Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-09-2016, 11:22   #2
Layla
 
Layla's Avatar
 
Reputacja: 1 Layla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputację
#1

Gospoda "Stary Kocioł",
Hauptstraße 10
Enzesberg, Stirland,
13 Kaldezeit, 2527 K.I
wczesny wieczór,



"Stary Kocioł", największa i - według wielu - najlepsza karczma z Enzesbergu (a było ich tam całe trzy) pękała w szwach, choć wieczór dopiero się zaczął. Główny wpływ miała na to paskudna pogoda - zima zaatakowała Imperium z całą zawziętością i wszystko wskazywało na to, że dopiero się rozkręca, trzymając krainę w lodowatym uścisku. Kto mógł i miał trochę grosza przy duszy, wolał spędzić wieczór i noc w karczmie, w ciepłym łóżku, niż tułać się gdzieś po gościńcach przy trzaskającym mrozie. Pomijając czyhające w ciemnych lasach i na szlakach niebezpieczeństwa w postaci banitów, mutantów, czy zwierzoludzi, sama pogoda stanowiła obecnie jedno z nich. Będąc zmuszonym do nocowania z dala od ludzkich skupisk można było być niemal pewnym podpisania na siebie wyroku śmierci.

Nie przejmowała się tym w ogóle ekipa głośnych jegomościów zajmujących jeden z długich stolików w kącie sali. Najlepsze jadło zalegało na stole, alkohol lał się strumieniami, a uderzające o siebie kufle pełne złocistego napoju tylko na moment przerywały wesołe rozmowy. Nikt im nie przeszkadzał, bo i niemal każdy wiedział, kto zacz - żołnierze 3. brygady lekkiej jazdy stirlandzkiej mieli wolne, zatem chlali na umór, by choć na moment się zrelaksować i zapomnieć o zadaniu, które było już za nimi. Dopiero wczoraj zjechali do Enzesberga, po trzech dniach tropienia bandy zwierzoludzi w pobliżu lasu Pfaffenwald. Zadanie zostało wykonane - wyrżnęli wszystkich Chaośników, nie ponosząc żadnych strat. Dzisiaj zaczęli dwutygodniowy urlop; czas rozbratu z siodłem i odpoczynku dla psychiki.

Drzwi gospody otworzyły się nagle i oprócz śnieżnej zadymki, która wpadła goniona mroźnym wiatrem, do środka wszedł wysoki, dość dobrze zbudowany ciemnowłosy mężczyzna. Pod brązowym, grubym futrem obszytym na kapturze futrem można było dostrzec mundur w barwach Stirlandu - zielonym i żółtym. Strzepał z pagonów resztki śniegu i przeszedł przez salę, odnajdując odpowiedni stolik, przy którym siedzieli jego ludzie. Sierżant Kaspar Götz otaksował wszystkich wzrokiem, nie przysiadając się jednak do tej podpitej, wesołej gromadki.
- No proszę, sam dowódca zaszczycił nas swoją obecnością. Siadaj i napij się z nami, sierżancie! - Zakrzyknął nieźle już wstawiony Vilmar Falken. Mężczyzna był zwiadowcą w sekcji Kaspara, w wolnych chwilach psem na baby i hazardzistą, którego nie trzymały się na dłużej żadne pieniądze. Chodziły słuchy, że był dłużny jednemu z przywódców Gildii Złodziei w Enzesbergu solidną sumkę. Nie miał szczęścia w kartach i kościach.

Götz nawet nie skomentował. Spojrzał za to na swojego zastępcę, Hauga Baumanna i rzucił do niego krótko:
- Zbierz ludzi. Jutro rano wyjeżdżamy.
Po tych słowach w mig zapadła grobowa cisza przy stoliku.
- Hola, hola, jakie "wyjeżdżamy". Mamy urlop, do chuja! - Uniósł się przyprószony siwizną, brodaty mężczyzna, który wśród kompanów znany był jako Christian Wagner. Weteran miał problemy z alkoholem, a niektórzy z oddziału mówili nawet, że mógłby wypić wannę wódki, a i tak byłby zdolny walczyć dalej. Póki co nie było szansy sprawdzić prawdziwości tych słów, jednak pewnym było, że Wagner nigdy nie trzeźwiał.
- Już nie macie - odparł spokojnie Kaspar. - Z rozkazu kapitana Högera mamy zająć się nowym zagrożeniem, które morduje ludzi w podległym nam rewirze. Jak ujął to zgrabnie Höger "książę Elektor Haupt-Anderssen chce mieć ścisłe wyniki".
- Jebać takie coś... - Wagner zasępił się i wychylił duszkiem całą zawartość kufla z piwem. Był starszy od Kaspara o jakieś dziesięć lat, jednak brak awansu w armii zawdzięczał głównie gorącej miłości do butelki.
- Jak ci tak źle w armii, zawsze możesz sobie znaleźć inne zajęcie - odrzekł sierżant. - Nie przyszedłem tu z wami dyskutować - rozkaz jest rozkaz i trzeba go wykonać.
Po tych słowach spojrzał raz jeszcze na Baumanna.
- Chcę mieć was na jutro świeżych i wyspanych. I dopilnuj, żeby Wagner nie upił się jak świnia, bo to będzie jego ostatnia popijawa w tej sekcji. Wykonać!

Götz odwrócił się na pięcie i miarowym krokiem ruszył do wyjścia z gospody. Nim zamknął za sobą drzwi, wesoła, biesiadna atmosfera na dobre opuściła stolik zajmowany przez jego żołnierzy.



Las Jägerforst,
północno-wschodni Stirland,
16 Kaldezeit, 2527 K.I,
wczesne popołudnie



Od trzech dni byli w siodłach, przepatrując gościńce w północno-wschodniej części księstwa. Wyjeżdżali, gdy za oknami było ciemno i wracali o zmroku do Enzesberga, spędzając cały dzień na trzaskającym mrozie. Tyle dobrze, że kucharze w kantynie przygotowywali dla nich porządne posiłki, dzięki czemu nie musieli tracić czasu na polowania. Pomimo tego, nie natrafili na żaden ślad drapieżnika, który mordował okoliczną ludność. Rozejrzeli się po kilku wioskach, rozpytali tu i tam, jednak bez rezultatów. Jakby to, co zasadzało się na wieśniaków i podróżnych po prostu odpuściło. Mogło się i tak zdarzyć, ale póki kapitan nie odwoła rozkazu, sekcja Götza była zmuszona patrolować okolicę.

Dzień wcześniej, w sercu lasu widzieli obserwującą ich z bezpiecznej odległości watahę wilków. Bliżej, niż zawsze, ale wciąż na tyle daleko, by dojść do jedynych słusznych wniosków, że w skutym mrozem borze kończy się jedzenie i psowate oceniają swoje szanse na atak tych, od których zwykle trzymały się z daleka. Dwunożnej zwierzyny, choć wierzchowce pewnie poszłyby jako główne danie. Falken wysunął nawet hipotezę, że za mordowaniem ludności może stać jakiś stary basior, albo nawet kilka wilków, jednak z posiadanych przez Götza informacji, którymi podzielił się z pozostałymi wynikało, że to było coś dużo większego, niż wilk. Patrolowali okolicę, sunąc powoli między przykrytymi czapami śniegu drzewami odcinającymi się na tle szarego, brzemiennego śniegiem nieba.

Było zimno. Bardzo. Tak bardzo, że mróz przedzierał się przez grube rękawice jeździeckie, sprawiając, że palce drętwiały i trzeba je było co jakiś czas rozruszać. Tak samo, jak przywrócić całemu ciału odpowiednie krążenie, w czym co pół godziny pomagało kilka szybkich kółeczek wokół własnych wierzchowców. Od razu robiło się cieplej, ale tylko na moment. Solidne wojskowe futra i mundury chroniły przed zimnem, jednak mróz tej zimy śmiało sobie poczynał. Najgorzej tę nieprzyjemną aurę znosił oczywiście Marko, który wciąż nie przyzwyczaił się do klimatu północno-wschodniego Imperium. Zwłaszcza zimy takiej, jak ta. Mimo to, trudno było oprzeć się złowrogiemu urokowi otaczającego ich krajobrazu. Wszędzie czerń i biel, z szarych chmur powoli zaczął sypać gruby śnieg. Powietrze było krystalicznie czyste i ostre. Raniło gardła przy każdym oddechu, dlatego nie rozmawiali za wiele - tylko tyle, ile było trzeba, porozumiewając się niemal wyłącznie komendami.

Milcząc, skuleni w sobie i przepatrujący okolicę, rozmyślali o tym, co było i o tym, co będzie. Służyli pod Götzem niespełna rok, gdy sierżant dostał przydział nowej drużyny po stracie poprzedniej. Wiele plotek i niesprawdzonych historii chodziło na ten temat po koszarach - ponoć Kaspar przecenił siły swoich ludzi i wciągnął ich wprost w pułapkę zwierzoludzi, z której sam wyszedł w ciężkim stanie, ledwo unikając objęć Morra. I ponoć to nie był jedyny z wybryków sierżanta, choć żołnierze z jego sekcji nie mogli powiedzieć o nim złego słowa. Dowodził mądrze, czasami może wyrywał się schematom, ale zawsze wychodził z tego obronną ręką, a 3. brygada lekkiej jazdy była jedną ze skuteczniejszych w rozwiązywaniu problemów na przydzielonych szlakach. Miało być tak i tym razem, choć okoliczności zadania były wyjątkowo niesprzyjające.

Jadąca kilka metrów przed oddziałem Alexa dała nagle dynamiczny znak uniesioną ręką, co oznaczało, że na coś trafiła. Zatrzymała swego wierzchowca, który stąpał w miejscu, a gdy pozostali się z nią zrównali, wskazała na wciąż lekko przysypane śniegiem, głęboko odciśnięte ślady wyglądające na olbrzymie racice, które wiodły kilka metrów dalej i znikały za zakrętem. Kaspar zeskoczył z konia i przykucnął przy nich, rozglądając się.
- Myślisz, że to nasz cel? - Zapytał cicho Wagner, wyciągając z wewnętrznej kieszeni munduru manierkę i popijając z niej, po czym szybko chowając. Z pewnością nie miał w niej wody.
- Przekonamy się pewnie niedługo... - odparł krótko Götz.
- Dziwne, że tylko jedna para racic, zwykle te skurwiele trzymają się w grupach. Jakiś odszczepieniec? - Zapytał Falken.
- I to spory, zauważcie, że pomimo padającego śniegu, ślady wciąż są widoczne. Musiał swoje ważyć - odrzekł sierżant i dosiadł na powrót swego konia.
- Pewnie się zgubił, jebany. Wszędzie tylko śnieg i śnieg. - Zarechotał Wagner.
- Ruszamy. Alexa na przedzie, Baumann i Venturini za mną, potem Storm, Bludger i Ezacher. Wagner i Falken zamykają pochód.

Narzucili wierzchowcom szybsze tempo, ruszając za śladami na śniegu, które wiodły ich przez dwa zakręty, aż do wyjścia na niewielką polanę, którą przecinała zamarznięta rzeka. Biały puch sypał coraz szybciej i gęściej, zostawiając ślady na lodzie, który z tej perspektywy wyglądał na dość gruby. Ślady racic urywały się tuż przy brzegu, co oznaczało, że ich właściciel musiał przeciąć rzekę i zniknął gdzieś między drzewami po drugiej stronie.


Mróz i nienaturalna, wszechobecna cisza dawały się we znaki. Sierżant znów zeskoczył z konia, podszedł do brzegu i pochylił się, dotykając rękawicą lodu, jednocześnie patrząc w stronę drzew naprzeciwko.
- Przeprawiamy się. - Zarządził krótko.
- Nie wiem, czy wiesz, sierżancie, ale niedługo będzie zmierzchać, a mamy kawał drogi do miasta, więc może na dzisiaj sobie odpuścimy i wrócimy tutaj jutro? Przynajmniej wiemy, gdzie szukać tego dziada. - Wagner rozłożył ręce.
- Nie ma mowy, załatwimy to dzisiaj - powiedział Kaspar, chwytając swego konia za uzdę. - Jeśli go nie znajdziemy, aż zacznie się ciemnica, zatrzymamy się w którejś z okolicznych wiosek. - Rozejrzał się w lewo i prawo, ogarniając kierunek. - Fichtendorf powinien być niedaleko, prawda, Baumann?
- Tak jest
- odparł zastępca, zgodnie z prawdą.
- No, więc sekcja z koni! - Zakomenderował. - Przedzieramy się na drugi brzeg. Wagner ma obrok i nasze żarcie, zatem trochę go odciążcie i zabierzcie co nieco do siebie, żeby się pod biedakiem lód nie załamał. Chociaż może powinien, miałbym jednego marudę z głowy. - Götz uśmiechnął się półgębkiem, po czym pociągnął za uzdę swego konia, zupełnie nie przejmując się lodem na rzece.

Szedł przodem, jak na dowódcę przystało. Dawał dobry przykład.

 
Layla jest offline