując się. Kiwnęła głową do mężczyzny, porozumiewając się tym samym. Odebrał od niej sygnał i o własnych siłach podniósł się do siadu, a w tym czasie Clove wróciła do grupy mężczyzn z Paktu, aby zaoferować im swoją pomoc w bandażowaniu ran.

- Wiem, ze zabrzmi to okrutnie, ale powinniśmy je spalić - usłyszeli zza swoich plecach po kilkunastu minutach. Clove wracała z zarzucona na ramieniu, medyczna torba
- Jeśli mamy do czynienia z nekromantą, to pozostawienie tych ciał lub pochowek, skończy się źle. Skoro wskrzesił czterdziestu, to pewnie i setkę może, kto wie? - westchnęła potężnie i obchodząc mężczyzn przyglądała się ich ranom. Jak się okazało, sama miała ich znacznie więcej, jedynie Sven był słabszych sil, jak ona. Podeszła wiec do wojownika i spytała nieśmiało
- Opatrzyć ci rany?
- Powinienem wytrzymać, póki tu nie zrobimy porządku.
- Chudziej wysyczał przez zęby, gdy w końcu i z niego opadła adrenalina i zaczął docierać ból odniesionych obrażeń. Czuł się źle, ale nie chciał za nic tego okazywać. Jeszcze dziesięć lat temu nie dałby się tak załatwić podrzędnym ożywieńcom, a dziś nawet nie wiedział, skąd właściwie tak krwawi. Zapewne najrozsądniej byłoby dać się opatrzyć towarzyszce, bał się jednak uznania za zbyt starego. Zbędnego. Niezdolnego do dorównania im kroku. Podróżowanie z Paktem było jego ostatnią drogą ratunku, a musiał spełnić swój cel. Po prostu… musiał.
Clove kiwnęła głową na znak zrozumienia, jednak wcale nie odeszła. Stała tak przez chwilę, jakby zbierając się w sobie. Nie lubiła być natarczywa, nawet nie potrafiła, jednak według jej opinii, rany wymagały choćby dobowego opatrunku.
- To zajmie mi tylko chwilę, dobrze? - dopytała ze spokojem w głosie i niepewnie przysunęła się do mężczyzny. Zastanawiała się początkowo za co najpierw powinna się zabrać, ale chyba lewe ramię wyglądało na najbardziej poharatane. Niby drobne i niegłębokie rany, a tyle szkód.
- Oczyszczę, zabandażuję.. I pójdę sobie. - westchnęła bardzo ciężko, kiedy jej szczupłe, zakończone pazurami dłonie dotknęły ramienia Svena. Nie chciała robić nic na siłę, więc jeśli i tym razem by ją zbył lub co gorsza na nią nakrzyczał, po prostu by odeszła.
- Och, z pewnością ich spalimy… - odpowiedział kobiecie, trochę za cicho, oddalony Thayańczyk gdy przeciągał jedno z ciał za nogi - Jedynie… nie bez ostatniego pożegnania. - chociaż słowe użyte do krótkiej modlitwy za umarłych zdawałyby się świadczyć o wrażliwości na los poległych, obojętny ton mężczyzny takiej możliwości przeczył.
Sven syknął, kiedy dziewczyna dotknęła jego ramienia. Poczuł, że nie jest z nim najlepiej i najwyraźniej nie ma innego wyjścia, musi skorzystać z jej pomocy. Zerknąwszy na Krasnego, który mijał ich ciągnąć jedno z ciał, skinął dziewczynie głową i gestem głowy wskazał jeden z wozów, sugerując aby udali się za niego. Nie wszyscy jego towarzysze musieli widzieć, jak mocno oberwał, za nic nie mógł dać im powodów do zostawienia go w tyle.
Kobieta westchnęła głośno, a brzmiało to jak ulga. Udało jej się przekonać choć jedną osobę do tego, że tak naprawdę chce po prostu pomóc. Pokornie udała się za wojownikiem, tam gdzie chciał. Nie obawiała się go, ani nie podejrzewała o nic złego, toteż nie odczuwała najmniejszej nawet obawy czy lęku. Co prawda wciąż nie było można nazwać tego zaufaniem, ale przynajmniej było jego namiastką.
- Zacznę od odkażenia - poinformowała, kiedy znaleźli się już w wybranym przez niego miejscu. Polała ranę dużą ilością alkoholu i tak samo jak w przypadku Landera, nie pokazywała po sobie, że zwraca uwagę na syk bólu lub zaciśnięte zęby. Po obmyciu zranienia nałożyła opatrunek i okrężnym ruchem poczęła bandażować ramię, w całkowitej ciszy, gdyż nie wiedziała co mogłaby powiedzieć.
- Dziękuję - wyszeptał, spoglądając na dość fachowe działania likantropki, mające mu przynieść rzekome uśmierzenie bólu, choć póki co przynosiły głównie pieczenie i szczypanie. Nie odpowiadała mu ta sytuacja. Nie chciał tracić twarzy, jeden członek drużyny który ogląda go w tym stanie, to o jednego za dużo - zwłaszcza, że nie znał jej i nie wiedział, czy nie będzie rozmawiała o nim z innymi. Niepotrzebna mu była powtórka z sytuacji z Kolankiem i innymi. Posłusznie jednak dał się opatrzyć, czując że niewiele z tym może zrobić. Gdy obwiązywała go bandażem, próbował zmienić temat.
- Jak z Landerem? Wyliże się z tego?
Clove zdziwiła się, że mężczyzna w ogóle zechciał z nią rozmawiać. Początkowo czuła raczej niechęć, niż sympatię czy chociażby obojętność. Uśmiechnęła się subtelnie pod nosem, że może jednak się myliła.
- Będzie dobrze, poradzi sobie. Jest bardzo wytrzymały, znosił gorsze rzeczy - “na przykład mnie”, dodała w myślach, starannie zakładając bandaż. Zastanawiała się, czy nie przekonać Svena do opatrzenia innych ran, choć te były zdecydowanie mniejsze, więc pewnie by ją zbył.
- Świetnie walczysz - rzuciła krótkim komplementem, nabierając na twarzy słabo widocznych rumieńców. Głowę spuszczoną miała lekko w dół, a na obwiązywane ramię patrzyła spod grzywki.
- Dobrze, że udało nam się zakończyć to szybciej, choć nie spodziewałam się tak potężnej nekromanckiej mocy… I takiego okrucieństwa, aby wskrzesić akurat ją. - zakończyła cicho i zawiązała supełek, aby opatrunek się trzymał. Kiwnęła głową na znak, że gotowe.
- Muszę… - mruknął najemnik w odpowiedzi na niespodziewany komplement Wilczycy, jak nie do końca poprawnie zaczynał ją określać w myślach. Istotnie, musiał, nie wytrwałby tylu tak długich lat w zawodzie, gdyby nie nauczył się po drodze tego i owego. Nie czuł jednak, żeby popisał się w tej walce, robił tylko to co musiał a i tak przyszło mu to z trudem. Nie miał jednak zamiaru odstraszać kasztanowłosej jakimiś bzdetami w stylu “Piętnaście lat temu to ja bym…!” Wydała mu się dość dobrą osobą, zwłaszcza po tej uwadze o okrucieństwie nekromanty. Dostrzeżenie takich rzeczy i wyrażenie z ich powodu żalu wymagało od człowieka przynajmniej śladowej ilości jakiegoś moralnego ukierunkowania, a towarzystwo takiej osoby zawsze było przydatne w tym wynaturzonym, pełnym ludzkiego zbydlęcenia świecie.
- Dzięki - powtórzył raz jeszcze, osłaniając na powrót opatrzone rany kolczugą i skinąwszy przyjaźnie głową dziewczynie, ruszył pomóc Krasnemu z ułożeniem stosu.
Thann w tym czasie odnalazł ciało Aethala, pomimo, iż nie znał elfa zbyt długo w jakiś sposób polubił jego charakterystyczny styl bycia i wiedział, że będzie mu go brakowało w dalszej wędrówce. Bez słowa zarzucił sobie zwłoki jego zwłoki przez ramię i opuścił kotlinę. Elfy posiadały specyficzną więź z naturą i miał wrażenie, że jego towarzysz nigdy nie zgodziłby się na spalenie jako sposób pochówku. Po drodze zgarnął jeszcze łopatę z wozu, całkowicie ignorując spojrzenia wszystkich.
- Wrócę za chwilę. - Powiedział tylko.
Walka wykończyła go niemal doszczętnie, jednak dzięki sile woli i poczuciu obowiązku, w końcu udało mu się odnaleźć małą polanę, gdzie jak miał nadzieję, żaden nekromanta nie znajdzie ciała i nie użyje go ponownie. Wziął się za powolne kopanie prowizorycznego grobu. Ciężka praca pomagała zebrać myśli i uspokoić szalejące wewnątrz emocje. Sarian widział już wiele śmierci, jednak kiedy odchodzili jego towarzysze zawsze odzywało się w nim wewnętrzne poczucie winy. Już raz zawiódł swoich ludzi i ta świadomość zżerała go od środka niczym najgorsza trucizna.
Po złożeniu elfa w dole i zasypaniu go, uklęknął na jedno kolano i wypowiedział parę słów pożegnania.
- Niech teraz wiedzie ci się lepiej - Powiedział na koniec cicho i położył na wierzchu łuk Aethala, po czym powrócił do obozu.
Clove odchodzącemu Svenowi kiwnęła głową, natomiast na poczynania Sariana spojrzała z dezaprobatą. Nie było to mądre, takie sentymenty, ale to nie ona tutaj rządziła. Nie miała zamiaru rozkazywać innym, zasugerowała najrozsądniejsze według niej rozwiązanie. Skoro wszyscy już zaczęli działać sami, ona udała się za przeszukiwaniem wozów, a potem z jednego z nich miała zamiar wywalić rzeczy, aby zrobić sobie i innym miejsce na spoczynek. W końcu wyruszą dopiero rano.
 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 16-07-2016 o 22:12.
Nami jest offline