Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-07-2016, 08:41   #1
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Arrow [D&D FR] Zaginiona kopalnia Phandelver

Rozdział I.
Czarne strzały

10 Eleasias

Neverwinter. Klejnot Północy. Ciepła enklawa w zamarzniętej głuszy. Wielu przybywało by zobaczyć, zwiedzić i pozostać w tym mieście w nadziei na lepsze życie. Nie należała do nich niewielka grupa podróżnych, która zebrała się w tawernie “The Fallen Tower”. Przynajmniej nie teraz. Nieznacznie pochyleni nad swoimi kuflami w skupieniu słuchali dudniącego głosu krasnoluda Gundrena Rockseekera. Skupienie wynikało głównie z panującego w sali hałasu, gdyż znajdowali się w jednej z najpopularniejszych gospód w mieście. Warunki zlecenia nie były skomplikowane. Rockseeker zakupił wóz pełen aprowizacji oraz sprzętu górniczego i potrzebował obstawy by przewieźć owe dobra do niewielkiego miasteczka leżącego u podnóża Gór Miecza. Za trzydniową wycieczkę ochroniarze mieli otrzymać 10 sztuk złota na głowę, co było zaskakująco wysoką kwotą za tak proste i krótkie zlecenie.



- Zależy mi na ludziach na których mogę polegać, dlatego biorę was, bo was znam i tyle. Obrócicie raz-dwa, a zapłatę dostaniecie na miejscu, w "Barthen's Provisions". Ja jeszcze muszę załatwić kilka spraw w Neverwinter, ale pewnie i tak dojadę wcześniej od was, bo woły nie są za szybkie, hehehe - krasnolud zarechotał i wychylił za jednym zamachem pół kufla piwa. Jego ochroniarz, człowiek imieniem Sildar Hallwinter sączył swój trunek ze znacznie większym umiarem. - Ale co tam, stać mnie. I będzie mnie stać na jeszcze więcej! - Ci, którzy znali zleceniodawcę nieco lepiej nie mogli przeoczyć faktu, że jest wyjątkowo podniecony - zwłaszcza jak na krasnoluda. Musiał mieć na oku na prawdę świetny interes. Sildar chrząknął znacząco. Gundren roześmiał się i uspokajająco poklepał towarzysza po plecach i spojrzał na piątkę ochroniarzy swojego wozu, którzy stanowili ciekawą zbieraninę. Dwa krasnoludy… czy może krasnoludzice - z nimi nigdy nie było wiadomo - w ekipie nie dziwiły, rzecz jasna, lecz rosła półorczyca już tak. Wszyscy wiedzieli, że te rasy - łagodnie mówiąc - nie przepadały za sobą.
- To jest Piącha - rzekł zleceniodawca widząc podejrzliwe spojrzenia reszty. - Wiem, też jest za zielona jak na mój gust, ale więcej w niej człowieka niż w większości tych cwanych gołowąsów. Tylko rozum i cierpliwość krótkie - zarechotał wesoło, ale nie obraźliwie, po czym spoważniał i spojrzał na jednego z dwóch ludzi w ekipie - zapuszczonego młodzieńca, który wyglądał, jakby się wyrwał z głębi lasu. Albo z chlewa. - A ty, Joris, spróbuj tylko zwiać, to twoją rodzinę z torbami puszczę - warknął i nikt nie miał wątpliwości, że teraz mówi poważnie, po czym uśmiechnął się paskudnie. - Piącha, miej na niego oko. Aidym, ty będziesz powoził, chuchro jedne. Tylko niech ten twój kundel wołów nie płoszy - rzucił do drugiego z mężczyzn, z symbolem Mystry wiszącym na piersiach. Dopiero teraz niektórzy zauważyli, że na stopach śpi mu spory pies. Nie wyglądał na takiego co ugania się za krowimi łydkami, ale kto wie…
- No, to załatwione. Wyruszycie rano, a teraz pijcie na mój koszt! - Rockseeker i jego ochroniarz już podnieśli się z ławy, gdy do stołu podeszła smukła kobieta… dziewczyna jeszcze, o falujących włosach i wielkich brązowych oczach. Joris zagapił się na nią z otwartymi ustami, choć nawet on zorientował się, że obca ubrana jest zbyt porządnie, by być przedstawicielką najstarszego zawodu świata. Zresztą wysoko podniesiona głowa i pewny krok wskazywały na to, że zna swoją wartość i nie da sobie w kaszę dmuchać.
- Przepraszam… niechcący usłyszałam państwa rozmowę i chciałam zapytać czy mogłabym do was dołączyć. Nazywam się Anna Kathrina - odezwała się melodyjnym głosem,celowo omijając ‘von’ w swoim nazwisku. - Podróżuję w tym samym kierunku, a trakty - sami wiecie - uśmiechnęła się czarujaco, a Joris i Marlamin odruchowo odpowiedzieli jej szerokimi uśmiechami. Kobiety, rzecz jasna, były bardziej powściągliwe. - Znam kilka zaklęć…
- Dobra, dobra, czaromiota już mamy, nawet dwóch, nie Turmi? - burknął Gundren, niewrażliwy na czar roztaczany przez dziewoję. Złota krasnoludzica skwapliwie pokiwała głową, choć miotanie zaklęć w przydrożnych bandytów nie do końca odpowiadało jej ambicjom. Siedząca obok niej Yarla nie rzekła nic, ale bacznie obserwowała ludzką samicę. Znała się na takich kurwipołciach, oj znała i coś jej się w tej suce nie podobało; nawet bardziej niż w Piąsze, która nie podobała jej się w całości.
- Zapłacę… - Kathrina spróbowała z innej strony, zachęcająco pobrzękując mieszkiem. Rockseeker udał, że się namyśla, po czym skinął głową. Jak każdy krasnolud i on nie przepuszczał okazji do zarobku. - Płacisz im standardową stawkę plus pięć sztuk złota dla mnie.

Cena podana przez Gundrena była bardzo wygórowana, ale nieznajoma bez słowa skinęła głową i odliczyła stosowną kwotę. O dziwo, wyglądała na zadowoloną z transakcji. Rockseeker i Hallwinter pożegnali się i opuścili gospodę, a Anna szybko przeniosła swój skromny bagaż do stolika najemników. Do zmroku pozostało jeszcze kilka godzin, a skoro najemnicy mogli sobie poużywać na koszt pracodawcy… to czemu nie? Zwłaszcza Joris był chętny by bliżej poznać pannę, którą mieli ochraniać niejako przy okazji.




Letnie słońce przyjemnie grzało w karki gdy niewielka grupa nieśpiesznie skręciła z Wysokiej Drogi na wschód, w leśny trakt prowadzący w stronę Triboaru. Jadący konno Gundren i Sildar wyprzedzili ich jeszcze w dniu wymarszu, w samo południe. Zresztą z parą wołów zaprzężonych do ciężkiego od prowiantu i górniczych narzędzi wozu nie sposób było się śpieszyć. Powolne zwierzęta metodycznie przemierzały kolejne kilometry, a woźnica potrzebny był tylko po to, by czuły nad sobą bat i nadal przebierały nogami. Drzemiący na koźle Marlamin nie potrzebował żadnych umiejętności by powozić zaprzęgiem - jedynie cierpliwości by nie zasnąć, co nie zawsze mu się udawało. Gdy tylko puszczał lejce woły zatrzymywały się jak zaczarowane. Tymczasowy woźnica potrafił jednak ustawić bat w takiej pozycji by od czasu do czasu ostrzegawczo smyrał zwierzęta po zadach. Reszta ochroniarzy najętych przez Gundrena Rockseekera maszerowała przed, obok i za skrzypiącym, wyładowanym aż po burty wozem. Aidym zaproponował Annie miejsce obok siebie na koźle. Wóz był tak wyładowany, że kobieta ledwie się tam zmieściła, na co akurat mystryk nie narzekał, choć dzięki temu stał się obiektem ponurych spojrzeń Jorisa. Annie bynajmniej nie było wygodnie na twardej ławce, z zawartością worków gniotącą ją w plecy, ale nie narzekała. W końcu nie dołączyła do ekipy po to, żeby zrazić ich do siebie z powodu takich niedogodności…



Od Phandalin dzieliło ich jeszcze pół dnia marszu i choć wędrówka nie była uciążliwa to każdy niecierpliwie czekał by odebrać wypłatę i przeznaczyć jej część na porządny posiłek w lokalnej gospodzie Stonehill Inn, o której zleceniodawca wypowiadał się w samych superlatywach.

Kilka kilometrów za rozwidleniem idący na przedzie Joris ostrzegawczo wyciągnął w górę zaciśniętą pięść. Kilkadziesiąt metrów dalej leżały trupy dwóch koni, blokujące trakt. Nawet z tej odległości było widać czarne lotki strzał wystające z boków wierzchowców i unoszący się nad nimi rój much. Prócz nich i drużyny na trakcie nie było żywego ducha.

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 07-08-2016 o 11:49.
Sayane jest offline