Duagloth
Aurora
Filfriia
Aeriel
Lorash
K'ylor
W ogromnym pomieszczeniu stały olbrzymie słoje, zdolne pomieścić wewnątrz znacznej wielkości humanoidy. Słoje były jednak puste. W sali znajdowało się też kilkanaście stołów. Na czterech z nich, leżały nagie drowie ciała. Dwóch kobiet i dwóch mężczyzn.
-
Wyhodowanie tych ciał zajęło wiele dziesiątek cykli - zaczął wyjaśnienia Plugawiec -
ale są to teraz dokładne kopie członków Ósmego domu.
Duagloth podszedł do pierwszego, kobiecego ciała.
-
Raudia, jedna z córek opiekunki Aleanviir, w tym roku skończy akademię. - Duagloth podszedł do stołu obok. -
Baragh, jej brat. drugi semestr w szkole wojowników.
Patron przeszedł trochę dalej i stanął na przeciw kolejnego blatu.
-
K’ylornie, przekonasz się co czuje kapłanka, ta tutaj to Zeeya Aleanviir, z łaski Opiekunki Pierwsza córka Aleanviir. Wysoka kapłanka Królowej Pająków. - Plugawiec położył szponiastą dłoń na ciele leżącym obok kobiety.
-
Jej kochanek, Soldan, fechmistrz Aleanviir - powiedział spoglądając na Aeriela.
-
Jak możecie wiedzieć, zaklęcia polimorfii nie trwają wystarczając długo, zresztą mogły by zostać wykryte. Dlatego też, posłużymy się bardziej… namacalnym sposobem - uśmiechnął się wyciągając z połów swego płaszcza obsydianowy skalpel i podszedł do ciała Raudii. Duagloth nie tylko był diabelnie wprawny w użyciu ostrza, był jednako diabelnie silną istotą. Plugawiec darł skórę z ciała drowki jakby była to bibuła. W czasie krótszym niż kwadrans, skóra została oddzielona od Raudii. Patron strząsnął krew z dłoni i uniósł brew spoglądając na Filfriię.
-
Wypada mi chyba rzec, “Panie mają pierwszeństwo” i zaprosić cię Druga córko na stół.
Filfriia pobladła.
-
C... co ty bredzisz samcze! Osz-oszalałeś?! - obruszyła się rozglądając się po pozostałych, szukając wsparcia. Patron pokręcił głową.
-
Druga córko, jeśli chcesz bym użył siły, z chęcią spełnię twoje życzenie, naprawdę.
-
Odpierdol się bestio! Nie masz prawa! - wrzeszczała cofając się do tyłu, spojrzała na swoich braci. -
Zajmijcie się tym głupcem! Natychmiast! - Duagloth tylko się wyszczerzył
-
Druga córko, my tu tylko pokornie przyszliśmy spełniać wolę twojej matki, masz tak naprawdę tylko kilka opcji, chcesz posłuchać? Mimo całej energii jaką przez te wszystkie lata wkładasz by nie wpaść w moje ręce, mogę po prostu zrobić to sam. Mogę też, powołując się na wolę Opiekunki, polecić twoim braciom o zrobienie tego dla mnie - skłonił głowę Aurorze -
albo poprosić o asystę Pierwszą córkę. To powiedziawszy, ufam iż dobrowolnie i z oddaniem poddasz się woli Wielebnej.
Grunt palił się pod nogami Filfrii, patrzyła na każdego błagalnym wzrokiem.
-
Jestem Drugą córką, czy to księżniczce Aurorze nie przypada pierwszeństwo? - zaczęła w ostatniej desperackiej próbie. Duagloth westchnął i pokręcił głową.
-
Pomyśl o tym jak o darze od matki, oczywiście… jeśli zdołasz się skupić - Aurora nie mogła już dłużej wytrzymać. Do twarzy o wykrzywionym grymasie i rozwartych oczach przebił się cichy pisk. Po chwili powtórzył się, jednak na nieco dłużej. Następnie dźwięki lawinowo przerodziły się w śmiech, jakby obserwowany dramatyzm sytuacji był całkowitą komedią. Łowczyni parsknęła rozbrajająco, co zdołało rozwiać zbudowaną w sali audiencyjnej agresję. Oczy aż naszły łzami, a ręka sięgnęła jednego ze stołów, by się na nim wesprzeć.
-
Pokurwiony psychopata... - wydusiła z siebie w kierunku maga.
- Istnieją gatunki powierzchniowych pająków które zakładają chitynę powalonych owadów by się maskować. To honor móc smakować ich perfekcji - wtrącił K’ylor.
- Opiekunie, mam luźną wiedzę anatomiczną, czy mogę asystować? - spytał zaciskając dłoń na ramieniu Drugiej Córki. Duagloth zmierzył K’ylora szybko poruszającymi się oczami niczym owad. Po czym zapraszająco kiwnął głową.
-
Czy w swoim chorym umyśle doszedłeś do takiej perfekcji, by ten zabieg był odwracalny...? - rzuciła starając się utrzymać wzrok na jego osobie.
-
Nie chciał bym uprzedzać faktów księżniczko, wszystkie działania mają swój porządek i hierarchię… - skłonił głowę wracając do wykonywanych zajęć.
-
Nie pozwolę na to, jeśli po wszystkim nie odzyska swojej twarzyczki.
Stanięcie po stronie Drugiej Siostry nie było dyktowane w żaden sposób próbą wyratowania jej z tak beznadziejnej sytuacji. Było to czysto egoistyczne zagranie, bowiem w chwili jej nieudanej próby przejęcia pozycji Aurora musiała widzieć tę samą twarz. Żadną inną. Dokładnie tą, z którą się urodziła. Duagloth uniósł głowę w górę i wykonał pełny obrót językiem po wargach swoich rozwartych ust.
-
Twój komentarz został usłyszany Pierwsza córko, aczkolwiek los nas wszystkich zostanie rozstrzygnięty w czarnym sercu Wielebnej. Tak jak już powiedziałem, wszystko wyjaśni się niebawem.
-
Gdy wyruszymy zakładaj sobie jej skórę na własne umęczone ciało, dotykaj się ile zechcesz - opowiadała z rozbrajającą radością zbliżając się do Filrii -
ale to - dotknęła czoła siostry końcówką swojego pazura zachodząc ją od tyłu -
to musi wrócić na swoje miejsce. Nie przeżyłabym, gdyby coś z tą uroczą twarzyczką się stało... - dodała wplatając szponiaste palce w jej włosy. Chwyciła je i odwróciła jej głowę do siebie. Ostatni raz spojrzała na jej oblicze, by złożyć pocałunek na jej ustach. Wraz z jego zakończeniem Aurora poczęła zrywać jej kolejne elementy stroju i ozdób. Filfriia łkała, błagała, zaklinała siostrę na wszystkie świętości. Przysięgała rzeczy, które uwłaczały by nawet godności mężczyzn. Kiedy skamląca o litość, zalana łzami kobieta leżała już nieruchomo rozkrzyżowana na kamiennym blacie, Patron ujął w dłoń wielgaśną strzykawkę. Zbliżając ją do twarzy kobiety powiedział.
-
Oh Słodka, piękna Filfriio, czyż nie odczuwasz lekkiego choćby dyskomfortu, z racji iż leżysz tu przede mną zupełnie bezbronna. Czyż to nie zupełne ziszczenie twych dziecięcych lęków? Gdy bałaś się, że przyjdę do twojego łóżka kiedy śpisz? Że jestem gdzieś w pobliżu i czyham na ciebie? Cóż, byłem tam. Tylko po to żebyś przypadkiem nie przestała się bać. - Plugawiec przyłożył igłę do skroni Filfrii. -
Nie martw się, będziesz mogła się przekonać, że nie zrobię nic zdrożnego, gdyż będziesz całkowicie przytomna! - to powiedziawszy zagłębił igłę w czaszce kobiety i energicznie opróżnił jej zawartość. Ciałem Drugiejj córki targnęły konwulsje. Duagloth nie chwycił tym razem za skalpel. Zamiast tego ściągnął z dłoni rękawice (do tej pory można było uważać, że było tam jego prawdziwe ciało). Jego palce okazały się smuklejsze, zakończone za to ostrymi jak brzytwa długimi pazurami. Kiedy mężczyzna nimi poruszał te dzwoniły niczym noże.
Filfriia zaczęła wrzeszczeć długo zanim Plugawiec zaczął zdejmować skórę z jej stóp. Patron działał teraz znacznie wolniej i ostrożniej niż w przypadku zdzierania ciała z nieruchomej Raudii. O dziwo, tym razem też, w czasie przecinania tkanek, na zewnątrz nie wydobywała się żadna krew. Jucha trzymała się powierzchni bezskórego ciała wrzeszczącej Filfrii w jakiś magiczny sposób. Po dobrych dwóch kwadransach Druga córka wiła się w agonii na stole, całkowicie pozbawiona skóry. Jej ciało pokryte było szkarłatem krwi, falującym niczym tafla wody. Wilgoć w żaden sposób jednak nie osadzała się na kamiennym blacie. Wtedy Duagloth ostrożnie pozbierał całą jej skórę, wstał i podszedł do jednego z ogromnych słoi. Otworzył wieko i wrzucił skórę Filfrii do środka. Wypowiedział przy tym magiczną formułkę w jakimś upadłym języku. Skóra samoistnie rozwinęła się i zawisła w bezbarwnej cieczy.
-
Będzie tu na ciebie czekać, Druga córko. Jeśli ci się nie powiedzie, będzie tu sobie czekać całą wieczność. No chyba, że wpadnę na inny pomysł… - Patron machnął ręką. - [/i]Wybaczcie, praca nie jest skończona.[/i] - Plugawiec znów założył rękawiczki, teraz dokładnie widać było, iż są zrobione ze skóry jakiejś demonicznej istoty. Zebrał teraz skórę należącą do Raudii i zaczął ją przykładać do ciała Filfrii, znów zaczynając od stóp. Wypowiadał przy tym otchłanną mantrę, powietrze robiło się gęste a światła bledły z każdym wydobywającym się z ust mężczyzny dźwiękiem. Jednak tkanki łączyły się pod samym tylko dotykiem. W kwadrans Filfriia miała na sobie skórę i twarz. twarz która w żaden sposób nie przypominała Drugiej córki Dziewiątego Domu. Kobieta nie wierzgała się już leżała wycieńczona, wygięta w nienaturalnej pozie z pustym wyrazem oczu. Nie wydawała się nawet oddychać. Duagloth gładził brzegiem dłoni jej nowe ciało jakby chełpił się własną pracą. W końcu wyciągnął z kieszeni kolejną strzykawkę i brutalnie wbił ją w skroń kobiety. Filfriia jęknęła lekko, Lorash natychmiast wychwycił różnicę w barwie jej głosu. W istocie, Plugawiec majstrował coś przy jej szyi. Pierś Drugiej córki zaczęła unosić się, co świadczyło o oddechu, jednak wyraz jej oczu wciąż nie wykazywał żadnej woli życia.
-
Widzę że muszę zacząć od począt… - zaczął Patron lecz kobieta zerwała się z wrzaskiem do pozycji siedzącej i zaczęła protestować wrzaskiem i gestami rąk. Duagloth uśmiechnął się i wyszeptał do nowego ucha Filfrii.
-
Żartowałem. ...
Filfriia długo siedziała na brzegu kamiennego stołu i kiwała się katatoniczne, ubrała się w nowe szaty akolitki dopiero na wyraźne polecenie. Nie odzywała się do nikogo.
Rutyna była więc już znana wszystkim, Plugawiec przy pomocy skalpela ściągnął następną skórę z klona Aleanviirskiego szlachcica: fechmistrza Soldana.
-
Pierwszy synu... - Duagloth wskazał Aerielowi kamienny blat zapraszającym gestem. Aeriel milczał przez ostatnią godzinę łaźni, jaką Plugawiec zgotował Drugiej córce. Wszystko dokładnie obserwował i przemyślał. Wojownik kiwnął posępnie głową i sam się rozebrał, później nieśpiesznie położył się na zimnym kamieniu, pozwolił się skuć. W odróżnieniu od siostry, zaczął błagać o litość dopiero kiedy palce Duaglotha obrały mu obie nogi i zabierały się za to co między nimi.
-
Zapewniam cię Pierwszy synu, że organy Soldona zachowają pełną sprawność… - roześmiał się Plugawiec.
Minęło mniej niż godzina i kolejny “Aleanviir” zwlekał się własnych siłach z kamiennego stołu.
...
Drugi Syn kiedy na niego przyszła kolej starał się jak mógł by nie okazywać strachu. Mimo wszystko trudno było mu się kontrolować, wszak pozbywanie się skóry nie jest ani miłe ani bezpieczne i gdyby miał wybór wolałby już chłostę. Z drugiej zaś strony ta forma magii niezwykle go fascynowała odkąd sięgał pamięcią teraz zaś mógł podejrzeć a nawet poczuć na sobie jedną z licznych tajemnic Patrona. Co prawda takie doświadczenie raczej nie przybliży go zrozumienia sztuki lecz zawsze będzie to jakiś punkt wyjścia do podjęcia studiów.
Kiedy skalpel powoli zagłębiał się w jego ciało Lorash nawet nie drgnął, takie cięcie było niczym a ból nauczył się znosić już dawno temu kiedy pobierał nauki i często kapłanki pozwalały sobie wyładowywać na nim gniew, pretekst zawsze się znalazł. Zarówno wówczas jak i teraz pomagała myśl, że jest stosunkowo bezpieczny i ból nie oznacza bynajmniej śmierci czy trwałych uszkodzeń. Był po prostu bodźcem który mógł zostać oddzielony od świadomości…
Ból eksplodował niczym blask białego światła pod powiekami. Gorący niczym lodowe pustkowia Canii. Wszystkie instynkty krzyczały jednym głosem protestując przeciw temu co się działo.
Czuł jak jego ciało zostaje obdzierane z ostatniej ochronnej bariery. Ból i poniżenie mieszały się ze sobą w umyśle tworząc najgorsza z możliwych tortur jakiej doświadczył drow.
Był nagi, nagi jak jeszcze nigdy w życiu. Spazmy targały jego pozbawionym kontroli ciałem. Jedynie cudem powstrzymywał się od krzyku uczepiony niczym pająk wątłej nici, wtłoczonej mu w dzieciństwie nauki. Nie miał prawa krzyczeć, wszelki ból pochodził od Lolth a protesty zsyłały tylko więcej jej “łaski”.
W tej agonii jego konający umysł uchwycił jednak drobne błyski, znane od dawna lecz jakże inne. Teraz gdy jego ciało było nagie i pozbawione osłony czuł na sobie wyraźnie jak nigdy przedtem sploty zaklęcia. Na nich się skupił niemal odcinając od rzeczywistości. Jego ciało opadło bezwładnie a z zewnątrz musiało to wyglądać jakby ból odebrał mu przytomność. To jednak nie była prawda, część umysłu Lorasha wyła w milczeniu doświadczając niewypowiedzianych katuszy. Inna część zaś oderwana od bólu, od świata zewnętrznego podróżowała po skomplikowanej pajęczynie, kokonie jaki utkał wokół niego Patron. Drugi Syn oniemiał (choć i tak nie był w stanie mówić) na widok tak obcej i złożonej konstrukcji, był jednak pewien, że gdyby miał wystarczająco czasu mógłby ją skopiować…
Drugi syn zdał sobie też w końcu sprawę, że Duagloth mu się przygląda, kiedy spojrzał w jego diable oczy, dostrzegł iż te dają mu znak by spojrzał na słój, do którego Plugawiec zdążył już wrzucić skórę Lorasha. Ta wisiała pionowo w bezbarwnym płynie, niczym pusty kostium.
Niczym zahipnotyzowany Lorash przyglądał się własnej skórze. Poprzez ból dostrzegał ją jak obietnicę ulgi, bezpieczne schronienie z którego został wyrwany przemocą. Jak niczego innego pragnął znów znaleźć się we własnej skórze, dosłownie.
Lecz było coś jeszcze, fascynacja jakiej nie czół od dawna. Doświadczenie którego, był pewien, nigdy nie zapomni. I wówczas przeszło mu przez myśl.
”Czy tak właśnie Patron przemienił siebie? Tą samą spaczoną magią? A jeśli tak, skąd wziął skórę i czy jej właściciel ciągle był w okolicy ubrany w dawną skórę Dauglotha?” Ten krótki przebłysk niemal na nowo odebrał Lorashowi zdolność myślenia wypełniając umysł dotkliwym, wszechobecnym bólem.
Ostatnim wysiłkiem zamglonego umysłu Drugi Syn wyciągnął krwawy ochłap będący jego ręką w stronę maga. Pożądliwie próbował złapać, sam nie wiedząc co. Jego palce drgały zaciskając się w konwulsjach tuż przed piersią Patrona. Jakby chciał chwycić jego gardło i wydusić tajemnicę która go fascynowała. Trwało to jednak tylko chwilę nim opadł bezsilny. I wtedy mimo ogarniającego jego ciało i duszę horroru, coś sobie uświadomił.
Kiedy Duagloth przytwierdzał swymi klątwami obcą tkankę do umęczonego ciała Drugiego syna, centymetr po centymetrze, kończyna po kończynie, ból ustępował mrożącemu chłodowi. A kiedy czaszkę Lorasha pokrywała już twarz i włosy, ból ciała ustał zupełnie.
Lorash nie wyrzekł nic, nie tu i nie teraz ale pozna tajemnice Patrona. Jedynie spojrzał prosto w oczy starszemu samcowi a w jego spojrzeniu można było dostrzec ciekawość pomieszaną z wyzwaniem. Zupełnie jakby krzyczał “prześcignę cię”. Plugawiec nic nie odpowiedział bo przecież nie czytał w myślach Drugiego syna. Albo udawał że nie czyta.
...
-
Nareszcie jakieś urozmaicenie - Duagloth puścił oko K’ylorowi gdy odzierał ciało Pierwszej córki Aleanviir.
-
Jestem wielce ciekaw twoich opinii K’ylorze, jeśli dożyjesz możliwości ich wyrażenia - mówił Patron gdy zapraszał K’ylora do zabiegu.
- Jesteś mistrzem skalpela - odpowiedział i zaczął zdejmować z siebie ekwipunek.
- Wyjątkowo przebiegły jest też brak znieczulenia, przypuszczam że gwarantuje to prawidłowe… Czucie… Na nowej skórze - dodał i położył się na stole.
- Oddaję się w twoje zręczne ręce. - powiedział cicho, a w myślach natomiast wezwał Lolth.
“Nie pozwól by twojemu dziecku stała się krzywda.”
-
Ból jedynie cię wzmocni, "synu" - wtrąciła zainteresowana rezultatem Aurora.
Duagloth wyszczerzył się.
-
To stara magia, obca w tych stronach, ból jest tu kluczowy, on właśnie “karmi” to zaklęcie i sprawia, że jest w ogóle możliwe, to uroczo, że wykazujesz zainteresowanie, z mojej strony mogę zagwarantować twemu ciału całkowitą funkcjonalność, choć chyba darujemy sobie macicę? - Do wykonania tego zadania będzie całkowicie zbędna. - przytaknął Plugawcowi.
- Czy zachowam pełną zdolność magiczną? - Duagloth przejechał językiem po górnych zębach nie otwierając ust po czym spojrzał na siedzącą cicho Filfriię.
-
Druga córko, bardzo ładnie cię proszę, pomódl się do naszej pani i daj nam znak jej wstawiennictwa… - Filfriia wzniosła zaśpiew, jej dłonie rozjaśniły się zielonkawą poświatą. Duagloth przeniósł wzrok na K’ylora.
-
Zadowolony? - W pełni. - rzucił krótko i zacisnął zęby.
Zasikanie zębów pomagało tylko do łydek. Potem K’ylorowi nie pozostało nic innego jak otworzyć się na ból. W przypadku mężczyzny, Duagloth musiał włożyć więcej pracy. Połamał młodemu drowowi biodra i obojczyki, żebra, układając i modelując kości tak, by odpowiadały żeńskiej anatomii. Kiedy zaś Plugawiec grzebał swoimi brzytwiastymi paluchami w szyi K’ylora, ten nie mógł już nawet wydobyć z siebie głosu.
Dopiero gdy było już po wszystkim, badający swoje niewieście ciało K’ylor, odezwał się melodyjnym żeńskim głosem
- Wyśmie.. Khm, khm, Wyśmienita robota samcze. - powiedział
- Dobrze złapałem ton? - spojrzał pytająco na zebranych. Duagloth wyszczerzył się podle.
-
Jeśli powiem że nie, chciałbyś żebym coś poprawił? - zadzwonił brzytwo-palcami.
- Hmm, niestety wina musi leżeć po mojej stronie. - odparł aksamitnym głosem.
- Jak mawiają, nawet mistrz nie ulepi garnka z gnoju. - Plugawiec puścił do mężczyzny oko
- Och jeszcze jedno… - rzekł.
- Gdybym chciał… Chciała zmienić swoją formę magią to wrócę nagi... Naga, czy w mojej nowej skórze? - Duagloth, odchylił się do tyłu i zastanowił chwilę. W końcu odpowiedział:
-
Tak długo póki skóra klona nie umrze, to jest następne dwa, trzy cykle, Ta forma jest tobą. Po tym czasie, jeśli skóra zacznie z ciebie odpadać odkrywając żywe mięso, zamiana kształtu mogła by wydłużyć ci życie… - zastanowił się znowu -
chociaż nie, musiał byś być w zmienionej formie, zanim skóra zacznie umierać, w przeciwnym razie przybrał byś inny, bezskóry kształt i śmierć i tak by nadeszła. - Dziękuję za oświecenie. - odpowiedział K'ylor.
...
Filfriia, Aeriel, Lorash i K’ylor dotykali swoich nowych ciał. Duagloth oglądał ich własne skóry w swoich słojach. Plugawiec zwrócił się do Aurory:
-
Pierwsza córko, teraz nastał właściwy czas na rzucenie nieco światła na podjętą przez ciebie kwestię. Skóra Aleanviirskich klonów utrzyma się na twoim rodzeństwie przez jakieś dwa, trzy cykle. Kiedy ten czas minie, zwyczajnie odpadnie. Ile czasu wytrzymają bez skóry? Może kilka minut? W zasadzie to znam dokładną odpowiedź ale nie chcę by Filfriia dostała zawału
-
Zamigaj mi - wtrąciła dociekliwie.
"-
Czterdzieści trzy sekundy" - rozbrzmiał w umyśle Aurory demoniczny głos Plugawca.
- [i]Uleczenie, przy wykorzystaniu ich prawdziwych skór, nie stanowi, dla potężnej kapłanki jaką jest wasza matka, żadnego wyzwania, dlatego też Wielebna nie wyraziła ochoty bym przygotowywał jakikolwiek rytuał do tego służący. Jak by nie patrzeć, jest tak jak być powinno, są na łasce Opiekunki. - wyjaśnił -
Szlachcice Aleanviirów, których wygląd przejęliście są jak najbardziej cali i zdrowi. Raudia i Baragh - spojrzał kolejno na Filfriię i Lorasha -
znajdują się oczywiście w Akademii i spokojnie możecie ich dodać, jako urozmaicenie do swojej listy piętnastu młodych Beanthów. Pierwsza córka i jej fechmistrz najpewniej znajdują się w domowym kompleksie. Nieistotne gdyż jak dobrze wiemy dziś będą przedzierać się ze zbrojną bandą przez Dom Dziesiąty. Kiedy ich atak, mimo uśmiercenia wielu obrońców, w tym Pierwszej córki rodu, zakończy się klęską i zdecydują się na odwrót, ich los będzie już przesądzony.
Teraz Duagloth poświęcił pełną uwagę Aurorze.
-
Twoja misja Pierwsza córko, zakończy się długo po tym, gdy działania w mieście już okrzepną. Nie jest zresztą ograniczona czasem, liczy się jedynie efekt. Wielebna nie wspomniała o tym, z racji oczywistości, ale po zrealizowaniu celu, wszystkie osoby jakie będą ci w tym pomagać, czy to niewolnicy, drowy, czy nawet pomniejsi szlachcice, muszą zostać wyeliminowani. To jest twoje drugie zadanie, aczkolwiek równie ważne. Pamiętaj więc, potrzebujesz dobrze wyszkolonych i zaufanych ludzi, ale ich życie będzie ceną za ukończenie misji pomyślnie. - Ta informacja momentalnie zmieniła nastawienie łowczyni do osoby maga. Jej twarz wyrażała niezwykłe niezadowolenie. Jej Aurorzy? Paskuda nawet nie wiedziała z jakim kosztem tak na prawdę się to wiązało. Piątka najlepszych. Jedyna piątka, którą traktowała najlepiej jak tylko mogła. Jedyna piątka, która była w stanie osiągnąć to, do czego została powołana. Ich utrata oznaczałaby, że na łowy Aurora mogłaby wybierać się równie dobrze sama. Po zakończeniu misji w ten sposób byłaby bankrutką nie wspominając już o kondycji domu. Startowałaby od początku. Nie byłaby już niezastąpiona, nie miałaby masy kart przetargowych. Dla odmiany nie miałaby z czym wracać. Ilość bluzgów jakie wylały się w myślach na Poczwarę była wystarczająco duża, by milczeć przez dłuższy czas z nieprzyjaznym wyrazem twarzy.
-
Kiedy już urosłeś w moich oczach... Musiałeś wszystko zaprzepaścić... - skomentowała w końcu zmuszając się do użycia innych słów, niż te, które miała w głowie.
-
Cóż mogę rzec, pierwsza córko, jestem tylko samcem - powiedział z nonszalancją Duagloth.
-
I do tego jeszcze posłusznym... - zakpiła ponurym tonem. -
Bardzo dobrze się składa, bo mam zamiar wynieść ze sobą połowę twoje laboratorium... - dodała zaczynając układanie planu polowania bez obecności swoich łowców. -
Nie chcesz bym pomyślała, że chcesz się mnie w ten sposób pozbyć. ...
Kiedy skórowanie było zakończone, Duagloth poprowadził drowy do wyjścia. Postacie znów zniknęły w magicznych ciemnościach, jednak tym razem, po drugiej stronie nie czekała na nich komnata audiencyjna Olathkyuvrów.
Slums
Duagloth, domowy Czarodziej i Patron
Druga córka Filfriia
Pierwszy syn Aeriel
Drugi syn Lorash
Syn pzyrodni K'ylor
Małe, ciasne pomieszczenie, wyglądało jak pokój w jakiejś obskurnej gospodzie gdzieś w slumsach. Coś co Aeriel i Lorash mogli stwierdzić bezsprzecznie, choć mówienie tego na głos, równało by się przyznaniem do bytności w takich lokalach. A byli przecież w towarzystwie kobiet… “Raudi” i “Zeeyi” Z ogarniętych mrokiem drzwi nie wyłoniła się jednak Aurora. Stojący w progu Duagloth powiedział:
-
Jesteśmy w slumsach, na parterze są najemnicy których użyjecie - zwrócił się do Aeriela i K’ylora.-
Kiedy usłyszycie “krzyk” ruszycie w stronę kompleksu Baenth. Nie martwcie się, doskonale zrozumiecie o co chodzi. - do Filfrii i Lorasha powiedział zaś:
-
Przed budynkiem jest zaparkowany powóz który zabierze studentów do akademii. - Duagloth zniknął w mroku a drzwi się za nim zamknęły.
~ Wiesz już gdzie twoje miejsce, możesz teraz piąć się w górę. - Drugi syn ukradkiem zamigał do zmienionego w kobietę K’ylora.
~ Niestety tylko przez parę cykli. Ale mam zamiar z tej przewagi w pełni korzystać ~ odparła “Zeeyia”
~ Możesz znacznie dłużej jeśli wiesz jak wykorzystać okazję. Podejdź mam dla ciebie prezent. - ciągnął Lorash
- Doprawdy? - powiedział na głos K’ylor i podszedł do Drugiego Syna. Zacisnął swoją pięść, a ta zajęła się czarnym ogniem.
- Może ja dam ci coś pierwszy?
W dłoni Drugiego Syna jakby za sprawą magi pojawiło się jedno z jego ulubionych ostrzy i z szybkością atakującego węża pomknęło by wgryźć się w ciało krnąbrnego drowa.
-
Kurwa, nie mam zamiaru umierać przez ten kretynizm - warknął Aeriel swoim nowym głosem. -
zaraz wam obu wpierdolę jeśli się nie uspokoicie. - Za Pierwszym synem stanęła Filfriia -
-
On ma rację, mamy mało czasu na przeżycie i nie możemy marnować naszej energii.
-
Tylko uczę to ścierwo jak nie powinno się odnosić do lepszych od siebie. Nie chcemy przecież by służba nam pyskowała prawda? - Odparł Lorash spokojnie chowając sztylet.
K’ylor otarł policzek na którym wykwitła drobna ranka i powoli wypuszczając powietrze z płuc rozprostował dłonie. Czarny ogień zamigotał i zgasł.
- Chylę czoła przed mądrością Pierwszego Syna i Drugiej Córki. Rzeczywiście mamy lepsze rzeczy do roboty. Jeśli Lolth da, wyjdziemy dzisiaj zwycięsko z naszego zadania.
-
Dobrze, że poznałeś swe miejsce, zwłaszcza gdy nie możesz się schować pod skrzydłem mej siostry - zażartował złośliwie Lorash, rzucając jednocześnie na K'ylora gusło atakujące jego umysł.
- Jesteśmy na twoim terenie, muszę korzystać z waszej mądrości - odpowiedział K’ylor agresywnie, sugerując przy tym że w korytarzach podmroku sytuacja wyglądałaby zgoła inaczej. Mężczyzna musiał się skupić by przezwyciężyć mentalny atak Lorasha. Postanowił zmienić temat zagadując Aeriela
- Pierwszy Synu, jak planujesz przeprowadzić atak?
Aeriel przewrócił oczami, podszedł agresywnie do "Zeeyi" i "Baragha". Odepchnął tego drugiego, pierwszą chwycił za dłoń, przykląkł na jedno kolano i złożył szorstki pocałunek na kobiecych palcach.
-
Pierwsza córko rozporządzaj swoim sługą jak uznasz za stosowne… - powstał i wytarł usta -
jeśli oczekujesz mojej sugestii, wychodzimy zobaczyć tych najemników. - Doskonały pomysł fechmistrzu. Bawcie się dobrze w Akademii - zwróciła się do pozostałej dwójki “Aleanviirów” "Zeeya"wczuwając się powoli w swoją rolę .
- Chodźmy. - Jak sobie życzysz Pierwsza Córko - odparł Lorash płynnie przechodząc do odgrywania swej roli.