Wątek: Demon Upadku
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-05-2007, 12:45   #2
Reuvenan
 
Reputacja: 1 Reuvenan jest po prostu świetnyReuvenan jest po prostu świetnyReuvenan jest po prostu świetnyReuvenan jest po prostu świetnyReuvenan jest po prostu świetnyReuvenan jest po prostu świetnyReuvenan jest po prostu świetnyReuvenan jest po prostu świetnyReuvenan jest po prostu świetnyReuvenan jest po prostu świetnyReuvenan jest po prostu świetny
Kolejny dzień bez problemów. Tu się pokłócą o kurę, tam pobiją o babę. Ot żadne ciężkie obowiązki. Szczęśliwie dzień ku zachodowi się kłania, więc niebawem dosiądę się do jakiego kanterka piwa…z pewnością też niejednego – zaśmiał się w duchu Astegor - Ach! Życie bywa cudowne. Żeby jeszcze płacili nieco więcej, a zbudowałbym sobie włość za wioską. Spokojne życie w dostatku, z dala od trosk i problemów. Ech! Może kiedyś. – dumał nad swoim losem, kierując swoje kroki do pobliskiej, po prawdzie jedynej, karczmy w tej wiosce. „Pod jednorękim łucznikiem” – zabawna i chwytliwa nazwa przyciągała do siebie nie tylko okolicznych mieszkańców, ale również przejezdnych, których w okresie letnim nie brakowało. Zimą szlaki były zasypane i na ten czas karczmarz nie mógł liczyć na wielkie zarobki. Na wejściu przywitała ochroniarza woń pieczonej kury i wszechobecna woń ważonego złocistego. Siadł w „swoim” miejscu – w prawym rogu pomieszczenia – i znanym już właścicielowi gestem – skinieniem głowy – zawołał go.
- Podwójne tradycyjne– rzucił hasłem, które karczmarzowi mówiło aż nazbyt wiele.
- Świętujemy, zapominamy czy ochota taka? - spytał się Astegora względem podwójnego zamówienia.
- Wszystko naraz rzecz by można. Dzień kolejny za sobą. Czasy dziś niepewne, więc nie pewna jest i nasza godzina. Zawżdy wciąż żywota dochowuje, więc i jest co świętować. Niestety bogactwa się nie dorobiłem – nie dziś, ale kto wie, może kiedyś. Toże dnia tego nie trza pamiętać. A ochoty na zimne złociste i kuraka jakiego przyprawionego nigdy mi nie brak. Spiesz się zatem, bo mi już słabo się robi od tych wulkanów w bebechu i skwaru w gębie – zaśmiał się rosły mężczyzna.
W oczekiwaniu na posiłek i poidło, złowił w przeciwległym kącie postać – na czarno ubranego jegomościa, z dużym kapeluszem. Osobnik, miało się wrażenie, spogląda co jakiś czas na Astregora
__________________________________________________ ________________________

- Mości woźniku, wiela jeszcze szlaku nam zostało? – zapytał po raz już nie wiadomo który grubawy mężczyzna. Nosił się jak szlachcic i wszystko zapowiadałoby, że tak rzeczywiście jest, gdyby nie jechał nająć się do roboty. Jak zresztą wszyscy na wozie. Coraz bardziej czerwone słońce zapowiadało koniec tego ciepłego dnia.
- Już niedaleko. Jak staniesz to zoczysz wioskę. Znaczy jej najwyższą chatę. – odpowiedział zniecierpliwiony Bohdan. Zastanawiał się ile razy jeszcze przyjdzie mu odpowiadać na to pytanie. Niestety tym razem nie znał odpowiedzi.
- A cóż to za robota? Wie który? Mnie tylko słuchy doszły, że dobrze płatna i nie męcząca. A mnie takie sprawy nie pachną ładnie. Kto za nic wiele srebra daje? – zadumał się kolejny pasażer. Człek z typowym wieśniakiem miał wiele wspólnego, rzecz można by było, że nim właśnie jest. Od ludzi z pola odróżniał go jednak szereg blizn na całym ciele, jakimi się chwalił, dodając do każdej osobną historię.
- Że zadanie lekkie i przyjemne, mnie to nie wadzi. Jam nie z tych, co muszą swój los na niepewnej linie wieszają. Liczą się wszakże trzy rzeczy – że zrobione; że zrobione dobrze; no i że porządnie, sprawiedliwie znaczy się, zapłacone. Ot tyle. – wyraził swoją opinię siedzący z tyły po prawiecznym rogu wojak. – Coś mi jednak pod uchem szepcze, że zlecenie nie będzie bynajmniej przechadzką. Martwi mnie ta tajemnica, a panów?
- To może jest i dziwne. Lecz prędzej czy później ktoś będzie musiał coś wytłumaczyć – zapewniał „szlachcic”.
- Ja – wtrącił się Bohdanmyślę, że… - nie dokończył jednak tej myśli, gdyż kilkadziesiąt metrów przed nich zobaczył nieprzytomnie leżącą postać. Zaraz ściągnął lejce. Wszyscy z niepewnością spojrzeli na woźnicę. Z tej odległości ciężko było określić coś więcej. Najemnicy popatrzyli po sobie. W oczach każdego z nich można było wyłowić pytanie – co robimy?
__________________________________________________ ____________________________________

- Borgrimie! Borgrimie! Czekaj na mnie! – nie szczędził gardła Harpin. Młody kompan znany był z tego, że nie wiedział jak wygląda poranek. Sen – jak mawiał – mami go swym skarbem i przygodach. Budził się zazwyczaj koło południa. Zazwyczaj rzadko – trzeba w zasadzie dodać. Borgrim był całkowitym przeciwieństwem. Pracowity, rzetelny i, niewiadomo czy z powodu cierpienia na brak snu, czy też na nadmiar pracy, mało śpiący właśnie.
- Borgrimie! – dogonił wreszcie swojego pobratymca – Czemuż na mnie nie zaczekał? – zdyszany Harpin sapał na potęgę.
- Wraz z pierwszym blaskiem słońca mieliśmy wyruszyć – stwierdził.
- Masz na myśli ten świecący talerz? – zapytał retorycznie To o wybaczenie prosić będę musiał, bo ja żem w błędzie był. Nieświadomy znaczy. O tym świecącym jak żeś wspominał, to myślał ja, a wręcz przekonany byłem, że rzeczesz o wielkim zwierzu. Z dłuuugim ogonem z przodu. I takimi ogrooomnymi płatami przy oczach. No i tam takie rogi wielkie z przodu wystają.
- Szkodzą Ci książki, Harpinie, szkodzą wielce. Toć Ty o słoniu teraz gadasz. – przewrócił oczami Borgrim.
- A świeci on przypadkiem? – zapytał.
- Nie wiem, nic mi o tym nie wiadomo. – zaczynał się niecierpliwić pytaniami jakie zadawał ciekawski towarzysz.
- No bo ja widziałem takiego i zaraz na równe nogi żem stanął i pognał ku Twojej komnacie, jak żeśmy się umawiali. Ale prędko mi rzekli żeś na szlaku już kurz zbijasz. To żem czym prędzej zaczął ku Tobie gnać. No i… - przerwał mu krasnoludki inżynier wrzeszcząc. Był cierpliwym osobnikiem, lecz wszystko i wszyscy mają swoje granice wytrzymałości.
- Deerin naopowiadał Ci bajek pewnikiem o tym słoniu, bo żeś jak mi życie znajome, miast o słońce się spytać, o słonia począłeś się dowiadywać. Pewnikiem też przyśniło Ci się jakieś świecący z zadem z przodu mutant i teraz muszę wysłuchiwać Twoich mamleń. – popuścił swoje nerwy.
Nie zrażony naganą przyjaciela kontynuował dalej swoje pytania i wytłumaczenia.
- Z zadem z przodu? Czemuż tak sądzisz?
- A widziałeś kiedy może zwierza z ogonem z przodu? Nawet odmieńcom się tak nie trafia. – chciał coś jeszcze dopowiedzieć, ale ku ich oczom pokazała się chata. Trzy rzeczy były zastanawiające. Stała na totalnym pustkowiu – wokół tylko łąki i pastwiska, bez zwierzyny ino. Nie było śladów życia. A i jakże miały być, gdy właściciel, jak się okazało chwilę później, leżał martwy przed domkiem…
__________________________________________________ ___________________________

Tawerna była niemal pusta. Podszedł do szynkwasu. Nie minęła chwila, a stał przed nim średniego wieku karczmarz. Od stereotypowego właściciela zajazdu odróżniało go płaski brzuch. Febrin zamówił wino. Kaptur zasłaniał jego prawdziwą tożsamość mieszkańca lasu, jak zwykło nazywać się tę rasę. Usiadł spokojnie w rogu sali i czekał. Z informacji, jakie zaczerpnął od wieśniaków, był przekonany, że ten, na którego czeka, zjawi się prędzej czy później. Zjawił się prędzej, czego zresztą oczekiwał. Nowo przybyły stały bywalec zajął miejsce w przeciwległym rogu. Złożył zamówienie zamieniając z Karczmarzem kilka zdań i śmiejąc się z własnych słów. Popijał wino, obserwował człowieka. Wkrótce zauważył, że i on się jemu przygląda…
__________________________________________________ __________________________________

Joachim

Kilkumetrowy płomień mieniący się na zmianę to czerwonym, to żółtym, to niebieskim w końcu kolorem. Zjawy i upiory tańczące nań. Szelest liści i taniec krzewów muskanych przez porywisty wiatr. Blady księżyc, będący jedynym obserwatorem i świadkiem dziejących się wydarzeń dawał, oprócz paleniska, jedyne źródło światła. Krzyczysz ku gwiazdom coś, czego nie możesz zrozumieć. Nie masz pojęcia skąd znasz ten język. Słowa płyną z Twoich ust, jakbyś posługiwał się tym dialektem codziennie od kilkunastu przynajmniej lat. Nagle księżyc niknie za skupiskiem ciemnych chmur. Płomień też znacznie zmniejsza swoje rozmiary. Eteryczne postacie spowalniają swoje ruchy. Masz wrażenie jakby robiły się coraz cięższe, gdyż z momentu na moment obniżają również swój pułap. Wkrótce widma unoszą się w totalnym bezruchu. Z przerażeniem zauważasz jak powoli swoje twarze kierują ku Tobie. Starasz się jeszcze coś krzyknąć w tajemniczym języku, lecz głos uwiera Ci w gardle. Zdajesz też sobie sprawę, że nie pamiętasz już żadnego z wymawianych jeszcze przed chwilą słów. Nagle wszystkie Zjawy wystrzeliwują kilka metrów ponad ziemię, wydając przy tej sposobności przyćmiony i przyprawiający o straszny ból głowy dźwięk, i zmierzają w Twoją stronę…
__________________________________________________ _____________________________________

Co to było? – pomyślał Johan – przysiągłbym, że to nie zwykły zwierz.
Skierował ostrożnie się w stronę tajemniczego zawodzenia. Nie było mu łatwo się poruszać, gdyż niósł na ramieniu upolowane zwierzęta – kilka królików i borsuków. Z napiętym łukiem przemieszczał się pomiędzy drzewami. Ku jego źrenicom doszło nikłe światło. Może to mój obóz – pomyślał, lecz po chwili dodał półszeptem – Niemożliwe.
Zostawił zdobycz na jednym z drzew. Schował łuk i strzałę. Sięgnął natomiast po nóż. Otoczył tajemnicze obozowisko. Zakradł się najciszej jak tylko potrafił. Z pierwszego rozeznania wydawało mu się, że nie został zauważony. Szybko jednak przekonał się jak bardzo się mylił. Kruk na gałęzi zaskrzeczał przeraźliwie. Zaraz potem kolejny i następny. Mimo panującego zmierzchu zdołał zauważyć coś nienormalnego w tych ptakach. Oczy miały zupełnie białe! Jeden z nich zanurkował w stronę Johana
__________________________________________________ __________________________________
 
__________________
Może chcesz zagrać w sesję on line za pomocą programu OPENRPG albo FANTASY GROUNDS - napisz na moje gg 5192232

Ostatnio edytowane przez Reuvenan : 13-05-2007 o 14:28.
Reuvenan jest offline