Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-08-2016, 01:31   #1
Amon
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację
[Drowy +18] Rodzina Olathkyuvrów


Zaklęcia, które oświatlały lepszą częśc miasta powoli dogasały. Sel Natha, niedługo pogrąży się niemal w całkowitych ciemnościach. Niemal, gdyż zanim to by się mogło stać, Arcymag rozświetli na nowo kopułę miejskiej katedry Lolth. Chwilę potem podobne zaklęcia czarodziejów na usługach szlacheckich rodów, akademii czy bogatych kupców rozświetli tysiące miejskich budynków, rozpocznie się nowy cykl.
Wyjątkiem były Slumsy, tutaj nowy cykl w zasadzie nigdy nie nadchodził, Z pewnych, nielicznych zaułków co prawda dolatywało światło pochodni, a w obskórnych karczmach paliły się lampy, jednak żaden w zasadzie budynek nie posiadał magicznego oświetlenia, wyjątek stanowła główna ulica będąca jednocześnie północną granicą samych Slumsów.

Okolica była obskura. Zaklęcia wyciszające ledwo trzymały a grzyby rosły na ścianach budynków. Ktokolwiek urządzał fabrykę w tym miejscu nie przejmował się wyraźnie jakością towaru. Nie mniej dla braci Olathkyuvr nie miało znaczenia czy właściciel dba o klienta. Nie, dla nich liczyło się tylko to, że stanowił konkurencję i odbierał klientów.
Lorash po raz kolejny wypowiedział słowa zaklęcia by usunąć plamę brudu ze swych szat.
- Po powrocie będę musiał przejść odgrzybianie - zauważył nie kierując tych słów do nikogo konkretnego.
- A po co ci to? - syknął Pierwszy Syn. - Nie rób hałasu - mignął mu palcami. - Przygotuj się. Nie będzie tak wesoło jak na treningach - zauważył nie bez satysfakcji Aeriel.
Młodszy nie odpowiedział na zaczepkę, głupio by było irytować brata a zwłaszcza przed akcją. Zlustrował tylko jego drużynę i swoją broń. Bełty do kuszy spoczywały w niewielkim kołczanie a ich groty zanurzone były w silnej truciźnie - postanowił nie zmarnować okazji na przetestowanie nowego przepisu w praktyce.
- Bardziej gotowy już nie będę. Zaczynamy? - zapytał szykując się do okrycia ich niewidzialnością. Zaskoczenie zawsze dawało przewagę a i Lorash lubił oglądać twarze umierających którzy dopiero gdy uchodziła z nich dusza orientowali się co się stało.
Aeriel tylko kiwnął bratu głową i wymigał rozkazy podwładnym. Dwudziestu drowów podzieliło się na trzy grupki: dwa ośmioosobowe oddziały ruszyły od flanki, zaś synowie i czwórka ich eskorty miała zaatakować od frontu. Gdy żołnierze byli na pozycjach, Aeriel przymrużył lekko oczy i wyszeptał słowa zaklęcia. W jego ręku pojawiła się ognista kula, która poszybowała do wewnątrz, dając rozkaz do ataku. W lewej dłoni pojawił się miecz, który znów miał posmakować dzisiaj krwi. Młodszy tylko uśmiechnął się z podziwem i dokończył czar który uczynił ich niedostrzegalnymi dla wzroku.

Kiedy komando Aeriela masakrowało niewolników z fabryki, obaj bracia pod osłoną przemykali przez pole walki na tyły. Pomieszczenie w którym urzędowała głowa całego przedsięwzięcia nie było w o wiele lepszym stanie niż cała okolica. Na obskurnej sofie leżał najwyraźniej jeszcze nieświadomy tego co się dzieje półdrow z wyrazem otępienia na paskudnej mordzie.
- Szlag, jest na haju - błyskawicznie postawił diagnozę Lorash, który widział już całą masę podobnych przypadków.
- Odrobina bólu zawsze przywraca świadomość - powiedział Aeriel, wbijając kciuk w skroń mieszańca. - Wstawaj, ścierwo - rzucił, wbijając drugi kciuk w drugą skroń i stawiając go na nogi.
- Spier…- zaczął półdrow ale powoli świadectwo oczu i ból zaczynały docierać do skąpanego w kwasach mózgu. - Co do...
- Zamknij pysk - Aeriel zdzielił go wierzchem dłoni w okolicach oczu. - Nie odzywasz się niepytany. Jasne? - warknął, wbijając pięść w brzuch mieszańca. - Co, skończyła się odwaga?! - warknął, uderzając go jeszcze raz w twarz. - Jest twój, bracie. Tylko zostaw mi to ścierwo do ubicia, mój miecz nie posmakował dzisiaj krwi…
Lorasz skinął głową i podszedł do półdrowa.
- Kto pociąga za sznurki? - zapytał bezceremonialnie, cała swoją postawą dawał do zrozumienia, ze brud i smród tej nory go obrzydzają i wolałby mieć to już za sobą. Najwyrażniej jednak więzień zupełnie błędnie zinterpretował zachowanie młodszego Olathkyuvr jako słabość.
- Pier...urwa…- jęknął z bólu kiedy kolano Lorasza z dużą szybkością uderzyło w jego krocze.
- Nie ma czasu ani chęci na zabawy - stwierdził ze spokojem Drugi Syn sięgając do sakiewki ukrytej w rękawie. Wydobył z tamtąd jednego miedziaka - Sa elassar!
- A teraz raz jeszcze kto jest szefem? - złapał więźnia za głowę tak by kciuki spoczęły na jego oczach i powoli zaczął je zagłębiać. Niby nie było to potrzebne kiedy sonduje się myśli ale sprawiało Lorashowi przyjemność.
Aeriel z zaciekawieniem obserwował, jak Lorash traci nad sobą kontrolę, gdy półdrow go lekceważy. Owszem, on sam posuwał się do gorszych rzeczy, lecz nigdy nie pozwoliłby sobie na to, by więzień go zlekceważył. Jednak musiał bratu oddać, był skuteczny. Krzyki półdrowa stawały się coraz głośniejsze, a Pierwszy Syn miał wrażenie, że młodszy brat już znalazł odpowiedzi.
- Masz wszystko, czego potrzebujesz? - zapytał.
Po chwili Lorash oderwał się od więźnia i rzucił z niesmakiem.
- Nie ma żadnego szefa, te ścierwa znalazły stary sprzęt i jakieś recepty. Po prostu fartowne kundle nic więcej.
- Wybić -
powiedział, przebijając głowę mieszańca błyskawicznym ruchem. Ostrze przeszło płynnie przez oczodół, tkankę mózgową i wbiło się w ścianę. - Do nogi. Budę zostawimy jako przykrywkę, kryjówek nigdy za wiele. - zauważył, wyrywając miecz z głośnym chlupnięciem i mlaśnięciem.

Dziedzinieć kompleksu Olathkyuvów, kika cykli później.

Lorash się niecierpliwił. Od dłuższego czasu oczekiwał nowej dostawy surowców i jak zwykle miał wrażenie, że tym razem mogą mu się skończyć. Spazmatycznie zaciskał i otwierał dłonie czekając na wiadomość o powrocie siostry. Nienawidził z całego serca tych chwil. Tego momentu niepewności. Fakt, że gdyby ona zawiodła to i tak najpierw poleci jego głowa wcale nie polepszał jego samopoczucia. Zdawało mu się, że w tym momencie jego zmysły są niesamowicie wyostrzone, gotów był nawet przysiąc, że słyszy kroki niewolnika zza zamkniętych drzwi… Wytężył słuch i niezwykłym aktem silnej woli uspokoił serce wsłuchując się w ciszę.
Kroki stawały się co raz lepiej słyszalne. Lorash odetchnął z ulgą, wiedział co to oznacza.
- Wróciła - wyszeptał sam do siebie a jedna z jego osobistych niewolnic jak na komendę poprawiła mu szaty. Sięgnął po odrobinę zbyt mocno schłodzoną butelkę wina grzybowego. Akurat idealna by podczas drogi osiągnęła temperaturę odpowiednią do serwowania, do tego puchar z rżniętego obsydianu. Nic szczególnego lecz osobiście uwielbiał szkło wulkaniczne.
Wyruszył, był gotów by przywitać Pierwszą Córkę.

Dziedziniec domu Olathkyuvrów był nieco zatłoczony. Szóstka jaszczurek obładowana tobołkami przebijała się przez tłumek rozładowujących je osób. Kolejna grupka indywiduów była zbita na brzegu, skrępowana łańcuchami na rękach i nogach. Gdzieś w całym zamieszaniu znajdowali się ci, którzy własnymi rękoma wyłapali nowych niewolników, jak i upolowali bestie, którym odebrali cenne fragmenty ciał. Jedna persona wybijała się ponad linię pracujących głów. Znacznie wyższa, znacznie okazalsza. Skrzydlata kambionka, której narastające łuski zdążyły się sfatygować i zejść z szarego ciała. Z całego zamieszania wydawało się, że jako jedyna stała. Gromiące wzrokiem oblicze obserwowało uważnie pracę, a ręka zaciskająca się na rękojeści długiego i grubego jak ramię bicza, przez co nikt nie starał się szukać kontaktu z demonicą. Lorash wiedział jednak z której strony należy podejść, by ugasić wewnętrzny ogień. Zostawił niewolnice z tyłu. Gdyby spotkał się z siostrą prywatnie mógłby pozwolić by im usługiwały, jednak w obecności innych nie pozwolił by sobie by umniejszyć jej pozycję w ten sposób. Odnalazłszy najlepszą drogę, tak by niewolnicy musieli przed nim ustępować, ruszył szybkim krokiem.
Nim wygłosił oficjalne powitanie, uprzejmie podał siostrze puchar i osobiście nalał jej wina. Mocne lecz orzeźwiające, pozwalało nie tylko ugasić pragnienie lecz i ogień gniewu. Dopiero kiedy miała pełny kielich, odezwał się.
- Witaj Pierwsza Córko domu Olathkyuvr! Tuszę, że z łaski Lolth łowy zakończyły się pomyślnie. - Ta bez słowa i bez odrywania się od obserwacji, upiła prawie całość z nalanego trunku. Do ilości mogącej wpłynąć na jej zachowanie brakowało zapewne jeszcze paru butelek. Z taką wagą i krwią trzeba było się nieco napracować. Mimo to, jego odpowiednio utrzymana temperatura sprawiła, że gniew zszedł z diablicy jak po dotknięciu magicznej różdżki. Ugasił go, choć jako jeden z niewielu rzeczy palił w podniebienie. Jej oblicze nieco złagodniało, choć tylko Lorash mógł to wychwycić. Jej czujny wzrok wyłapał potrzebę wydania polecenia. Delikatne skinięcie głową i delikatny ruch w bok wystarczył, by go wydać. Zainteresowany otrzymał to, co potrzebował, a to wskazywało, że był to jeden z Aurorów - piątki wyselekcjonowanych łowców, którzy towarzyszyli diablicy w łowach. Po kolejnej chwili drow w końcu doczekał się uwagi siostry. Neutralny wzrok, dominująco przyglądający mu się z góry. Również chwilowy.
- Wszyscy wrócili na własnych nogach. Przy powrocie mamy więcej niż przy wyruszeniu. Gniew Lolth nas nie sięgnął - odpowiedziała bez większego entuzjazmu. - Możesz nazywać to pomyślnymi łowami.
- Bogini obdarza łaską tylko wartych tego zaszczytu - Lorash zacytował stare powiedzenie. Niewątpliwie Pierwsza Córka zasłużyła na błogosławieństwo Lolth wielokrotnie udowadniając swe kompetencje. On sam mógł jedynie mieć nadzieję, że i jemu kiedyś uda się zasłużyć na łaskę. A bynajmniej nie było to niemożliwe, miał przecież w pamięci historie o samcach którzy dzięki sprytowi i sile przyciągali spojrzenie Królowej Drowów. Teraz jednak musiał skupić się na swojej pracy. Z trudem powstrzymywał chęć by osobiście sprawdzić czy udało się zdobyć wszystkie ingrediencje lecz nie ośmielił się zrobić tego bez polecenia siostry. Nie zamierzał jej również obrażać pytając o takie pozwolenie. To był ciągle jej teren, jej podwładni i do niej należała cała władza i decyzje, więc jedyne co mógł zrobić to czekać i usługiwać siostrze jak nakazywała jego płeć i pozycja.
- Zatem należy wykorzystać to najlepiej jak się da i póki jeszcze można - odparła a od razu po tym grupka skutych niewolników podniosła się z ziemi. Nie wiedząc gdzie mają leźć brnęli do przodu a ich kurs był korygowany przepychaniami tych na przedzie. Fakt zaobserwowania tego zdarzenia zrzucił z Aurory odpowiedzialność, która trzymała ją na dziedzińcu. Ramię z trzymanym pucharem odruchowo zwróciła do brata, jednak po kolejnej chwili zmieniła zdanie i zamiast go oddawać oczekiwała dolania trunku, czego bez chwili wahania się podjął. Demonica przyglądała mu się uważnie nie odsłaniając swych myśli co do jego osoby.
- Twój brat nadal żyje? - zapytała dając mu czas na odpowiedź w chwili upijania. Lorash z trudem ukrył kwaśną minę. Jeśli czegoś nie lubił to przypominania, że już dobre pół wieku opóźnia naturalny dla drowów postęp w hierarchii.
- Ciągle żywy - odparł krótko nie podejmując tematu. - Czy mogę w czymś jeszcze służć? - Zabrzmiał odrobinę zimniej niżby chciał, trudno później postara się to wynagrodzić siostrze w jakiś inny sposób.
- Nie - odpowiedziała chcąc zająć się odpoczynkiem i zregenerowaniem łusek. - Z podsumowaniem łowów musisz się wstrzymać. Półtora świecy powinno wystarczyć na podsumowanie potrzebnych tobie igrediencji. Jesteś wolny.
- Jestem posłuszny - wyrzekł skłaniając się przed siostrą i jedynie czysta siła woli powstrzymała wypełzający na jego usta uśmiech. Na ten moment właśnie czekał ostatnie dni, tego pragnął i dlatego odegrał całą szopkę płaszcząc się ile tylko mógł. Pozostał w miejscu a Aurora oddawszy mu puchar oddaliła się nieco i zatrzepotała skrzydłami. Siła podmuchu była wyczuwalna nawet z odległości, a mocna na tyle, by demonica wzbiła się w powietrze. Jej lot był skierowany na górne piętra zamku domu Olathkyuvrów.

Komnata Pierwszej Córki.
Znacznie później rozległo się pukanie do drzwi komnat Aurory. W wielkim pomieszczeniu przerobionym z korytarzy, w których charakterystycznym elementem było duże okrągłe łoże z kupą twardych poduszek, nie było żadnego poruszenia. Reakcja natomiast spotkała się z zewnątrz. Jeden ze służących drowów, usłyszawszy odgłosy, zainteresował się i przekazał, iż Pierwsza Córka poddaje się kąpieli. Odprawił sługę, nie potrzebował go więcej. Wszedł starając się by jego kroki były dobrze słyszalne, ostatnim czego chciał było by siostra pomyślała, że się do niej podkrada.
- Widzę, że zdążyłem - zaczął gdy tylko ujrzał płomienie. - Pozwoliłem sobie przynieść balsam, nieco dopracowałem skład, powinien znacznie lepiej usunąć to nieprzyjemne swędzenie odrastających łusek. - Wyjaśnił powód swej wizyty. Oczywiście jego troska nie miała nic wspólnego jakimikolwiek pozytywnymi uczuciami i o dziwo również niewiele z chęcią podlizania się. Tym razem była to zwykła troska o własne interesy, wiedział bowiem, że im lepiej Aurora wypocznie w mieście tym skuteczniejsza będzie podczas łowów a na tym najbardziej mu zależało.
Kadź była odpowiednio ulokowana w ścianie, wykorzystywała wcześniejsze miejsce paleniska. Wypełniona ognistą cieczą rozświetlała specyficznym światłem część pomieszczenia. Jej rozmiary były odpowiednie do wielkości właścicielki. Pozycja embrionalna mogła zapewnić pełne zanurzenie i poddanie się działaniu temperatur roztapiających metale. Lorash potrzebował chwili, by ujrzeć poruszenie się tafli a kolejnej na kształt siostry. Ta wynurzyła się powoli lecz sukcesywnie. Drow nie był pewien, czy tym razem go usłyszała, czy zignorowała słowa z uwagi na najście. Sam wyraz jej twarzy prezentował niezadowolenie. Wprawdzie mógł wyrażać wszystko jednocześnie, bowiem tak wysoka temperatura pobudzała Aurorę jak towar będący poza zasięgiem umiejętności, czy zasobów drowa.
Niezrażony drow skorzystał z niewielkiego stolika by zostawić na nim niewielką paczuszkę z balsamem.
- Życzysz sobie bym pomógł ci w aplikacji środka czy może sprowadzić odpowiedniejszego sługę? - zapytał wprost i bez tak wielkiej poddańczości. Teraz kiedy nikt ich nie obserwował mógł rozmawiać z siostrą nieco swobodniej.
Aurora ważyła słowa w czasie rozpraszania nadmiaru dostarczonej energii. Wynurzyła się bardziej a krople rozgrzanej cieczy wracały przyciągane do kadzi. Przechylając się nad krawędź opuściła głowę wpatrując się w podłogę.
- Sabal - wycisnęła cicho niskim tonem wskazując imię służącego, którego Lorash spotkał przed drzwiami do komnaty. Służący pojawił się w oka mgnieniu, z wyczekującym rozkazu wyrazem twarzy.
- Ostrożnie, zbyt duże porcje mogą wywołać odwrotny efekt - poinstruował sługę wręczając mu otwarty pojemnik z balsamem. Sługa wysłuchał instrukcji drugiego syna i przejął puzderko z jego rąk. Aurora w tym czasie powoli wypęłzła z kadzi stając przed dwójką okryta łuskami, nie wymagając przy tym dodatkowego okrycia. Spływające krople cieczy wciąż wracały zostawiając rozgrzane nitki ognia głęboko między łuskami. Te natomiast szybko stawały się letnie nie powodując zagrożenia dla niechronionych dłoni. Musiało minąć jeszcze trochę czasu zanim stwardniały. Z racji swojego rozmiaru demonica musiała usiąść, by służący mógł wykonać swoje polecenie. Duagloth skonstruował łaźnię Aurory w taki sposób, by komnacie nie groziło w najbliższych stuleciach spopielenie. Żywy ogień zdawał się skupiać i trzymać bardziej samej kobiety, niż otaczających ją sprzętów. Taka była zaleta posiadania od czasu do czasu domowego czarodzieja działającego na korzyść diablicy. Sabal z opuszczoną głową, skromnie zbliżył się do swojej pani. Jego wprawne, młodzieńcze dłonie, poczęły sprawnie rozprowadzać balsam po nieboskim ciele pierwszej córki. Obserwujący scenę pierwszy syn, uświadomił sobie, że Sabal jest chyba jednym z dzieci jego bliźniaczej siostry. Gdyby to oczywiście miało jakiekolwiek znaczenie. Smark nie mógł mieć więcej niż trzydzieści lat i całą jego egzystencję określało tylko to, jak dobrze jest w stanie służyć swojej obecnej pani - życia i śmierci. Na jego szczęście, Sabal mimo młodego wieku wykazywał się wspaniałą zręcznością w arkanach masażu. “To po matce” - stwierdził w myślach drugi syn. Dłonie chłopaka czule rozprowadzały balsam po ramionach, plecach, ale także szyi i piersiach demonicznej kobiety. Sabal nie zapominał o wspaniałych smukłych skrzydłach Aurory.
Z prawdziwą przyjemnością obserwował Lorasz całą procedurę. Jednocześnie zastanawiając się czy jego bliźniaczka ma jakieś plany na podniesienie swej pozycji. Zapamiętał by na wszelki wypadek wybadać grunt gdyby miało dojść do konfrontacji.
- Jeśli nie jestem potrzebny wrócę do swych obowiązków. - Co prawda ciekawiło go czy na masażu się skończy lecz nie aż tak bardzo by zaniedbać swe powinności. A był niemal pewien, że i tak zaspokoi ciekawość, prędzej czy później.
- Nie udawaj takiego przewrażliwionego - rzuciła w odpowiedzi diablica wpijając się w niego wzrokiem spod opuszczonej głowy. Jej rozłożone ramiona na oparciu ławy, którą zajmowała niemal całą, wyglądały jak skrępowane łańcuchami, które to powstrzymywały przed rzuceniem się i zeżarciem gościa. - Wiem, po co przyszedłeś - dodała.
- Jak zawsze twa przenikliwość mnie zawstydza - skłonił się z uznaniem. - Dziś jednak nie żartuję o mych obowiązkach, choć bardzo bym chciał.
Aurora tylko mruknęła pod nosem wpatrując się w ten sam sposób w młodszego brata. Dała sobie chwilę na zastanowienie się na następnie gwałtownie zerwała się na nogi, powodując przerażenie u Sabala, który starał się uskoczyć w bok przed mocarnym ciałem kambionki by uniknąć jej ewentualnego gniewu lub zwyczajnego potrącenia jakie mógłby przecież przypłacić utratą przytomności - mniej lub bardziej “chwilową”. Jej skrzydła poruszyły się chcąc wybadać wpływ podanego specyfiku. Mikstura niosła w istocie pewien element “ukojenia”, jednak co stało się jasne dla Aurory, jej główną właściwością było swego rodzaju “uwrażliwienie” jej okrytego przecież łuskami ciała. Aurora czuła dotyk gorącego powietrza muskający jej pancerz, zupełnie gdyby była to drowia skóra. Następnie uniosły się jakby do szybowania. Miast lecieć, ruszyła w bok na włąsnych nogach, w głąb pomieszczenia.
- Jak zdążyłeś zauważyć nasze źródło uległo... Zaczęło wysychać - podjęłą temat przystając przy stojaku na broń, którego nie wyniesiono z pomieszczenia, gdy jeszcze pełniło funkcję korytarza. - Siedliska kurczą się zgodnie z przewidywaniami. Parę zniknęło, parę się przeniosło. Naturalne przyczyny. Natomiast jest coś, co dotknęło nas najbardziej. Tyczy się to rdzeni krysmalów.
Sabal wykorzystując zerowe zainteresowanie jego bezużyteczną osobą czmychnął z pola widzenia. Chłopak był jeszcze młody i strachliwy względem kobiet. Żadne znaki na czarnym kamiennym niebie Sel Natha nie wskazywały też, by Sabal miał kiedykolwiek miał wyzbyć się strachu względem kobiet takich jak Aurora. Sabal naprawdę miał szansę na długie życie… Aurora ze stojaka ściągnęła skórzany pakunek. Trzymając go w dłoni wróciła, wciąż z uniesionymi skrzydłami, do siedzącego Lorasha.
- Nie dotykaj gołymi rękoma - zaznaczyła przekazując pakunek.
Nie musiała dwa razy powtarzać ostrzeżenia. Lorash ostrożnie przyjął zawiniątko ale do jego rozwinięcia użył już magii. Trzecia dłoń nie nadawała się do zadań wymagających wielkiej siły nie mniej była precyzyjna i co najważniejsze jej zniszczenie nie przynosiła żadnego uszczerbku na zdrowiu rzucającego czar.
- Wydaje mi się czy jest mniejszy? Z młodego osobnika? - zgadywał oglądając rzadki kryształ, którego rozmiary były nieznacznie mniejsza niż się spodziewał ujrzeć. Dla drugiego syna obraz sytuacji stawał się jasny. Surowca jest mało już teraz, a niedługo może już wcale go nie być. Może gdyby rodzina nie była tak zachłanna, ekosystem nie został by zachwiany, jednak Opiekunka wymagała od niego efektów w postaci zysków. Co oznaczało, iż wymagała od Aurory surowców. Oczywiście zaraportowanie matce jakichkolwiek “problemów” nie było opcją.
- Przełam go - wydała polecenie, które tak na prawdę było niemożliwe. Pełnego kryształu nie było sposobu przełamać gołymi rękoma. Była to w końcu jednolita struktura.
Pomimo wyraźnego niedowierzania w jakikolwiek efekt wykonał polecenie siostry trzymając kryształ poprzez owijający go materiał. Zgodnie z przewidywaniami przyłożenie siły Lorasha nie wpłynęły w żaden niekorzystny sposób na rdzeń młodego krysmala. Aurora mruknęła widząc niepowodzenie i zacisnęła swoją demoniczną dłoń na dłoni drowa. Siła z jaką to zrobiła miała już wywołać jęk na jego ustach, wtem połowa obejmowanego przedmiotu zapadła się pod naciskiem. Stała się wtedy rzecz niemożliwa. Zmiażdżenie nie wchodziło przecież w rachubę.
- Pusty - wydusił drow z trudem. Trudno było mu zaufać świadectwu własnych oczu. Lecz czemu innemu miał ufać? - Ale to niemożliwe, krysmale nie mogą mieć pustych rdzeni… chyba, że… ale to bez sensu, nekromancja praktycznie nie powinna na nie działać.
- Nie spotkałam żadnego żywego krysmala. Wszystkie znane dotychczas ich gniazda w odwiedzonej części podmroku to jeden wielki pomór. Pozostałości tylko młodych. Żadnego dorosłego osobnika. Spójrz jak wygląda rdzeń od środka - poleciła ponownie. Pierwsza połowa rdzenia była rozsypana w drobne fragmenty. Druga połowa pustego rdzenia wciąż utrzymywała swój kształt.
- Wygląda jakby coś go zżerało od środka albo jak dziwny efekt dezintegracji. - Oglądał dalej i coraz mniej mu się to wszystko podobało. - Ale to młode a co z dorosłymi? Były jakieś ślady, może migracja? Porzuciły chore młode i odeszły? - Zgadywał w ciemno, wszystko co wiedział na temat krysmali to ich przydatność do celów alchemicznych nie zaś zwyczaje i zachowania. Demonica wróciła na swoje miejsce w ławie na przeciwko. Usiadła na środku, założyła nogę na nogę, rozłożyła ramiona na oparcie a skrzydła rozpostarła tak, by wpasowywały się do szerokości ławy. Jej wzrok powrócił do drapieżnej obserwacji w niezadowoleniu.
- Ich żerowiska były puste. Obszar na jaki się zwykle oddalają był pusty. Sidła były puste. Nie reagowały na przynęty. Ani przy siedliskach ani w dziczy. Wyparowały.
- Droga siostro, mamy problem. A kiedy mówię my oznacza to, że jeśli będę wyjątkowo oszczędny to moich żelaznych rezerw wystarczy na maksymalnie dziewięćdziesiąt cykli. Po tym będę musiał wyjaśnić opiekunce dlaczego nie jestem w stanie zaspokoić popytu na nasze produkty. - Pozwolił by ostatnie słowa na chwilę zawisły w powietrzu. Przez moment nie dłuższy niż kilka uderzeń serca zastanawiał się czy dolewać oliwy do ognia lecz w końcu rozsądek podpowiedział mu, że i tak siedzą w tym razem.
- A to nie koniec. Kilka cykli temu wybiliśmy kundli którzy próbowali produkcji na własną rękę, jednak nie to jest najważniejsze. Ich sprzęt był stary i zniszczony mimo to bez wątpienia nie był nasz, musiał pochodzić z poza miasta. Co więcej receptury których używali były w podwspólnym - dodał po chwili wahania. - Co to znaczy i czy obie sprawy się wiążą nie wiem, muszę zabrać rdzeń i go dokładnie zbadać. Jak widzisz nie kłamałem, mam sporo pracy która nie może czekać zbyt długo.
- Chcę usłyszeć zdanie Duaglotha w kwestii rdzenia - oznajmiła mając inne zadanie dla brata. - Ludzie Aeriela zlokalizowali tą produkcję? Dowiedział się czegoś? - zadała pytanie jakby zakłądając zerowy wkłąd Lorasha w tę sprawę.
- Nie jego, moi. Choć nie wykluczam, że dowiedział się tego wcześniej niż ja na własną rękę - odparł zbierając nieco okruchów rdzenia do woreczka, jednego z wielu które zwykle chował w obszernych rękawach swych szat po czym oddał rdzeń siostrze. - Niewielka próbka, resztę możesz oddać Opiekunowi choć nie wiem, czy chciałbym już teraz informować o tym Matkę.
- Nie będę zaprzątała głowy Matki codziennością. Do Duaglotha udam się osobiście - dodała pewna siebie wchodząc mu niemal w słowo. Po tym wstała na nogi i poruszyła skrzydłami raz jeszcze. Wrażenie jakie było efektem balsamu, którego nie miała jeszcze okazji doświadczyć. Fakt posiadania twardych łusek sprawiał, że czucie było odizolowane grubą warstwą. Z tej racji czasem Aurora wolała ściągnąć z siebie większość łusek, by odzyskać ten zmysł. Była to operacja dość czasochłonna i problematyczna. Niezbyt się dogadywała z nieoczekiwanymi zachciankami. - Sprawdzisz, czy rdzenie w takim stanie są coś warte. Jeśli tak, muszę wiedzieć ile da nam to czasu do skończenia się twoich zapasów.
- Zajmę się tym niezwłocznie - rzekł wstając. - Powiadomię cię o rezultatach gdy tylko skończę.
Dłużej nie czekał, bo i sprawa wymagała pośpiechu. Ruszył ku wyjściu z komnat Pierwszej Córki a w myślach układał plan testów jakim zamierzał poddać próbkę.
Drowa nie odprowadzał wzrok demonicy. Ta skupiła się nad badaniem czułości zmysłu dotyku na pokrytych balsamem miejscach.
- Sabal - uniosła głos przywołując służącego, by ten dokończył pracę. Wszystkie znaki wskazywały na to, że specyfik działał a efekty były całkiem obiecujące. Dopiero po zabiegu opuściła komnatę przerobioną z korytarza, zabierajac ze sobą pakunek.

Dzisiaj
Od rana po domu krąży informacja iż wasza matka zamierza urodzić dzisiejszego wieczoru. Uroczystość odbędzie się w rodzinnej kaplicy, wszystkie domowe kapłanki będą uczestniczyć w obrzędach. Powszechnie uważa się, że jeśli Olorae urodzi tym razem syna, może pojawić się wakat na pozycji Patrona. Plotka o wcześniejszym porodzie wybuchła kilka dni wcześniej, gdy Duagloth nieoczekiwanie opuścił miasto. Czarodziej jest znany z tego iż nigdy nie ma go w pobliżu gdy Olorae spodziewa się dziecka, które może być jego.
Poród jest zawsze dobrą okazją do religijnej celebracji, a gdzie celebracja religijna tam i celebracja w ogóle. Nawet niewolnicy są podekscytowani gdyż wielu z nich może liczyć jutro na dzień wolny.
Znaczniejsi domownicy, od wczesnych godzin przygotowują się do wieczornego festynu.
Wśród nich jesteście oczywiście i wy. Zostało jeszcze kilka godzin. Opiekunka nie wybaczy swoim najbliższym, dzieciom czy sługom nieobecności jeśli tylko znajdują się dziś w granicach miasta.
Tak się składa, że wszyscy znajdujecie się w granicach miasta.
 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline