Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-07-2016, 23:39   #24
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wróżki…
Cytat:
Gdyby tylko była tam Aida, pewnie dla zasady zbeształaby April za podobne pomysły. A gdyby tylko dała radę, przełożyłaby ją przez kolano i sprała tyłek na kwaśne jabłko.
To była prawda. Aida z pewnością nie układała by się z wróżkami, tylko przepędziła małe psotnice gdzie pieprz rośnie.
Należało więc znaleźć kącik w którym wróżki nie natkną się na Aidę, bo ta mogłaby zareagować gniewnie na pomysły swej córki. Należało znaleźć takie miejsce do którego ,ni Aida ni Ava, nie zaglądały. Nie potrzeba było być detektywem zajmującym się sprawami nadnaturalnymi by wiedzieć, że wróżki w połączeniu z dorastającą nastolatką to mieszanka wybuchowa.
Należało więc znaleźć dla nich dobrą kryjówkę. I taką April miała w swym ogródku.


Stare urocze drzewo, uschnięte co prawda, ale nadal trwające na posterunku. Aida tam nie zaglądała, a Ava wyrosła już z chodzenia po drzewach. Tam April mogła ukryć wróżki i modlić się, by te skrzydlate stworki nie narozrabiały przypadkiem, gdy jej nie będzie.


Ratusz miasta Wiscasset, był dość mały jak na tak duże miasto. Nie było w tym nic dziwnego. Powstał gdy miasto nie było jeszcze tak rozległe.


Zwarta sylwetka zbudowana w kolonialnym stylu mogła zachwycać studentów architektury, ale robiła się kłopotliwa, gdy trzeba było upchnąć tylu mieszkańców w ciasnej głównej sali. April przybyła na zebranie sama. Aida została z Avą i dziećmi Richmonde,ów. Bowiem oboje przybyli na to spotkanie i zanim w ogóle się zebrało podeszli do April się przywitać.
Podekscytowana Hannah strzelała oczami na prawo i lewo komentując stroje i wygląd ich wspólnych znajomych, a także opowiadając najnowsze ploteczki. Tyle że April nie miała obecnie głowy do plotkowania i te informacja jakoś nie chciały się zakorzenić w jej pamięci nie wspominając już wzbudzeniu zainteresowania. Co innego Patrick Richmonde.


On był kotwicą w ich związku. Poważny, stateczny, opiekuńczy i wyrozumiały. Hannach miała wiele szczęścia że na niego trafiła. Choć nie potrafiła tego do końca docenić.
Patrick milczał, gdy Hannah z April rozmawiały wtrącając jedynie podziękowanie za zajęcie się dziećmi i uprzejme pytanie o sklepik. Przystopował też żonę, gdy do sali wszedł Matt, a Hannah zapytała o randkę April z nim.
- Hannah… April pewnie nie chce opowiadać o tym, w takim miejscu.- szepnął jej do ucha Patrick.- Z dużo ludzi w około, później z pewnością trafi się okazja na takie rozmowy.-
Po czym próbuwał zmienić temat.- To co sądzisz o tym wszystkim? Ja uważam, że straż leśna powinna się tym zająć, ale… naprawdę zająć, bo teraz to co teraz robią to jakieś pozoranctwo.-
- Jak zarządzą polowanie na terenach leśnych to ściągną więcej ludzi i ci wydadzą więcej pieniędzy, już teraz jest większy ruch w interesie.-
stwierdziła Hannah.
- Jak tym w filmie… "Szczęki".- uśmiechnął się ironicznie Patrick i pokiwał dłonią.- Niemniej mnie jakoś nie podoba mi się taka wizja: kilkudziesięciu facetów ganiających ze strzelbami po lesie w okolicy naszych domów.-
- Ale z ciebie szowinista. Kobiety też polują.-
zażartowała Hannah i dodała.- Niepokoją cię kochaniuki faceci z bronią łażący po lesie, ale już niedźwiedź ludojad to nie ?-
Po czym zauważywszy kogoś w tłumie wskazała kogoś.- A propo myśliwych. Jest jeden już na sali.
I wskazała na tajniaka, którego wypatrzyły ostatnio.


Mężczyzna wyraźnie starał się trzymać z boku i nie rzucać w oczy, od czasu do czasu zapisując coś w swoim małym notatniku.
- Kawaler, wynajął pokój tylko dla jednej osoby, zdeponował kilka futerałów z bronią myśliwską w sejfie u Giottów.- powiedziała i zaczęła streszczać to co się dowiedziała o fałszywym życiorysie pana Gabriela Sandersa z COMLINK Limited co. Ileż to można się dowiedzieć o człowieku z jego zameldowania w hotelu. Ile fałszywych informacji. Niemniej April nie mogła nie podziwiać zaradności Hannah. Tyle wydobyła od Gianny. Agent Sanders, o ile imię i nazwisko były prawdziwe, przybył tu więc incognito. Ciekawe czemu?
Robiło się coraz tłoczniej, pojawił się już Eddie i uśmiechając się do April ruszył w jej kierunku, choć to że Blackburn była w towarzystwie Richmonde’ów trochę go speszyła. Pojawili się też Watsonowie wraz z Andreą, jak zwykle uroczo uśmiechniętą i ubraną w modny żakiet.

Po chwili zresztą zaczęła zbierać się rada miasta i przybyła sama pani burmistrz z przedstawicielem straży leśnej Seanem Jr., na siłę wciśniętym w marynarkę przez kogoś. April poniekąd uważała, że lepiej by się prezentował w mundurze straży, ale i tak był diabelsko przystojny, choć… miało się wrażenie że jeszcze chwila a zerwie krępującą go marynarkę i koszulę. Wśród siedziała nemezis pani burmistrz i z pewnością rywalka w najbliższych wyborach Daisy Ling. Posiedzenie było otwarte dla publiczności i ta publiczność właśnie się tłoczyła w sali, wraz z gośćmi spoza miasta. Zaskakująco dużą ilością gości. Część z nich stanowili studenci odpoczywający na wakacjach. Pozostali to byli myśliwy… zarówno Rednecki jak i bardziej wysublimowani łowcy. Futro niedźwiedzia ludożercy przy kominku byłoby wszak idealnym tłem opowieści o dramatycznej walce z bestią.

Ta tutaj walka również była dramatyczna, bowiem cała ta publiczna narada była okazją do politycznych rozgrywek między zbuntowaną częścią rady miasta pod wodzą Ling, a burmistrz i jej frakcją. Głównymi ogarem buntowników nie była jednak Daisy, a wysoki mężczyzna o wyraźnych zakolach w kędzierzawych włosach imieniem Frank Walters- Matthews. April nie znała go, nawet z widzenia. Cóż...Wiscasset było duże,zbyt duże by April znała każdego. Przyglądając się jednak sporowi miało się wrażenie że młoda nauczycielka jest bardziej sztandarem niż liderką buntowników, co jednak nie wypadało źle PR-owo. Gdy Daisy się odzywała, brzmiała jak głos rozsądku.
Samo zebranie służyło bardziej widowni, niż ustalaniu czegoś konkretnego na miejscu. Wszystkie decyzje najwyraźniej zapadły już wcześniej i były tutaj ogłaszane. Przekaz był jasny… Siły porządkowe zwarte i gotowe, ratusz widzi kłopoty i ratusz reaguje .
Tak więc… straż leśna zwiększyła ilość patroli w lesie i odradza zapuszczanie się w głąb lasu turystom z uwagi na zagrożenie. Niemniej zezwala myśliwym na samodzielny odstrzał niedźwiedzi w okolicznych lasach, acz… wszyscy myśliwi chcący zapolować na niego winni wpierw się zarejestrować u szeryfa, oraz podać terytorium które zamierzają przeszukać i przedział czasowy w jakim chcą to uczynić. Względy bezpieczeństwa. W okolicznych lasach bowiem częste są zakłócenia elektromagnetyczne, komórki tracą zasięg, krótkofalówki wariują… Ponoć to była wina specyficznego układu ród żelaza pod lasem, lub… wpływ kamiennych kręgów. O innych podejrzanych wydarzeniach zostało poinformowane FBI i wysłało już swoich agentów, którzy dyskretnie sprawdzą czy nie kryje się za tym coś więcej.
Ogólnie… komunikat całego zebrania był prosty: wszystko jest pod kontrolą, obywatele powinni się czuć bezpieczni, a myśliwi zyskać okazję do ubicia prawdziwego potwora w niedźwiedziej skórze.


Podróżą zaatakowała znienacka. Podobnie jak uczyniła to z randką. Autobus do Portland, potem lot. Nawet miło się jej gadało z Gusem, nieco pulchnym kierowcą autobusu. Próbował ją poderwać ale w ten nieśmiały i nienarzucający się sposób, który nie zwykle irytował… ale też nie dawał nadziei na sukces. Ot miły sposób na zabicie nudy. Gus zresztą opowiedział jej przy okazji, o całej trasie… co na niej widział, jakie legendy są związane z rożnymi zakątkami drogi łączącej Wiscasset z Portland. A także gdzie wydarzyły się największe wypadki.

Lotnisko. Posiłek w miejscowej restauracji. Lot. I była w Waszyngtonie. Stąd miała już tylko przysłowiowy rzut beretem do sklepu O’Donella. Z pozoru zwykłego sklepiku z bonią robioną na zamówienie, dla kolekconorów i fanów militariów. Z pozoru… za tą bowiem fasadą kryło się coś więcej.
Niemniej gdy April przekroczyła progi sklepu… oniemiała.


O’Donellowi i Lawsonowi musiało się nieźle powodzić, bo ich sklepik najwyraźniej przeszedł remont generalny i przy okazji zwiększyli jego powierzchnię. Wyglądał naprawdę… wow.
Samego Matthew akurat nie było. Wyszedł w ważnej sprawie. Na szczęście, William Lawson był na posterunku i widząc wchodzącą April gestem zaprosił ją do lady.
- Jak się masz kwiatuszku? Jak emerytura? Jak wieś?- zasypał ją gradem życzliwych wyciągając nieduże pudełko z którego wysypały się srebrne kule.


- Końcówka ostatniej partii. Miałaś szczęście kwiatuszku, następne będą za miesiąc.- rzekł z uśmiechem William, który traktował April jak przyszywaną bratanicę. W miejsce tej, która mieszkała w Kalifornii i wpadała do niego dwa razy na rok. Sam Lawson natomiast nie miał własnych dzieci. Praca pochłaniała większość jego czasu. Praca i eksperymenty związane z odtwarzaniem działania dawnych artefaktów i “technologii” związanej z magią. Co było niewątpliwie trudne z uwagi na nieliczne zapiski dodatkowo szyfrowane. Ale to Wiliamowi nie przeszkadzało, był prawdziwym pasjonatem.


Powrót był tą samą rutyną, tylko w drugą stronę. Najpierw było waszyngtońskie lotnisko, potem lot, potem lotnisko w Portland. Potem autobus. Standard.
Tym razem kierowcą był Pakistańczyk imieniem Yasir. Nie podrywał April mając żonę i dwójkę dzieci, ale… to właśnie sprawiło, że znów pani Blackburn pogrążyła się miłej pogawędce. Dzieci zbliżają do siebie ludzi, zwłaszcza w dobie telefonów komórkowych zapisywania danych w chmurze. Dzieci to dziesiątki wesołych opowieści o ich pierwszych słowach i pierwszych wpadkach. A w dobie smartfonów to także tysiące zdjęć zarówno sweet foci jak i kompromitujących je, acz zabawnych dla rodziców. Dowody wstydu każdego nastolatka i obciachu ich rodziców… którzy chwalili się nimi pokazując je swoim znajomym.
Yasir miał córeczkę jak April, więc było co porównywać. I można było przywołać tyle miłych wspomnień, więc podróż autobusem upływała całkiem szybko i w przyjemnej atmosferze, aż do czasu…


… pojawienia się zimnego potu na plecach April. Przeszywającego ciało niczym piorun. Zrobiło się tak nagle ciemniej wokół kierowcy. Jakaś czarna mgiełka go otoczyła. I zanim April mogła jakoś zareagować to… mgiełka zrobiła się czerwonawa, a ciałem zaskoczonego Yasira targnęły bolesne drgawki.


I wtedy właśnie, widmowa dłoń przebiła klatkę piersiową mężczyzny, wywołując u niego krzyk bólu i utratę przytomności. To jednak widziała jedynie April, reszta pasażerów spanikowała widząc że ich kierowca ma jakiś atak i osuwa się na kierownicę wprawiając rozpędzony autobus w pijane się zataczanie raz w prawo raz w lewo. April zauważyła także zakręt o którym Gus wspomniał podczas jej poprzedniej podróży.
- Oooo tu… kilkanaście lat temu, autobus z dzieciakami walnął czołowo to duże drzewo. Nikt nie przeżył. Straszliwa tragedia. Nigdy nie ustalono jej przyczyn. Droga była pusta, widoczność dobra, autobus w dobrym stanie technicznym. Pech.-
Pech… a teraz pozbawiony kierowcy autobus pędził na dokładnie to samo drzewo. Tragedia więc mogła się powtórzyć. Ale nie musiała. April nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa w tej sprawie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 14-07-2016 o 14:06. Powód: poprawki... od groma poprawek :(
abishai jest offline