Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-10-2016, 18:01   #9
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Dzień I - Karen, Terry i Alexander cz. 1 : Wyrzuceni na brzeg



Karen pierwsze co jej się przypomniało, to była fala. Będąc na pokładzie, widziała doskonale tego potwora. Pogoda popsuła się nagle, a ona spanikowała. Nie potrafiła pływać za dobrze, więc oczywiście, że wpadła w popłoch. Poderwała się do siadu co wywołało kolejne nieprzyjemne ukłucie bólu w jej głowie. Zapowiadało się, że dostanie migreny. Syknęła i przymknęła oczy, lewą dłoń przyciskając do skroni. Wyciągnęła prawą, łapiąc swój długopis, który już zdążył odcisnąć się porządnie na wewnętrznej części jej dłoni. Powoli spojrzała na niego. Na pewno już nie funkcjonował… Potem, bardzo powoli przeniosła wzrok na resztę otoczenia. Najpierw popatrzyła po sobie. Ubrana była w czarne spodnie z obszernymi nogawkami, wykonane z eleganckiego, zwiewnego materiału, a także białą koszulę, która nieprzyjemnie przylgnęła jej do skóry, po tym jak zmoczyła ją słona woda, a teraz zdążyła swoje wyleżeć się już na piasku. Na to wszystko Karen narzucony miała długi do połowy ud lekki sweter w jasnoszarym odcieniu - zwykła narzutka, bowiem wieczory były chłodnawe, zwłaszcza na wodzie gdzie nieco wiało. Jej pokręcone, długie do pasa, rude włosy były w kompletnym nieładzie. Kobieta wyglądała co najmniej jak lew z upiaszczoną grzywą.
Nie była sama.
Prawdziwi ludzie, tak, właśnie oni, uratowani także, ocaleni rozbitkowie, których wyrzuciły fale na szeroką plażę. Terry zachłysnął się niemal potężnym haustem radości. Ktoś jeszcze! Jakaś dziewczyna. Żyła. Jeszcze ktoś w czarnym stroju księdza, czy pastora. Pejsów nie miał, więc chyba nie rabin. Też się ruszał zaplątany w zwoje długiego stroju.
Żyli.
- Dzięki Ci losie! - mruknął głośno wstając na chwiejących się lekko nogach Terry Boyton. Bez jednego buta wyglądał dosyć zabawnie, zwłaszcza, że ów brak pokazywał dziurawą skarpetkę.
*Pewnie już nas szukają, ale na pomoc zawsze lepiej czekać w jakimś towarzystwie* – dodał już wewnątrz myśli.
Ale dalej nieco, za nimi, leżała kolejna kobieta w kwiecistej sukience. Nie ruszała się. Nich to gęś. Jak tylko mógł najszybciej podszedł, nawet podbiegł w jej kierunku mijając po drodze swoich towarzyszy niedoli.
- Czy nic ci nie jest? - przechodząc spytał pierwszej, rudowłosej dziewczyny, która właśnie lekko unosiła głowę.
- Nie. Nic… - odpowiedziała i następnie zerknęła na księdza? Jasnym było dla niej, że to również są rozbitkowie z promu…
- A tobie, eee, wielebny? - Terry nie wiedział, jak się zwracać do chyba pastora?
- Chyba… chyba nie… - odpowiedział zapytany, siłując się z sutanną jaka wobec widocznych nagich łydek była chyba jedynym okryciem. - Neseser. Gdzie mój neseser!? - bełkotał coś jak w szoku, a jego głos był mocno skażony akcentem sugerującym, iż jego przodkowie też w pogardzie mając spodnie gnali po wzgórzach w kiltach. Wciąż zaplątany w swoje odzienie dzielił uwagę pomiędzy starania o wydostanie się z sutannianej pułapki i zamiatanie wokół siebie rękoma w poszukiwaniu czegoś. Wyglądało to dosyć komicznie, ale żwawość w ruchach zdradzała, że duchownemu najwidoczniej nic nie jest.

Tymczasem Karen zaczęła się rozglądać po plaży. Nie była mistrzem z wiedzy geograficznej, ale była w stu procentach pewna, że na tym morzu, które przepływali nie znaleźliby nawet jednego brzegu wyglądającego tak… Egzotycznie. Spojrzała na mężczyznę, który zagadnął ją i księdza o ich stan zanim pognał do leżącej dalej postaci.
Powoli spróbowała wstać, na miękkich nogach, wyprostowała się i zaczęła otrzepywać. Długopis wsadziła za ucho i zdjęła sweter. Spróbowała opanować włosy, ale loki były tak sztywne od soli morskiej, że zrezygnowała. Spojrzała na palmy, a potem na niebo. I albo migrena dawała jej się we znaki, albo jeszcze się nie ocknęła do końca, ale wydawało jej się, że widzi więcej niż jedno Słońce. Zamarła wpatrzona w tę anomalię, do póki oczy jej nie zapiekły, a głowa znowu nie dała o sobie znać. Skończyło się ponownym sykiem i masażem skroni.

Terry nie zwracał na to co wokół aż takiej uwagi i poszedł do leżącej szatynki. Miał szkolenie z pierwszej pomocy. Nie był wprawdzie wyszkolonym felczerem, ale lepiej wiedzieć cokolwiek, niż wcale. Jeśli napiła się wody, trzeba jej było na gwałt oczyścić drogi oddechowe oraz robić sztuczne oddychanie. Mogła jeszcze żyć, biorąc pod uwagę względnie naturalny kolor skóry. Tak, natychmiast trzeba się nią zająć, wszystko inne może poczekać …



Kwiecista suknia dziewczyny była przesiąknięta zapachem słonego morza. Przylepiona do nieruchomego ciała, utytłana piaskiem, tylko jej końcówka na dole poruszała się leciutko w takt powiewu ciepłej, morskiej bryzy. Leżała na wznak, z głową przekrzywioną lekko w prawą stronę, jej prawa ręka była bezładnie rozrzucona na bok, z druga przylegała do serca, tak, jakby specjalnie została ułożona. Była zwyczajną, ładną dziewczyną, taką do której w normalnych warunkach można by zagadać w przedziale pociągu lub poprosić do tańca podczas dyskoteki. Miała jasną karnację i wydawałoby się, że po prostu śpi, gdyby nie to, iż nie dostrzegało się oznak oddechu.


Wszystkie obserwacje Terry wykonał jednym rzutem oka, przykładając palce do szyi. Przy okazji spędził niewielkiego pajączka, który właśnie wylazł na policzek szatynki, prawdopodobnie planując rozpoczęcie budowy sieci.
- Szlag! - wyrwało mu się. - Brak pulsu! - odkrzyknął do dwójki pozostałych rozbitków. Ale nie oglądał się, nie wiedział, co robi pastor i rudowłosa. - Przeżyj, mówię ci, przeżyj! - krzyknął na leżącą, jakby mogła go słyszeć i szybko odciągnął jej głowę do tyłu przytrzymując brodę. W ustach nie miała nic, co przeszkadzałoby w oddychaniu. Świetnie. Trochę wody w płucach nie miało znaczenia, tak, jak nie miało znaczenia robienie sztucznego oddychania, przynajmniej w pierwszej chwili. Ludzka krew zawiera tlen nawet na około pół godziny. Problem stanowią skrzepy, szczególnie w mózgu, a tym może zapobiec jedynie przepływ krwi. Gwałtownie ucisnął jej klatkę piersiową, a potem kolejny raz. To było ważniejsze niż wdechy. Jeszcze raz i jeszcze. Kurde, czuł jeszcze słabość w rękach. Mógł minutę uciskać, może parę z taką prędkością, jaka była wymagana, około dwóch razy na sekundę. Ale nie więcej. Ponadto po minucie jeszcze powinno być usta – usta. Pierwej masaż serca, ale potem tlen również stawał się ważny. Nie wiadomo, ile dziewczyna leżała nieprzytomna.
- Pomocy! - krzyknął do tyłu.

Karen zmarszczyła brwi i spojrzała w stronę, gdzie też poszedł mężczyzna bez buta. No tak, dostrzegała tam jakąś kobietę (sądząc po sukience i drobnym ciele). Ból głowy nieco ją drażnił, ale nie był jeszcze na tyle obezwładniający, by nie załapała, co mężczyzna wykrzykuje i robi.
- O, na Dagdę… - mruknęła do siebie. Czyżby ta kobieta mogła nie przeżyć? Nie. Może po prostu była nieprzytomna i potrzebowała pomocy! I choć chodzenie było trochę problematyczne, ale dość szybko przemierzyła odległość do mężczyzny i nieprzytomnej w kwiecistej sukience.
Od strony duchownego nastąpił całkowity brak reakcji na wołanie o pomoc w akcji ratunkowej. Alexander wyplątał się co prawda z sutanny dość szybko, ale tylko po to by na czworakach rozgarniać piasek z paniką wypisaną na twarzy. Zdawał się zupełnie nie zwracać uwagi na fakt dwóch słońc, czy też palm, jakby jedno i drugie było jedynie ekscentryczną fanaberią Holendrów, którzy po osuszaniu polderów zapragnęli zrobić sobie na Fryzyjskim wybrzeżu namiastkę tropików. Oczywiście bardziej prawdopodobne było to, że po prostu tego nie zauważył. Jego mózg wypełniał szok, ale związany chyba z utrata tego czego szukał. A szukał, oj szukał.
Z uporem i poświęceniem niby ćpun-włamywacz w aptece.

Karen pochyliła się nad Terrym reanimującym kobietę i oceniła co widzi.
- Czy są jakieś efekty? - zapytała rzeczowo, lekko zachrypniętym od wody morskiej głosem. W jej słowach, ci którzy się znali, mogli dosłyszeć irlandzki akcent... Nie podnosząc wzroku od kobiety i przytykając jej palce do szyi w celu wyczucia pulsu. Znała się odrobinę na pierwszej pomocy, miała dobrą pamięć, ale nigdy nie musiała zrobić tego w praktyce, w prawdziwej sytuacji. Nie chciała przeszkadzać, więc czuwała czy kobieta zaczyna oddychać i czy puls się pojawia. Liczyły się sekundy, a przecież nie mieli pojęcia ile leżeli na tej plaży. Więc życie tej dziewczyny pozostawało w rękach losu. Karen aż zdążyła zapomnieć na chwilę o dwóch słońcach, tak się skupiła na nowej sytuacji…


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline