- A ja Asleif Bretończyk - Odezwał się w końcu jasnowłosy rzezimieszek, gdy przebrzmiały słowa Frigi. – Choć w kraju Pani pewnie winienem przedstawiać się jako Asleif z Hvertsvik - mruknął.
Zdawał się być w świetnym nastroju, milczał gdy przemawiali jego towarzysze i rozglądał się wokół w uśmiechu. Serce mu rosło. Nieliczne kapturniki w miastach, tacy jak Foucard, musieli się konspirować, kryć ile tylko Shalyia pobłogosławiła łaską, nie mieli dużego pola manewru. A tu?
Asleif zęby szczerzył
Serac miało swoich obrońców. Normalnie to cni rycerze winni chronić swych chłopów przed banitami. Ale świat bywał przewrotny.
- I mój miecz masz jeżeli idzie o wyplenienie chaosu - Splunął. - Ten E-piesgopytątrącał-rand winien szczeznąć, ale dla ludzi stokroć groźniejszy czający się chaos niźli taka menda otwarcie ich chcąca wieszać.
Zmrużył oczy jakby patrząc na Bezimiennego zastanawiał się nad czymś głęboko.
- Jednego tylko chcę, wiedzy – powiedział powoli. - Widząc wasze możliwości, liczebność, siłę... Macie ku temu moc by zabić bydlaka. I tak żeście spod prawa wyjęci tedy ustrzelenie z łuku i jeża zrobienie ze szlachcica to furda. Czemu ochoty po temu u was brak? Czemu on jeszcze żyje?