Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-07-2016, 06:52   #9
Krieger
 
Krieger's Avatar
 
Reputacja: 1 Krieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputację


Kilgore stąpał ciężko, rozchlapując błoto zdeformowanymi kopytami które służyły mu za stopy. Twarde, szczeciniaste futro które pokrywało jego głowę i kark błyszczało tysiącem diamencików którymi obsypała go Kimbunga, szczodra w swym straszliwym okrucieństwie. Monstrum łypało podejrzliwie na zezwierzęcone postaci tubylców, wyczekując jakichkolwiek oznak agresji, choćby niebezpiecznego błysku w oku, krzywego spojrzenia, odsłoniętych kłów. Dobrze znał te gesty - sam był bardziej zwierzęciem, niż człowiekiem, i rozumiał doskonale przewrotną, złowieszczą naturę nieokiełznanej dzikości.

Minotaur nie czuł się komfortowo w pozycji błagającego o pomoc petenta. Jego ograniczony mózg przez dłuższy czas nie mógł dojść do zadowalającego argumentu, odpowiedzi na palące pytanie: czemu ciągle żyli? Na miejscu Tanaroańczyków zamordowałby piratów gdy ci byli nieprzytomni, a ich wybebeszone szczątki porozwieszał wysoko wśród drzew i klifów ich domeny, by odstraszały wrogów i wzbudzały respekt sojuszników. Ci jednak nie zdecydowali się na ten krok, a karmazynowemu olbrzymowi powoli zaczęło coś świtać. Kiedyś już znalazł się w podobnej sytuacji - tylko raz, co prawda, ale moment ten miał decydujący wpływ na znaczną część jego krótkiego, wypełnionego przemocą życia. K. D. Rapis, różowoskóry korsarz, powściągnął swe ostrze i darował mu życie lata wcześniej. Nie ukrywał wtedy swoich intencji, jak te zapchlone dzikusy - potrzebował Kilgora. Potrzebował jego mięśni, umiejętności i błogosławieństw jego mrocznego boga, ale nade wszystko, potrzebował brutalnej prostoty która zawiadywała tymi trzema krytycznymi aspektami. Potrzebował nieskomplikowanego w obsłudze narzędzia do wykonywania jego brudnej roboty.

Oślizgły bokor dał im żyć, żeby ich do czegoś wykorzystać, zadecydował ponad wszelką wątpliwość minotaur. Rogaty pirat nie dziwił mu się zbytnio - podli tyrani zwykli wysługiwać się innymi. Tym, czego szaman nie wiedział, lub mimo wiedzy postanowił igrać z losem, był fakt że trafił na Kilgora. Czerwoną Śmierć. I że teraz on i jego plemię musiało umrzeć, wypierając się swoich fałszywych bożków skamląc u kopyt czempiona Seta o szybki koniec, którego nie będzie im dane otrzymać. Do tego czasu, nie mogli zaufać jego kocim oczom i gadziemu językowi, ale nie mogli mu też odmówić. Gra pozorów musiała trwać do momentu, gdy jedna ze stron zdecyduje się pokazać swoje karty, a druga będzie musiała podbić stawkę lub wycofać się z rozdania.

Ostrzeżenie Ah-Nohola na temat piramidy podziałało na korsarza jak, eh, czerwona płachta na byka. Rogacz wiedział już doskonale, gdzie musi się dostać, gdy będzie ku temu sposobna chwila. Jakie skarby lub okropności czekały na niego w trzewiach starożytnej budowli? Ile posągów, które będzie mógł strzaskać, jak wiele krwi zamaskowanych kapłanów, którą będzie mógł przelać w imię Seta? O tak, będzie musiał zerwać ten zakazany owoc, i miał nadzieję, że przekona do tego również swoich towarzyszy. Kilgore nie znał słowa 'ikonoklasta', ale gdyby je znał, bardzo by je lubił i często go używał.

Kimbunga to bogini, powiedział bokor. Bzdura! Set jest panem wszystkich burz, a sztorm który zabił Królową i jej królową - Kilgore nie sądził bowiem, że przyjdzie mu zobaczyć Bellit żywą - był arcydziełem jego potężnych dłoni. Powody dla których jego patron wystawił go na tę próbę nie były jeszcze co prawda znane Kilgorowi, ale rzeźnik nie miał wątpliwości że wkrótce przyjdzie mu je poznać, a prawda ta będzie straszna i wspaniała zarazem.

Mroczny rycerz patrzył na zaciekawione ich przybyciem stworzenia. Jakimi byliby wspaniałymi niewolnikami! Oczywiście nie teraz - ich dzikość sprawiała, że nadawali się tylko do zarżnięcia. Ale ich dzieci, gdyby je złamać tak, jak łamie się wolę dzikiego konia i odziera się jego duszę z wolności bezkresnych stepów... dzięki ich sile mógłby stworzyć armię. Minotaur czuł jakąś dziwną więź z tymi pokracznymi istotami, wierząc, że pragmatyzm naturalnej selekcji która nauczyła ich być najsilniejszymi i najbardziej bezwzględnymi był oddzielony od okrucieństwa i żądzy krwi cienką, czerwoną linią. Potrzebowali tylko kogoś, kto przeprowadzi ich na drugą stronę i pozwoli im odnaleźć samych siebie wśród kajdan i żelaznych łańcuchów, a oni będą mu wdzięczni... Ale to później.

Teraz musiał zrobić coś, żeby ten przeklęty deszcz już więcej nie spadł mu na łeb.

-Ix-Ciuatl-Yaxche-Tzek.- Powiedział minotaur, próbując nowych słów jak smakosz mlaskający nad nową potrawą, ale nie dodał nic więcej. Raz w roku, pamiętał jak przez mgłę, jego ojciec otwierał wrota jego samotni i wprowadzał do środka grupkę wybrańców - siedem niewiast i siedmiu młodych mężczyzn... Ale to było dawno temu, kiedy miał jeszcze inne imię, a jego skóra nie była koloru krwi. Przebywanie z piratami ucywilizowało go wielce, co samo w sobie było dobrym wyznacznikiem tego, jaką bestią był onegdaj.

Uzbrojony, minotaur czuł się znacznie pewniej i spokojniej. Wizje krwawego podboju dzikich tubylców ustąpiły z jego myśli, spowitych karmazynową mgłą jak ta która otaczała wyspę, zastąpione przez bardziej przyziemne sprawy. Większość siepaczy Bellit odeszła wraz z Królową - ci, którzy wciąż trwali, nie byliby raczej pierwszym wyborem Kilgora na ekipę z którą chciałby zostać wyrzucony na brzeg nieznanego i wrogiego lądu, ale byli jego załogą, a on - ich. Piracki kod pozostał niespisany nigdzie poza ich sercami, a wspólnie przelana krew była mocniejsza niż więzy które łączyły prawdziwych braci i siostry. Nie wyobrażał sobie żeby miał ich porzucić. Nawet dla niego odwrócenie się od tej dysfunkcyjnej rodziny brutalnych alkoholików, hedonistów, bawidamków i służących samym sobie poszukiwaczy wiedzy byłoby hańbą i dyshonorem w oczach Seta. Kochał ich wielce, chciał więc im tę miłość teraz okazać, gdy potrzebowali tego najbardziej.

Pech chciał że pierwszym odbiorcą tej miłości miał być Awe.

-Ej, młody!- Minotaur puknął diabelstwo kułakiem w ramię, prawie zbijając go z nóg. -Skończże pierdolić, na czeluść, i pomóż mi z tym gównem.- Kilgore chwycił jeden z namiotów pod jedną pachę i beczkę z mięsem pod drugą, ruszając ku względnie odosobnionemu i zdolnemu pomieścić ich prowizoryczny obóz miejscu wewnątrz murów osady. Zostawił rozmowę z bokorem swoim bardziej światłym towarzyszom niedoli, argumentując samemu sobie, że 'gadka jest dla różowoskórych pizd'. W rzeczywistości jednak im mniej czasu spędzał w towarzystwie tubylców, tym lepiej dla nich, niego i jego załogi - porywczy i nieobliczalny zabijaka ciągle dryfował na niebezpiecznie spadzistej krawędzi morderczych myśli i czynów. W oka mgnieniu mógł zmienić ich całkiem komfortowe - biorąc pod uwagę okoliczności - położenie na coś znacznie gorszego, a w obecnym stanie piraci z Królowej Hebanowego Wybrzeża nie mieli większych szans przeciwko czterystu wojowniczym duszom. Przeciwko takiej przewadze liczebnej, mogliby nawet stracić jednego czy dwóch swoich, co było niewybaczalne. Każdy z piratów był teraz na swoją wagę w złocie jeśli chcieli wyjść z tego ambarasu żywi.

Nagle rogacz zatrzymał się. Jego czujne spojrzenie dostrzegło wijące się w swoich zagrodach liczne wężowe stwory, podobne do tych znanych mu z Dzikich Krajów, jeno skrzydlate. Minotaur z trudem ukrywał swoje podniecenie gdy cofnął się do grupy i zwrócił się do dyskutującego z resztą bokora.

-Węże.- Powiedział, z błyszczącymi ślepiami wskazując na łuskowate istoty. -Potrzebuję. Chcę.- Wychrypiał swoim okrutnym, tubalnym głosem. Miał nadzieję że Set ześle mu jakiś znak swojej przychylności, i oto stało się!
 

Ostatnio edytowane przez Krieger : 15-07-2016 o 14:36.
Krieger jest offline