Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna, z wrodzoną elegancją zabrał się za jedzenie, które - nie da się ukryć - nie dorównywało temu, jakie zwykle znajdowało się na stołach w zamkach i dworach. Gaspard de Prony nie narzekał jednak. Jadał już mniej smaczne rzeczy... w tym i takie, które musiał sam upolować i ugotować. A ten kurczak był całkiem niezły, chociaż wino z trudem zasługiwało na taką nazwę.
Wytarł palce w szmatkę, by nie poplamić ozdobionego
herbem tabardu, po czym odsunął z czoła włosy, co rusz opadające mu na oczy.
W zasadzie chciał z pozostałymi omówić plany na najbliższą przyszłość - jakiś potwór do zabicia, jakaś dziewica do ocalenia - ale w zadaniu pytania przeszkodziła mu wpadająca do tawerny fala wody i szczurów.
Co jak co, ale port powinien być zabezpieczony przed wodą.
Gaspard dzieckiem nie był - nie raz i nie dwa widział pola i łąki zalane wodą, ale to statki wypływały z portu w morze. Morze nie powinno składać rewizyty.
Jakoś sobie nie wyobrażał walki ze szczurami, czy z morskimi falami. Dopił wino i odstawił pucharek na stół, tuż przed tym, nim obsługa zabrała mu go sprzed nosa.
-
Chyba musimy zmienić lokal - powiedział. -
Zabiorę tylko Papillona i idziemy szukać bardziej suchego miejsca.
Wierzchowiec, noszący wdzięczną i 'lekką' nazwę, nie był konikiem morskim i lepiej go było zabrać na suchy ląd, zanim morze poczyni kolejne, bardziej niebezpieczne kroki.