Po wysłuchaniu Reetera, relacjonującego co widział z drzewa, po plecach Awe przebiegł dreszcz. Niewiele pamiętał z przebiegu katastrofy, ale wnioskując po tym co stało się z wrakiem statku to fakt, że ktokolwiek przeżył zakrawał na prawdziwy cud. Jakąkolwiek nadzieję, na naprawienie Królowej też należało porzucić. Tubylcy z tego co mówił Bokor, korzystali co najwyżej z łodzi, a patrząc na tutejsze warunki, za łódź uznawali pewnie byle czółno. W każdym na stocznię zdolną naprawić okręt nie było co liczyć nawet w naprawdę dalekiej perspektywie. Wszystko wskazywało więc na to, że spędzą na tej dziwnej wyspie naprawdę sporo czasu.
Wioska, w której żyli dzicy wywoływała mieszane uczucia. Na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się zwyczajne, chciałoby się wręcz powiedzieć - swojskie. W gospodarstwach wrzała praca, na polanie bawiły się dzieci a w zagrodach pasły zwierzęta. Jednak z każą chwilą Awe zauważał coraz więcej szczegółów, które powodowały niejasne uczucie, że 'coś jest tutaj nie tak'. Nie chodziło tutaj nawet o dziwactwa pokroju hodowli latających węży (wolał się nawet nie zastanawiać, co tubylcy z nich uzyskują), czy... oryginalny wygląd mieszkańców. Wszystko to wpisywało się w tutejszy folklor i na swój sposób pasowało do tej zagubionej na krańcu świata wyspy. Jednak kto u demona buduje domy na około cmentarza? Awe podejrzewał, że ma to związek z religią, wyznawaną przez tubylców i zaczął się zastanawiać nad charakterem tego kultu. Skoro religia była dla nich na tyle ważna, aby za centralny punkt wioski zaadaptowano tę piramidę, to z pewnością miała ona ogromny wpływ na sposób życia i kulturę dzikich. Kolejnym rzeczą, która przykuła jego uwagę był fakt, że wśród pracujących dookoła ludzi, nie było żadnego mężczyzny. W tym momencie jednak z rozmyślań wyrwała go rozmowa prowadzona przez towarzyszy z Bokorem, którego imienia nie był w stanie nawet powtórzyć - a co dopiero zapamiętać.
-[...] Tutaj każdy pracuje na własny rachunek. - powiedział Bokor.
Awe uśmiechnął się kącikiem ust, słysząc te słowa z ust kapłana, ewidentnie należącego tutaj do kasty wysoce uprzywilejowanej, która z pracą raczej nie miała za dużo wspólnego. Postanowił jednak zachować tę uwagę dla siebie, szczególnie, że rozumiał jego obawy związane z grupką piratów-rozbitków. Na głos zaś rzucił:
-Moje imię, to Awe. Mówiłeś, że naszych towarzyszy wzięto w niewolę. Wiadomo, czy ci biali, którzy ich zabrali sprzedają niewolników kupcom zza morza, czy zatrzymują ich dla siebie? A jeśli tak, to czy wiecie jaki los może ich czekać? - zapytał.
Miał nadzieję, że nie usłyszy, że ich była kapitan ma być złożona w ofierze tutejszym bogom. Przychylał się bowiem do zdania, które usłyszał z ust Anlafa - jeśli ich grupka miała coś zdziałać i mieć szanse na przetrwanie, potrzebny był im ktoś kogo wszyscy zaakceptują na lidera. Mimo, że był na okręcie dość krótko, widział jakim posłuchem i szacunkiem wśród załogi cieszyła się Bellit. Do reszty rozbitków, dodał zaś:
-Jeśli tak to musimy się spieszyć jeśli chcemy jeszcze zobaczyć Bellit. Ale może za to uda się odbić kiedy będą prowadzili niewolników do kupca - to będzie chyba łatwiejsze niż wydostanie ich z wioski tych białych.