Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-09-2016, 15:11   #2
Blackvampire
 
Blackvampire's Avatar
 
Reputacja: 1 Blackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwu
Parę dni wcześniej

Muzyka

Waldemar przybył w okolice Talagaadu w ślad za zbiegłym nekromantą, który to wykorzystywał wojenne ofiary do budowania swojej plugawej armii. Bezczeszczenie zwłok było najmniejszym z jego przewinień w oczach prawa Imperium, a kara za popełnione przez niego zbrodnie tylko jedna - śmierć przez spalenie na stosie. Wyłącznie ogień miał moc skutecznego oczyszczania takich plugastw, jedynie święty ogień mógł uratować Imperium w jego najczarniejszych chwilach.

Waldemar odstawił rozżarzony pręt z powrotem do paleniska. Miejscowy kowal był na tyle uprzejmy, że użyczył mu swej kuźni na potrzebę przesłuchań. Było to bardzo wygodne, gdyż dużo narzędzi kowalskich dało się wykorzystać podczas tortur. Miejscowa kuźnia posiadała także otwarty warsztat, co sprawiało, że tortury mógł zobaczyć każdy przechodzący przez centrum wioski. Dzięki temu przesłuchanie służyło także jako przestroga dla tutejszych, namacalna groźba kary, która mogła ich spotkać za bratanie się z heretykami i łamanie świętych praw chroniących ludność Imperium przed zatraceniem. Waldemar nie musiał się też martwić, że przesłuchiwany powie coś, czego nie powinni usłyszeć zwykli ludzie. Tak się złożyło, że łowca doskonale zdawał sobie sprawę z posiadanej przez nieszczęśnika wiedzy. Przesłuchanie prócz przestrogi pełniło także funkcję prowokacji dla ukrywającego się heretyckiego maga. Jeśli wszystko pójdzie z godnie z planem nekromanta zostanie zmuszony do wyjścia z ukrycia, a wtedy spotka go zasłużona kara.

Łowca czarownic odwrócił się w stronę przykutego łańcuchami więźnia.
- Zdaję się, że miałeś mi coś ważnego do powiedzenia, prawda? - Zapytał spokojnie młodego mężczyznę, który już ostatkiem sił utrzymywał przytomność. Jego ciało nosiło widoczne ślady tortur, był mocno poobijany, brakowało mu co najmniej dwóch palców u jednej ręki, a druga została pozbawiona paznokci. Do tego dochodziły rany po przypalaniu gorącym żelazem. Nieszczęśnik podniósł głowę i zachrypłym głosem zaczął spowiadać się łowcy ze wszystkiego, co wiedział. Był tak przerażony, że wyznał nawet grzechy ze swojego dzieciństwa. Parę lat temu Waldemarowi byłoby go nawet żal, na nieszczęście dla przesłuchiwanego łowca już nie posiadał tyle współczucia. Sługa Sigmara pozwolił błagalnym jękom przestępcy trwać na tyle długo by mogły dobrze wgryźć się w pamięć tutejszych mieszkańców. Kiedy uznał, że już dość, po prostu uderzył pięścią na odlew w twarz heretyka. Pancerna rękawica rozorała mu wargi pobudzając do życia strugę krwi. Przesłuchiwany momentalnie zamilkł tracąc przytomność. Łowca rozkazał ochotnikom, których sam wybrał, zabrać więźnia i przygotować dla niego stos. Tego dnia ogień oczyścił kolejną zatraconą duszę.

* * *

Waldemar stał pośród polany, której wygląd przypominał bardziej cmentarzysko. Wszędzie walały się kości, część poobgryzanych, wszędzie też pełzała gęsta mgła. Łowca ruszył przed siebie niewzruszony, szedł powoli i ostrożnie. Minęło dużo czasu, sam nie wiedział ile, gdyż już jakiś czas temu stracił rachubę. Nagle coś zamajaczyło we mgle, sylwetka, niewysoka i drobna. Waldemar zmrużył stalowoszare oczy, które po chwili otworzyły się szerzej wypełnione zaskoczeniem. Z mgły wyszedł najmłodszy z jego braci, ubrany był w obszarpaną koszulę po ich ojcu, która służyła mu do spania. Stopy miał bose, obdarte do krwi od kamieni i kości, które walały się po ziemi. Dziecko spojrzało na Waldemara odzywając się z wyrzutem w głosie - Dlaczego mnie nie uratowałeś braciszku? Zawiodłeś mnie tak jak ojciec, który nas opuścił! - Ostatnie zdanie zostało wykrzyczane, a dziecko rzuciło się na Waldemara uderzając piąstkami w powierzchnie jego napierśnika. Łowca bez słów uklęknął i przytulił brata. Poczekał aż krzyk i płacz zmieniły się w cichy szloch, wtedy dopiero powiedział słowa, które wymagały od niego więcej wysiłku niż się spodziewał. - Przepraszam. Jestem winny....i....i...nie zasłużyłem na twoje wybaczenie. - Po tych słowach nastała głucha cisza, która z każda chwilą zaczynała być bardziej nieznośna dla uszu. Waldemar chciał w końcu coś powiedzieć, ale brat go ubiegł. - Zbudź się braciszku. Inaczej umrzesz. - Łowca odsunął od siebie brata, by zobaczyć, że ten rozpływa się na jego oczach, po czym momentalnie się obudził.

Ciało Waldemara zareagowało instynktownie odtrącając ręką na bok dzierżącą sztylet dłoń napastnika. Rozpoczęła się brutalna szamotanina, która trwała zaledwie parę chwil. Łowca strącił z siebie napastnika, po czym wskoczył na niego i zaczął okładać pięściami, dopóki ten nie skończył się ruszać. Oddychał ciężko spoglądając na niedoszłego zabójcę. Był to nie kto inny jak Albert Sonne, heretyk, nekromanta wyklęty z kolegium. Nie dziwił się, że postanowił posunąć się do tak prostej metody jak zabójstwo we śnie. Nie był tak potężny jak głosiły plotki, po za tym w okolicy pod bronią znajdowało się zbyt wiele ludzi, by mógł mieć z nimi szansę, nie po tym jak jego mała armia trupów została zniszczona. Łowca nie zastanawiając się długo zaczął dokładnie związywać heretyka. Po chwili spojrzał na uchylone drzwi swojej komnaty, którą kiedyś zamieszkiwał miejscowy kapłan. Światło świec z ołtarzowy świeczników pozwoliło mu zobaczyć ciała strażników oraz pochylone nad nimi przygarbione postaci. Waldemar załadował pistoletową kuszę i chwycił za miecz oparty o komodę. Bezszelestnie wkroczył do sali z ołtarzem, aby zmierzyć się koszmarami czającymi się w ciemnościach.


Łowca stał niewzruszony na placu miasteczka, na którym płonęły właśnie trzy stosy. Na jednym z nich wrzeszczał niedawny nekromanta, pozostałe dwa gościły zdradzieckich strażników, którzy opuścili posterunek przed kaplicą skuszeni złotem Alberta. Zasługiwali na śmierć, gdyż przez nich życie stracili ich towarzysze broni pilnujący ołtarzu, a i sam łowca mógł tamtej nocy zginąć. Waldemar nigdzie się dzisiaj nie spieszył, grupa na którą czekał jeszcze nie przybyła do miasta. Miał także dosyć ponury zwyczaj przyglądania się płonącym na stosie od początku do końca. Kiedy z winnych pozostały już tylko zwęglone skorupy łowca odwrócił się na pięcie ruszając do kaplicy Sigmara by odprawić kolejne modły.

Chwila obecna

Drużyna w końcu przybyła zatrzymując się w jedynej funkcjonującej karczmie w mieście, nie trudno więc było ich znaleźć. Kiedy łowca wszedł do przybytku rozmowy na chwilę ucichły, a kurwy, które jeszcze chwilę wcześniej mizdrzyły się do mężczyzn szybko skryły się za co wyższymi chłopami, by uniknąć wzroku Waldemara. Motłoch widząc, że łowca zmierza w kierunku drużyny bohaterów szybko się uspokoił i powrócił do swoich zajęć. Przecież bohaterowie Imperium nie mogli znaleźć się na celowniku łowcy, prawda?

Kiedy Waldemar objaśniał drużynie sytuacje z niedobitkami maruderów jej członkowie mogli mu się lepiej przyjrzeć. Ponury łowca był wysokim mężczyzną o solidnej budowie ciała co sugerowały jego szerokie barki. Krótko przystrzyżone włosy były czarne, a uważne oczy miały kolor stali. Prawa strona twarzy tego mężczyzny naznaczona była siateczką blizn, które kończyły się na poszarpanym uchu. Wyglądało to zupełnie jakby musnął go strzał z garłacza. Odziany był cały w pełną zbroję płytową, na która narzucony został skórzany, długi płaszcz charakterystyczny dla łowców czarownic. Tylko głowy nie chroniło nic prócz skórzanego czepca, który spoczywał pod kapeluszem o szerokim rondzie. Zdobiony w symbole Sigmara kapelusz był kolejnym znakiem rozpoznawczym jego profesji. Gdyby tego było mało ubiór jak i zbroję zdobiły liczne święcone pieczęcie, które poświadczały czystość jego ciała oraz ducha. Przy pasie Waldemar miał dwa zdobione miecze i pistoletową kuszę, druga, znacznie większe oraz bardziej wymyślna spoczywała teraz oparta o jego krzesło. Osoby obeznane z orężem szybko rozpoznały, że jest to kusza samopowtarzalna.

Waldemar upił kolejny łyk piwa przyglądając się bacznie każdemu z osobna. Jego szczególne zainteresowanie wzbudzili oczywiście drużynowi magowie, ale na razie powstrzymał się od jakichkolwiek komentarzy w ich stronę. Kufel po dłuższej chwili został opróżniony, a łowca wstał niespiesznie od stolika. - O świcie będę na was czekał na głównym placu, nie sposób go przeoczyć, znajdują się na nim stosy.- Wspominając o stosach spojrzał na jednego z magów, Nicodemusa, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł.

Następnego ranka czekał na pozostałych na placu, tak jak im mówił. U jego boku, aktualnie na łańcuchu, znajdował się masywny ogar mający pomóc im w poszukiwaniach maruderów. Łowca przyglądał się w milczeniu zwęglonym resztkom na stosach. Będzie musiał mieć baczenie na magów, z którymi przyszło mu pracować. Magia była straszną, potężną bronią, ale broń ta była obusieczna. Dlatego jednym z zadań łowców było nadzorowanie czarodziei z Kolegium i zapewnianie im możliwie bezbolesnej śmierci, jeśli ulegną spaczeniu. Ci zaś, którzy dobrowolnie oddali się herezji nie mogli liczyć na żadną łaskę.
 

Ostatnio edytowane przez Blackvampire : 08-09-2016 o 20:40.
Blackvampire jest offline