Dla jednych pech na pechu, czarny kot na kocie i zbite lustra, a innym stale manna z nieba. Taki Malcolm choćby, weźmy go na chwilę pod lupę, ładował się do „Wesołej” z przymusu. Nie, żeby krępowała go obrączka czy inny celibat. „Wesołą” chętnie by odwiedził - no chyba jasne, nie? – ale teraz cała ochota uszła jakoś.
Gruby Herman. Dziad chędożony, akurat musiał się napatoczyć i akurat musiało mu się przypomnieć, że ‘Messer, Messer’, wielkie rzeczy, ‘Messer, Ty mi jesteś winien pieniądz’. I weź teraz, człecze, urabiaj żyłę, tłumacz się, negocjuj i prolonguj, stawaj na głowie, żeby rozwiązać byle pożyczkę.
Ale dla jednych były pozbijane lustra, spacery pod drabiną i ciągły pech, a Mackie w czepku był urodzony. I nawet z nieszczęścia wykluwał mu się fart i powodzenie. Jak teraz, na ten przykład. - „Słuchaj, medalik zastawiłeś już u mnie piąty raz” – Herman nabił fajkę i podał rozmówcy. – „Piąty raz kredyt na to samo. Nie spłaczasz, widzisz mnie to uciekasz, łgasz, kombinujesz. No Mackie, no dajżesz spokój!” - „Co to było?” - „Zabić ich! Zabijcie ich wszystkich!” – Krzyk poniósł się z góry, zadudnił w ciemnej klatce schodowej piwnicznego zaułka. Wybił jak dzwon pogrzebowy, kończąc biznesy na dziś. – ”Bij-zabij!” - „Jasna cholera! Zbieramy się!” – Grubas zerwał się z wyliniałego fotela i zgarnął odrzucony na oparcie płaszcz. – ”Jest tu wyjście do kanałów, za tym dywanikiem tam zaraz…”
Rach-ciach, buch w brzuch. I już. Malcolm przytrzymał stężałego Hermana na fotelu, oparł się ręką na szczeblach parawanu osłaniającego alkierz od reszty piwnicy i wyrwał nóż z piersi lichwiarza. Zastawiany bez końca medalik z powrotem w kieszeni. Fart, no fart nieskończony po prostu. - „Jak pójdziecie w prawo, tam gdzie korytarz się ścieśnia, wyjdziecie w dokach” – poradził Messer, wyłaniając się z zaułka do ogólnej sali. – „Tak bym zalecał”.
Tak zalecił i tak - rękojmia, że tak było właściwie - sam uczynił. |