Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-09-2016, 16:03   #3
Fyrskar
 
Fyrskar's Avatar
 
Reputacja: 1 Fyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputację
- Zeszłej i poprzedniej zimy, kiedy byłem jeszcze chłopcem, widziałem, jak ludzie zamarzali z zimna. Ludzie opowiadają o zaspach głębokich na czterdzieści stóp i o wiejącym z północy lodowatym wietrze, lecz prawdziwym wrogiem jest chłód. Skrada się cicho; najpierw trzęsiesz się, dzwonisz zębami i tupiesz, marząc o grzanym winie i miłym ognisku. Potem chłód przenika cię, wypełnia twoje ciało i nie masz już siły z nim walczyć. Łatwiej jest po prostu usiąść albo położyć się spać. Podobno na końcu nie czujesz bólu. Słabniesz i ogarnia cię senność; wszystko zamazuje się i czujesz, jakbyś tonął w morzu ciepłego mleka. Ogarnia cię błogi spokój.

- "Gra o Tron", G. R. R. Martin

Wielkie Księstwo Stirlandu, Imperium
16 Kaldezeit, Czas Mrozów, 2527 rok według KI
północny-wschód prowincji, koniec trzeciej warty


Nikt nigdy nie jest przygotowany na spotkanie z wilkiem. Nikt - najtwardszy człowiek, który wszystko już widział, czy też tchórzliwy słabeusz - nie uniknie zimnego dotyku paniki, jeżącej włosy na karku, ukłucia strachu, hipnotycznej więzi z oczami wilka, jedynego zwierzęcia, które potrafi nieulękle, nie odwracając spojrzenia, patrzeć człowiekowi w oczy. W ciepłym lecie, gdy zwierzyny w bród, wilk odwróci wzrok i zniknie między drzewami tak cicho, jak się pojawił, zajęty własnymi sprawami, ignorując skołatany strzępek nerwów, który za sobą pozostawił. Ciepłym latem w las pójdą łowy z nagonką, ludzie wielkimi watahami, gnani zewem rogu zabijać będą uciekające przed nimi najsłabsze zwierzęta i chlubić się ich ciałami.

Czemu nie spróbują tego w zimie, pytacie? Jeżeli zima jest spokojna, łagodna, wilki znajdą sobie zwierzynę i tylko sporadycznie usłyszysz historię o kimś, kto nieopatrznie wszedł do lasu w niewłaściwym momencie i już nie wrócił. Łagodną zimą wilki boją się zbrojnych orszaków, nie zbliżają się do ognia, można spokojnie podróżować. Powiesz, nie taki ten wilk straszny, jak go malują.

Lecz gdy mróz skuje oddech w zawieszone kryształki lodu, gdy w lesie słychać huk eksplodujących konarów, gdy śniegu nawieje do pasa, a świat cały zamieni się w lodową głuszę, absolutną martwotę, wtedy wilk nie ma co jeść. Przez pewien czas szuka drobniejszej zwierzyny, zadowala się czymkolwiek, upada nawet tak nisko, że próbuje jeść mech, jego nocny zew zaczyna być szalony, rozpaczliwy. Wtedy jego oczy stają się czerwone, błyska z nich złowrogi obłęd, w gardle rodzi się przeciągły warkot, gdy do nozdrzy dojdzie zapach człowieka. Wtedy zaczynają się łowy. Łowy na dwunożną zwierzynę. Tylko szaleniec lub desperat wytknie w tym czasie nos za mury miasta lub ściany swojego domu, tylko obłąkany lub flagelant wyjdzie na gościniec. Wkrótce usłyszy wielokrotny zew, na drogę wypadnie mordercza wataha, dopadnie go i rozszarpie, choćby i pod samymi murami miasta, choćby pod gradem strzał. W takim czasie wioski zamierają. Wieśniacy zakrywają okna, wierząc, że brak światła zmyli wilka, siedzą, jedząc zgromadzone zapasy i czekają.

Czasem nie doczekają się przez całą zimę - nie ma większych i bardziej zapamiętałych pijatyk, niż te dla uczczenia roztopów po ciężkiej zimie. Lecz gdy do roztopów jeszcze daleko, gdy władcy kniei powitają księżyce na niebie, wieśniacy kulą się przerażeni w swoich chatach, podpierają drzwi i okna drągami, siadają w ciemnym kącie z widłami lub cepem w dłoniach, mamrocząc - tak, Sigmar idzie wtedy w zapomnienie - do Ulryka, żebrząc, błagając o zmiłowanie. I najczęściej noc kończy się strachem, ranek zaczyna modlitwą dziękczynną - ciężką zimą nie ma agnostyków. Lecz zdarza się, że na ścieżynach wioski pojawia się gość niechciany, lecz czujący się tu pewniej od człowieka w lecie. Sięgający człowiekowi powyżej pasa, ważący niemal tyle co on, potężny potwór, machina do zabijania, rodem z koszmaru kroczy spokojnie pomiędzy chałupami, węsząc, wybierając według własnego widzimisię.

A potem nadchodzą jego bracia. Wybrana przez nich chałupa zatrzęsie się nagle od koszmarnych ciosów, drzwi zatelepią się w obsadach, drąg jęknie i sypnie drzazgami, wściekłe, potępieńcze wycie wzniesie się ku niebu, gromowe ujadanie i warkot poniosą się na całą wioskę. W czasie, gdy drzwi nieszczęsnego wybrańca będą pękać pod potwornymi uderzeniami, gdy jego rodzina odmawiać będzie ostatnią modlitwę, we wszystkich innych chatach jego wrogowie, ludzie mu obojętni i jego najlepsi przyjaciele, jego mieszkająca z mężem córka - wszyscy będą płakać z wdzięczności, że to nie oni zostali wybrani. Gdy na krótko wycie mordowanego, pożeranego żywcem człowieka zagłuszy jazgot stada, inni będą obejmować się i w głos dziękować Ulrykowi. Aż do następnej nocy. Do następnego zewu.

Słyszałeś opowieści o wioskach, które wiosną znaleziono całkiem puste, których chaty miały strzaskane drzwi i ściany wymalowane zakrzepłą krwią? Słyszałeś o opustoszałych miasteczkach, których słabe bramy zostały wyłamane jakąś nieludzką siłą? Śmiałeś się z nich, wiem to. Śmiej się dalej chłopaczku, a gdy nastanie ostra zima - szczerze ci to radzę - wyjdź na trakt i śmiej im się w oczy, gdy przyjdą po ciebie. Ale ty to wiesz. pewnie nie raz obozowałeś pod gołym niebem w cieple lata śmiejąc się i weseląc przy ognisku, gdy nagle z lasu poniosła się samotna pieśń demona śmierci... i jak wszyscy wtedy ucichają, jak w oczach błyska iskierka strachu i jak po chwili salwa głośnego, nienaturalnego śmiechu stara się pokryć ten moment prawdy, w którym okazuje się kim naprawdę jesteśmy. Może kiedy natura jest łagodna potrafimy walczyć z wilkiem, jesteśmy pewni siebie, jesteśmy władcami. Ale mroźną zimą, w czasie wilka to on jest naszym panem, on wzbudza zwierzęcą grozę, on rządzi naszymi myślami. I przez cały następny rok staramy się zapomnieć to obrzydliwe, obce zdawałoby się człowiekowi uczucie - uczucie bycia zwierzyną łowną. Łupem.

Wiele lat temu, kiedy machina, którą było imperialne wojsko dopiero wciągała go w swoje zardzewiałe, masywne tryby, a on pamiętał jeszcze poprzednie życie, a krawędzie zębatych kół - oficerowie i inni żołnierze - nie zmieniły go zupełnie w tego, kim był teraz, zanim przez Imperium przeszłą od północy wielka burza, wtedy w wojskowej kantynie, gdzieś w zapomnianej stanicy na wschód od niczego, miał okazję porozmawiać ze starszym żołnierzem. Inni ludzie z posterunku zwali go Wiechciem, a przydomek był dla niego najpełniejszym i najprostszym opisem, jaki dało się przekazać ustnie. Mężczyzna był pogięty niczym cienka gałąź, uparcie nie chcący złamać się w pół, lecz koślawy, z wyżłobioną zmarszczkami twarzą ukrytą przed światem naręczem białych jak śnieg włosów, zrzedniałych, lecz długich jak kolumna reiklandzkiej piechoty. Nie poznał jego prawdziwego imienia, a kto wie, może i sam Wiecheć, antyczna pamiątka innych czasów, już go nie pamiętał.

Zamiast tego, poznał jednak opowieść, którą jadąc przez wszechobecne zimno przypomniał sobie, niemal słowo w słowo, niemal co do zdania. Nie robił tego po raz pierwszy, robił to za każdym razem, gdy wyprawiał się w dzicz ze swoimi braćmi z oddziału, gdy wypuszczał się w trzeszczące od uderzających o zamarzniętą ziemię końskich kopyt. To była jego modlitwa, nie jedyna, ale należąca do niego i nigdy nie przytaczana w całości w formie mówionej. Nigdy nie podzielił się nią w zupełności z nikim innym, nie powtórzył ostrzeżenia i morału zawartego w historii żadnemu z jego kompanów. Sam nigdy nie był w stanie powiedzieć, dlaczego tego nie zrobił. Być może nie uważał, iż warto uderzać w czyjeś morale, odwagę kogoś, na kim mogło spoczywać uratowanie jego życia. Ryzykowanie, że ten się złamie w chwili stanięcia twarzą w twarz z zagrożeniem. A może po prostu traktował to, jako coś należącego wyłącznie do niego. Nie wiedział, czy stary żołdak wciąż żył. Baumann bardzo w to wątpił. Minęło tak wiele lat. Czasami myślał, że chciałby się dowiedzieć, co się z nim stało.

Sztywny w końskim siodle, wciśnięty pomiędzy łęki utrzymujące jego zmarznięte ciało w pionie, rozmyślał nad swoją sytuacją. Wyjeżdżając z Enzesbergu miał wiele myśli na temat ich zadania. Na temat swojej przyszłości, o ile dane mu będzie wrócił do kwater żywym, na temat służby w wojsku. Zastanawiał się, dokładnie, co jakiś czas i teraz, kiedy został uciszony palącym żywym ogniem zimowym powietrzem, w ciszy przerywanej jedynie odgłosami zamarzniętego lasu, rozmyślał raz jeszcze. Na temat przeniesienia, zrezygnowania z aktywnej służby. Odejścia. Albo wręcz przeciwnie, pozostania. Przeżył dwadzieścia osiem wiosen, pamiętał większość z nich. Czasami miał wrażenie, że zaklęty w niezmienny rytm żołnierskiego życia, jedyne punkty wyznaczające mijający czasy były stworzone z częściowo zapomnianych wspomnień. Każdy wyjazd ze stanicy mógł oznaczać, że już nie wróci. Za każdym razem, gdy tułał się przez kolejne wioski, gdy na przepustce krążył uliczkami miasteczka, zastanawiał się, jak by to było, gdyby został jednym z tych ludzi. Założył rodzinę i dał sobie spokój z dotychczasowym życiem, bogatszy o złożone w banku pieniądze i stare doświadczenia, odszedł ze służby lub przeniósł się zacisze sztabu, gdzie wróg jest jedynie kiepsko wyrzeźbioną figurką z miękkiego drewna lipy, dziki, gęsty las to tylko plama farby lub zakreskowany obszar na mapie, gdzie zamiast zimowego powietrza i chłodu ma się jedynie falę ciepła rozchodzącą się do kominka po całym pomieszczeniu.

Długie trzy dni wydawały się o wiele dłuższym okresem czasu, niemalże tygodniem. Wataha wilków, gdzieś na skraju pola widzenia, budziła wspomnienia, przywoływała opowieści i wypowiadane w głowie modlitwy. Z zaciśniętymi ustami intonował bezgłośnie modlitwę “Sigmarze Królu”. I miał nadzieję, że wataha była skuteczna podczas ostatnich polowań, że podczas tych ostatnich dni jesieni udało jej się porwać zdobycz. Że nie zrobi się tak zimno, że postanowią upolować stado stirlandzkich kawalerzystów.
- To mogły być wilki - mówił Götzowi, podłapawszy pomysł wypowiedziany najpierw przez Falkena. - Meldunki często są błędne i niedokładne, zagrożenie wyolbrzymione. Wyobraźnia zwykłego człowieka, szczególnie ciemnego, dokłada prawdzie wiele od siebie. Kilka cali do długości odciśniętej w śniegu łapy, dla przykładu.

W głębi duszy zaczynał mieć nadzieję, iż to jednak wilki, istoty z którymi przez lata stworzył tę pełną przestrachu więź, było odpowiedzialne za zabójstwa. Trzymało się go wrażenie, że lepsze to niż stanięcie oko w oko z nieznanym. Z czymś o wiele gorszym niż watah wygłodniałych, spragnionych świeżej zdobyczy zwierząt. Coś starszego, okrutniejszego niż beznamiętna natura, zabijającego nie dla zaspokojenia głodu. Istota, która mordowała dla samej przyjemności.

Miał też chęć bez namysłu być gotowym złożyć życie ich wszystkich na ramionach kompanów i dowódcy. O jego sierżancie mówiło się źle, nawet jeśli nigdy nie udowodnił nim, swoim ludziom, że te pomówienia były prawdą. A jeśli jednak. Haug bardzo chciał nie wątpić, ale nic nie działało na morale człowieka gorzej niż mroźna zima. Był w minorowym nastroju, nawet jeśli z zewnątrz nie wyglądał inaczej niż pozostali.

Ponure rozważania przerwała jadąca przez pozostałymi Mysza, jednym gwałtownym ruchem ręką ucinając wszelkie wątpliwości i rozmyślania Baumanna niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, jakby ostrym nożem przecinając na pół spłacheć wschodniego jedwabiu. Przez chwilę wpatrywał się w trop, w ślady nienaturalnie dużych racic odbite w grubej, skamieniałej warstwie śniegu.
- Takie głodne bydle mogłoby pozabijać trochę ludzi, włócząc się po okolicy - skomentował przekonany co do tego kapral. Był człowiekiem, który umyśliwszy coś sobie, zawsze stawał uparcie na swoim, nawet jeśli miałby ciężko się z kimś pokłócić. Charakteryzował się impulsywnością. Ale nawet jeśli wściekał się o byle bzdurę, chwile gniewu szybko mijały. Na razie jednak był gotów postawić wszystkie swoje pieniądze na to, że za śmierci odpowiedzialny był zbłąkany zwierzoczłek. Ochoczo ruszył za dowódcą.

Radość nie trwałą długo, żeby sprecyzować, trwała tyle, ile zajmowało konne przejechanie dystansu pomiędzy miejscem, gdzie Alexa odkryła trop a brzegiem zamarzniętej rzeki. Dwa zakręty, garść piasku w klepsydrze. Götz był nieubłagany, a to znaczyło, że mają przejebane. Miał chęć wrócić, a poza tym, nie kusiła go perspektywa przeprawy przez pokrytą warstwą lodu rzekę. Jak gruba była mroźna kurtyna? Mróz sugerował twarde podłoże, ale nie mogli mieć pewności.
- Fichtendorf powinien być niedaleko, prawda, Baumann? - zapytał sierżant, a Haug już wiedział co się kroi. Nie podobało mu się, że sam na dobrą sprawę przypieczętuje los swój i reszty.

- Tak jest - odparł zastępca, zgodnie z prawdą. Był na siebie zły. Kurewsko zły.

Patrzył, jak Kaspar zeskakuje z wierzchowca i powoli rusza przez zamarzniętą rzekę, wydając im rozkazy. Przełknął ślinę. Nie mieli nic do gadania, ale postanowił spróbować.
- Może poszukajmy letniego brodu? - rzucił naiwnie. - Zapamiętajmy, gdzie po tej stronie rzeki były ślady i tyle. A jeśli to nie nasz cel? - Myśli Baumanna zatoczyły koło i znowu wolał wierzyć, że to jednak wilki. Był gotów wziąć od Wagnera część żarcia i obroku, a potem ruszyć, według swojej koncepcji trzeci z kolei, ale wciąż miał nadzieję, że nie będzie musiał tego robić. Chmurzy się nad Drakenhof. W powietrzu czuć jakieś zagrożenie.
 

Ostatnio edytowane przez Fyrskar : 12-09-2016 o 19:28. Powód: masa literówek
Fyrskar jest offline