Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-07-2016, 23:52   #6
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
The Fallen Tower. Nazwa karczmy myśliwemu już od razu zdała się trochę za bardzo dostojna. Ponieważ jednak ostatnie dwa miesiące spędził w śmierdzącym lochu Neverwinter, bynajmniej nie zamierzał narzekać na nadmiar dostojności. Tym bardziej, że zakwaterowanie i wikt, jak zapewniał pan Hallwinter, miał już opłacone na dzisiejszy wieczór. Do izby karczemnej wkroczył więc krokiem pewnym i zgodnie z uzyskanym poleceniem zasiadł w bocznej izbie ozdobionej przybitym do ściany niedźwiedzim łbem i zamówił piwo. Zamoczył usta i… O tancerko przesłodka… zimne! Musiał się karczmarz chyba w lód zaopatrywać… Albo głęboko gdzie beczki trzymać… A niech go… zimne piweczko po tylu dniach wlewania w siebie brudnej wody… Miasto miało jednak swoje dobre strony… Tak też gdy przybył pan Rockseeker, Joris kontemplował już trzeci kufelek tych dobrych stron, pochłonąwszy wcześniej pół bochna chleba z garnkiem gęsiego smalcu. Lekko mętnawymi już oczkami błysnął na widok swojego wybawcy i sponsora, ale zaraz mina mu zbaraniała, gdy przyszło mu poznać resztę współnajemnej ekipy. Chudziak od Mystry z psem, który tak na oko to dwa razy więcej jadł od swojego pana i… baby. Trzy baby dokładnie. Ale jakie trzy. Bogowie. Paszczury, że aż dziw, że ten niedźwiedzi łeb ze ściany nie spadł…
Przywitał się z Aidymem serdecznie, do każdej z pań uśmiechnął się głupkowato, po czym sącząc piwo starał się wysłuchać odprawy nie zerkając jednocześnie na schaby miłości złotowłosej, pokrzywioną szczękę rudowłosej i wydatne kły półorczycy. Szczęśliwie zadanie jakie im powierzono było tak łatwe, że nawet tak mocno uszczuplona uwaga Jorisa wystarczyła by nie miał do niczego uwag, czy wątpliwości. Toteż zachęcony słowami pana Rockseekera już wstawał by zamówić kolejkę piwa gdy…
- O by cię… - wyrwało mu się szeptem na widok nieznajomej, po czym dyskretnie już szturchnął Aidyma - Uszczypnij mnie.
Anna Katharina, bo tak się nazywała, po krótkich negocjacjach ku wielkiej uciesze tropiciela dołączyła do kompanii. I nie pozostawało nic innego jak zacząć hulanie.


Nazajutrz wstał jako jeden z pierwszych. Umył się bardzo dokładnie i nader bezwstydnie przy karczemnej studni, pracowicie wyzbywając się więziennych wszy, po czym przeżuwając pęd z pobliskiej sosenki dla odświeżenia oddechu poszedł na śniadanie. W drodze próbując przy okazji uporządkować wydarzenia z poprzedniego wieczora. Przysposobione od dłuższego czasu do suchego chleba, rzepy i wody, ciało Jorisa zdecydowanie nie nadążało wczoraj za jego duszą. Kłopoty z pamięcią zaczęły się już po czwartym piwie. Do tej pory, uwagę skupiał głównie na Annie, ale jak przecie wiadomo, nie ma brzydkich kobiet tylko czasem… No właśnie. Wtedy brak nie było. I chyba nawet Piąchę wyciągał do tańca skoro miała na niego mieć oko. Bywa. Gorzej, że nie do końca pamiętał jak znalazł się w łóżku. Bo zdaje się, że ostatnie co pamiętał to z trudem pokonaną przeszkodę jaką była zasuwa drzwi karczemnych i darcie się do księżyca. Tak. To już nie bywa, ale wyjście z pierwszej odsiadki ma swoje przywileje jak go nauczyli kamraci z celi. Swoją drogą zupełnie przyzwoite towarzystwo… Nic to jednak. Teraz… śniadanie.


Droga nie dłużyła się jakoś specjalnie. Aidym z kozła gadał jak najęty i można było w dowolnej chwili go posłuchać, lub oddalić się ku ciszy na przód, by odpocząć i przepatrzyć teren. Była skora do śpiewów Aneczka, a do śpiewania, a szczególnie z nią to Joris zawsze był pierwszy. Był też Valko, pies Aidyma. Patyki przynosił, stójkę umiał i w ogóle chytrus z niego był pierwszej wody. Szczególnie jak się z nim boczkiem podwędzanym dzielić. Były łydki Turmaliny, które jego skromnym zdaniem dawały dużą szansę, że żaden dziki zwierz ich nie napadnie. Były woły, które ochrzcił imionami Hrabia i Panicz. Niezbyt jednak gadatliwe. Była Piącha, której zrobił dowcip, że niby się gdzieś zawieruszył, a przecież miała go pilnować. I w końcu była też Japa. A może Yarla. Raz się tylko przy odprawie przedstawiła to nie pamiętał. No i ewidentnie nie w smak była jej ich kompania. Czym jednak Joris się nie zrażał. Może krasnoludzica przechodziła właśnie TE dni. A może co innego ją gryzło.


Trupy koni. I to do licha znajomych koni. Przez chwilę ślepił na nie jakby niedowierzając, że to możliwe by ich pracowdawcę tak po prostu ustrzelono. Przestał i gwałtownie wystraszony złapał za kord gdy coś zaszumiało, zadudniło i pizgnęło w lewego trupa, że aż na skarpę poleciał i się kopytami nakrył. Schaby miłości wyjaśniły co to za dzika energia się z nienacka ujawniła.
- Nosz do reszty zdurniała??? Przecież to kobyła Hallwintera! Gdzie i po kiego chcesz dalej ruszać jak nam ktoś starego capnął???
Rozeźlony schował kord, zdjął z pleców łuk i ruszył do drugiego trupa. Mimo ostrożności nie spodziewał się zasadzki. Znaczy spodziewał, ale takiej co to już swoje zadanie spełniła. To co zamierzał ustalić, to czy były ślady krwi, skąd strzelano, czym strzelano, kiedy strzelano i czy pozostawiono trop.

 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 27-07-2016 o 23:57.
Marrrt jest offline