Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-07-2016, 22:52   #5
Sither
 
Sither's Avatar
 
Reputacja: 1 Sither ma wspaniałą przyszłośćSither ma wspaniałą przyszłośćSither ma wspaniałą przyszłośćSither ma wspaniałą przyszłośćSither ma wspaniałą przyszłośćSither ma wspaniałą przyszłośćSither ma wspaniałą przyszłośćSither ma wspaniałą przyszłośćSither ma wspaniałą przyszłośćSither ma wspaniałą przyszłośćSither ma wspaniałą przyszłość
Krok za krokiem, mila za milą, karawana wciąż posuwała się naprzód ospale. Sven zwany Chudziejem, pochudły, siwowłosy mężczyzna maszerujący przy toczącym się wozie, ze znużeniem obserwował swoje własne stopy, gdy te machinalnie już wręcz pokonywały coraz to kolejne odcinki drogi. Na jego pooranym starczymi zmarszczkami obliczu wypisane było wyraźnie zmęczenie, lecz wiedział, że do najbliższego postoju czeka ich jeszcze conajmniej godzina wędrówki. Z ukłuciem żalu wspomniał czasy swej młodości, gdy raźno pokonywał długie mile podczas marszu z grupami drwalskimi na tereny kolejnych wycinek. Mógł wtedy chodzić tak godzinami, i całkiem to lubił. Dziś, gdy jego stopy miały w pamięci niezliczoną ilość pieszych wędrówek, miał już tego dosyć. Wiedział jednak, że nie może sobie odpuścić, pozwolić sobie na spokojną emeryturę w tym czy innym ludzkim osiedlu. Wciąż nie osiągnął swojego celu. Wciąż nie odnalazł dziewczyny o szarych oczach.
No, i dopiero co przeszedł pod rozkazy nowego pracodawcy, a pierwsza misja po kilkumiesięcznym przeszkoleniu to nienajlepszy moment na stwierdzenie, że tak w sumie, to jemu się nie chce i dziękuje bardzo, ale nie ma ochoty już walczyć ani nigdzie wędrować.
Ubiegłego lata, prawie rok temu, za radą swego krasnoludzkiego przyjaciela Sven postanowił odnaleźć organizację, która znana była pod nazwami Straż czy też Pakt Czarnej Krwi, oraz się do niej zaciągnąć. Uczynił to niechętnie, lecz przyparty do muru swoim postępującym wiekiem, musiał podjąć tę decyzję. Samodzielne poszukiwania, które prowadził od tylu lat, wciąż nie dawały żadnych rezultatów, a z wiekiem coraz trudniej było mu stawiać czoła życiu najemnika, które to ułatwiało podejmowanie tychże poszukiwań. Licząc na możliwe wsparcie Paktu w spełnieniu jego prywatnych celów, mężczyzna oddał więc swój miecz sprawie Straży. Mimo swoich obaw, że nie wykaże dla organizacji żadnej wartości i zostanie odesłany z niczym, Sven został przyjęty w szeregi służących Paktowi i poddany ichnim rozmaitym szkoleniom. Obietnice pomocy w poszukiwaniach jakie otrzymał w zamian, choć mętne i niewiele dające, wciąż były czymś więcej niż uzyskałby utrzymując swój dotychczasowy kurs.
I dlatego był tutaj dzisiaj, jako część obstawy kupieckiej karawany, której ochrona była chwilową przykrywką dla działań jego oraz pozostałych obecnych tutaj członków Paktu. Było ich w sumie czworo, nie licząc ich dowódcy Landera, którego Sven dość szybko zaczął szanować, jako doświadczonego w boju i wykazującego przejawy inteligencji, która wbrew złośliwym językom nie jest wcale przeszkodą w karierze najemnika. Ich prawdziwym zadaniem było zbadanie sytuacji w Evergreen, które...
Toczone właśnie rozmyślania najemnika nad celem ich podróży przerwał powrót zwiadowcy, który także należał do podkomendnych Landera. Wieści które posiadał nie należały do pozytywnych - dalsza droga została zawalona przez lawinę. Sytuacja zdawała się śmierdzieć na milę podstępem, lecz wobec nadchodzącego zmierzchu odwrót nie wchodził w grę. Musieli zatrzymać się w pobliskiej kotlinie. Sven w myślach przeklął krótko własną niecierpliwość, teraz istotnie wolałby przemaszerować jeszcze choćby i trzy godziny, niż zakładać obozowisko w tak odsłoniętym miejscu. Nie on jednak tutaj rozdawał karty. Przypuszczalnie nie czynił tego nikt z nich.
Godzinę później ogniska obozu płonęły już w kotlinie, która zaczęła tętnić swoistym, lekko ponurym życiem strudzonych wędrówką ludzi stali. Posiłki były przygotowywane, konie osprawiane i karmione, noclegi szykowane. Gdzieś od któregoś ogniska niósł się głos toczonej opowieści, a wsłuchujący się w nią najemnicy ostrzyli swoją broń. Sven patrzył na to ze swoistym zaciekawieniem, nie wiedział bowiem czym zdążono już ją stępić, tego ranka widział bowiem na własne oczy jak ci sami ludzie ostrzyli ten sam oręż. Widocznie nie chodziło o stan ekwipunku, a o zwykłe zajęcie czymś rąk w tej sytuacji o dość niepewnej, napiętej atmosferze.
Wraz z pozostałymi członkami Straży, Landerem, Sarianem, Thalakosem i Clove, Chudziej odbywał właśnie przy jednym z ognisk coś w rodzaju tajnej narady. Weteran Paktu snuł przed nimi wizję najbliższych działań.
- W twierdzy oraz w samej osadzie powinniście znaleźć wystarczająco dużo plotek, by zainteresować się sprawą. Sugeruję najpierw udać się do tamtejszego burmistrza, sołtysa, radnego, cokolwiek tam mają - ciągnął Lander, machniękiem ręki zbywając temat zastanawiania się nad nazwą przywódcy jakiejś zwykłej osady - A później zacząć dochodzenie. Prawdę mówiąc uważam, że rzucili was na głęboką wodę, ale ufam, że sobie poradzicie. Macie jakieś pytania? Nie licząc oczywiście tego, że ta lawina, dajcie bogowie, bym się mylił, nie była naturalna?
- Władza często zataja niewygodne dla siebie fakty - ten głos należał do Clove, jedynej kobiety w ich skromnej kompanii. Wszyscy zwrócili ku niej swoje spojrzenia, co zdało się ją lekko peszyć, lecz po odchrząknięciu kontyniowała- Wystarczy, że jedna osoba do niego zajrzy, taka która wzbudza zaufanie i widać na niej życiowe doświadczenie oraz trudy życia. Reszta bez większego trudu zakręci się na targu, w karczmie a nawet w klasztorze.
“Doświadczenie oraz trudy życia, ta?” pomyślał sobie Sven, obrzucając wyznaczoną mu przez nowe zwierzchnictwo towarzyszkę drogi spojrzeniem, z którego nawet najlepszy śledczy nic by nie wyczytał “Ciekawe bardzo, kogo masz na myśli.”.
Milczał jednak, nie przerywając brązowowłosej. Nie był człowiekiem, który lubił wdawać się w próżne dyskusje. Póki co nikt nie powiedział wprost, że to on ma zająć się przepytaniem sołtysa, więc nie było sensu się oburzać ani samemu poruszać tej kwestii. Jeśli faktycznie ktoś go zaproponuje do tego zadania, wtedy grzecznie odpowie, że może i doświadczenie oraz trudy są na nim aż nadto widoczne, lecz szczerze wątpi by taki stary, zgięty ciężarem walk i mordu najemnik nadawał się do ciągnięcia za język lokalnych władz. Z pewnością Krasny (jak w myślach nauczył się nazywać mężczyznę, który kazał się nazywać Karmazynowym czymśtam) poradzi sobie z tym zadaniem dużo lepiej.
- Co do Arabel…. - kontynuowała dalej Clove - To to już jest bardziej niepokojące. Zdrada, albo zgładzenie. Mimo wszystko, obydwa zadania mogą być ze sobą powiązane - wzrok kobiety począł błądzić po zgromadzonych, jakby starała się wymusić na nich jakąś inicjatywę lub po prostu sprawdzić reakcję.
- Nie sądzę, żeby ktoś był na tyle głupi, żeby zdradzić pakt… Każdy wie jak to by się dla niego skończyło - Sarian pieczołowicie czyścił swój oręż, uwagą tą jednak udowodnił, że nie puszcza dyskusji mimo uszu. - Coś się musiało stać. Jak długo nie otrzymujemy od nich żadnych raportów?
- Dobry miesiąc, jeśli nie dłużej. Raporty składane są co dwa tygodnie, najczęściej wraz z pieniędzmi za wykonane zlecenia - odpowiedział Lander, drapiąc się po zaroście- Zdrada nie wchodzi w grę, ponieważ wedle moich informacji była to jedna z najlojalniejszych komórek, jakie mieliśmy.
“Lojalność… naprawdę w nią wierzy?” zdziwił się w myślach Sven, spoglądając na swego dowódcę, w którym widział przecież doświadczonego żołnierza. Nie w jego gestii leżało podważanie słów zwierzchnika, lecz Chudziej dobrze wiedział, że ludzi naprawdę nieprzekupnych jest niewielu. Większość z tych, którzy są za takich uważani, po prostu nie spotkała się jeszcze z wystarczająco hojną ofertą.
- Zgładzenie... nie wierzę w to. Mieliśmy zezwolenie na działanie na obszarze Cormyru. - Lander kontynuował, nieświadom niewypowiedzianych uwag Chudzieja - Zastanawiam się nad tym, co tam się mogło wydarzyć. Musiała zajść jakaś dziwna okoliczność, która doprowadziła do tego stanu rzeczy.
- A czy ostatnie raporty mówią o czymś niepokojącym? Na pewno wspomnieli by o tym. Nie wierzę, że cały oddział znika ot tak... - zdanie wypowiedziane spokojnym głosem Sariana zaczęło tonąć gdzieś w odmętach umysłu zmęczonego najemnika, który rozłożony uspokajającym ciepłem ognia zaczął przysypiać. Nie chciał jednak się kłaść, starał się pozostawać czujny, zwłaszcza w takim miejscu, w tej sytuacji. Dzień był jednak długi, męczący, a on nie miał już dziś sił, co jakiś czas odpływał więc w krótkie, niespokojne drzemanie...
Później, oceniając tę sytuację z perspektywy czasu, cieszył się z tego że choćby na te kilka chwil wyrywał od niegodziwego świata przynajmniej odrobinę snu. Dzięki temu czuł się choć trochę lepiej, gdy przyszedł czas z męcząco znajomym zgrzytem stali wysunąć z pochwy swój półtoraręczny miecz. A czas ten nadszedł, gdy lśniąca księżycowym blaskiem noc zgwałcona została podziemnym, nagłym rumorem, po którym nagle rozległ się dziewczęcy, agonalny krzyk.
To była Lialda. Ukochana córka Taeghena, właściciela karawany. Widząc jej młode, drgające ciało zbroczone krwią z wylotowej rany dokonanej pordzewiałą włócznią, Sven zdusił w gardle mimowolny, żałosny jęk. Nie można było jej już pomóc, zawiedli. Może gdyby nie był tak śpiący, może gdyby ją zauważył wcześniej i jakoś powstrzymał elfią córę od nocnych wędrówek... Przełknął jednak pełne goryczy myśli, czujnie obserwując wyrastające spod ziemi wokół nich szkielety. Nie było żadnych wątpliwości, że ożywieńce nie mają wobec nich przyjaznych zamiarów, zwłaszcza po tym jak zamordowały Lialdę. A więc znów przemówić miała stal, zagłuszając złowróżebny śmiech niosący się nad kotliną.
Pierwszy do ataku rzucił się Lander, rzucając im głośny rozkaz:
- Zrównać tych sukinsynów z ziemią!
"Nie wygląda na to, żeby ziemia ich powstrzymywała..." zauważył w myślach Chudziej, lecz posłusznie zajął miejsce w utworzonym szyku. Nie na długo, bowiem gdy masakrujący któregoś szkieleta na brudny pył Krasny wydał z siebie krzyk "Nie rozdzielajmy się!", Sven szybko podzielił ten rozkaz przez okoliczności i pomnożył przez rozsądek. Wiedział, że ludzie - i elf, rzecz jasna - wyszkoleni przez Pakt dadzą sobie radę z otaczającymi ich przeciwnikami, widział jak ożywieńce padają z ich rąk jak muchy. Nie dawał za to funta kłaków za umiejętności pozostałych najemników, którzy skupiali się wokół Taeghena, widział z oddali jak kilku z nich ginie od szybkich ciosów szkieletów.
W ciągu wielu lat przesłużonych w różnych kompaniach najemnych, Sven nauczył się rozróżniać dwa typy najemników. Jeden z nich stanowili ci, którzy bardziej od słowa czy umowy cenili sobie własne korzyści. To był ten typ który porzucał swego pracodawcę gdy sytuacja robiła się nadto gorąca jak na oczekiwaną zapłatę. Ten sam typ, który skuszony wyższą kwotą potrafił dokonywać grabieży twierdzy czy osady, którą niedawno podejmował się bronić. Ten typ, którego honor był na sprzedaż.
Sven cieszył się, że należy do najemników tego drugiego typu.
Gdzieś w jego umyśle drugorzędną rolę grała stara, najemnicza zasada "Nie ma pracodawcy - nie ma zapłaty", jednak powód dla którego ruszył na ratunek Taeghena, był jednak cokolwiek bardziej idealistyczny. Sven zobowiązał się bronić kupca i jego karawany, nie miał więc innego wyboru. Pochyliwszy się nisko runął na żywy mur ożywionych kości, przebijając się przez ich szyk i ignorując zadawane przez nich rany. Na ile mógł, popędził w stronę zbliżających się do czerwonowłosego elfa szkieletów, odruchowo wpadając w poślizg na wilgotnym podłożu aby uniknąć pędzącego ku niemu, szerokiego cięcia, po czym podnosząc się płynnym półpiruetem, przepłynął pomiędzy dwoma ożywieńcami wykańczając je szybkimi ruchami miecza. Szybko pożałował tych akrobacji, które były bardziej reakcją wyćwiczoną do poziomu instynktu, niż przemyślanym działaniem. Poczuł bowiem nagły ból w plecach, który na moment przesłonił mu spojrzenie ciemną mgłą. Gdy odzyskał zdolność widzenia i rozejrzał się bacznie, ujrzał w oddali młodziutką Lialdę. W pierwszej chwili myślał, że ma zwidy lub śni. W drugiej, zwodniczo szczęśliwej i boleśnie krótkiej chwili był naprawdę pewien, że córka elfa wyżyła. Potem jednak zrozumiał, że gdzieś w tej kotlinie krąży magia czarniejsza niż się spodziewał. Nie dane mu było jednak myśleć o tym spokojnie, gdy w stronę kupca już nacierały kolejne szkielety. Paroma susami Chudziej zagrodził im więc drogę, unosząc wysoko tarczę aby osłonić pracodawcę - oraz także i siebie - przed strzałami. Obrona ta nie na wiele mu się zdała, gdy ożywieńcy dopadli go w dwóch naraz, zasypując gradem skorodowanej stali. Oberwał ciężko mimo zbroi, nie spodziewał się takiej siły u czegoś, co praktycznie rzecz biorąc nie ma nawet mięśni. Zdarzyło mu się walczyć z ożywionymi szkieletami i nie zapamiętał by...
Cóż, to było dawno, bardzo dawno. Na pewno był wtedy wytrzymalszy. Silniejszy.

Lepszy.

Wiedziony nagłą wściekłością na własny żałosny stan, Sven poderwał się nagle i osłaniając się przed jednym napastnikiem tarczą, drugiego przeciął płaskim cięciem w poprzek kręgosłupa, sprawiając że kruche kości rozsypały się uderzając o ziemię. Wykorzystując pęd ostrza, ciął skośnie od dołu drugiego z nich, również posyłając go tam, skąd przybył. Szybkim rzutem oka za ramię dostrzegł, że kupiec stoi pośrodku kotliny w oszołomieniu, przykrym i zrozumiałym, lecz całkowicie teraz zbędnym.
- Zabierzcie stąd Taeghena, u licha! - krzyknął z wściekłością do najemników z Kompanii Kła. O dziwo, ci posłuchali go, ciągnąć pracodawcę za jeden z wozów, zbrukanych krwią zarżniętych zwierząt. Kupiec szarpał się i wyklinał ich, lecz tak było lepiej. Nie pora była, aby dołączył do swojej córki.
Szkielety padały dość łatwo, zdając się rozsypywać przy każdym ciosie który nie był lżejszy od przelotnego kopnięcia. Obróciwszy w pył kolejne dwa, które chciały się na niego rzucić, Sven rozejrzał się ponownie po polu bitwy. Z tego co widział, pozostali Strażnicy radzili sobie nie gorzej - a właściwie to nawet lepiej - od niego, niszcząc ostatnie z kruchyc ożywieńców. Na polu walki pozostał tylko jeden, który był z pewnością najcięższym przeciwnikiem, i to wcale nie z powodu przerastającej resztę siły czy wytrzymałości. Główną trudnością była tutaj potrzeba walki z czymś, co patrzy na ciebie oczami młodziutkiej, niewinnej istoty.
“Cokolwiek zabiło i ożywiło tę dziewczynę, zapewne ją teraz kontroluje…” Pomyślał, rozglądając się w mroku, rozpaczliwie starając się dostrzec możliwe miejsca pobytu ewentualnego maga, który sprowadził na nich to wszystko. Bezskutecznie, cokolwiek skrywała noc, nie zdradziła przed nim swych sekretów.
- Tyle że jak na razie mamy tutaj poważniejszy problem, bo to coś nie chce ustąpić! - krzyknął do Svena Lander, jak gdyby czytając w jego myślach, po czym zaszarżował w stronę ożywieńca, gdzie byli już także pozostali jego podkomendni. Chudziej poczuł podziw dla Landera, za jego hardość i opanowanie, które pozwoliły mu stanąć do tej walki bez wahania. Był naprawdę twardy... Co często mówiono również o Svenie, lecz on nie był taki, nie tak naprawdę. Był po prostu utwardzony życiową koniecznością i zbiorem ciężkich doświadczeń, lecz wewnątrz często pełen był rozterek i ponurych wątpliwości.
- Kurwa... - zaklął krótko, gdy cały pozyskany u niego podziw do dowódcy wyparował w jednej chwili, gdy ten tak szaleńczo i nierozważnie wystawił się na atak wskrzeszonych zwłok Lialdy. Nie wyglądało to dobrze, Sven wiedział już że nie może dłużej przypatrywać się temu z boku. Rzucając ostatnie, rozpaczliwe spojrzenie w stronę wozów, zastanawiając się nad tym czy nekromanta do czynienia takich czarów musi zachować kontakt wzrokowy, Swen puścił się biegiem w stronę dowódcy, chcąc odsłonić jego odwrót. Na szczęście szybciej niż on osłoniła go lykantropka. Chudziej mógł więc spowolnić nieco swój pęd, zaoszczędzić siły których nie miał już wiele. Uspokoił oddech, próbując się skupić na tym, co konieczne, choć była to ostatnia rzecz na jaką miał ochotę. Musiał zapomnieć o Lialdzie, pamiętać zaś że cokolwiek stawia im teraz opór wykorzystując jej ciało, może być wszystkim - ale nie jest Lialdą. Przymykając oczy i wygłuszając się na dźwięki toczącej się wciąż walki przystanął na chwilę, wziął głębszy oddech i oczyścił myśli.
Gdy otworzył oczy, pędził już prosto na żywe zwłoki. Nie widział już w nich żywej istoty, która podczas tej podróży dała się poznać jako osóbka troskliwa i ciekawa świata. To było nędzne, obmierzłe i niemiłe wszelkim bogom widowisko sztuki nekromanckiej, coś co nie miało prawa istnieć. Coś, co należało nie tyle zabić, bo życia w sobie nie miało. Należało to wyeliminować.
Wpadając pomiędzy swych towarzyszy wyminął Clove od lewej flanki i opadając na jedno kolano ciął poprzecznie przez nogę stwora, przecinając ją w połowie. Sam się później zastanawiał, dlaczego akurat tak zaatakował. Chyba po prostu nie uchronił się od emocji tęsknoty za kimś najbliższym przyjaciela, kogo miał w ostatnich latach, krasnoludem Gunnarem i jego zwyczajem uszkadzania komuś kolana w każdej walce...
W tej sekundzie Sven jednak nie myślał o tym. Operując wprawionym w ruch ciężarem swego długiego miecza, podbił go ku górze i ciął drugi raz, czysto i szybko dekapitując przewracającą się poczwarę. Głuchemu łupnięciu ciała towarzyszył cichszy stukot turlającej się głowy, która szybko straciła pęd za sprawą długich, jasnych włosów. Nim jeszcze ustały drgawki zwłok przywróconych do ich należnego stanu, Sven już odczuwał negatywne skutki swego dzieła. Był obolały, chyba ranny, kurewsko wręcz zmęczony - najgorszym było jednak to, że gdy tylko jego ostrze sięgnęło szyi ożywieńca, przestał widzieć w nim tylko ofiarę sztuki nekromanckiej. Jakkolwiek irracjonalne by to nie było, czuł się jakby właśnie zabił Lialdę, z zimną krwią. Minęła dłuższa chwila, nim odważył się odwrócić w stronę wozu i przekonać się, czy jej ojciec widział to zajście. Gdy w końcu zebrał na to siły, nie zauważył go tam. Lecz czy na pewno elf uchronił się od tego przykrego widoku? Tego Sven nie wiedział.
 

Ostatnio edytowane przez Sither : 17-07-2016 o 20:22.
Sither jest offline