Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-08-2016, 14:03   #1
Corrick
 
Corrick's Avatar
 
Reputacja: 1 Corrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwu
[D&D 3.5 DL] Port Balifor

Port Balifor? Oj tak, to było wspaniałe miasto... Cud architektury! Zbudowane na palach, praktycznie z każdej strony otoczone morzem... Ech, te wszechobecny zapach morskiej wody, tej soli, przemokniętych kadłubów statków kupieckich, wojennych, pirackich... Tam panował wolny rynek! Wypływając z Baliforu mogłeś walczyć przeciw kompanom, z którymi wczorajszej nocy obalałeś beczułkę rumu! Ha! Na wodzie mogliście być największymi wrogami, ale na lądzie... Albo raczej na deskach Portu obowiązywało zawieszenie broni! Ech... Piękne to były czasy...



Wpływając do Zatoki Balifor, w pierwsze zabudowania Portu, z daleka witały was zapach pieczone mięsa i najlepsze ladacznice Krynnu! I nie było że ten szczerbaty, a tamten minotaur czy elf! Najlepsze, dla każdego! Dla każdego coś miłego, jak to mawiali... Wszystko trafił szlag parę lat po Smoczej Czystce czy jak to zwą historycy...

Nadciągnęła Malystryx, ogłaszając się panią tego terenu i niszcząc część miasta. Późniejsze kataklizmy, które targały tym rejonem, podobnież były sprawką Czerwonej. Olbrzymie fale, wybuchy podwodnych gejzerów i wulkanów, również pustoszyły miasto. Nie zawijało tu tyle statków, co niegdyś, ustały karawany lądowe, słowem, skończyły się pieniądze. Wszechobecne kurestwo wyszło z ludzi ze zdwojoną siłą, a całość przypieczętował atak smoczycy, która spaliła miasto...



Port Balifor został doszczętnie spalony. Nie ostały się nawet te bale, które znajdowały się pod powierzchnią morza… Na szczęście, znalazł się pewien człek (a raczej należałoby powiedzieć, krasnolud), znany jako Renshar Morgenes, który poprowadził niedobitki ludu i, zmuszając ich do wspólnego wysiłku, odbudował miasto. Stawiano kamienne domy na lądzie, chcąc umknąć przed wzrokiem Czerwonej. Nie minął rok, a kurestwo w mieście odżyło.

Wszechobecne kradzieże, coraz częstsze bijatyki między żeglarzami, którzy ponownie zawijali do Portu... To nie miało prawa umknąć oczom nowego namiestnika miasta. Renshar powołał do działania Straż, której szeryfem został jeden z kilkuset kenderów zamieszkujących nowy Port – Harlowe Barstool. Jego strażnicy szybko zaprowadzili porządek w panującym tam burdelu...



Oj, oni to się nie pierdolili z nami… Nie cackali, znaczy się. Jak się któremuś podpadło, to w mordę, kajdany i do ciupy na noc. Szybko sobie poradzili z bajzlem, oj tak... Życie znów zaczęło biec spokojnie, gdyż Renshar chciał za wszelką cenę utrzymać status quo, neutralność znaczy się, Portu. Wzrosły zyski, ale ta, jakby to rzec, sielanka, nie trwała zbyt długo...

Przybyli w nocy, jak na sługi ciemności przystało. Szturmem wzięli bramę, magią zastraszyli mieszkańców i „przejęli” miasto. Rycerze Takhisis, bo tak się zwali, trzymali miasto za mordę. Jeśli strażnicy się cackali, to ci nie mieli żadnych sentymentów. Krzywe spojrzenie równało się pobiciu. Pyskówka podobnie. Atak w kierunku jednego z nich? Samobójstwo! Skurwysyny wybudowały sobie fortecę przy murach. Wznieśli ją z kradzionych cegieł, a stacjonująca tam armia stawała się coraz częstszym gościem na ulicach...

Wśród ludzi zaczęło się gotować. Wytrzymaliśmy niecałą dekadę tej tyranii, planując i czekając na odpowiednią chwilę do natarcia. Imć Korn Thistleknot, przywódca kenderów, poprowadził ten szturm we współpracy ze Stalowym Legionem. Walki trwały długo, ale Rycerze Takhisis ostatecznie przegrali bitwę o Port, co znów zwróciło uwagę Czerwonej...

Minął może rok od ostatniego ataku Malystryx na Port, a spalone domy wciąż są gorące. Dzielnica, którą zniszczyła nazywana jest teraz pieszczotliwie Gloom Town – jest ciemnym, nieprzyjaznym miejscem. Mieszkają tam tylko żlebowcy, nieprzywiązujący wagi do rzeczy materialnych kenderzy i złodzieje. Niegdyś mieszkali tam różni ludzie, również strażnicy z rodzinami, ale płomienie Czerwonej spopieliły ich żywcem. Ponoć czasem, gdy przyłoży się ucho do takiego szklistego kamienia, można usłyszeć jęki małych dzieci i przerażone krzyki ich rodziców, którzy palili się żywcem...

Anzelm, wilk morski i obieżyświat
Opis portów Krynnu



24 Corij 422 AC, Wiek Śmiertelników

Może i kiedyś Port Balifor był pięknym miastem, cudem architektury czy jakkolwiek chcielibyście to nazwać. Może, ale to było dawno. Teraz drewniana brama miejska odstraszała, podobnie jak opuszczone budynki i na wpoły zniszczony posterunek Rycerzy Takhisis, który wyzierał zza murów. Kilku strażników, którzy je patrolowali, wyglądało na mocno znudzonych i znużonych pełnioną wartą. Miasto nie wywierało dobrego wrażenie również od drugiej strony – kilka drewnianych molo, które wybiegały w stronę morza nie pozwalało na cumowanie zbyt dużej liczbie statków, dlatego pejzaż spalonego Gloom Town na południu był widoczny z dostatecznej odległości, by nikt nie chciał tam dokować. Kręcące się gdzieniegdzie w tej okolicy istoty różnych ras nie sprawiały wrażenie ani przyjaźnie nastawionych, ani zbytnio zadowolonych z życia, gdy na nich spoglądano.

Wyjątkiem byli celnicy i kenderzy. O ile tym drugim trudno się dziwić, gdyż oni zawsze wyglądają pogodnie i przyjaźnie, o tyle tych pierwszych wręcz rozpierała duma, gdy mogli pracować w pobliżu Gloom Town. - Łatwy zarobek - jak mówili niektórzy. Nieliczni dodawali jeszcze - O ile przeżyje się dniówkę...


Główne arterie miasta tętniły życiem, o ile można użyć takiego stwierdzenia w tak małej mieścinie. Ludzie i przedstawiciele innych ras przechadzali się wzdłuż straganów, wybierając towary codziennego użytku, doprowadzając sprzedawców różnej maści niemal do szału, gdyż godzina była już późna. Do doków zawijał właśnie ostatni statek, a słońce chyliło się już ku zachodowi. Tawerny przy porcie pękały w szwach, jednak większość marynarzy wracała nocą na statek. Liczni podróżni wykupili już znaczną część miejsc noclegowych, toteż w wielu karczmach albo bezradnie rozkładano ręce, bądź też proponowano nocleg w stajni. Za opłatą, oczywiście. Gdy przybysze kręcili nosem na tak szczodrą ofertę, odsyłano ich do „Madame Butterfly”, mającej szemraną opinię karczmy w slumsach. Ponoć można było tam stracić nie tylko sakiewkę, lecz również zdrowie, rozsądek, a jeśli miało się pecha, pewnie i organ czy dwa.

Oberża ta, wzniesiona ze spróchniałych i zniszczonych przez pogodę belek, co było łatwo widoczne za dnia, w złotawym świetle zachodzącego słońca jawiła się niczym wielkomiejska rezydencja księcia. Spękane szyby skrzyły się ostatnimi błyskami dziennego światła, a skryty w cieniu dach uniemożliwiał zlokalizowanie dziur i łat, które go zdobiły. Może właśnie to sprawiło, że gospoda była dzisiejszego wieczora nabita niczym pańska sakwa, a może to cotygodniowy konkurs pijacki, organizowany tutaj od dobrego roku.



Wewnątrz, gospoda nie prezentowała się dużo lepiej. Na podłodze leżały drzazgi i resztki szklanych kufli, pamiątka po ostatniej bijatyce. Teraz środek sali zastawiony był skrzynkami, które służyły jako stołki oraz beczkami, na których ustawiano cynowe kufle. Właściciel tego przybytku widać stwierdził, że lepiej jest wykorzystać materiały odpadowe, niż inwestować kilka razy w tygodniu w nowe meble, które i tak zostaną zniszczone. Na środku ustawiono trzy beczki, na których położono koło z wozu, tworząc w ten sposób improwizowany stół do konkursu.

Kilka wolnych „stolików” w rogach dużego pomieszczenia stało pustych. Stojący naprzeciw wejścia olbrzymi szynkwas oblegany był przez stałych bywalców. Nikt tu nie zwracał uwagi na obcych, do czasu aż wybuchła burda. Wtedy walka toczyła się drużynowo: miejscowi kontra obcy. Na szczęście, dzisiejszego wieczora było względnie spokojnie. Karczemne bijatyki raczej nie wybuchały w dniu konkursu, gdyż przed rozpoczęciem wszyscy zbierali siły, natomiast po rozpoczęciu, ochroniarze wynosili ochlapusów na ulicę czy do pokoi. Jedynie Edelmann Termyen, miejscowy mistrz picia, wychodził stąd o własnych siłach.


Krasnolud ten, będący również członkiem straży miejskiej, właśnie zbierał zapisy na dzisiejszy konkurs.
- Ej, szczury lądowe! Zbierać się! Psie syny, zaczynamy zaraz konkurs! Wchodzimy do puli za jedną stalową monetę, podbijamy o jedną po każdej kolejce i zwycięzca zgarnia wszystko! - przypomniał zebranym zasady stare, niczym ta „oberża”. - Po dziesięć minut na kufelek! Zaczynamy od Czerwonego Karła, potem Gwałtowny Wąskodupiec, Pijany Trzmiel, Toczący się Kender, Postrach Mórz, Madame Butterfly i na koniec, Ostatni Sprawiedliwy! - krasnolud ustalił kolejność trunków na dzisiejszy wieczór. Szybkie spojrzenie na barmana, który potwierdził dostępność tych rodzajów piwa, tylko rozochociło brodacza. - To jak, znajdą się chętni?!

Trzech miejscowych poderwało się z siedzeń i ruszyło do dużego stołu na środku. Gdy zasiedli, poza krasnoludem, pozostało jeszcze kilka wolnych miejsc. Tradycja mówiła, że konkurs nie może się zacząć bez dziesięciu uczestników – wynikało to z faktu, że po drugiej kolejce odpadała prawie zawsze połowa zawodników i Edelmann nie miał z kim pić.

Tak się złożyło, iż przepełnione miasto pchnęło was właśnie w objęcia Madame Butterfly.
 
Załączone Grafiki
File Type: jpg sZArWf0.jpg (29.5 KB, 12 wyświetleń)
lastinn player

Ostatnio edytowane przez Corrick : 29-08-2016 o 14:30.
Corrick jest offline