Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-08-2016, 21:59   #9
Nami
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Tuż po walce jedynie Wilk odczuł na swojej skórze i mięsie własnego ciała, skutki ugryzienia wielkich szczęk bestii. Przepołowione jedno z trucheł brodziło w zastraszającej ilości krwi, a wystrzelone z wnętrza jelita i organy, dawały obraz wywołujący wymioty. Na szczęście żeglarz niejedno w życiu już widział i choć lekko ścisnęło go w żołądku, to bardziej skupił się na sukcesie zwycięstwa oraz własnej ranie. Wróciwszy do towarzyszy nie ukazał jednak powagi swojego stanu. Maska, którą przywdział, była wystarczająco realna i przekonująca, aby towarzysze nie starali się użalać nad Piratem, który samodzielnie, choć byle jak, opatrzył sobie rękę. Z dziur po głęboko wbitych zębach wciąż sączyła się ciemna krew, jednak nie wypływała obficie.


Razem ruszyli wzdłuż suchego brzegu, szukając zwężenia rzeki lub miejsca, w którym ta by się rozwidlała. Nie mogli teraz przepłynąć w jej poprzek, gdyż ryzyko utonięcia, porwania przez prąd lub zostania zeżartym przez nieznane, morskie bestie, było zdecydowanie zbyt wysokie. Ryzyko niewarte świeczki. Dzisiejszy dzień był szary, pochmurny i mglisty. Nie potrafili dostrzec choćby promyka słońca, a oświetlenie terenu było jak w deszczowe popołudnie. Wszechobecny chłód wiatru otaczał ich jedynie jak mgiełka i nie do końca świeży powiew, gdyż wciąż w powietrzu unosił się swąd palonego, starego mięsa. Długo maszerowali, nim uznali, że koryto rzeczne jest w końcu wystarczająco wąskie, aby się przez nie przedostać. W dodatku wyłaniające się spod tafli, ogromne kamienie, ułatwiały jedynie sprawę bardziej zręcznym osobom. Pierwsze próby jednak nikomu nie wyszły na dobre. Charlotte poślizgnęła się na kamieniu i wpadła do wody, na szczęście obwiązana wokół talii lina oraz silne i troskliwe ręce Dietera, szybko wydostały ją na brzeg. Nie lepiej mieli się mężczyźni, którzy również musieli zawrócić, nie zdążając przemierzyć nawet połowy dystansu. Mimo to nikt z nich się nie poddawał. Dieter wreszcie przedostał się, choć okupił to dużym wysiłkiem mięśni, a jego ubranie było przemoczone do nici. Charlotte również udało się przeskoczyć, a drugą część przepłynąć, z powodu braku innej alternatywy. Jedynie Diego miał większe problemy, a wszystko przez bolącą rękę. Materiał jego prowizorycznego opatrunku zdążył nie tylko przesiąknąć krwią, ale teraz również się zmoczył w niezbyt czystej, mętnej wodzie. Miał wrażenie, że woń jego krwi niesie się po wodzie, której fale nagle się wzmogły. Oczekiwał i obawiał się najgorszego.
- Diego, dasz radę! Jeszcze trochę! - dopingowała go rudowłosa, podrzucając linę najbliżej niego, jak tylko mogła, jednak do jej chwycenia brakowało jeszcze kawałka drogi. Woda stawała się niespokojna, a pod nią dostrzegał poruszający się cień.


Wyobraźnia potrafi czasami być bardziej niebezpieczna, od nadchodzącej rzeczywistości. Spod wody nie wyłoniła się żadna bestia, nikt nie został zaatakowany, a podróżnym udało dostać się na drugi brzeg. Rana Diega wymagała ponownego opatrzenia, ale tym już zajęła się Charlotte, która darła kawałki swojej długiej do kostek sukni, tłumacząc, że przecież nim zedrze ją do ud, materiału wystarczy na długi czas i szkoda niszczyć inne części garderoby.
Powiadają, że strach ma wielkie oczy. W tej chwili, największe miała trójka samotników, która wstępowała na podmokłe, leśne tereny po raz pierwszy w swym życiu. Najbardziej było to widać po rudowłosej kobiecie, która nerwowo rozglądała się na wszystkie strony. Diego stąpał dumnie, podnosząc wysoko nogi, aby uniknąć potknięcia się o wystający korzeń bądź inną przeszkodę, choć czasami zdarzało mu się nie dostrzec samotnej gałęzi. Dieter jednak szedł ostrożnie, sprawnie i w miarę szybko. Mimo iż szło mu najlepiej, nie omieszkiwał zatrzymywać się na chwilę, aby zerknąć na towarzyszy. Gęste korony uniemożliwiały już ocenę pory dnia, choć według ich mniemania, jasność wcale się nie zmieniała, bynajmniej. Utrzymywała się na stałym, średnim poziomie natężenia, wciąż było szaro i niemrawo.
W końcu zatrzymali się gwałtownie. Najpierw łowca, a potem pozostała dwójka, jakby pytająco patrząc na mężczyznę. Ten jednak nic nie powiedział, a wręcz nie musiał. Przed nimi, w odległości około ponad dziesięciu metrów, szedł tuzin wysokich stworów, których nie potrafili zidentyfikować poprzez chaszcze i mgłę utrudniającą spostrzeganie na większe odległości. Bestie jednak przecinały tylko trasę, jaką zmierzali, nie szły wprost na nich, więc była wysoka szansa na uniknięcie potyczki. Zależy tylko, czy trójka zagubionych tego właśnie chciała?
Stojąc na grząskim gruncie, czuli i widzieli, masę robaków przypominających glisty, które wiły się gęsto na ich obuwiu. Małe meszki nieznośne latały przed ich twarzami, drażniąc nozdrza poprzez przesiadywanie w okolicy nosa, zaś odór gówna, jaki zaczął docierać do ich zmysłu węchu, jedynie pogarszał sprawę.






 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline